wtorek, 24 kwietnia 2012

Riders on the storm

  Kilka dni temu, a dokładnie w piątek postanowiłem uskutecznić krótką wycieczkę rowerem. Główny cel to Wasilków i tamtejszy quest "Wasilkowskie kirkuty" OP145A. Chodzi o to by odwiedzić trzy miejsca, z których dwa to nieistniejące cmentarze żydowskie i jeden istniejący. Przy każdym trzeba zebrać kilka cyferek, potem przeprowadzić proste działania matematyczne i skrzynka finałowa jest nasza. Ale od początku. Pierwszy cmentarz nieistniejący, jak wynika z opisu, jeszcze kilka lat temu to miejsce spotkań miejscowych menelików. Dzisiaj to zadbany teren z tablicą i dębami pamięci dla upamiętnienia ofiar zbrodni katyńskiej pochodzących z Wasilkowa. Jednak żadnej tablicy że był tu kiedyś cmentarz jak nie było, tak nie ma. Nawet wspomniany w opisie kamień z zatartymi napisami zniknął. Jedyne co pozostało z opisu to pan którego zmęczyło życie. A i on z kompanami z braku krzaczków musiał przenieść się trochę bardziej w głąb zabudowy. Korzystając z okazji założyłem niedaleko skrzyneczkę przy kościele Przemienienia Pańskiego. Naprawdę ładny kościółek ukryty w środku Wasilkowa. Obok zachowały się trzy nagrobki z XIXw. Drewniane domy obok dopełniają prawdziwego małomiasteczkowego klimatu.



  Drugi z nieistniejących cmentarzy był przy dzisiejszej ulicy Supraskiej. Dziś na jego terenie można pograć w piłkę czy w kosza. Liczę tylko drzewa i pieńki jak każe opis i jadę dalej bo nie ma tu nic do oglądania. Trzeci punkt to jedyny ocalały cmentarz. Poprzednie wpisy wspominały o śmieciach walających się na nim. Widocznie jednak posprzątano trochę teren. Sam cmentarz to jedynie kilka zachowanych w słabym stanie grobów. Do tego lapidarium z macew, które jeszcze niedawno były brukiem na drodze do Nowodworców. Granice cmentarza wyznaczają betonowe bloki z wyrytymi menorami. Niestety niektóre z nich są przewrócone, i jak widać część całkiem niedawno. Jak trzeba być gnidą by niszczyć jakikolwiek cmentarz?
To był ostatni punkt, jaki trzeba było znaleźć by obliczyć koordynaty skrzynki finałowej. Łatwe obliczenia i można było ruszać na azymut. Na miejscu okazało się pod skrzynkę prowadzi dość dobra leśna droga, ale całe szczęście spacer po lesie z rowerem był krótki, a i sam las niezbyt gęsty. W skrzyneczce była nienaruszona buteleczka napoju energetycznego z 2008r. I choć byłem rowerem postanowiłem upić mały łyczek. Swoją drogą to niezły absurd w polskim prawie, by tak samo karać rowerzystę i kierowcę ciężarówki po piwku.



  Jak już byłem niedaleko Świętej Wody warto było w końcu zaliczyć tamtejszy kesz teda. Miejsce trochę się zmieniło, nie ma też już czarnych opasek na drzewach, które ułatwiają znalezienie. Jednak tym razem jechałem uzbrojony w dobre odczytanie podpowiedzi. I trafione od razu. Kesz w środku bardziej oślizgły niż mokry. Do tego kolejna buteleczka napoju energetycznego. Na szczęście tym razem pusta. Jeszcze bym w jakieś zgubne nałogi popadł.
  Ze Świętej Wody wróciłem do Wasilkowa, a z niego pojechałem na Nowodworce. Przed wsią jest most na Supraśli. W zimie jest to miejsce kąpieli okolicznych morsów. Nie wiem jak można wchodzić do tak zimnej wody. Mi wystarczyło obmyć ręce i twarz by stwierdzić że włażenie w całości to nie jest dobry pomysł. Zamiast tego wolałem postać na moście i popatrzeć na piękną dolinę rzeki.



  Plan przewidywał jeszcze jednego kesza "Tuż za progiem" OP1459. Z Nowodworców pojechałem  przez Ogrodniczki. Tuż za tą drugą wsią ścieżka rowerowa ma dość stromy podjazd. Kondycja jeszcze słaba bo musiałem przystanąć na górze by łyknąć wody. Za to zjazd w stronę Krasnego to już czysta przyjemność. W Krasnym zjechałem ze ścieżki w drogę leśną. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem grzmot burzy. Jechać dalej, czy wracać do domu? Jeszcze w Nowodworcach widziałem jak niebo gdzieś nad Białymstokiem lekko ciemnieje. Może przejdzie bokiem? Jadę dalej. Początkowo wjechałem nie w tą drogę co trzeba i wyjechałem wprost na bagno. Wróciłem do leśnego rozjazdu i tym razem w prawo. W końcu znalazłem słupek z działem leśnym i już mogłem jechać z pomocą mapy. Bez tego byłoby ciężko bo mijałem jeszcze kilka rozjazdów i skrzyżowań. Po drodze spotkałem stado saren, które szybko schowały się w gęstym lesie. Zaraz potem wyjechałem na skraj lasu. Cisza, spokój, tylko bażanty coś do siebie gadają. Chwilę postałem wpatrując się głównie w kierunek chmur, i doszedłem do wniosku że szanse na to że burza przejdzie bokiem są coraz mniejsze. Zostało jeszcze odnaleźć kesza. Całe szczęście widoczny był z kilku metrów. Pojemnik na żywność w tak dobrym stanie, gdzie ostatnie znalezienie logowane było w 2010 roku? Otwieram a w środku niespodzianka. W logu wpis jakiegoś nieznanego mi keszera (może z innego serwisu?) i dwa wpisy Służby Leśnej z Supraśla. Ostatni sprzed kilkunastu dni. Miło jak ktoś kto w to się nie bawi nie zniszczy pojemnika, a jeszcze do tego w logu życzy miłej zabawy.



  Wpisałem się, schowałem kesza i przykryłem mchem i liśćmi by tak nie kuł w oczy. Po śladach wróciłem do Krasnego. I znów podjazd który jeszcze niedawno był długim zjazdem. Jechałem sobie ścieżką do Białegostoku, gdy gdzieś tak w Ogrodniczkach złapały mnie pierwsze krople deszczu. Może tylko będzie mżyć, a główna burza pójdzie bokiem? Niestety niedaleko mnie błysnęło a potem się rozpadało. Pod drzewem się nie schowam, więc jadę dalej. Już cały mokry. Jednak moim głównym zmartwieniem było to by nie trzepnął mnie piorun. A kilka rozświetliło niebo całkiem blisko. Deszcz pada sobie dalej, na szczęście główna burza już mnie ominęła i słychać tylko grzmoty. I jak początkowo byłem zły, tak już teraz zaczynam sobie nucić pod nosem "riders on the storm" ta ra ra ra ram. Deszcz jest ciepły, a i wiatr zaczyna wiać w plecy. Nie jest źle. Tylko nie wiem czemu niektórzy ludzie w Białymstoku patrzyli na mnie jakoś dziwnie. Nie widzieli nigdy człowieka na rowerze który wyszedł właśnie spod prysznica?

niedziela, 15 kwietnia 2012

Dwa razy wiosna

   Dobrze jest mieć pracę w której czasem w środku tygodnia wypada trzy dni wolnego. Pod koniec marca wypadła taka kumulacja. Pierwszego dnia poszedłem na koncert Vader'a który akurat zawitał do Białegostoku. Drugiego dnia próbowałem pozbierać się do kupy po wrażeniach muzycznych i trochę po zbyt dużej dawce napojów energetycznych :) I nastał dzień trzeci. Zaświeciło słońce. Pomyślałem że dobrze zrobić sobie małą przebieżkę rowerem, a przy okazji założyć dwie skrzynki. Jedną tradycyjną, drugą nietypową co do której miałem ogólny zarys, ale historię do niej miałem wymyślić po powrocie.
   No to w drogę. Pierwszy przystanek to cerkiew Zmartwychwstania Pańskiego (OP2E62). Może dodam jako małe uzupełnienie opisu, że ta rozebrana w 1938r. cerkiew była przy ul. Sienkiewicza. Prawdę mówiąc przy tej cerkwi na dłuższy czas zatrzymałem się na trochę dłużej po raz pierwszy. Trochę nowoczesna w kształcie, ale i tak ładna. Obejrzana i można było poszukać skrzyneczki w "lasku bulońskim" obok, który służy głównie jako wybieg dla psów. Trzeba uważać na miny. Skrzyneczka znaleziona, ale lasek się kurczy. Pewnie zaraz któryś z developerów wciśnie tam jakiś pastelowy klocek. Oto smutny widoczek zaraz za keszem.



   Czas w dalszą drogę. Przez Zielone Wzgórza i Klepacze do Niewodnicy Kościelnej. Od Białegostoku jedzie się nowym asfaltem, więc jazda rowerem to czysta przyjemność. W samej Niewodnicy warto obejrzeć cmentarz z XVIIIw. z kaplicą z 1872r. Więcej można przeczytać na tablicy informacyjnej.



  Kilkanaście metrów dalej jest kościół p.w. św. Antoniego z końca XIXw. Nieduży, biały budynek na wzgórzu ładnie wpisuje się w krajobraz. Trochę gorzej przedstawia się wnętrze. Dotknięte zębem czasu, ale widać że są prowadzone jakieś prace remontowe. Przynajmniej przy głównym ołtarzu. Przy kościele jest dość oryginalna  Droga Krzyżowa oraz coś w rodzaju groty zbudowanej z kamienia.



  Jadąc dalej mijamy tory i zaraz po lewej jest pomnik dla sformowanego tu w 1944r. 26 pułku piechoty LWP. Oprócz kamiennego obelisku jest tu jeszcze armata, jak mi się zdaje dywizyjna wz. 1942 ZiS3. Jest i czołg  T-34-85. Czyli popularny "Rudy". Jego największą atrakcją jest ruchoma wieżyczka. Uwieszenie się lufy i mała karuzela to naprawdę świetna zabawa. Szkoda że drzewa uniemożliwiają pełen obrót. Przy pomniku jest skrzyneczka teda "Niewodnica" (OP0B53). Całe szczęście że tym razem nikogo nie było, bo zazwyczaj kręcą tu się okoliczne dzieciaki. A na zdjęciu "Rudy" i PanzerFahhrad II "Psihiszek".



  Z Niewodnicy niedaleko do Ignatek. Jest tam niedokończony blok, obecnie ruina. Swego czasu ćwiczyli tam antyterroryści. Często obok niego przejeżdżałem i od dość dawna kusiło mnie by założyć tam kesza. Kilka razy wcześniej trochę po nim pochodziłem by wyszukać odpowiednie kryjówki. Cały czas miałem tylko ogólną koncepcję i zarys historii. Wiedziałem że trzeba wymyślić jakąś historię by ten blok ożywić. Coś w stylu filmu "Wejście smoka". Kto pamięta odtwarzacze video w ich początkach w Polsce, ten zrozumie dlaczego akurat wybrałem ten film walki. W czasie chowania wymyśliłem bohaterów i to co sobą mieli reprezentować. Pozostało tylko wrócić do domu i ją opisać.
  Do domu wróciłem trochę naokoło. Miałem jeszcze w planach założyć skrzyneczkę koło cerkwi w Zaściankach. Obok niej jest górka porośnięta lasem i to właśnie na niej miałem zakopać skrzyneczkę. Wiem, wiem zakopywanie jest passe. Ale ten zapaszek skrzyneczki która co najmniej rok przeleżała w ziemi. Wspaniały niczym stare wino. Znalazłem jednak kupę kamieni i gruzu i tam schowałem, co z pewnością ucieszy tych co w ziemi grzebać się nie lubią. Sama cerkiew co prawda niewielka, ale naprawdę ładna. Przy okazji uświadomiłem sobie co mi w niektórych brakuje. Złotych kopuł. Może nie wszędzie by pasowały, ale z tym mi się kojarzy cerkiew.



  Tyle z pierwszej przejażdżki. Potem nazbierało się pracy, święta które preferuję w tradycyjnej formie, czyli za stołem. I dopiero wczoraj znalazłem czas na dłuższa przejażdżkę. Wyznaczyłem trasę, coś koło 50km. zjadłem obiad i w drogę. Podobnie jak ostatnio przez Klepacze dojechałem do Niewodnicy. Tutaj naprawdę brakuje skrzyneczki przy kościele lub cmentarzu.; Może ktoś ją założy, może ja coś wymyślę. Tego miejsca nie można tak zostawić. Tym razem nie przejeżdżałem przez tory, a tuż przed nimi skręciłem w szutrową drogę w prawo. Mijam wieś o jakże pięknej nazwie Trypucie. Za wsią zaczyna się asfalt. Wiatr w plecy, równiutka droga, zero aut. Jazda to sama przyjemność. Nie przeszkadza nawet zapaszek obornika z pól. Ani to że miejscami droga jest uświniona przez ciągniki wyjeżdżające z pola.



  Dojeżdżam do Baciut. I znów dzięki keszowaniu odkrywam małą perełkę podlaskiego krajobrazu. Mała pobielona kaplica na rozstaju dróg, otoczona niewysokim, kamiennym płotem. Obok stary, żelazny krzyż na kamiennym postumencie i stary drewniany oparty o żelazny płotek. Ciekawe ile jeszcze postoi ten drewniany?
A kesz teda "Baciuty" OP07CB łatwy do znalezienia. Co prawda działka na której jest ukryty jest do sprzedania, ale tablica informująca o sprzedaży widać jest dość stara i teren pewnie nie prędko będzie uporządkowany.



   Z Baciut jadę do Turośni Dolnej. Przy ostatnich zabudowaniach z bramy wylatują dwa psy. I jak to sporo psów na wsi, rzucają się do nogawek. Nie jest to groźne, ale strasznie wkurzające. Do tego trafiłem na jakieś szczególnie upierdliwe typy. W końcu odpuszczają. Mijam sielskie krajobrazy. Dwa bociany stojące w gnieździe. Linię wysokiego napięcia :) I w głębi po lewej wielką rozdzielnię (nie wiem jak to się fachowo nazywa). Dojeżdżam do Turośni Kościelnej. Duża wieś. Jak się okazuje, siedziba gminy. Niby niedaleko, a byłem tam pierwszy raz. Tereny na wschód i północ od Białegostoku dość często objeżdżam, a tych na południe nie znam prawie wcale. Trzeba będzie to nadrobić. Pierwsza rzecz w Turośni to sklep. Nie wziąłem nic do picia i już od kilku kilometrów mocno mnie suszyło. Niech żyje kapitalizm i prywatne sklepy otwarte na wsi w późne sobotnie popołudnie. Nad wsią zdecydowanie góruje kościół. Stąd pewnie nazwa. Niestety zamknięty, więc nie mogłem zajrzeć do środka, ale z zewnątrz prezentuje się ładnie.



  Od kościoła jadę do dworku myśliwskiego, który znajduje się na obrzeżach Turośni. Trochę się zawiodłem. Nawet nie tym że tynki wymagają remontu. Dworek przypomina raczej jakiś urząd. To chyba z powodu tego że spora część okien jest po prostu zamurowana. Gmach wydaje się przez to niedostępny. Obok dworku jest kesz teda "Turośń Kościelna" OP076F. Keszyk łatwy w namierzeniu bo trochę wystawał. Po schowaniu trochę lepiej go zamaskowałem.
  Z Turośni przez Juraszki dojechałem do wsi Pomigacze. Tutaj głównym celem była skrzynka teda "Howieny" OP1AF1. Skrzynka pieńkowa, a że w lesie ich nie brakuje zaliczyłem ze dwa, trzy puste trafienia. Majątek rzeczywiście ogromny. Ze zwierząt tam występujących możemy wymienić kucyki, owce, króliki czy też lamy :) Jest też ostatni bastion obrony w czasie napadu. Wieża. Szkoda że drewniana, bo łatwo płonie. Całe szczęście obok zaparkowany jest wóz strażacki. Niesamowite wrażenie robią wielkie drewniane rzeźby. Generalnie to ciche, spokojne, piękne miejsce. Chociaż i tam znajdzie się jakaś czarna owca.



  Z Pomigaczy jadę na Juchnowiec. Trochę na skróty, przez leśne dróżki. Wyjeżdżam w Stacji Lewickie. W tym rejonie lasy są tak małe, że nawet jak skręcisz nie w ta ścieżkę to i tak po kilku minutach wyjedziesz w jakiejś wsi. Już w Juchnowcu przystaję chwilę na tamtejszym rynku. Spory plac przed tamtejszym kościołem. Cisza, spokój w sobotnie popołudnie w małym miasteczku. Nic się nie dzieje. Nuda. Jadę dalej. Po drodze krótki przystanek na podwieczorek. Niestety cisze i spokój przerywa młodzież która próbuje wycisnąć ostatki z jakiegoś starego auta. A niech się bawią. Posilony dojeżdżam do Niewodnicy Nargilewskiej. Szybko odnajduję ruiny pałacyku i ukrytą obok skrzyneczkę teda "ruiny pałacu" OP0701. W jej poszukiwaniach towarzyszył mi kundel z pobliskiego gospodarstwa. Szybko się jednak znudził i wrócił do siebie. Ruiny starych budynków zawsze działają na wyobraźnię. Jak musiało tu być w czasach świetności. Na ścianach wewnętrznych zachowały się jeszcze resztki zdobień. Z tyłu są zarośnięte i zdziczałe stawy. A dalej coś niby bagno. Szkoda że wszystko popadło w ruinę. Do pałacu najłatwiej wejść od tyłu, gdzie nie ma kawałka ściany. Mimo to na drzwiach głównych, które trzymają się na słowo honoru wisi stara zardzewiała kłódka. Trzeba będzie kogoś namówić na wyjazd, bo do środka samemu nie chciałem wchodzić. A kuszą szczególnie piwnice.



  Którędy dalej. Cel niby jasny. Tajemnicze kamienie koło wsi Halickie. Można drogą okrężną. Ale na mapie jest zaznaczona przerywaną liczbą jakaś ścieżka. Trzeba spróbować. Po deszczach raczej bym się nie wybierał, ale tym razem przejechałem bez problemu. Mimo że droga to ledwo odciśnięty w trawie ślad i trochę wyraźniejsza w dołkach gdzie dłużej jest mokro. Taki lekki offroad. Całkowity zaczyna się za Halickimi. Nie znam tych lasów więc początkowo idę z rowerem za GPS-em na azymut. Potem oczywiście się okaże że do samego miejsca prowadzi normalna leśna droga. Skrzynka mieszka "Kamienne kręgi" OP2A67. Miejsce tajemnicze. Dwa wielkie trójkątne głazy i chyba dwa mniejsze. Na jednym z mniejszych ktoś wyrył krzyż. Wygląda to jednak na dość współczesną robotę. Czy to stary cmentarz, czy może zaznaczenie jakiejś granicy. Wyobraźnia podsuwa nawet obraz żercy składającego ofiary pradawnym bóstwom. Pobieżne przeszperanie internetu nic nie wniosło. Prawdopodobne miejsce ukrycia skrzynki znalazłem, ale nie chciałem dekonspirować bo na pobliskiej polanie jakieś małolaty zrobiły ognisko. Pokręciłem się tylko wokół mając nadzieję że może znajdę jeszcze jakieś głazy. Niestety nic.



   Z Halickich prosto do domu. Co prawda po drodze urwał mi się przedni błotnik, ale dorobi się nowa blaszkę i będzie jak nowy. Przy okazji nowe granice Białegostoku od południa sięgają naprawdę daleko. Kiedyś to była wyprawa na cały dzień PKS-em. Świat się kurczy.
   Do domu wróciłem już po ciemku. Miałem przejechać około 50-ciu kilometrów. Wyszło 60 z hakiem. Mam nadzieję że czas pozwoli tej wiosny na jeszcze kilka większych przejażdżek po okolicy.