wtorek, 22 maja 2012

Krótka, niedzielna przejażdżka

  Miałem ja ci cztery dni wolnego w środku tygodnia. No i oczywiście przez te cztery dni musiało padać. Wietrznie, mokro i jeszcze się przeziębiłem. Kiedy trzeba było wracać do pracy wyszło słońce i znów zrobiło się ciepło. A mnie pozostał katar i lekka gorączka. Niedzielę, która też była wolna, miałem poświęcić do dojście do zdrowia. Ale jak wytrzymać w domu, gdy za oknem tak piękna pogoda? Nie dałem rady. Po obiedzie wyciągnąłem rower z piwnicy i w drogę. Oczywiście nigdzie daleko z uwagi na samopoczucie. Ot taka mała przejażdżka przez Majówkę, Supraśl i z powrotem do Białegostoku czyli jakieś 35-40km. Z Białegostoku wyjechałem przez ul. 27 Lipca. Przy części ulicy biegnie nowa droga rowerowa. Fajnie że władze miasta zrezygnowały z polbruku i robią je, jak pan Bóg przykazał z asfaltu. Dróżka przebiega przy samej siedzibie podlaskich oddziałów prewencji (przez białostoczan pieszczotliwie zwanej "zomozą"), a tuż za płotem spokojnie pasą się konie. Widziałem tu już owce, kozy, kuce. W takim sąsiedztwie to przynajmniej mają spokój.



Jadę dalej po drodze mijając sporo rowerzystów. Przez Grabówkę wyjeżdżam na drogę w stronę Bobrownik. Mógłbym jechać leśnymi duktami, ale nie chce mi się męczyć i wybieram asfalt. Tuż za Grabówką mijam miejsce pamięci jakich wiele wokół Białegostoku. Akurat w tym miejscu hitlerowcy zamordowali najwięcej osób. Szacuje się że ok 16tyś. Polaków, Żydów, a także jeńców sowieckich. W smutnym miejscu stoi wspaniały pomnik przedstawiający matkę z dzieckiem. Prosty w formie , ale przekazuje więcej niż tysiąc słów.


  Jadę dalej "krajówką". Jeszcze parę lat temu jej nawierzchnia była z kostki brukowej. Droga strategiczna, którą w razie III wojny miały iść czołgi ze wschodu. Przez wiele lat dobrze się jeździło po tej nawierzchni (przynajmniej autem), a jedynym mankamentem był trochę większy hałas niż na asfalcie. Kiedy jednak otwarto przejście graniczne w Bobrownikach, tiry dosyć szybko tak ją zniszczyły, że na niektórych fragmentach maksymalna prędkość to było 50km/h. Ale to już historia. Tą drogą dojechałem tylko do Majówki, gdzie ukryty jest kesz Zbyszatego "Majówka" OP4B20. Jej głównym celem jest "zareklamowanie" karczmy "U Rumcajsa". Dołączam się do rekomendacji. Jakbyście byli tu przejazdem, warto zatrzymać się na chwilę. Kuchnia naprawdę wspaniała. Szkoda tylko że trochę daleko od Białegostoku. Jak ktoś nie ma własnego środka transportu, zawsze zostaje PKS. Z powrotem nie powinno być problemu.A sam kesz tradycyjny, podlaski. Czyli zakopany. Czyli taki, jaki Psikiszek lubi najbardziej.



  W Majówce jest skrzyżowanie. Na nim skręcam w lewo w stronę Supraśla. Po kilkuset metrach przy drodze stoi znak zakaz ruchu wszelkich pojazdów. Oczywiście nie dotyczy ALP. W przypadku tej drogi nikt do tego znaku się nie stosuje. Nie słyszałem też by kogoś tam zatrzymano. Nie czas i miejsce nad zastanawianiem się nad przestrzeganiem prawa w Polsce. Tym bardziej że droga to marzenie. Równy asfalt. Lekki chłodek w cieniu puszczy w to upalne popołudnie. I nawet katar zaczął mi przechodzić. Ogólnie samopoczucie było coraz lepsze. Mijałem rowerzystów, piechurów, a nawet człowieka na nartach biegowych, tylko że z kółkami. Widocznie z braku śniegu :) Ta droga mogłaby być znacznie dłuższa, bo kończy się zdecydowanie zbyt szybko. Z górki i pod górkę. Drzewa "przytulające się" nad drogą. Suchy las sosnowy, a zaraz potem rozlewisko na rzeczce spiętrzonej przez bobry. To trzeba zobaczyć.



  W Supraślu odstąpiłem od tradycji i nigdzie się nie zatrzymywałem. Po prostu tak mi się dobrze jechało, że z roweru nie chciało mi się zsiadać. Z Supraśla w kierunku Białegostoku oczywiście dróżką rowerową. Trochę się pochwalę. Kondycja już lepsza, bo na podjeździe w Ogrodniczkach już się nie czułem tak jakbym miał płuca wypluć. Tak w ogóle to w planach był jeszcze jeden kesz teda "Zagadkowa puszcza" OP0C65. Obliczenia do zagadki to nic trudnego. Zresztą potwierdzone przez tych którzy już znaleźli kesza. Niestety nie dałem rady znaleźć. Może już go nie ma, może inny pieniek? Nie logowałem się jednak, bo ted ma teraz tendencję do archiwizowania skrzynek które ktoś loguje jako nieznalezione. Już jedną skrzyneczkę tak załatwiłem, a która na 100% do dzisiaj sobie leży w Puszczy Białowieskiej.
 




sobota, 12 maja 2012

W poszukiwaniu punktu G

  O czym marzy każdy keszer? Oczywiście o odnalezieniu punktu G. A że samotne poszukiwania w tym przypadku są bez sensu, zebrało się parę osób by ów punkt znaleźć. Czym bliżej końca tym było ciężej, ale w końcu się udało. A oto krótka relacja. Nie będzie opisywania kesza po keszu, bo tego spamiętać się nie da. Raczej kilka spostrzeżeń. Nie będzie roweru, bo tym razem wyprawa była samochodowa, a na miejscu "butowa". Zdjęcia tym razem nie są moje. Zapomniałem aparatu. Wielkie dzięki dla MIszkiWu za udostępnienie swoich. Wszystkie tu prezentowane są jego własnością.
  Wszystko zaczęło się o 5:30 w Białymstoku. Dziwna pora, dla mnie środek nocy. Na dwa samochody ruszyliśmy w stronę wyszkowskich lasów. Skład osobowy grupy uderzeniowej to: Ewa, Zbyszaty, Nickiel, Polcia&Szymaneq, MiszkaWu, Mieszko i oczywiście ja. Sprawnie dojechaliśmy na miejsce, a że do czasu spotkania z grupą warszawską było jeszcze trochę czasu, wzięliśmy się za początek punktu G. Dla przyszłych zdobywców mała rada. Weźcie ze sobą coś na komary i dobre buty. Ja już po paru minutach byłem pokąsany przez małych krwiopijców, a w butach czułem wilgoć. Trochę się przeraziłem. Jak mają wyglądać tak wszystkie skrzynki to pewnie nie dam rady do końca. Całe szczęście poranna rosa zaraz zeszła, a reszta była w zdecydowanie suchszym terenie. Chociaż i tak czasami trzeba było obchodzić bagienko dookoła.



  Las trochę inny niż u nas. Praktycznie w całości przemysłowy. Drzewa posadzone równiutko i niezbyt gęsto, przez co jak na las widoczność jest na dość dużą odległość. Głównie sosna, a między nimi czasem dąbki lub kilka brzóz. I prawie w ogóle nie ma średniej roślinności. Na jakieś krzaki natknęliśmy się jedynie w kilku miejscach. Za to sam dół lasu wprost niesamowity. Piękna zieleń gęstego jagodnika. Na jagody zdecydowanie zbyt wcześnie, ale może to i dobrze bo nigdzie nie wsiąkliśmy na dłużej. Wiadomo że jak zaczyna się jeść jagody, poziomki to ciężko skończyć.



  I tak sobie chodziliśmy od skrzynki do skrzynki. Parę zamaskowanych w nietypowy sposób, ale większość zakopanych. Największą trudność sprawiały te malutkie właśnie zakopane. Nawet jak wytypowało się miejsce z pomocą spojlera, to i tak trzeba było dość solidnie pogrzebać w ziemi by mieć pewność że nic się nie przeoczyło. I kolejna trudność to nieaktualność niektórych zdjęć. Najczęściej z powodu wycięcia jakiegoś drzewa. Łażąc praktycznie cały dzień po lesie tylko raz spotkaliśmy ludzi. Robotników leśnych nasadzających las. Oczywiście pod sznurek. No i z trzy razy mijaliśmy się z grupą warszawską. Trzeba przyznać że tempo mieli niezłe. A my po całym dniu łażenia po lesie czuliśmy niezłe zmęczenie. Raczej pozytywne, ale na drugi dzień czułem je nieźle w nogach.



  Na miejsce zbiórki dotarliśmy pierwsi. Zaraz po nas grupa warszawska. Pożegnaliśmy się, a że dzień miał być jeszcze długi pojechaliśmy jeszcze na kilka keszy w okolicy. Pierwszy w Kamieńczyku Snuffera "Kamieńczyk 1863". Szybka akcja i zaraz potem upragniona wizyta w sklepie, gdzie niektórzy w tym i ja uzupełnili zapasy paliwa wyczerpane w czasie chodzenia po wyszkowskich lasach. Zaopatrzeni ruszyliśmy dalej. Kolejna skrzynka Snuffera "Loretto". Znów szybko i sprawnie. Zakopana, czyli tak jak lubię. Za to kolejnej skrzynki Snuffera "Tam gdzie Liwiec z Bugiem się spotkały" niestety nie ma. Trzy GPS-y pokazały to samo miejsce, ale mimo bardzo dokładnego sprawdzenia niestety porażka. Przy okazji Nickiel pokazał część możliwości swojego auta, przejeżdżając przez zaorany pas ziemi. Kolejny punkt to skrzynka filipsa9 "Liwiec-Leniwiec:)". Sucha pora umożliwiła dotarcie suchą nogą. Tylko w jednym miejscu trzeba było dać większego susa przez strumyk. Po drodze natknęliśmy się na dziwne rośliny. Pojedyncze liście wyrastające z ziemi.  Niestety sama skrzyneczka to obraz nędzy i rozpaczy. Kto dotrze ten zobaczy dlaczego. Ale i tak to była jedna z najfajniejszych tego dnia. Przynajmniej z powodu drogi do niej.



  Kolejna skrzynka założona prze komandos users "Leniwe cycki nad Liwcem". Po punkcie G, cycki. Trochę różowa zrobiła się ta wyprawa. Niestety ku rozczarowaniu męskiej części wyprawy żadnych cycek tutaj nie zobaczyliśmy. Za to Liwiec to naprawdę piękna rzeka. Zupełnie inna niż nasza leniwie rozlewająca się Biebrza czy Narew. Trochę przypomina Bug, tylko trochę w mniejszej skali. Jedziemy dalej do skrzyneczki alexa22 "Domek dwa". Nic o niej nie napiszę żeby nie robić spojlera.. Mogę tylko powiedzieć że mieliśmy niezły ubaw patrząc na Mieszka, który nie wiedział czy łapać za papierosa czy za.....  A skrzynka tak fajna, że dałem za nią zielone. Stamtąd pojechaliśmy do kesza "Siedem dębów" Snuffera. Piękne, stare dęby. Zupełnie jak w Puszczy Białowieskiej. Ciekawe na ile lat są szacowane? Człowiek przy nich czuje się zupełnie malutki.



  Od pięknych dębów pojechaliśmy na prywatną działkę, gdzie Arishia ukryła kesza "Kopiec KRETÓW". Gospodarzy nie było, zabawiliśmy się więc w złodziei i desantem przez płot (a w zasadzie sam Szymaneq) zdobyliśmy skrzynkę. Wzbudziła taki entuzjazm, że niektórzy musieli koniecznie zrobić sobie z nią zdjęcie. Więcej nie mogę dodać, by podobnie jak z "Domkiem dwa" nie robić spojlera.
  Zupełnie niedaleko była kolejna skrzynka Snuffera "Opuszczony dom". Gdyby była już noc, pewnie zyskała by wiele w moich oczach. Takie domy po ciemku nabierają znów życia. Albo raczej wyobraźnia je ożywia. Kolejny przystanek to "Muzeum gwizdków" Snuffera. Byliśmy dość późno, więc na zwiedzanie szanse były zerowe. Okna też policzyliśmy na szybko. Tak miej więcej. W domu pewnie każdy ustalił rzeczywistą wartość. Został jeszcze ostatni punkt, proszę szanownej wycieczki. "Dwór w Pogorzelcu" znów kesz autorstwa Snuffera. Dwór nawet z pewnej odległości prezentuje się pięknie. Szkoda tylko że robiło się już ciemno i widoczność już nie była tak dobra. Czas już było do domu. Droga do Białegostoku wszak daleka. A jeszcze na następny dzień trzeba było z samego rana do pracy się zrywać. I mimo że wstałem trochę obolały przez przebyte kilometry, to jednak nakręciłem się pozytywnie.

wtorek, 8 maja 2012

Czasem północ, czasem wschód

  Koniec kwietnia to w tym roku był idealny czas na rower. Ciepło, ale nie upalnie. Nic tylko wsiadać i jechać. I ja nie miałem zamiaru marnować okazji. Jakieś parę dni temu wybrałem się na przejażdżkę na północ od Białegostoku. Wyjechałem drogą na Augustów. Jechało się całkiem fajnie po dość nowej ścieżce rowerowej. Kończy się przy zajeździe "Wiking", ale dalej można jechać bocznymi drogami. I całe szczęście bo ten kawałek drogi to połączenie krajowej 8 i 19. Pierwszy przystanek to Białostockie Muzeum Wsi. Wejście na wystawę plenerową to 2zł. Warto odżałować. Ciekawe budynki wiejskie, które co prawda można jeszcze znaleźć gdzieś w terenie, ale nie w takim stanie technicznym. A i trzeba trochę się naszukać. Chociaż na moim ranczu żuraw przy studni jest większy i wciąż pełni swą rolę. W muzeum miałem dwa główne cele. Jeden to kesz teda "skansen" OP0411. Znaleziony bez problemu. Drugi to bimbrownia. Coś w rodzaju daru podlaskiej policji dla muzeum. Widziałem taką manufakturę pracującą, ale nie tak dużą. Szacunek dla tego kto to skonstruował. Szkoda że ta maszyneria nie pracuje już dla szczęścia i pożytku ludzkości.



  Z muzeum pojechałem gruntową drogą do torów, które idą w kierunku Kuźnicy. Mostem kolejowym przeszedłem Supraśl. Pod mostem jest skrzynka, którą już zdobyłem wcześniej. Polecam ją miłośnikom mocnych wrażeń. Co prawda nie trzeba być specjalnie wygimnastykowanym, ale lęk wysokości warto zostawić w domu. Cały czas wzdłuż torów dojechałem do stacji Wasilków, a stamtąd skręciłem na Sochonie. Droga jak marzenie. Równiutki asfalt i mały ruch. Przez wsie które z rolniczych powoli stają się sypialnią Białegostoku dojechałem do kesza "Słup" OP4C19 założonego przez mieszka. Znalezienie jej nie było trudne. Natomiast kapliczka słupowa to unikat. Jakoś nie mogę sobie przypomnieć gdzie jeszcze taką widziałem. Podejrzewam że ich ilość obecnie można liczyć na palcach. Ciekawe ile jeszcze zim przestoi ta w Wólce?



  Szkoda tylko że lokalna żwirownia za kapliczką służy teraz jako dzikie wysypisko. Psuje to trochę klimat miejsca. Ale i tak fajnie było posiedzieć na świeżej trawce. Od kapliczki pojechałem kawałek dalej do kesza 3po3 "Na skraju Puszczy Knyszyńskiej" OP0098. Przy skręcie z głównej drogi w las natknąłem się na starsza panią na leżaku, która chyba zażywała świeżego powietrza. Jak wracałem, już jej nie było. Mam nadzieję że jej nie wystraszyłem. A kesz dał mi sie we znaki. W stylu: pieniek koło drzewa w lesie. Nie powiem że ich nie lubię. Ale trzeba wykazać się cierpliwością. Raz że GPS jak to w lesie lekko "pływa". Dwa że las naprawdę szybko się zmienia, a jak jeszcze trochę pomaga mu człowiek, to w parę lat miejsca można nie poznać. Nic to. Za to czytałem że klimat lasu sosnowego ma właściwości bakterjobójcze. Po takiej dawce chyba zabiłem ostatniego zarazka jaki sobie przy mnie spędzał żywot.
  Jednak co za dużo to niezdrowo, więc postanowiłem jechać w stronę drogi krajowej, gdzie obok wsi Katrynka jest kesz. Może i jest. Ale na polance obok był jakiś piknik. Nie chciałem dekonspirować kesza, więc sobie odpuściłem. Przyjadę tu jeszcze kiedyś.
  Kawałek drogi wypadł mi po własnych śladach. Na lokalnej drodze minąłem panów w Mitshubishi Lancer (sory ale nie wiem jak to się pisze), którzy widocznie mieli chwilę odpoczynku od ciężkiej służby. Zaraz potem przejechałem obok terenów które są siedliskiem orlika krzykliwego. Niestety żadnego nie spotkałem. Ale i tak miejsce które sobie wybrał jest naprawdę piękne.



  Dalej miałem jechać szlakiem zielonym. Jak to się stało, że zaraz za Wólką zjechałem ze szlaku, nie wiem do tej pory. Może przysnąłem za kierownicą? Nie chciało mi się już wracać, więc trochę zmieniłem plany. Najpierw kesz filipsa i BURZY "Stara kolejka wąskotorowa" OP13B4. Dotarłem inaczej niż podpowiadał opis. Ale chyba równie malowniczą drogą. Zostawiłem rower przy przewróconym drzewie i mały kawałek przeszedłem pieszo. Do kesza który jest na wyspie dostałem się naturalnym, bobrowym mostem. Jak czytałem później logi, przejście nie tylko mi kojarzyło się z przygodami Indiany Jonesa. Sama wyspa jest niewielka, więc ze znalezieniem skrzynki nie było większych problemów. A wokół naprawdę pięknie. Jeszcze kilka podobnych naturalnych mostów, nad czystą leśna rzeką. Oczywiście ślady po wąskotorówce wciąż są. Nasyp pod tory i kilka pali na których był most. Z pewnością jedno z najładniejszych miejsc jakie widziałem w Puszczy Knyszyńskiej.



  Wróciłem do roweru i pojechałem dalej. Dobra, utwardzona, szutrowa droga w cieniu drzew. Odgłosy lasu. Jazda w takich warunkach to czysta przyjemność. Wyjechałem na skrzyżowaniu w okolicach wsi Podratawiec. jest tu skrzynka 3po3 "Podratawiec" OP0ACC. Niby nic trudnego, ale trochę się naszukałem. Jak się okazało nie tylko ja. Już miałem rezygnować gdy zobaczyłem odpowiedni pieniek.  Niby miejsce ze spojlera nie jest jakoś przysłonięte przez krzaki, ale sprawia trochę kłopotu.
  Kawałek dalej jest kolejny kesz 3po3 "Czarny Blok" OP0CE6. Łatwy, miły i przyjemny. Jedyna trudność to duże, leśne mrówki. Ciekawa jest stacja kolejowa obok. Środek lasu, a tu mijanka, duży budynek dyżurnego ruchu. Obok coś w rodzaju betonowej hali, należącej do PKP Energetyka. I to właśnie cały Czarny Blok.
  Wróciłem do skrzyżowania obok Podratawca i skręciłem na Horodniankę. Jest to mała osada przy drodze krajowej. Mało kto wie, a ja też niedawno nie wiedziałem, że przed wojną była to siedziba nadleśnictwa. Pozostałością po nim są jedynie fundamenty. Musiało być tu kiedyś naprawdę pięknie. Budynki na wzniesieniu, a u podnóża malownicza, leśna rzeka. Jedynym budynkiem który ocalał jest piwnica, w której jest kesz "Horodniański Dom Kulturnik" OP1B91. W piwnicy jest przyjemnie chłodno. I ciemno jak w ... Przednie światło w rowerze przydało się w końcu do czegoś więcej niż oświetlanie drogi po zmroku. Piwnica jest dużo większa niż się wydaje z zewnątrz. Można chodzić wyprostowany, oprócz  wejścia głównego i dwóch komór.



  Prawie że po drugiej stronie drogi jest grób nieznanego powstańca styczniowego. I nowy krzyż ustawiony na pamiątkę Powstania Styczniowego. Cieszy że wciąż się pamięta o wydarzeniach sprzed prawie 200 lat. W prasie czytałem że w następnym roku w czasie obchodów okrągłej rocznicy, na Podlasiu ma być kilka ciekawych imprez. Oby się udało. Koło krzyża jest kesz teda "krzyż powstańczy" OP1009. Trochę problemu sprawiło mi znalezienie małego pojemnika po filmie.
  Stamtąd  prosto do domu. Kawałek niestety drogą 19 razem z tirami. Chociaż chyba gorsze są osobówki, bo strasznie blisko wyprzedzają, a tiry trzymają spory dystans. Widać co zawodowcy. Na drugi dzień niestety do pracy. ale nie ma co narzekać bo dnia trzeciego znów mogłem się wybrać w drogę. Pomyślałem że odwiedzę rodziców którzy na długa majówkę wyjechali na wieś, a przy okazji spełnię dobry uczynek i założę dwie skrzynki. Początek drogi wypadł wzdłuż 19-stki w stronę Lublina. Jeszcze w Białymstoku nie jest źle. Do znaku z końcem miasta jedzie się nowiutką ścieżką rowerową. Potem niestety trzeba dość wąską szosą. A ruch był spory. Nie musiałem jednak jechać nią zbyt długo, bo zaraz za Kurianami odbiłem na wschód. Mała lokalna droga przez pola, lasy i wioski. Większą część jedzie się asfaltem. Jest jednak odcinek z kocich łbów (fajna nazwa na tą nawierzchnię). Trzeba trzymać się pobocza, które miejscami jest dość piaszczyste. Można oczywiście próbować brukiem, ale to prosta droga do choroby parkinsona.



  Zatrzymałem się w Piatience. Jest to prawosławne miejsce kultu. Mała kapliczka nad świętym źródełkiem. Na pobliskim pagórku cerkiew wraz z otaczającym ją cmentarzem. Wielu turystów jadących nad Siemianówkę mija to miejsce nie wiedząc nawet o jego istnieniu. A jest to tylko 100m. od drogi głównej. Drzewa i krzaki skutecznie maskują to miejsce. Nie ma nawet drogowskazu. Jest za to cisza i spokój. Do kapliczki można zajrzeć przez okno. Niestety cerkiew jest zamknięta przez większą część roku. Warto obejrzeć cmentarz. Pierwszą różnicą jaka rzuca się w oczy to oczywiście napisy na nagrobkach pisane cyrylicą. Są też takie, które pomalowano na niebiesko. Na cmentarzu jest też kilka pomnikowych sosen. Drzewo wybitnie użytkowe, ale tu widać jak potrafią być piękne jak pozwoli im się spokojnie rosnąć.



  Niedaleko Piatenki, po drugiej stronie drogi swój początek ma rzeka Supraśl. Swój początek bierze w zarośniętym bajorze w miejscu zwanym Bazarnik. Na początku jest tak niepozorna, że gdy pora jest dość sucha chowa się pod ziemię, a jej szlak wyznacza trawa zieleńsza niż gdzie indziej. Oczywiście założyłem tu skrzynkę przy koncercie żab. Nieczęsto się je słyszy w takim natężeniu jak tutaj. To chyba żabi raj. Szkoda tylko że jakiś miejscowy zrobił sobie obok dzikie wysypisko śmieci.



  Stamtąd już niedaleko na ranczo. Oczywiście obowiązkowy obiad. Smakował wspaniale na świeżym powietrzu. A zupa szczawiowa ze świeżego szczawiu i z wiejskimi jajkami to wręcz poezja. Wieczorem pierwszy grill tego roku z sąsiadami. Ale to niech pozostanie naszą i okolicznych żab sprawą.