czwartek, 25 kwietnia 2013

Ciągnie wilka do lasu

    .... a właściwie Psikiszka. Co prawda najwygodniej jeździ się po asfalcie, ale nic tak nie wymęczy pozytywnie jak przejażdżka po lesie. Tym bardziej gdy wieje silny wiatr, a wśród drzew cisza. Nie ma co siedzieć w domu, gdy na zewnątrz piękna pogoda. Puszcza Knyszyńska zaczyna się zaraz za granicami Białegostoku, więc nie można przegapić takiej okazji.
    Najpierw do Wasilkowa, mijam Świętą Wodę i w Horodniance odbijam w prawo w stronę lasu. Na jego skraju przycupnęła mała wieś o tajemniczej nazwie Małogruska. Nie zatrzymując się wjeżdżam w las. Pojawiają się pierwsze przylaszczki, pączki na drzewach. A w cieniu wciąż można natknąć się na resztki śniegu. Droga miejscami zostawia sporo do życzenia. W dołach zbiera się woda, dodatkowo rozjeżdżana przez sprzęt leśny i w efekcie rower trzeba prowadzić bokiem po krzakach. Ale takie drobnostki nie mogą zepsuć miłej wycieczki.



    Z czasem droga robi się coraz lepsza. I nawet nie spostrzegam kiedy docieram do pierwszego etapu wycieczki. Kesza "Ponure" OP5A35. Piękna, duża, słoneczna polana. Kiedyś była tu wieś, której jedynym śladem są resztki fundamentów, ukryte w krzakach. Odpalam GPS by nie błąkać się po chaszczach w poszukiwaniu kesza i okazuje się że stoję od niego jedyne 14m. Niezły wynik  jak na dojazd przy pomocy mapy. Chwilę postałem próbując sobie wyobrazić jak było, kiedy toczyło się tu ludzkie życie. Pamiętają to jedynie drzewa wokół, z których spora część to mocno zdziczałe sadki owocowe.



    Krótkie spojrzenie na mapę. Powinno być łatwo. Na skrzyżowaniu przy którym stoję w drogę na północ (dobrze że słońce świeci), do dużego duktu leśnego w który w prawo i powinienem być w Ożynniku. Udało się trafić bez błądzenia. Gdyby tylko nie strasznie piaszczysta droga miejscami. Po drodze mijam leśne kapliczki. Najczęściej w najprostszej formie krzyża pod daszkiem. Myślę żeby zrobić małą serie skrzynek związanych z nimi. Na razie brak mi jeszcze wyraźnej koncepcji.


   
    W Ożynniku jest kesz "Puszcza Knyszyńska" OP0082 jeszcze z 2006 roku. Ostatnie znalezienie w 2010 roku. Opis bardziej niż lakoniczny. Szukam, szukam i nic. Nie wiem nawet co to "drewniany obiekt w lesie". dzwonię w końcu do loegi, który ja kiedyś znalazł. Niestety nic nie pamięta. Pogrzebałem jeszcze trochę w okolicach, gdzie pokazują kordy, ale nie jestem dzikiem, więc ile można.
    Niezrażony małym niepowodzeniem pojechałem do Sadowego Stoku. Okazuje się że jest to jedno gospodarstwo zagubione w środku lasu. Wydaje się spokojnym miejscem. Nagle wyskakuje cała banda psów. na szczęście żade3n nie chwycił za nogawkę. Hałas robią za to nieziemski. Zatrzymuję się na skraju lasu i szybciutko podejmuję kesza "Sadowy Stok" OP62D7. Jeden, wyjątkowy piesek cały czas mnie obszczekuje, przez co czuje sie trochę nieswojo i opuszczam to niezbyt przyjazne miejsce.
    Niedługo potem przejeżdżam Jałówkę. Kilka drewnianych chat. Ładnie się prezentują. Nie jakieś dacze, czy pseudo góralskie domki, ale typowe podlaskie. Niewielkie z jednym kominem. Obok drewniana obórka i stodoła.



    Zaraz za wsią Jałówka rozciąga się rezerwat przyrody o tej samej nazwie. Stworzony głównie dla ochrony kilku rzadkich roślin. Tutaj natykam się na dowód i że zwierzaki w końcu poczuły wiosnę.



    Za rezerwatem, na skrzyżowaniu leśnych dróg zastanawiam się którędy wrócić do domu. Z mapy wygląda jakby bliżej było przez Supraśl. Jak postanawiam, tak czynię i ju8ż bez żadnych postojów docieram do domu. Mocno zmęczony, ale porządnie naładowany pozytywną energią. To była pierwsza wycieczka na kilkadziesiąt kilometrów.  Mam nadzieję że czas i pogoda dopisze na następne.

wtorek, 23 kwietnia 2013

Nad Narwią

     W ciągu kilku ostatnich dni przejeżdżałem mostem przez Narew kilka razy. Niestety zawsze autem i w pracy, więc nie było jak się zatrzymać i obejrzeć pięknych rozlewisk. Od czego jednak rower. Myślałem najpierw nad przejażdżką do Suraża, ale dość silny wiatr skorygował trochę plany i pojechałem na zachód Białegostoku, gdzie Narew płynie zaledwie kilka kilometrów od granic miasta.
     Do Żółtek dojechałem ścieżką rowerową wzdłuż S8. Minęło niecałe dwa tygodnie, a po śniegu w końcu ani śladu. W Żółtkach odbiłem w lokalną drogę na północ. Zaraz za ostatnimi budynkami zaczyna się las. Powoli zaczyna budzić się do życia. Na niektórych drzewach pojawiają się nieśmiało pączki, w bardziej nasłonecznionych miejscach z ziemi zaczyna przebijać się zielone. Spotkałem też dwie sarny i dwa zające. Nie zdążyłem nawet pomyśleć o zdjęciu, a już ich nie było.
Przy drodze od lat stoi za to kuty w żelazie krzyż. Był przymocowany betonem do kamienia. Jednak lata zrobiły swoje i beton skruszał. Dobre ręce postawiły go obok, by dalej strzegł rozjazdu dróg.



    Rozrośnięte krzaki czy drzewa z liśćmi nie zasłaniają jeszcze widoku. Dzięki temu widać że las, przynajmniej w niektórych miejscach jeszcze kilkadziesiąt lat temu był być może polem, może obejściem gospodarstwa. Natykam się na ślady orki, choć to może być stara szkółka leśna. Doły po kopcach na ziemniaki. Na skraju lasu natykam się na jakieś zdziczałe drzewka owocowe, a obok prawie zapadnięta studnia. Po budynkach nie ma już śladu. Objeżdżając okolice Białegostoku można się natknąć na wiele takich miejsc.



    Jadąc coraz bardziej zapomnianymi dróżkami dojechałem w końcu do rozlewisk Narwi. Najbardziej malowniczo wyglądają jej granice. Płytka, niebieska woda, mocno kontrastuje z zielonymi łąkami. Pewnie dobrym aparatem da się wychwycić wspaniałą grę kolorów, ale jak ma się to co się ma... postałem długą chwilę ciesząc się widokiem.



    Można by iść dalej, aż do głównego nurtu. Wystarczy uważać na rowy i mieć kalosze. Tych ostatnich nie posiadam, zostało więc poszukanie jakiegoś wzniesienia by zobaczyć całą Narew wiosną. Wbrew powszechnemu przekonaniu okolice Białegostoku, jak i całe Podlasie wcale nie jest płaskie. Wystarczy zerknąć na mapę. I ja więc długo nie szukałem odpowiedniego miejsca. Niestety słońce chyliło się ju.z ku zachodowi, a rzekę miałem właśnie po tej stronie, więc trochę mnie oślepiało.  Ale i tak dla tego co widziałem warto było się wybrać na krótką przejażdżkę.


sobota, 13 kwietnia 2013

Wiosna, to Ty?

     Zajrzałem do archiwum i zobaczyłem że pierwszy raz na rowerze rok temu wybrałem się przed 20 marca. Trochę lodu znalazłem jeszcze na leśnych ścieżkach. W tym roku pierwszą normalną przejażdżkę zrobiłem sobie 11 kwietnia. Wiosnę czuć w powietrzu, ale niekoniecznie jeszcze wszędzie widać.



    Z kronikarskiego obowiązku napisze że przy okazji znalazłem kesza "Spalona Jawrówka" OP5ACD. Ale że to quiz nic więcej nie dodam. Na chwilę wyjechałem na "krajówkę" w stronę Ełku. Mogłem jechać spokojnymi lokalnymi drogami, ale po zimowych naprawach licznik mi się rozregulował i przy pomocy słupków metrycznych ustawiłem go na nowo. Kilka prób i w końcu się udało. Przy okazji był czas na uwiecznienie pięknych, wiosennych łąk.





    W Dobrzyniewie Dużym skręciłem w lokalną drogę. Aż do Jaworówki wygodnie jechałem asfaltem. W jaworówce kawałkiem po bruku, a za wsią zaczyna się szuter. Zaczął rozmarzać i nie dość że trochę ciężko się jedzie to jeszcze brudzi niemiłosiernie. Mijane wioski zmieniają się z typowo rolniczych w podmiejskie rezydencje. Pozostał jeszcze tylko polski krajobraz. Pola malowane i wierzby płaczące :) Tylko rzeczki nie wpisały się w tradycję. Zamiast leniwie toczyć swe wody, wartko pomykały do przodu.



    Czas zobaczyć jak miewa się Narew. Skręciłem w stronę jazu w Złotorii. Jak zwykle było tu trochę ludzi. Jeszcze nie zdarzyło mi się nie spotkać tu nikogo. Oprócz, nazwijmy ich, turystów byli tam robotnicy remontujący budki z urządzeniami hydrotechnicznymi. Po raz pierwszy udało mi się zajrzeć do środka. I niestety przeżyłem rozczarowanie. Tylko jedna rura, niczym się nie wyróżniająca, znikająca pod podłogą. Wyobrażałem sobie jakiś wymyślny system pomp czy plątaninę rur. A tu takie nic. Za to Narew pięknie przybrała.



    Z jazu pojechałem do wsi Złotoria. W jej centrum, przy samej drodze jest drewniany kościół św. Józefa z 1920r. Przed wejściem figury dwóch świętych. Niestety nie miałem okazji zajrzeć do środka. Pomyślałem że mozna by tu w przyszłości schować kesza. Obszedłem dookoła świątynię, ale nie wpadło mi w oko żadne pasujące miejsce. Te pasujące zbytnio widoczne z pobliskich domów.  A nigdy nie wiadomo kto za firanki patrzy. Przy lepszej pogodzie podjadę na pobliski cmentarz, może tam coś przypasuje.



    Zaraz za Złotorią w stronę Białegostoku "leci" ekspresówka". Pomyślano jednak i o ruchu lokalnym. Korzystając z dróg bocznych, a zaraz potem ze ścieżki rowerowej jadę w stronę miasta. Tym razem regularnym mostem przecinam Narew. Robię sobie chwile przerwy, bo i tutaj warto rozejrzeć sie mad miejscem na kesza. Chodzę po moście, zaglądając w miejsca gdzie chyba projektanci nie przewidzieli że komuś będzie się chciało zaglądać. W końcu przypominam sobie że mieli tam zamontować kamerki śledzące czy chodzą tamtędy łosie. Mam nadzieję że jednak ich nie było, bo mieliby uwiecznionego niezłego "łosia".
    Ścieżka rowerowa która jadę to naprawdę europejski styl. Równy asfalt, przejazdy pod wiaduktami. I jedzie się całkiem miło, aż za jednym z wiaduktów niespodzianka. Śniegu nawianego , tyle że o przejechaniu można zapomnieć. Zapadam się po kolana, dobrze że rower lżejszy, to przynajmniej "idzie" prawie cały czas prawie po wierzchu. Plus taki, że rama przy pedałach trochę z błota się wyczyściła.



   Potem już bez przeszkód dotarłem do Białegostoku. Przy okazji tej małej wycieczki wyszły małe niedociągnięcia przy przygotowaniu roweru po zimie do jazdy. Co trzeba poprawiłem i znów można czekać na trochę wolnego i dobrą pogodę na małą przejażdżkę.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Modlin Fortress - Revenge

   Tytuł trochę po zagranicznemu, ale taka był oficjalna nazwa spotkania (po polsku event) w Twierdzy Modlin. Kolega keszer michael50 zorganizował mały spacer, który w założeniu miał być miłą przechadzką bez keszy wymagających świetnej kondycji czy czołgania się setkami metrów na wpół zasypanymi tunelami. Wiosna pokrzyżowała trochę plany, ale zabawa i tak była świetna.
    Do Modlina wyjechałem o siódmej rano. Po drodze zgarnąłem towarzysza wypraw keszerskich MiszkeWu i w drogę z dwoma przystankami. Pierwszy by zatankować, drugi przy "Chatka Puchatka #4" OP3301.
    Miejsce spotkania wyznaczono przy Bramie Ostrołęckiej. Aż tylu ludzi się nie spodziewałem. Ciekawe jak w takiej grupie będzie się keszować? Na początku tradycyjna wymiana own-ów. i mocno rozciągnięta grupa rusza przed siebie.



    Chyba nie ma sensu opisywać skrzynki po skrzynce, bo przy takiej liczbie ludzi kesze stają się ... anonimowe? Nie zdążysz dobrze doczytać opisu, a już niektóre są wydobyte. Już przy pierwszym keszu "Piłka za Wagą" OP4134 nie wszyscy zmieścili się w pomieszczeniu ze skrzynką. To znaczy może i by weszli,ale po co nabijać się jak śledzie w beczce.
    Przy kolejnych keszach coraz śmielej trwa obrzucanie się śniegiem. Na początku poćwiczono rzut do celu na Krysiulu wspinającym się po "Trzy tunele za beczką" OP4946. A na dobre zaczęło się przy "Grobie Oficera i Kaprala W.P." OP2CBA. Z drogi rozpoczął się gęsty ostrzał śnieżny, który nie pozostał bez odzewu. Dobrze że we wrażym obozie doszło do wewnętrznych walk frakcyjnych.
    W końcu i ja musiałem się wykazać. Przy keszu "Tuba Wentylacyjna" OP2CB7 postanowiłem wejść do środka. Nie obyło się bez pomocy i trochę się podciągając, trochę popychany od dołu wlazłem do środka. Droga na dół jak zwykle łatwa i ekspresowa.
    Skończył się w miarę lekki spacerek, zaczęło się łazikowanie po śniegu. Najgorzej mieli ci na początku, przecierający szlak. Jednak przy wchodzeniu czy schodzeniu z wałów problem mieli wszyscy. Z czasem co poniektórzy ułatwiali sobie drogę zjeżdżając na czterech literach. Sam spróbowałem tego sposobu i trzeba przyznać że się sprawdził. Tylko trzeba uważać na drzewa.



    Z czasem event podzielił się na dwie grupy. Część poszła zdobywać trudniejsze kesze w tunelach, ja z pozostała częścią teoretycznie łatwiejsze. Grupa powoli się wykruszała, bo i buty przemoczone i ze zmęczenia zaczęło się robić zimno. Trzeba przyznać że sama twierdza robi ogromne wrażenie. Ciągnące się koszary obronne, bramy z licznymi zakamarkami. Nie dziwię się że Twierdza Modlin stała się niejako mekką kezerów urbexowych.



   Okazało się że i na naszej drodze stanęły kesze bardziej wymagające. Przy "Bramie Gen. J. H. Dąbrowskiego z filarami mostu z 1837r." OP089C michael50 z mieszkiem wleźli do dziury i się przy czołganiu "trochę" pobrudzili. Potem ja wlazłem do "Szklanej pułapki" OP4923 czepiając się krat, gdy tymczasem kesz leżał rozbebeszony na ziemi. Kolejny, na szczęście krótki tunel przy "Cytadela Brama Wschodnia" OP2632. Z michelem50 wszedłem do jednego tunelu z keszem. Mieszko wszedł do drugiego po hasło. Znalazł dwa słowa i bardzo brakuje mi trzeciego, więc póki co nie mogę jej zaznaczyć jako znalezioną. Ale zrobiłem sobie taki smak na twierdzę że jeszcze tu z pewnością wrócę.



    W końcu docieramy do punktu wyjścia czyli Bramy ostrołęckiej. Mocno zmęczony, ale zadowolony z tak udanego keszowania. Udało się zobaczyć małą część Twierdzy, ale i tak jestem zdania że to najfajniejsze miejsce w jakim byłem po skrzynki. Spoglądam na mapę i widzę ile jeszcze ich tam zostało i w jakich ciekawych miejscach.
    Po drodze do Białegostoku udało się jeszcze zgarnąć dwie skrzynki w Serocku. "Pocztowy zajazd napoleoński" OP16AB i "Największą truskawkę na świecie" OP42C9. Truskawkę dedykuję wszystkim, którzy tak ja tęsknią za prawdziwą wiosną.