czwartek, 29 sierpnia 2013

Back to the rower

    Oto stało się. Dwa dni temu w końcu mogłem sobie pozwolić na przejażdżkę rowerem. Na początek niedaleko, bo do lasu Pietrasze, gdzie białostocki duet polcia&szymaneq 
stworzyli świetny projekt. Zdobywam go na raty, więc mała relacja będzie jak uda mi się zaliczyć całość. A dziś kilka wrażeń z innej krótkiej przejażdżki. Wyszło około 30km, ale dla mnie z obecną kondycją i możliwościami to była niemała wyprawa.
    Z Białegostoku ruszyłem w stronę Jurowiec. Miejskie ulice przeszły w końcu w szeroką ścieżkę rowerową, a ta w lokalne drogi. Póki co, jest świetnie. Lokalna droga idzie wzdłuż ekspresówki i może trochę komuś przeszkadzać szum pędzących aut. Nie zwracam na to jednak większej uwagi. Za to cieszy mnie, że rower jest coraz bardziej popularny. Mijam parę rodzin z dziećmi, par i samotnych cyklistów, którzy jadą po prostu dla rekreacji, mimo że to środek tygodnia.
    W Jurowcach skręcam w stronę wsi Leńce. Jeszcze przez kilkaset metrów jadę po równiutkiej kostce brukowej, która niestety zaraz się kończy i zaczyna szuter. Ten najgorszy rodzaj, gdzie przez całą szerokość są poprzeczne garby. Niby jadę wolno, ale i tak trzęsie niemiłosiernie. Całe szczęście droga zaraz skręca w las i garby natychmiast znikają. Nie wiem na czym to polega, że na drogach przez pola takie wyboje się pojawiają, a w lesie już nie.
    Jadę sobie drogą która przebiega przez wzgórza Leńce. Teren rzeczywiście mocno pofałdowany, ale wzgórza nie takie straszne. Kilka naprawdę krótkich podjazdów. A jak wiadomo w przyrodzie musi być równowaga, więc i zjazdy muszą być.



    Mówi się że najważniejsze to być w ruchu. Coś w tym jest. Fajnie się jedzie autem, bo to i szybciej i dalej da się dojechać. Ale nie ma tej przyjemności jak rowerem. Tutaj czuję jak pachnie las. Czuję zapach krów pędzonych z pastwiska. I mam czas zauważyć to co z pędzącego samochodu tylko by mi mignęło. Jak ci starsi ludzie wysiadujący na ławeczce przed płotem i obserwujący przetaczające się leniwie życie. Przydrożny krzyż i gdzieś daleko za nim, na horyzoncie, moje miasto.



    Przy okazji tej przejażdżki chciałem jeszcze podjąć kesza "Słup 2" OP6721. Niestety nie mogłem dokładnie sprawdzić miejscówki, więc po pobieżnym przeglądzie postanowiłem wrócić przy lepszym zdrowiu. Sam kesz ma pokazywać kapliczkę słupową, których już naprawdę niewiele pozostało. I ta także zaginęła od czasu powstania skrzynki. dziś stoi tam nowy, metalowy krzyż. Dobrze że chociaż fotkę w opisie można jeszcze obejrzeć. 

piątek, 23 sierpnia 2013

Rajd południowym Podlasiem

    Jak powiadają, ruch to zdrowie, więc nie ma co siedzieć w domu. Przejdę już jakoś te kilkaset metrów do kesza, byleby  to nie był jakiś trudny teren. Znakomicie nadaje się do tego południowe Podlasie ze swoimi keszami. A że miała to być wycieczka lekka, łatwa i przyjemna, kolega MiszkaWu zabrał swoją żonę i dziecko i w takim składzie ruszyliśmy na mały samochodowy rajd.
    Samo sformułowanie południowe Podlasie jest trochę nieprecyzyjne. Historycznie to rejony Siedlec i Białej Podlaskiej. Ale mówi się tak także o południowych krańcach województwa podlaskiego, które wyznacza rzeka Bug. I właśnie w rejon nadbużański się udaliśmy.
     Początki źle się zapowiadały. Całą drogę z Białegostoku towarzyszył nam deszcz, czasami wręcz ulewa. Na szczęście po dotarciu do Drohiczyna, na chwilę się uspokoił. Pierwszy postój przy kopcu z krzyżem na szczycie. Miała być skrzynka "Kopiec Pamięci Podlasia" OP2897, ale jej nie było. Ze szczytu za to widok na niewielkie, ale ładne miasteczko. Przepołowiony krzyż na szczycie ma symbolizować podział chrześcijaństwa. Moim zdaniem to dobry przykład jak prostym symbolem można wiele wyrazić.



    Drohiczyn świątyniami stoi. Najpierw pojechaliśmy do kościoła przy klasztorze benedyktynek. Zbudowany w stylu barokowym, z białą elewacją, ładnie się prezentuje na niewielkim wzgórzu. Niestety był zamknięty i nie mogliśmy zajrzeć do środka. Dosłownie 100 metrów dalej jest pojezuicki zespół klasztorny. W jego skład wchodzi kolegium i klasztor jezuitów oraz barokowa bazylika. W necie widziałem zdjęcia bazyliki w kolorze białym. teraz elewacja ma kolor piaskowy. Może tak było w oryginale, ale mi zdecydowanie podoba się białe malowanie. Niestety tu także było zamknięte i z oglądania wnętrza nici. Otwarte za to były krypty w których chowano i chowają znaczących obywateli, jak i hierarchów kościelnych.
    Trzeci i ostatni kościół jest w zespole franciszkańskim. Jak dwa pozostałe wybudowany w stylu barokowym. Tym razem dopisało nam szczęście i przynajmniej z przedsionka mogliśmy obejrzeć wnętrze, szczególnie wspaniały ołtarz główny.
    Jak na wielokulturowe Podlasie jest i cerkiew.Klasycystyczna budowla wzniesiona była jako unicka, by potem służyć prawosławnym. Stojąc przy odnowionym parku, ładnie się z nim komponuje.



    Drohiczyn nie samymi świątyniami stoi. Położony jest nad malowniczym Bugiem. Zjechaliśmy najpierw na sam brzeg. Plaża, pole biwakowe. Zacumowana niewielka łódź wycieczkowa. A że było dość chłodno i pora wczesna nikogo nie było. Tylko samotny wędkarz gdzieś daleko. Na rzekę warto jednak spojrzeć ze wzgórza zamkowego wznoszącego się przy samym brzegu. Rozciąga się z niego niesamowity widok na dolinę rzeki. Przy wzgórzu miał być kesz "Góra zamkowa w Drohiczynie" OP289F. Ukryty przy blokach skalnych będących resztkami po rozebranej wieży. Niestety ta także prawdopodobnie zaginęła.
    Na początku ulicy Zamkowej prowadzącej właśnie na wzgórze jest niewielki postumencik, a na nim zegar słoneczny. Z każdego boku obrazki dotyczące kosmosu. Widać że ma już swoje lata. Niby mała rzecz a cieszy. Z pewnością bardziej upiększa otoczenie niż niektóre monumentalne pomniki.



    Czas opuścić Drohiczyn i udać się w stronę Siemiatycz. Bardzo lokalnymi drogami, bo po drodze czekał kesz "Młyn na Szlaku Kupieckim" OP1FB9. Niestety rozpadał się ogromny deszcz. Trochę poczekaliśmy w aucie, jednak nawet nie miało zamiaru przestać. W końcu MiszkaWu odważył się i poszedł szukać skrzynki. Coś długo nie wracał, więc poszedłem sprawdzić jak mu idzie. Jak się okazało szukał nie tam gdzie trzeba. Wpisaliśmy się w aucie i kolega poszedł odłożyć. Szkoda że ten deszcz popsuł trochę plany. Młyn obejrzany na szybko, bo co to za przyjemność moknąć. A jest co oglądać. Trzypiętrowy drewniany budynek, których już niewiele zostało. Ten także popada w ruinę i jak ktoś nie znajdzie na niego pomysłu w końcu upadnie.
    Dojechaliśmy do Siemiatycz. Pierwsza skrzynka to "Rondo Siemiatycze"OP1DC6. Moi pasażerowie mieli już ją zdobytą, więc nie pozostało mi nic innego niż samotny spacer w deszczu. Co chyba na dobre wyszło, bo nikt mi przynajmniej nie przeszkadzał. Kesz taki sobie, chociaż samo rondo ciekawe. Szczególnie plac w środku. Mały skwer z fajną fontanną. W słoneczny dzień można sobie posiedzieć i popatrzyć na życie w centrum tego niewielkiego miasta.
    Z ronda niedaleko było na cmentarz i do kesza "Kaplica ewangelicka/Kaplica cmentarna św. Anny" OP2DC6. Tutaj deszcz przestał padać i już do końca wycieczki nam nie przeszkadzał. Sama skrzynka ukryta na cmentarzu, ale z poszanowaniem miejsca, co ważne bo jednak grzebanie przy grobach wykluczyłoby ją w ogóle z moich poszukiwań. Na cmentarzu jest drewniana kaplica św. Anny. Niestety zamknięta i mimo że da się zajrzeć do środka, to jednak jest tak ciemno że nic nie widać. Druga, murowana obecnie pełni funkcję galerię sztuki sepulkralnej, a mówiąc prościej związanej z tematem pogrzebowym. Tutaj możemy obejrzeć małą kolekcję krzyży stworzonych przez miejscowych kowali. Na cmentarzu zachowało się także wiele ciekawych nagrobków. Te dawne nagrobki udowadniają że da się i z klasą i na bogato.



    Z Siemiatycz pojechaliśmy za Bug. Niezbyt daleko bo zaraz za mostem zjechaliśmy w prawo do rezerwatu Kózki i kesza "Rezerwat Kózki" OP09DC. Już w domu doczytałem że jego celem jest ochrona głównie muraw i kilku gatunków ptaków. To by wyjaśniało spotkanie sporego stada owiec, które zapewne pozwalają chronić trawy i nie pozwalają wyrastać krzakom. A wśród tych owiec majestatycznie przechadzała się lama. Tego się jednak nie spodziewałem.
    Wróciliśmy na 'dobrą" stronę rzeki by udać się do kopalni żwiru i ukrytego obok kesza "Żwirownia" OP2E16. Kesz odnaleziony bez problemu. Natomiast kopalnia to nie jak to  zwykle bywa kilka koparek, ewentualnie jakaś kruszarka. Działają tutaj refulery, czyli coś w rodzaju statków które wysysają żwir spod wody, która często pojawia się w wyrobiskach żwirowych. Ciekawiło to mnie ogromnie, bo po raz pierwszy widziałem takie urządzenia. Trzeba tylko ogromnie uważać bo kopalnię można obejrzeć ze skarpy, a ta może się obsunąć i możemy polecieć kilkanaście metrów w dół.



    Niby Siemiatycze zostały już za nami, ale przed nami stacja kolejowa o tej nazwie. Zaskoczyła mnie swoją wielkością. Pewnie w czasach świetności tory były bardziej wykorzystywane. Dziś to senna stacja. Kilka pociągów osobowych, zapewne kilka towarowych dziennie. Chociaż z drugiej strony przy zapaści kolejnictwa w podlaskim to te kilka pociągów osobowych to i tak dużo. Miał być i kesz "Stacja Siemiatycze" OP2F6B. Już po powrocie i dokładnym doczytaniu podpowiedzi ma wrażenie że niezbyt dokładnie przeszukaliśmy miejscówkę.
    Ze stacji całkiem blisko do bunkrów linii Mołotowa. Okazały się dla mnie najcięższą przeprawą. Dość długi spacer po lesie. Do tego zejście z nasypu do budowli było dość strome i bez pomocy nie dałbym rady. A już kesza z pewnością bym nie wyciągnął, bo trzeba zejść na drugi poziom. Skrzynka "Linia Mołotowa vol.1" OP0E8F ostatnio znaleziona była ostatnio w 2009. Trochę się bałem że nie będzie czego szukać. Częściowo to się potwierdziło, bo z kesza została tylko opisana puszka z ołówkiem w środku. Spory serwis i powinna cieszyć kolejnych znalazców. Przy okazji przyznam się że nie obszedłem wszystkich schronów bo to byłoby dla mnie zbyt wielkie wyzwanie. Niby już sporo bunkrów widziałem, kilka sam okeszowałem i mimo że są robione według kilku schematów, to jednak każdy jest niepowtarzalny. Pewnie z racji tego że każdy ma zupełnie inne otoczenie, mają różne stopnie zniszczenia, no i co najgorsze różny poziom zaśmiecenia.
    Była linia Mołotowa vol.1, będzie i Grabarka vol.1. A dokładnie chodzi mi o górę Prowały z keszem o tej samej nazwie OP27CB. To tutaj pierwotnie był ośrodek kultu prawosławnego, który później przeniósł się  na Grabarkę. Nie dziwie się temu bo i wzgórze tutaj dość strome, a i do źródełka dość daleko. Zastanawia mnie czy cudowność źródełka przeniosła się razem z mnichami, została podzielona na dwa, czy też została w starym, zapomnianym trochę miejscu?



    Od góry Prowały do góry Grabarki dzieli zaledwie 10km. Grabarka to główne miejsce pielgrzymkowe prawosławnych w Polsce. Drewnianą cerkiew otacza las krzyży, którą w czasie pielgrzymek niosą w różnych intencjach pielgrzymi. Obok dużych, wyższych od człowieka, stoją malutkie, kilkucentymetrowe. Naprawdę pięknie to wygląda. Na Grabarce byłem po raz pierwszy. Myślałem że zajmuje trochę większy teren. Sama cerkiew.... no właśnie nie można nic złego powiedzieć. Ale spodziewałem się jakiegoś specjalnego wyposażenia, większego zdobienia, kopuł ze złotej blachy. Do tego zaledwie paru turystów. Może to taki kontrast do tego co przeżyłem na Jasnej Górze? Koło Grabarki jest kesz , tu się posłużę funkcją kopiuj - wklej, "Свята Гора Грабарка" OP65F. Niestety mimo dokładnego wskazania GPS, nie udało nam się znaleźć. 
    Z Grabarki ruszyliśmy w lasy puszczy mielnickiej. Do kesza "Ojciec dębów" OP2D3C. Jest zakopany przy ogrodzeniu jednego z najstarszych drzew w tych lasach. Mowa o dębie 350 letnim. Wciąż zdrowy czuwa nad lasem. W drodze do kesza najbardziej zastanawia brukowana droga na nasypie w środku las. Zagadka rozwiązana po przeczytaniu logów. W głębi lasu były wielkie magazyny wojskowe, teraz ponoć w ruinie. I już człowieka ciągnie by znów tam się wybrać, tym razem zobaczyć co być może jeszcze zostało. A przy samym dębie patrząc już na drogę gruntową pomyślałem jak mi brakuje roweru, by sobie pojeździć w morzu zieleni.




    Znów zjeżdżamy do Bugu. Tym razem w rejonie Mielnika. małego, sennego miasteczka, znanego głównie z kopalni kredy. Mi w miasteczku do kompletu brakowało jedynie kesza "Mielnik  - Wieża widokowa" OP1FF6. Tym razem, po reaktywacji z jej zdobyciem nie było problemów. Z kumplem i jego familią pojechaliśmy na górę zamkową z malowniczymi ruinami kościoła, oraz na punkt widokowy na kopalnię kredy. Było już trochę późno i niestety nie widzieliśmy prac. Mogę powiedzieć, że od mojej ostatniej wizyty w miasteczku rok temu chyba nic tu się nie zmieniło. Chciałem przy okazji pokazać wycieczce ulice Białą, która nazwę bierze od wszechobecnej kredy, którędy tędy wożą do przetwórni. Niestety po porannych opadach deszczu, biały pył zmienił się w grubą warstwę brei, przypominającej cement, w która nie odważyłem się wjechać i zawróciłem.
    Z Mielnika pojechaliśmy na wschód pod samą granicę z Białorusią. Ela panikowała że nas zatrzymają, ale ja myślę że bała się tego że za szlabanem świat się zakrzywia. A dla informacji nie można jedynie wchodzić na pas drogi granicznej. Te miejsca są jednak dobrze oznaczone i wejść na nią da się tylko z pełną świadomością. No i trzeba się przygotować że nawet jak nic nie przeskrobiemy to i tak SG nami się zainteresuje. Tak było i w tym przypadku. Strażnicy podjechali zaraz za nami. Jednak jak zobaczyli "kalekę", kobietę i dziecko to chyba uznali że nie zagrażamy integralności  granic RP. Zaraz też sobie pojechali i mogliśmy obejrzeć w spokoju cerkiew w Koterce. Znaleźliśmy też kesza "Wszystkich Strapionych Radość" OP2A34. Patrząc na szlaban i kesza to wydaje się że jest parę centymetrów na pasie granicznym, co daje mu tylko smaczku.  Ogólnie miejsce jest piękne. Mała, drewniana i zadbana cerkiew wśród drzew. I poczucie bycia na końcu świata z drogą która teoretyczne ma dalszy ciąg gdzieś na Białorusi, ale tak jakby tu był jej definitywny koniec.




    Drogą wzdłuż granicy pojechaliśmy do Czeremchy. Po drodze minąłem może z dwa samochody. Totalne odludzie, piękne widoki. Jazda takimi terenami to czysta przyjemność. Jak pamiętam, rok temu jadąc tędy na rowerze miałem te same odczucia. A już w Czeremsze czeka na nas pierwszy kesz "Czeremcha - mydełka RIF" OP6EC7. Sam kesz rewelacyjny. Przy okazji kolega Zbyszaty wykazał się nie małą determinacją by kopczyki z mydełkami odnaleźć i światu udostępnić. Informacje o tym miejscu zebrał na swoim blogu, więc się nie będę powtarzał tylko wklejam odnośnik http://keszowisko.blogspot.com/2013/08/czeremcha-3082013-r.html
Od siebie dodam że już czytałem o tych mydełkach, wydaje się że w jakiejś lokalnej gazecie i że te mydełka badało parę lat temu IPN. Trochę późno zważywszy jak wielkie kontrowersje budzą do dziś. 
    W miasteczku czekały na nas jeszcze trzy kesze. "Czeremcha - katolicka" OP6CB6. Nie ma co krążyć po okolicy, więc zasięgneliśmy języka u miejscowych kobiet, które wskazały miejsce potrzebnej tablicy. I znów dzięki MiszceWu udało się skrzynkę podjąć, bo ja nie byłbym w stanie. Kolejny punkt to "Czeremcha - prawosławna" OP6CB7. Cerkiew niestety zamknięta, więc zostało nam tylko obejrzeć od zewnątrz. Obejrzeniu polecam szczególnie główne drzwi z wizerunkami aniołów. Wydaje mi się że to doklejone płaskorzeźby, ale prezentuje się naprawdę ciekawie.
     I ostatni punkt w czeremsze to kesz "Czeremcha - kolejowa wieża ciśnień" OP6CB9. Niestety jedynie co znaleźliśmy to taśma samoprzylepna i magnesy. A kolej w miasteczku odegrała wielką rolę. To ona przyczyniła się do wzrostu znaczenia miejscowości. Mimo że obecnie trochę podupadła, wciąż to ważny węzeł na kolejowej mapie Podlasia. Tutaj była przesiadka jak jechało się pociągiem do Hajnówki i Puszczy Białowieskiej. Dziś z Białegostoku kursuje tylko jeden pociąg, a w sobotę aż dwa. 
    Robi się coraz później czas więc kierować się w stronę domu. Żal jednak omijać dwa kesze. Pierwszy "filips104: Wielka Ręka Żołnierzy Radzieckich" OP072C. Położony na skraju Milejczyc skrywa groby 2000 żołnierzy z których tylko część jest zidentyfikowana. Symbolika, jak to na cmentarzu radzieckim może niektórych razić, ale to jednak nekropolia i dla mnie osobiście dyskusje nad grobami są trochę niesmaczne. Co jednak najbardziej przykuwa uwagę to wielka ręka, wyciągnięta w geście próby ostatniego chwycenia nieba. 




    Przed nami ostatni juz punt wycieczki. Skrzynka "ted_171_gleboka_studzienka" OP109D. Pokazuje jeden z polrefów na terenie Polski. W wielkim skrócie to punkty, które są głównym odniesieniem dla pomiarów geodezyjnych Polski, w powiązaniu z systemem europejskim. Tak przynajmniej to rozumiem, czytając artykuł na Wiki. I tak się zastanawiam czy jestem do końca normalny. Pchać się gdzieś na bezdroża by obejrzeć kawałek jakiejś studzienki, a przy okazji pole kukurydzy i las na horyzoncie. Tym razem mały bonus w postaci ostatnich promieni zachodzącego słońca. Niby totalne nic, a człowiek i tak się cieszy że zobaczył coś nowego.
    I tak zmęczeni, już w ciemnościach wróciliśmy do Białegostoku. Zmęczyłem się niemiłosiernie, tylko kolacja, logowanie skrzynek, prysznic i spać już koło dziesiątej. Ale tego właśnie mi brakowało.

środa, 21 sierpnia 2013

Kilka wrażeń z Jasnej Góry

    Na początku małe wyjaśnienie. W ostatnim poście pisałem, że już może w lipcu wrócę do świata żywych. Niestety jak się okazało złamanie piszczela to dość wredna rana i bardzo długo wraca się do sprawności. Teraz jestem już na etapie chodzenia przy pomocy jednej kuli i powoli można zaczynać myśleć o dalszych wyjazdach niż spacer do sklepu.
    A w ostatni weekend trafiła mi się niebywała okazja darmowego wyjazdu do Częstochowy, a dokładniej na Jasna Górę. Rodzice mieli wolne miejsce w aucie, więc nie było co się zastanawiać. Z kronikarskiego obowiązku muszę napisać że udało się zaliczyć w końcu jakiegoś kesza. A dokładnie dwa, OP4F59. W planach było trochę więcej, ale po zwiedzaniu klasztoru zabrakło zwyczajnie siły na dalsze spacery.
    Nie będę opisywał co dokładnie można zobaczyć na Jasnej Górze, bo na ten temat naprawdę można odszukać wiele informacji, nie odchodząc nawet od komputera. Za to będzie kilka osobistych wrażeń na temat tego miejsca. Po pierwsze wielkie tłumy. Turyści i pielgrzymi. Tym razem niespecjalnie mi to przeszkadzało, bo ostatnio raczej mało byłem wśród ludzi. Jednak jak ktoś chce w spokoju zwiedzić sanktuarium niech odpuści sobie sierpień. Podejrzewam że zresztą cały okres wakacyjny.

 
 Po drugie otoczenie. Wokół można się poczuć jak na odpuście. W sklepikach wszelkiego rodzaju "suweniry". Najczęściej jakieś tandetne, plastikowe figurki, cała masa innych dewocjonalii, a wśród tego jednorazowe zabawki, lody z automatu, budka z kebabem. Czyli dla każdego coś miłego. Oczywiście ceny niemałe.
    W murach klasztoru działają coś jakby sale muzealne, gdzie można obejrzeć "skarby" zgromadzone latami przez paulinów. Polecam szczególnie te w podziemiach bastionu św. Rocha. Jest to najnowsza ekspozycja, która dzięki temu że za tło ma stare mury i jest trochę nowocześniej urządzona wybija się na plus. Jednak i tutaj trzeba się przygotować na mały powrót do przeszłości. Całkowity zakaz fotografowania i pilnujący tego za całą stanowczością pracownicy. Miałem wrażenie że zaraz jeszcze ktoś kapcie każe mi włożyć. I kolejny minus to słaby opis tego co można obejrzeć. A czasami wręcz jego zupełny brak.
     Po zwiedzaniu wnętrz klasztoru warto wybrać się na spacer murami klasztoru. I tu mała niespodzianka. Nie wiem z czego to wynikało, ale ludzi tu zdecydowanie mniej. Miejscami wręcz było pustawo. Z murów jest ładny widok na okolicę, A i widok w dół z kilkunastu metrów robi wrażenie.


    Ostatni punkt zwiedzania, czyli to czego trochę się bałem to wejście na wieżę. Widzę że jest poręcz, więc postanowiłem się wspiąć. Gdzieś w 1/3 drogi jest przejście na drugie schody. Można tam zakupić pamiątki, ale też trzeba zapłacić "dobrowolną" ofiarę. Poszło mi sprawnie i udało się wejść na najwyższy dostępny poziom. Z pewnością to najlepszy punkt widokowy w Częstochowie. Na galerii trochę mało miejsca i czasami bywa ciasno, ale widoki rekompensują wszystko.


    Zostaje jeszcze kwestia noclegu. Niby obok jest dom pielgrzyma. Ale ceny dość wysokie. 90 zł za nocleg to jednak dużo. Myślałem że prześpię się na pobliskim kempingu, ale zaraz za parkingiem klasztornym jest wydzielone pole namiotowe. na jedną noc wystarczy w zupełności.
    W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o Gidle. Piękne, barokowe sanktuarium. Trafiliśmy akurat na odpust. Nie mogłem się powstrzymać i kupiłem sobie obwarzanki miodowe. Trochę je przetrzymałem żeby stwardniały. Naprawdę pyszne i właśnie je zajadam do kawy przy okazji pisania.