czwartek, 26 września 2013

Ćwierć udanego keszowania

     To miała być przejażdżka po trzy kesze. Udało się zdobyć jeden. Oto krótka historia jak do tego doszło.
    Pierwszy błąd popełniłem przez zbyt późny wyjazd. Aha, nie wspomniałem gdzie się wybrałem. Na północ od Białegostoku, do Rybnik i pobliskiego rezerwatu Krzemianka. Około 20km. w jedną stronę. Póki zrobiłem sobie obiad, pozmywałem i już było około piętnastej. Nie zrażony tym, ruszyłem śmiało przed siebie. Do Jurowiec znaną już drogą. Tak sobie myślę, że coś często tam ostatnio jeżdżę. Pewnie przez świetne warunki dla roweru. Jak nie ścieżka rowerowa, to lokalna droga z małym ruchem. Tym razem z Jurowiec odbiłem na Wasilków, ale przed tym ostatnim miasteczkiem skręciłem na Sochonie. Cóż by tu rzec o tej wsi? Rezydencje podmiejskie, zdarzają się szeregówki, nawet nie zauważyłem typowych wiejskich gospodarstw. Jednak przy końcu wsi stoi samotny, stary krzyż. Wydaje mi się że zgodnie z tradycją, jeżeli część w ziemi przegnije, ucina się ją i znów wkopuje. A tak w ogóle coraz mniej już drewnianych krzyży. Owszem, zastępują je nowe, metalowe, ale nie mają już tej magii.



    Zaraz za wsią Sochonie zaczynają się Woroszyły. Powitał mnie smród, chyba z fermy drobiu. Z nią graniczy wspaniała posesja. Nie wiem czy to właściciel, czy po prostu sąsiad, ale zastanawiałem się jak tam w ogóle można mieszkać. Co mnie bardziej zaciekawiło to sama nazwa wsi. Aż sprawdziłem w necie czy nie ma jakichś związków z Klimentem Woroszyłowem, ale nic nie znalazłem. To co jednak najciekawsze we wsi, to nieczynny młyn nad rzeczka Czarną. Podejrzewam że przy budynku nad wodą była jakaś drewniana konstrukcja, podtrzymująca napęd młyna. Niestety nic poza budynkiem się nie zachowało. A do środka nie da się zajrzeć.



    Kończą się Woroszyły i już widać Wólkę Poduchowną. Na rozstaju dróg stoi kapliczka słupowa. Już tu kiedyś byłem, bo przy niej ukryty jest kesz Mieszka, który zresztą już mam w kolekcji. Zajrzałem do opisu skrzynki, a szczególnie fotek i niestety widać upływający czas. Wtedy jeszcze może stara, ale trzymająca się prosto i dumnie. Z figurką w środku. Dziś, górna część coraz bardziej przygięta do ziemi, figurka zniknęła, nawet może nie ukradziona, a zwyczajnie wypadła i została zabrana przez dobrych ludzi. Aż strach, że najbliższej zimy może nie przetrzymać. 



    Kiedy byłem przy kapliczce rozpadał się deszcz. Skorzystałem więc z okazji, zjadłem batona, popiłem izotonikiem i... jeszcze parę minut posiedziałem. W końcu jedna chmura przeszła i mogłem ruszać dalej. Nie ujechałem zbyt daleko, bo zaledwie kilometr za ostatnie zabudowania Wólki, znów się rozpadało. Tym razem deszcz był mocniejszy i jeszcze dłuższy. Nie pozostało mi nic innego niż schronić się pod rozłożystym świerkiem i przeczekać. A czas płynie.
    W końcu doczekałem się końca opadów i mogłem ruszyć ku skrzynce "Tajemnice bobrow (wojtech_2)" OP0018. Już na miejscu okazało się że poza kordami nie mam żadnych innych wskazówek. Ani opisu, ani pomocnych zdjęć. Bądź mądry i szukaj kesza w lesie. Nie wiem na co liczyłem, chyba tylko na szczęście. To tu patykiem grzebnąłem, to tam ręka sprawdziłem czy ziemia nie jest podejrzanie miękka. Ot tak, by ściółki nie niszczyć. Prawdę mówiąc sensu w tym było niewiele, ale jak się okazało, nawet nie wiem kiedy minęło pół godziny. W końcu wykonałem telefon do przyjaciela, który tyle wniósł, że wiedziałem iż nie ma już sensu szukać bez zdjęć.
    Pomknąłem więc do pobliskiej skrzynki "T_E_D_1" OP0410. Skrzynka w lesie pokazująca, co zaskakujące, las. Nie w tym jest jej siła. To pierwsza skrzynka teda, swego czasu najbardziej aktywnego keszera na Podlasiu. A także jednego z pionierów tej zabawy w naszym regionie. Wyciągając skrzynkę, wyciągnąłem też kawałek historii. Gdzie bym nie znalazł takiej wiekowej skrzynki, zawsze dostaje ode mnie ocenę znakomitą.
    W planach była jeszcze skrzynka keszera burza w rezerwacie Krzemianka. Jednak słońce już powoli chyliło się ku zachodowi, a do domu daleko. Zawróciłem do wsi Rybniki. Na podstawie zdjęcia poniżej, można by pomyśleć, że to cicha, spokojna wieś w dolinie. I pewnie by tak było, gdyby nie krajowa "ósemka", którą bez przerwy mkną ciężarówki.


  
   
     Choć nie często tak postępuję, tym razem postanowiłem wrócić po śladach. Zresztą by nie nadkładać dużo drogi, nie miałem wielkiego wyboru. Zaczęło też się robić przenikliwie zimno. Przeszywało do szpiku kości, a jazda z górki zawsze tak przyjemna, jeszcze to uczucie potęgowała. W końcu dotarłem do rozjazdu w Sochoniach. I tu pojawił się dylemat. Jechać dalej po śladzie, czy może ścieżką wzdłuż torów kolejowych, które były niedaleko. Wybrałem ścieżkę, bo to jednak trochę skracało trasę do Białegostoku. Może nie wygląda najlepiej i jest wąska, ale polecam, bo jedzie się po niej znakomicie. I nawet to, że dwa razy trzeba przenosić rower przez tory nie jest problemem. Tym razem mój wybór był nagrodzony małym bonusem w postaci widoku rozlewisk wieczorową porą.


    I to mógłby być koniec opowieści jak zziębnięty dotarłem do domu. Jednak już w mieście pewien kierowca  wymusił na mnie pierwszeństwo. Nie przesadzę, ale od tego bym znalazł się w jego boku brakowało centymetrów. I jedynie to, iż puściłem hamulce i odbiłem kierownicą zawdzięczam że jestem cały. Za to jak się zatrzymałem poczułem wręcz gorąco. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo przynajmniej już na resztę drogi do domu  mogłem trochę polar rozpiąć.

poniedziałek, 23 września 2013

Tryczówka

    Nosiło mnie ostatnio z myślą by przejechać się gdzieś dalej. Fajnie się kręcić po mieście i bliskich okolicach, ale i trochę dalej wyskoczyć by się zdało. Myślałem i wymyśliłem. Kółko przez Tryczówkę. 50km. wydawało się w sam raz. I wtedy zaczął padać deszcz. I padał trzy dni. W końcu w niedzielne popołudnie zrobiła się pogoda zachęcająca do jazdy.
    Zaraz za rogatkami miasta, w Stanisławowie nadeszła nie wiadomo skąd chmura. Popadało jednak pięć minut i można było jechać dalej. A już się bałem że trzeba wracać nim się jeszcze dobrze zaczęło. Wspomniane Stanisławowo, jak i inne wsie tuż za Białymstokiem, np: Solniczki czy Skrybicze tracą swój wiejski charakter na rzecz podmiejskich rezydencji, których mieszkańcy nie mają nic wspólnego z rolnictwem. Jednak z czasem oddalania się od miasta, proporcje się zmieniają na rzecz rolników. Przypomina o tym szczególnie zapach sianokiszonki.
    W końcu wyjechałem ze zwartej zabudowy i droga prowadziła wśród pól i lasów. Niestety, chociaż droga jest w nie najlepszym stanie i jest mocna lokalna, ruch był spory. Mimo to udało mi się spotkać ptaka, który wyglądał jak czapla biała. Początkowo myślałem że to bocian, który z jakiegoś powodu nie odleciał. Mogłem podjechać na jakieś 300m. i wtedy stwierdziłem ze udało mi się spotkać tego rzadkiego ptaka. Niestety aparat jaki mam, na tę odległość robi raczej słabe zdjęcia i to co uchwyciłem to jedynie biały kontur na tle zalanej łąki.
    Jechało mi się bardzo dobrze. Pola poprzecinane niewielkimi lasami. Teren w miarę płaski, więc i tempo raczej dobre. Ale że rower to mimo wszystko powolny pojazd (w sensie wycieczek turystycznych), to i była dobra okazja do popatrzenia na okolice w które niezbyt często się zapuszczam.



    Niedługo, i tak już dość wąska droga, zwęziła się jeszcze bardziej. Asfaltu na szerokość jednego auta, a reszta to żwirówka z takimi dziurami, ze nijak po niej nie da się jechać. Oczywiście stoi znak ostrzegawczy i tabliczka informująca o przeznaczeniu drogi do remontu. Ale już chyba nikt nie pamięta ile lat nasi drogowcy zabierają się za remont.
    P drodze mijałem pojedyncze gospodarstwa. Szczególnie w pamięci utkwiło mi to, gdzie na pobliskiej łące wypasało się spore stado czerwonych krów. Niby nic, a jednak to rzadki widok w naszym regionie nastawionym na produkcję mleka, a co za tym idzie krowy czarno-białe. I tak w końcu dotarłem do Rzepnik.  Niewielka wieś, jakich wiele. I pewnie nawet bym się nie zatrzymał, gdyby nie niecodzienna tablica.



    Zaraz za Rzepnikami odbiłem w drogę gruntową. Lekko wyboista, ale naprawdę niezła do jazdy. Chyba po 2 - 3km zaczęła się wieś Tryczówka. Uśpiona w leniwe, niedzielne popołudnie. Co mi nawet odpowiadało, bo mogłem bez przeszkód podjąć kesza "TOM-XII Tryczówka" OP4335. Strzeżony przez oddział czarnych mrówek, przez co kesz ma bardzo intensywny, dla niektórych nieprzyjemny zapach. Co prawda jesień się zbliża, co czuć już w powietrzu, to jednak liście jeszcze się trzymają i poza małymi wyjątkami, nie chcą zmieniać kolorów. Trochę szkoda, bo aż chciałoby się obejrzeć okolice kesza w jesiennej scenerii. Za to mały strumyk Mieńka przybrał sporo na sile i ładnie się rozlał.



    Przy końcu wsi, na wzniesieniu stoi mały, prosty wiejski kościół. Niby nic, ale moją uwagę zwróciły dwie figury na szczycie ściany frontowej. W oryginale zapewne białe, ale przez lata sczerniały w niektórych miejscach, przez co prezentują się nader dostojnie. Nawet poznałem jedną figurę, a mianowicie archanioła Michała, bo któż to inny w postaci anioła z mieczem?
    Za kościołem skręcam w prawo w kierunku Białegostoku. Tutaj czeka mnie miła niespodzianka. Nowy, równy asfalt. Tak równy że koła roweru zaczynają wydawać lekki szum, który się zdarza tylko na najlepszych drogach. Jadę przez kolejne wsie. Okazuje się że nawet do pierwszej, którą mijam, czyli Biel/Bieli? (wieś się nazywa Biele, ale mam kłopot z odmianą) dociera autobus miejski. Czyli do kesza w Tryczówce można się wybrać komunikacją miejską i zrobić sobie mały, dwukilometrowy spacer.
    W Wólce mijam małą prawosławna kaplicę. Wielkości może 3x3 metry. Oczywiście pomalowana, ta akurat na kolor niebieski, kolor dość popularny dla prawosławnych świątyń. Zaraz za Wólką widać już wieże kościoła w Juchnowcu. Zbudowany w XVIIIw. w stylu barokowym, stojąc na małym wzniesieniu góruje nad miastem. Już trochę zmęczony, nie miałem tym razem ochoty na obejrzenie go z bliska. Zresztą jest to już dość blisko Białegostoku i już od dawna się tam wybieram w czasie kiedy można obejrzeć wnętrza. A jak wiadomo, czym co bliżej, tym ciężej się zebrać.
    Zaraz za Juchnowcem, kolejna wieś, Lewickie. Przypomniało mi się, że kawałek od drogi głównej stoją tu ruiny pałacyku. Wiedzie do niego coś co od biedy można nazwać drogą. Rowerem na szczęście da się podjechać. Wstępu na teren broni metalowy płot, który ze starości gdzieniegdzie się przewrócił. Dostępu do ruin broni też roślinność rodem z dżungli. Trochę się bałem wpaść w jakąś dziurę, których tam całkiem sporo i pod same mury nie dotarłem. Trzeba jednak będzie tu wrócić, bo takie miejsce bez kesza nie może się marnować.



    Już myślałem że nic mnie nie może zaskoczyć w drodze do Białegostoku, gdy natknąłem się na znak ostrzegawczy o nisko latających samolotach. Początkowo pomyślałem o lotnisku na Krywlanach. Coś mi się jednak nie zgadzało. Jest ono zbyt daleko, by jakiś kukuruźnik od wyciągania szybowców, mógł tu latać na małej wysokości. Tym razem z pomocą przyszły internety i okazało się że w okolicy jest prywatne lądowisko.  Czas i na lądowanie dla mnie. Na liczniku wybiło trochę ponad 50km., czyli co rzadkie, praktyka pokryła się z teorią mapy. Szkoda że do końca sezonu bliżej niż dalej, ale z pewnością uda się jeszcze uskutecznić parę wycieczek.

wtorek, 17 września 2013

Augustów i okolice

    Siedząc w domu knuję gdzie można by się było wybrać, tak na jeden dzień. Oczywiście łącząc przyjemne z pożytecznym, czyli obejrzeć kawałek Polski i jednocześnie odszukać parę keszy. Tym razem padło na Augustów i jego bliskie okolice. W wycieczce uczestniczył też MiszkaWu wraz ze swoją rodziną. Czyżby miało to się stać nową, świecką tradycją? Trochę powątpiewam bo już myślę jak tu wrócić na bunkry, a jak słyszałem wszelkie umocnienia, ruiny niespecjalnie interesują małżonkę kolegi. Jednak to pieśń przyszłości, a teraz skupmy się na teraźniejszości.
    Niedzielny poranek. Wszelkie strony pogodowe zapowiadały słońce, a tymczasem wyjeżdżając z Białegostoku jedziemy z deszczem. Po pewnym czasie przechodzi, a mimo to nasze obawy budzą granatowe chmury na wschodzie. Na szczęście napędziły nam tylko stracha i już przez resztę dnia mieliśmy fajną pogodę. Nawet czasami zza chmur wyglądało słońce.
     Kilka kilometrów za Sztabinem w Osowym Grądzie zjechaliśmy w drogę lokalną. Droga niesamowicie kręta, szeroka na jedno auto, ale okolica wprost przepiękna. Pagórkowaty teren z rozrzuconymi gospodarstwami, zupełnie nieogrodzonymi. A zaraz za nimi wjechaliśmy w południowy skraj Puszczy Augustowskiej. Soczysta zieleń zatopiona w porannej mgle. Nawet z perspektywy pędzącego auto wyglądało to niesamowicie. I tak dotarliśmy do Gabowych Grądów i tamtejszej wspólnoty starowierców. Ich historia sięga XVIIw. kiedy to po reformach w cerkwi rosyjskiej, część wiernych uznała nowe porządki za podszepty antychrysta i musiała opuścić Rosję w obawie przed prześladowaniami. Schronienie znaleźli na terenach Rzeczpospolitej, w Puszczy Augustowskiej i na terenach dzisiejszej Suwalszczyzny. Dziś ta mała wspólnota broni się przed całkowitym zapomnieniem. W Gabowych Grądach, który jest jednym z ostatnich ośrodków starowierców stoi cerkiew, zwana molenną. Niewielki drewniany budynek, obok cmentarz. Przed świątynią wzniesiono pomnik dla pomordowanych mieszkańców wsi w czasie II wojny światowej. Typowo rosyjskie nazwiska przypominają skąd przywędrowali przodkowie mieszkańców wsi. Przy okazji podjęliśmy kesza "Molenna w Gabowych Grądach" OP410D.
     Kolejny punkt wycieczki to jezioro Sajno z małą serią skrzynek autorstwa JJPKB. Pierwsza z nich "Biwak" OP6D99 schowana na terenie pola namiotowego. I aż mi się ciepło na sercu zrobiło bo to miejsce gdzie jeździłem z rodzicami pod namiot, kiedy w Polsce komuna chyliła się ku upadkowi, a i na pierwsze lata kapitalizmu się załapałem. Wróciły wspomnienia, jednak pole namiotowe jakieś mniejsze. Tylko jezioro Sajno piękne jak zawsze.



    Wzdłuż jeziora od jego południowej strony idzie droga leśna. Kręta żwirówka, ale dopuszczona do ruchu. Dość długi odcinek doprowadził nas do kesza "Podczarnucha" OP6D97. Nazwa skrzynki jest jednocześnie nazwą leśnej rzeczki wpadającej do Sajna. W necie ciężko coś o niej znaleźć, a opis kesza jest jeszcze niepełny.  Tyle co z mapy wynika że wypływa z bagien oddalonych około 5km. na południe. Podczarnucha to typowa rzeka nizinna. Prawie nie widać by płynęła, a prawie całą jej powierzchnię pokrywa zielona rzęsa. Trochę tu się naszukaliśmy skrzynki, bo GPS uparcie prowadził nie na ten brzeg co potrzeba. Poszukiwania urozmaicił dzięcioł, który wybrał sobie drzewo do opukiwania dosłownie o kilkadziesiąt metrów.
     Od południowej strony zrobiliśmy jeszcze jeden postój, bo okolica była naprawdę piękna i aż zachęcała do wyjścia z auta. W końcu opuściliśmy szutrówkę i wjechaliśmy na asfalt. Główna droga przecina Sajno groblą, przez co utworzyło się jezioro Sajenek. Po grobli biegnie też linia kolejowa łącząca Białystok z Augustowem i dalej Suwałkami. Niedługo za groblą jest parking leśny na którym zostawiliśmy auto i poszliśmy po kesza "Panorama" OP6F2F. Już tu kiedyś byłem po innego kesza, ale w piękne miejsca zawsze warto wracać. Z wysokiego brzegu rozciąga się niezły widok na Sajno. Do następnej skrzynki nie było zbyt daleko, więc zdecydowaliśmy się na spacer brzegiem. Ścieżka idzie cały czas wysoką skarpą, tuż przy transzejach z okresu II wojny światowej. Doszliśmy w końcu do miejsca gdzie powinien być kesz "Skowronek" OP6F2E. Tytułowy skowronek to ośrodek wypoczynkowy. Można przenieść się w czasie, bo budynki bez większego remontu prezentują styl typowy dla PRL. Wrażenie pogłębiał jeszcze jesienny klimat i pustki posezonowe. Niestety kesz który był schowany w pomoście zniknął. Nawet nie tyle skrzynka co cały pomost, który widocznie jest składany na okres jesienno - zimowy.
    Został nam ostatni punkt nad jeziorem Sajno. Kesz "Binduga" OP6F2D. Było to miejsce gdzie przygotowywano drewno do spławu. Jak doczytałem tej metody już się w Polsce nie stosuje, oprócz konieczności w razie kataklizmów jak np huraganu który poważnie zniszczył Puszczę Piską i coś trzeba było zrobić z ogromna masą złamanych drzew. Został nam jeszcze finał, czyli "Jezioro Sajno" OP6D98. Co jednak robić, jak przez "Skowronka" nie mamy wszystkich danych, a właściciel nie odbiera telefonu. Na całe szczęście potem oddzwonił i chociaż już opuściliśmy okolice Sajna, wróciliśmy po finał tej zacnej serii.
    Czas już opuścić jedno jezioro i udać się dalej. Kolejny postój wypadł w drodze nad jezioro Studzieniczne. W lesie, przy drodze jest zbiorowa mogiła żołnierzy z I wojny światowej. Leży tam po czterdziestu Niemców i Rosjan. A raczej wojskowych z tych armii, bo jak wiadomo z narodowością to różne bywało. Ciężko coś znaleźć więcej o potyczce w jakiej polegli. Obok mogił, otoczonych płotkiem jest kesz "Snuffer - Żołnierski cmentarzyk" OP062F. Skrzynka zaległa, bo już kiedyś tam przejeżdżaliśmy, ale wtedy nie miałem opisu, ani kordów i szukanie mijało się z celem.
    Już nad jeziorem Studzienicznym można obejrzeć sanktuarium. A że cała wycieczka już je widziała, zdecydowaliśmy się tym razem na odrobinę sztuki nowoczesnej,  przy okazji kesza "Rzeźby w puszczy" OP3EA3. Seria abstrakcyjnych rzeźb ustawionych wśród drzew. Zazwyczaj takie instalacje stoją w galeriach, ewentualnie zdobią przestrzeń miejską. Taka odmienność dobrze służy takiej sztuce, bo zazwyczaj widząc jakąś abstrakcyjną instalację omijam ją, niewiele się nad nią zastanawiając. Tutaj był czas i ochota spojrzeć jak artysta w swej wyobraźni widzi ideę. Jak się okazuje otoczenie sztuki ma ogromne znaczenie. Przynajmniej dla mnie.



    Od rzeźb zupełnie niedaleko było do śluzy Przewięź. Łączy ona jezioro Białe ze Studzienicznym. Przy niej była skrzynka "ted75_sluza_Przewiez" OP0666. Po małej reaktywacji nadal powinna cieszyć keszerów. Z opisu wynikało że po terenie śluzy można swobodnie chodzić. Skorzystaliśmy z tego i przez kładkę na wrotach przeszliśmy na drugi brzeg. Posiedzieliśmy chwilę na drewnianych ławach i kiedy mieliśmy wracać, pod śluzę podpłynął statek wycieczkowy. Nie mogliśmy przepuścić takiej okazji i obejrzeliśmy śluzowanie. Miałem okazję przeżyć już taką atrakcję z perspektywy kajaka, ale nawet oglądanie tego przedstawienia z mostu jest nie lada atrakcją. Spory statek prawie na styk mieści się między betonowymi ścianami. Pan śluzowy tak jak przed laty ręcznie otwiera zastawki, a potem wielkie, drewniane wrota.




    Kiedy statek już odpłynął i my opuściliśmy to piękne miejsce. Pojechaliśmy w stronę Augustowa. Dzięki OC zajrzeliśmy w miejsca przy których byśmy się pewnie nie zatrzymali. Na pierwszy ogień poszedł kesz "Szpital Biernackiego" OP65FD. Gdyby prezentował się tak jak na  archiwalnym zdjęciu w opisie, można by go nawet uznać od biedy za atrakcję. A tak, bryła znika upstrzona reklamami i tablicami informacyjnymi. Czym prędzej opuściliśmy to miejsce by dotrzeć do kesza "Macewy" OP4BE7. Przez niedoczytanie podpowiedzi, a jedynie bazując na kordach i spoilerze niestety nieznaleziony. Tytułowe macewy to pozostałość po cmentarzu żydowskim. Pozostało osiem macew, które ustawione w rzędzie, wraz z obeliskiem są jednym z nielicznych śladów obecności Żydów w Augustowie. To czego nie zdążyli zniszczyć Niemcy, próbują zrobić miejscowi troglodyci. Na jednej z macew widnieje wymalowana trystyka, na kolejnej inne nazistowskie symbole.  Brak słów.
    Kolejny punkt na mapie to "Młyn wodny w Augustowie" OP5776. Trochę szkoda że sam młyn to wciąż ruina i tak naprawdę nie ma co oglądać. Za to od skrzynki jest fajny widok na port w Augustowie. Może określenie port jest trochę na wyrost, szczególnie jak ktoś widział te morskie, ale podobno nie wielkość się liczy.
    W planie były odwiedziny kolejnego miejsca związanego ze społecznością żydowską. "Cmentarz żydowski" OP4BE6. Tak naprawdę nic po nim nie zostało. Podejrzewam że część domów wokół stoi na terenie byłej nekropolii. Wąski pas trawy z informacją, która przypomina o historii tego miejsca. Wciśnięty między zabudowę, łatwy do przeoczenia. Wygląda wręcz jak część którejś z posesji..
    Trochę zgłodnieliśmy, więc pojechaliśmy do centrum gdzie za parę złotych można zjeść obiad. Posileni poszliśmy na mały spacer. Wpierw do kina, ale nie na film, a po skrzynkę "Kino Iskra" OP6504. Jak czytam logi nie tylko my mieliśmy kłopoty z jej znalezieniem i ostatecznie ponieśliśmy porażkę. Na szczęście humory poprawiła skrzynka "Dom Turka" OP6ECB. Zaraz po wojnie siedzibę miało tu NKWD, a po nim UB. Budynek dawno nieremontowany mógłby z powodzeniem zagrać w filmie o tamtych czasach.
    Będąc w Augustowie grzechem byłoby nie odwiedzić Kanału Augustowskiego. Mały spacer o tej porze roku to sama przyjemność. Nie ma już tłumów turystów i można bez problemu usiąść na ławce. Jakaś rodzina karmi kaczki, miejscowi starsi panowie zebrali się na pogaduchy, po drugiej stronie wędkarz moczy kija. Normalnie sielanka. Zuzka wypatrzyła plac zabaw, a Ela została przypilnować córki, więc z Miszką ruszyliśmy po kesze, dając chwilę wytchnienia paniom.



    Zaczęliśmy od małego niepowodzenia. "Augustowskie Piosenki I" OP4C5A chyba po prostu zaginęła. Kordy łatwe do obliczenia, spoiler też się zgadza, a skrzynki brak. Niezrażeni podjechaliśmy po następną "Tu byłem - Napoleon" OP5679. Zastanawia mnie czy w dym domu rzeczywiście nocował Napoleon. Pewnie gdyby zebrać wszystkie miejsca gdzie odpoczywał, to by się okazało że w życiu nic nie robił, tylko jeździł po Europie i nocował. Ale historia i tak fajna, tym bardziej że w kamienicy już dużo później był Pewex. To jest za to kawał historii. Kto pamięta ten wie, że nawet torba  z tego sklepu to już był niezły szpan.
    Jako że to niedziela trzeba było w końcu i o ducha zadbać. Świetna okazja ku temu to skrzynka "Kaplica Pana Jezusa Klęczącego" OP5678. Niepozorna kaplica umiejscowiona na rozstaju dróg. W środku piękna rzeźba Jezusa. W ogóle wnętrze choć małe to wyposażone ze smakiem.
    Po odwiedzeniu kaplicy zatankowałem auto i wróciliśmy po dziewczyny. Czas już było wracać do Białegostoku. Tylko trochę drogą okrężną bo było jeszcze kilka ciekawych miejsc do odwiedzenia. Zaczęliśmy od Bargłowa Kościelnego i tamtejszej skrzynki "Bargłów Kościelny - snieeegu" OP6C91. Schowany przy miejscowym kościele, który wygląda mi na neogotycki, tylko otynkowany i pomalowany, gdy zazwyczaj zostawia się gołą cegłę. Akurat chmury całkowicie się rozproszyły, a słońce które było już nisko, pięknie oświetliło świątynię.Obok przycupnęła, jak mi się wydaje, plebania z ciekawym gankiem. Dzisiaj mało komu chce się bawić w takie detale.



    W Bargłowie zjechaliśmy z głównych dróg. Wąskie, kręte drogi prowadziły nas wśród pól do "Folwarku Netta" OP4107. Miałem tu już okazję być w całkowitej ciemności i przy gęstej mgle. Tym razem okolice kesza mogłem obejrzeć za dnia. Wcale się nie dziwię że wtedy zostaliśmy przepędzeni, a jak czytam logi i innych keszerów to spotkało. Po prostu skrzynka jest na prywatnej, zamieszkałej posesji. Może i mocno zarośniętej, ale ja też bym sobie nie życzył by bez mojej zgody łazili sobie po obejściu jacyś obcy ludzie. Postaliśmy, obejrzeliśmy z daleka i szanując prywatność ruszyliśmy dalej.
    Postój wypadł przy keszu "ted68_sluza_Borki" OP0634. Miejsce przywitało nas złowrogim muczeniem krowy. Tak złowrogim, bo takiego ryku jeszcze nie słyszałem. Sama śluza jest w remoncie, dlatego może nie prezentuje się imponująco. Ale otoczenie, w czasie kiedy słońce właśnie zaszło, ale jest jeszcze widno, robiło nieziemskie wrażenie. Skrzynkę chciałem wyciągnąć osobiście. Problemem było, że trzeba stać na dość stromej skarpie. Chwyciłem się więc betonowego słupka. Kto by się jednak spodziewał że był tak zwietrzały i z kawałkiem wspomnianego poleciałem w dół. Aż mi się gorąco ze strachu zrobiło. Na szczęście obyło się bez większych strat. Ogromny stres zrekompensowałem sobie śmiechem. Ale ostatecznie kesza podjął Miszka, bo nie odważyłem się na drugie podejście.



    Ruszyliśmy do kolejnej śluzy i skrzynki "ted67_sluza_Sosnowo" OP0633. To było prawdziwie magiczne miejsce. Wieczorne mgły i cisza aż w uszach dzwoni. Przy okazji to jeden z nielicznych przejazdów nad Kanałem Augustowskim w jego południowej części. Szkoda że ta część nie jest spływna. To znaczy płynąć kajakiem można, ale śluza wygląda na nieużywaną i pewnie trzeba przenosić kajaki. Może jak zakończy się remont w Borkach, na czas wakacji będzie można płynąć bez przeszkód. A może się mylę i rzęsa  na wodzie jest wynikiem rzadkiego ruchu turystycznego, ale śluza jest używana? Fajnie by było zacząć spływ od Wigier, a skończyć w Gdańsku.
    Przed nami ostatni punkt programu "Szlak Wanogi X - Żołnierze Kaisera Wilhelma nad Biebrzą" OP1176. Najpierw trzeba się do niej dostać. Zrobiło się ciemno, miejscami zaległa gęsta mgła. Dobrze że w domu przygotowałem się z mapy do tej ostatniej części podróży bo łatwo można było zabłądzić. Drogi ostatniej kategorii, bez żadnych drogowskazów, ale bez błędu udało się trafić do Jamin.Miejscowy cmentarz kryje groby żołnierzy poległych w I wojnie światowej, a obok mogiły ofiar cywilnych drugiej. Nad całym cmentarzem góruje, choć drewniany, to jednak ogromny kościół św. Mateusza. By zdobyć hasło do virtuala trzeba było zrobić mały spacer po cmentarzu w nocy. Z jednej strony trochę szkoda, bo nie można było zobaczyć kościoła w pełnej krasie, z drugiej strony, cmentarz po ciemku nabiera tajemniczości.


    Z Jamin już prosta droga powiodła nas do Sztabina w którym wjechaliśmy w krajową ósemkę prosto do Białegostoku. Już w domu okazało się że przez upadek w Borkach, chociaż na ciele nie poniosłem żadnego uszczerbku, to jednak w spodniach jest dziura. Rok 2013 jest dla mnie wybitnie pechowy. Cały czas coś się psuje. Ale jak śpiewał Kazik "los się musi odmienić".

czwartek, 12 września 2013

Do Katrynki i z powrotem

    Ostatnio przemieniłem się w cyklistę miejskiego. W ramach rehabilitacji zazwyczaj jeżdżę sobie po mieście nie oddalając się zbytnio od domu. Taka jazda bez celu niczym easy rider. Ewentualnie zahaczę o wsie z Białymstokiem graniczące. Nawet nie wiedziałem że taka jazda bez celu po miejskich ulicach, tempem mocno turystycznym, może dostarczyć tyle przyjemności. Ale ciągnie mnie by i te kilka kilometrów poza miasto wyskoczyć. Przypomina mi się że w stronę wsi Katrynka idzie serwisówka wzdłuż nowoczesnej drogi krajowej. Trasa na 30km. czyli akuratnie na popołudniową przejażdżkę.
    Trochę niepokoiły mnie ciemne chmury, ale człowiek nie jest z cukru. Pierwsza niespodzianka czekała na mnie już na wysokości Białostockiego Muzeum Wsi. Istna dyskoteka na drodze, antyterroryści groźnie się kręcący. Początkowo myślałem że to może blokada na rowerzystów po piwku, tyle się słyszy op tych zabójcach na drogach. A tu jedynie panowie siedzący niezbyt dobrowolnie pod barierką przyglądają się jak "trzepią" ich auta. Atrakcja na jakieś dwie minuty i można jechać dalej.  Kolejny przystanek na moście nad Supraślą. Z mostu jest fajny widok na dolinę rzeki. Może trochę psuję go linia energetyczna, ale naprawdę ciężko w Polsce znaleźć miejsce bez pięciolinii. No i te chmury, wciąż budzą niepokój.



    Niestety zaraz za Jurowcami zaczęło padać. Niewielki deszcz siąpił parę minut, ale wcale nie zamierzał przechodzić w nic poważniejszego. Uznałem to jedynie za drobną niedogodność, która i tak zaraz się skończyła. Przed samą Katrynką stoi kapliczka słupowa. Rzecz już niezwykle rzadka na Białostocczyźnie. Tym bardziej cieszy ta wciąż w dobrym stanie. Tabliczka, która wygląda jak nagrobna jest "KU PAMIĘCI OJCÓW NASZYCH POLEGŁYCH W 1920 STRZELCY KURKOWI PRAWDZIC". O wiele ciekawszy wydaje sie napis wyryty w drewnie powyżej tabliczki. "ZA DUSZE ZMARŁE PROSZE ZMÓWIĆ B. ZD. MA. 1920 ROKU".  Na szczycie we wnęce oczywiście figura świętego. Jestem jednak słaby w ich panteonie i dla mnie, kto to taki, pozostało zagadką.



    Zaraz za kapliczką zaczyna się Katrynka, a droga łączy się z krajową, która znów jest wąska i wyboista. Wystarczyło mi przejechać nią 500m. razem z pędzącymi ciężarówkami, by mieć dość i niezmiernie się cieszyłem, gdy dojechałem do skrętu w las. A w lesie oczywiście spokój. Na wysokości dwóch, trzech metrów rozciągnęła się lekka mgła jak powstaje w lesie zaraz po deszczu, gdy jest w miarę ciepło. Pewnie da się to uchwycić jakimś dobrym aparatem.
    Dotarłem w końcu do polanki na którym stoją ławki, jest miejsce na ognisko. Ładne miejsce na chwilę odpoczynku. Pewnie dlatego 3po3 założył tu kesza "Postoj w puszczy" OP2584. Dobrych kilkanaście minut zajęło mi jej szukanie bo i kordy GPS takie sobie i miejsce ze spoilera trochę się zmieniło. Ale nie żałuję, bo las tam rzeczywiście malowniczy. Udało mi się też znaleźć młodziutkie opieńki. Aż mi ślinka pociekła na myśli o nich ze śmietaną i cebulką.Tylko aparat trochę przekłamał, bo nóżki mają ten sam kolor co kapelusz.



    Czas już wracać do domu. Zazwyczaj staram się wybierać jakąś inna drogę, ale tym razem postanowiłem wracać po śladach.  Tylko teraz wydawało mi się, że jakoś tak więcej wypadło pod górkę. A już z pewnością wiatr miałem od czoła. Dobrze że odległość była niewielka, bo jednak kondycja słaba, oj słaba.

niedziela, 8 września 2013

Las Pietrasze

    Las Pietrasze, który od niedawna można zwać też Lasem Techniki. A to dzięki serii skrzynek duetu polcia&szymaneq. Tutaj jest opis projektu i lista keszy wchodzących w jego skład. Skrzynki zdobywałem poruszając się po lesie rowerem, co polecam. Raz że dużo szybciej, po drugie dobrze się po nim jeździ. Owszem, są i wystające korzenie i spore fragmenty mocno sypkiego piachu, ale jak da radę człowiek w czasie rehabilitacji po złamaniu nogi, to da radę każdy kto umie jeździć na rowerze.I zawsze można podzielić szukanie na kilka dni.
    Spoglądając na mapę, las zajmuje spora część północnych terenów Białegostoku. Akurat jest sezon na grzyby, więc można spotkać sporo grzybiarzy. Sporo osób spaceruje jedynie dla przyjemności. Zimą dobrze się jeździ na biegówkach. Niestety można tez się natknąć na quady czy motocrossowców.
    Jak na tak duży teren ma także bogatą historię. "Za cara" służył jako poligon wojskowy, w czasie I wojny światowej była tu baza sterowców (oczywiście lasu jeszcze nie było), po wojnie znów służył jako poligon, tym razem wojskom polskim. W czasie II wojny światowej w lesie dokonywano masowych egzekucji mieszkańców Białegostoku, głównie Żydów. Zaraz po wojnie także służył celom wojskowym, ale i przeprowadzano egzekucje żołnierzy podziemia. Ten ostatni temat wciąż jest badany.
    Nie będę opisywał drogi od skrzynki do skrzynki, ani jak ich szukałem. Kesze są wprost genialne, a to że nie wszystkie dostały zielone, jest "zasługą" autorów, którzy sami sobie podnieśli poprzeczkę bardzo wysoko. Naprawdę polecam, bo nawet jeżeli ktoś nie lubi włóczyć się po lesie, kesze mu to wynagrodzą.
    Tym razem bez większej relacji, bo nie chcę za bardzo spoilerować. Jedynie kilka zdjęć z tego pięknego fragmentu Białegostoku.


leśny staw, chyba jedyny

stąd był fajny widok na miasto, trochę zarosło i zostały tylko dwie wieże


można przejechać się słoneczna ścieżką...


... a można tonącą w cieniu


są też drogi dla lubiących bardziej ekstremalne wrażenia

cały las jest wręcz przeorany transzejami (coraz słabiej widocznymi)

a jak komuś mało zabawy w OC, są i inne, jak widać "pod patronatem"