środa, 30 października 2013

Dzień na Rusi Czarnej

    W województwie podlaskim tylko część to "Podlasie właściwe".  Inne rejony to historyczne Mazowsze, Suwalszczyzna, czy właśnie Ruś Czarna. Oczywiście ciężko wyznaczyć jakieś sztywne granice. A już w dzisiejszych czasach globalizacji to coraz częściej tylko nazwy na mapie.
    Razem z MiszkaWu i Mieszkiem o siódmej rano wyjechaliśmy z Białegostoku. Pogoda zapowiadała się wspaniale i nas nie zawiodła. Początkowo szybko dotarliśmy do małej wioski Przewalanka, gdzie odbiliśmy w lokalną, gruntową drogę w prawo. Wjechaliśmy w krainę kapliczek słupowych. Jeszcze w takim zagęszczeniu ich nie widziałem. W większości, stare, spróchniałe, niejednokrotnie pochylone ku ziemi i pozbawione świątków. Ale i nowsze można się natknąć. We wsi Łapczyn przy dwóch zrobiliśmy krótki postój, bo trzeba było zdobyć hasło do pobliskiego kesza "BURZA 8 "Grodzisko Niemczyn" OP1B6C. Szczególnie ta, zaraz za ostatnimi budynkami wsi, niedługo zniknie i nie wiadomo czy za rok będzie jeszcze co obejrzeć. 




    Do kesza trzeba zrobić krótki spacer przez pola. Grodzisko przy którym jest schowany wznosi się na dobrych kilka metrów. Z jego szczytu jest ładny widok na okolicę. Udało nam się też spotkać przebiegającą sarnę. Zadowoleni ze znalezienia skrzynki ruszyliśmy dalej. We wsi Przesławka wróciliśmy na asfalt i tak dobrze się jechało, że prawie przegapiliśmy kesza "Stara kapliczka" OP1B1D. Błąd został szybko naprawiony i już bez problemu wydobyliśmy kesza. Tym razem kapliczka której poświęcona jest skrzynka, była murowana, typu domkowego. Stoi sobie samotnie w środku pola. Może upamiętnia jakieś wydarzenie, a może kiedyś stała po prostu przy drodze czy miedzy. 




    Wróciliśmy na ósemkę, by tuż przed Korycinem, znów odbić w lokalne drogi, które do jazdy turystyczno -keszerskiej są dużo ciekawsze. Dotarliśmy do skrzynki "Grodzisko Aulakowszczyzna" OP1A0F. Krótki spacer przez lekko podmokłą łąkę i skok przez mały strumyk. Trzeba było też uważać by nie wdepnąć w miny pozostawione przez krowy. Grodzisko przez to, że usytuowane jest w bardzo pofałdowanym terenie, można przegapić. Na szczęście jest skrzynka. Też zabytek, bo przeleżała w ziemi nieruszana dwa lata. Pozostaje jeszcze kwestia właścicieli grodu. Jedni podają Słowian, inni Jaćwingów. Rzecz trudna do rozstrzygnięcia na pograniczu wpływów polskich i bałtyjskich. Może są jakieś badania naukowe, ale do tych, jak zwykle, ciężko dotrzeć.
    Z Aulakowszczyzny dalsza droga była niesamowicie kręta. Aż do Romaszkówki, gdzie wjechaliśmy na wojewódzką 671 i prosto, jak strzelił dotarliśmy do Jasionowej Doliny. Mała wieś przy samej drodze. Trzeba jednak skręcić w drogę lokalną i przejechać przez zabudowania wsi. Dotarliśmy w rejon mostu na rzece Kumiałce. Widok na piękne okolice umilał podejmowanie kesza  "Jasionowa Dolina" OP116F. Niestety do pobliskich kurhanów nie dotarliśmy, bo zapomniałem w którą stronę trzeba do nich iść.
    Z Jasionowej Doliny widać już wieże kościoła w Janowie. Małe miasteczko, a obecnie wieś, straciło na znaczeniu przez zmianę szlaków komunikacyjnych. Obecnie liczy trochę ponad 800 mieszkańców, gdy pod koniec XVIIIw. było ich około 2tyś. Z tego połowę stanowili Żydzi. O ich obecności świadczy jedynie cmentarz, położony na obrzeżach miasteczka. Schowany jest przy nim kesz "BURZA 10 "Kirkut w Janowie" OP1E28. Skrzynka została założona w 2009r. i od tego czasu teren kirkutu trochę uporządkowano. Przede wszystkim wycięto wielkie krzaki, zasłaniające pozostałości bramy. Postawiono też tablicę informacyjną, bo miejsce łatwo jest przegapić. Cmentarz porośnięty jest bardzo wysoka trawą. Część nagrobków jest jeszcze w miarę czytelna. Sporo zaś takich z którymi przyroda nie obeszła się łaskawie. Trzeba dobrze się przyglądać, by dostrzec litery hebrajskie. Zmywane przez deszcz, przypominają już bardziej polne kamienie. Z cmentarza jest niezły widok na pobliskie miasteczko, z górującymi nad nim wieżami neogotyckiego kościoła.



    Obmyślając plan drogi jeszcze w domu, starałem się wybierać najkrótszą drogę między keszami. Tak było i tym razem i do następnej skrzynki "Kurhan" OP1265 w sporej części przyszło nam jechać polnymi drogami. Udało się podjechać pod samo miejsce ukrycia. Dość długo zeszło nam na szukaniu. Obok nas przejeżdżał rolnik z obornikiem na pole. Kiedy wracał, zainteresował się naszymi dokładnymi oględzinami sporej kupy kamieni. Myślał, że może chcemy je zabrać na skalniak, lub coś takiego i nawet zaoferował, że na podwórku ma więcej. By jakoś z tego wybrnąć wymyśliłem historię o poszukiwaniu porostów. Ale jak będą wam potrzebne kamienie, to wybierajcie się w tamte rejony śmiało. 
    Myślałem że z następną skrzynka będą większe problemy, a szczególnie z dojazdem. Jednak do kesza "STD.07 - Gniazdo partyzantów" OP603C można podjechać na kilkanaście metrów. Kesz ukryty jest w resztkach zabudowań gospodarczych. Jego największa siła jest jednak w opisie. Dawno nie czytałem tak świetnej historii. W króciutkim opowiadaniu jest tyle strachu i niepewności ludzkiego losu w czasie wojny, jakiego nie oddadzą opasłe tomy opisujące wojnę z perspektywy generałów i polityków. 
    Przed nami był dłuższy odcinek bez kesza. Aż do okolic Lipska, gdzie schowany jest kesz "ted73_Dolina_Biebrzy" OP0664. Można tam wejść na wieże widokową i obejrzeć dolinę Biebrzy w jej początkowym biegu. Widok może nie jakiś szczególnie nadzwyczajny, ale  mi się podobał. Wiatr postrącał już liście z drzew i ta surowość przypadła mi do gustu. Jedyny minus to sporo śmieci u podnóża wieży.



    W pobliskim Lipsku zrobiliśmy tylko dwa postoje, bo musiałem reaktywować swoje dwie skrzynki w schronach Linii Mołotowa. Dałem się jeszcze namówić na małe odbicie od trasy do Różanegostoku i Sidry. Skrzynki w tych miasteczkach mam już na koncie, ale te parę kilometrów nie robiły różnicy. Kompani zadowoleni, a ja miałem trochę czasu by przegryźć kanapki. Z Sidry ruszyliśmy w stronę Grodna. Oczywiście do tego miasta nie dotarliśmy, ale mieliśmy okazje przejechać się drogą która prowadzi "donikąd". Minęliśmy może z trzy samochody, spotkaliśmy sarnę, która obserwowała nas pilnie z wysokiej trawy. I podjęliśmy kesza "Droga do Grodna" OP40DF. Po wojnie i ustaleniu nowych granic, sporo dróg straciło na znaczeniu i wiodą obecnie jedynie do mocno wyludnionych wiosek. 
    Droga, z czasem, z asfaltowej przeszła w gruntową. Co mnie nawet zmyliło bo pojechałem dalej asfaltem i trzeba było wracać jakieś dwa kilometry. Ale w takim miejscu trochę zabłądzić to czysta przyjemność. I już bez przeszkód dotarliśmy do Dubnicy. Kiedyś była tu kurpiowska wieś, zniszczona w czasie wojny. Kurpie znaleźli się tu w ramach, co dzisiaj byśmy nazwali programu rządowego. Jako, że Kurpiowszczyzna była przeludniona, a ziemie rozdrobnione, postanowiono dać szansę na lepsze życie tym którzy odważą się zacząć od nowa na tych terenach. Po wsi jedyną pamiątką jest przydrożny krzyż. Kilka kroków na prawo od niego jest już granica państwowa. I przez to nie było nawet najmniejszej szansy na podjęcie kesza "Dubnica" OP40E1. Jakieś 200-300 dalej stał patrol SG i pilnie obserwował nas przez lornetki.



    Nie wiem czy tu jeszcze kiedyś wrócę. Z pewnością nieprędko. A na nas czekała kolejna skrzynka blisko granicy. Chcieliśmy do niej dotrzeć od północy. Myślałem że zostawi się auto i przejdzie trzysta metrów wzdłuż torów. Jaka była niespodzianka, gdy okazało się że tory otoczone są dwumetrowym płotem, co kilkanaście metrów rozmieszczono kamery i postawiono znaki o bezwzględnym zakazem wejścia. Szybki rzut oka na mapę i podjęliśmy decyzję, że do kesza "Pomnik w lesie" OP3D35 dotrzemy w legalny sposób, przez Kuźnicę Białostocką. Mały obelisk w środku lasu upamiętnia śmierć kobiety, która po wyznaczeniu nowych granic po wojnie, chciała przejść na polską stronę i został zastrzelona. Jak się okazało mieszkanie tutaj w tamtych czasach było dość niebezpieczne. Jadąc do kesza minęliśmy podobne miejsce pamięci, poświęcone miejscowemu rolnikowi porwanemu przez sowieckich żołnierzy na stronę ZSRR i tam zamordowanego.



    Wróciliśmy do Kuźnicy, gdzie zrobiliśmy postój przy sklepie. Ja pozwoliłem sobie na ciastka i jakiś energetyk, a koledzy mogli na coś mocniejszego. Opuściliśmy tereny przygraniczne i ruszyliśmy w kierunku Białegostoku. Oczywiście nie prosto, bo czekało na nas jeszcze kilka skrzynek. Pierwsza z nich "Czuprynowo" OP3D32 ukryta przy starej, zalanej żwirowni. Dotarcie wcale nie było proste. Postanowiłem pomóc sobie GPS, ale za pierwszym razem i tak pojechałem nie w tą drogę co trzeba i wylądowałem na nieodpowiednim brzegu. Po korekcie zaparkowałem na wysokiej skarpie i poszliśmy wzdłuż wysokiego brzegu po kesza. Po drodze mieliśmy fajny widok na terminal celny, usytuowany po drugiej stronie zalewu. 
    Niedaleko w linii prostej był drugi kesz "Zużyte wzgorze" OP2E0C. Niestety i tak trzeba było wrócić do drogi głównej i jechać dookoła. Tutaj także kesz jest poświęcony byłej żwirowni, a dokładnie pięknemu zalewowi powstałemu w jej miejscu. Wygląda bardziej niż długie jezioro niż teren pogórniczy. Tylko ostatni kilometr to mały rajd terenowy i po deszczu pewnie w ogóle nie da się dojechać zwykłym autem. Po załatwieniu spraw ze skrzynką poszedłem na brzeg, by nacieszyć się widokiem. Znalazłem tam szkielet, który rozpoczął dyskusję nad tym do jakiego zwierza należały szczątki. Niestety nie doszliśmy do żadnych konstruktywnych wniosków.



    Dzień już powoli zaczął się chylić ku zachodowi. Po drodze do skrzynki "Gora Wojnowska" OP2E10 mogliśmy oglądać zachód słońca. Niestety przez niedawna zmianę czasu, dzień się kończy zdecydowanie zbyt szybko. Na miejsce docieramy, gdy jest już ciemno. Góra Wojnowska jest najwyższym wzniesieniem Wzgórz Sokólskich i osiąga wysokość 240m. Niestety jak to na wzgórza, nie widać by akurat to miejsce było jakoś specjalnie wyższe w tym silnie pofałdowanym terenie. 
    Z Góry Wojnowskiej dosłownie "rzut beretem" do Bohonik. Obok Kruszynian jest to jeden z najważniejszych ośrodków muzułmańskich, nie tylko na Podlasiu, ale i w całej Polsce. Jest tu mizar, czyli cmentarz i meczet. Można zapoznać się z kulturą polskich muzułmanów, a także spróbować wspaniałej kuchni. Mimo odmienności religijnej, tutejsi wyznawcy Mahometa są silni zasymilowani z lokalną społecznością. Żyjący tu od XVIIw. wrośli w te ziemie, zawierali małżeństwa z miejscowymi kobietami i do dziś pozostała ich garstka. Oczywiście w takim miejscu nie mogło zabraknąć kesza "ted21_Bohoniki" OP03B6. Niestety zdobyty już w całkowitej ciemności, więc nie było już nawet sensu odwiedzenie mizaru. Tyle że za płotu zobaczyliśmy nagrobki, ustawione dość nietypowo, bo na południowy - wschód. Zapewne w stronę Mekki.
    Z Bohonik udaliśmy się do Sokółki. Na początku miasteczka, nad sporym zalewem jest pomnik pamięci braci Ejsmontów. Chcieli jako wolni ludzie żeglować po morzach świata. Pierwsza próba skończyła się aresztowaniem na Bornholmie. Druga skończyła się tragicznie, prawdopodobnie w rejonie przylądka Horn. Naprawdę warto poznać dokładnie ich historię, którą bez problemu da się odnaleźć w necie. Sam poznałem ich dzieje dzięki skrzynce "STD.08 - Wolni polscy żeglarze" OP5F71.
    W Sokółce zostały nam jeszcze dwa kesze. "STD.03 - 300 lat O.T. + 200 lat konstytucji" OP5B5Ai "STD.06 - Krzyż Witający" OP5F70. Pierwszy z nich bardziej mi się podobał, a dokładniej jego otoczenie. Park po zmroku, po drugiej stronie ładnie oświetlona cerkiew i ładne kamienice wokół rynku. Późna pora i już lekkie zmęczenie sprawiło, że jednak na dłużej się nie zatrzymywaliśmy. Przy drugim poszło jeszcze szybciej, bo miejsce choć warte okeszowania, to mimo wszystko nie pozwala na zbyt długie przesiadywanie. Nasza obecność na górce po zmroku , przy głównej drodze mogła komuś wydać się dziwna.
    Jeszcze bardziej musiał się zdziwić rolnik, kiedy szukaliśmy kolejnego kesza "Wysokie laski" OP2D39. Oczywiście na czas jego przejazdu, zrobiliśmy sobie przerwę, ale trzech kolesi po nocy przy leśnej drodze to nie jest do końca normalne. 
    Za to już przez nikogo niepokojeni mogliśmy poszukać kesza "Kolonia Słojniki" OP2D87. Kolejna ciekawa historia w opisie skrzynki, która podnosi jej "fajność". Najlepszy przy niej był jednak widok na rozgwieżdżone niebo. Takie można obejrzeć tylko gdzieś za miastem, gdzie łuny miejskie nie przysłaniają gwiazd. Tym razem koledzy próbowali dostrzec jakieś gwiazdozbiory, a ja który znam się jak "wilk na gwiazdach" i mogę co najwyżej wskazać Mały Wóz i Gwiazdę Polarną, podziwiałem jedynie piękne nocne niebo.
    Do domu zostało jeszcze sporo kilometrów. Miałem co prawda wracać trochę inną drogą, niż tą którą finalnie jechałem. Ale po raz drugi tego dnia skręciłem nie tam gdzie trzeba, co na dobre wyszło, bo przynajmniej cały czas jechałem asfaltem. Pomyślałem, że tym razem nie będę wracał i zobaczymy gdzie wyjadę. Naprawdę fajnie tak się jedzie, nie wiedząc  w jakim znanym sobie miejscu się wyjedzie i gdy nie gonią nas żadne terminy.

1 komentarz:

  1. Szkoda tej drewnianej, chylącej się ku upadkowi kapliczki :(
    Ta w polu prawdopodobnie stała kiedyś przy drodze, którą potem zlikwidowano, znam wiele takich przypadków.
    Ciekawy blog.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń