środa, 29 stycznia 2014

Semafor kształtowy

    Jakiś czas temu pojawiła się w Białymstoku skrzynka "Stary słup przy torach" OP7A6D. Zdobyta już z dwa tygodnie temu, ale mała relacja ze spaceru do niej dopiero dzisiaj. Myślałem, co to też za tajemniczy słup? Okazało się, że to semafor kształtowy. W Białymstoku jesteśmy do nich przyzwyczajeni, ale okazuje się, że działające tego typu urządzenia to nie lada rarytas. 
    Patrząc na odległość, spacer do skrzynki powinien zając mi jakieś 15min. I jak wracałem, tak rzeczywiście było, ale w drodze do kesza musiałem zrobić parę przystanków.
    Przystanek pierwszy to kładka nad torowiskiem stacji Białystok Fabryczny. Na jakiś czas była nawet zamknięta. Część konstrukcji była drewniana i po prostu przegniła. Kolej się jednak szarpnęła i zdecydowała na remont. Deski zastąpiono blachą. Jak ktoś idzie w ciężkich butach, tworzy piękne efekty dźwiękowe. Miarowe "bum, bum" rodem z filmu o ataków robotów na ludzkość. 



Przystanek drugi, ale jeszcze ciągle na kładce. Na wprost mamy budynek dworca. Opuszczony z wybitymi wszystkimi szybami. Jednak solidne kraty bronią dostępu do wnętrza. Na dachu zachowała się podświetlana nazwa dworca. Oczywiście nie działa, bo w napisie nie ma już ani jednej świetlówki. Spojrzenie w jedną stronę. Kilka torów, dwa perony. Z tego na jeden nie da się zejść. Zarasta trawą i krzakami.




     Spojrzenie w drugą stronę i jest cały las "starych słupów przy torach". Wszystkie w pozycji "stój". Jest też prawdziwy rodzynek, czyli żuraw wodny. Pewnie służył do napełniania parowozów. Trochę pordzewiały, ale wciąż się trzyma prosto. Jest nawet zawór. 



    Po zejściu z kładki można dokładnie przyjrzeć się jednemu z semaforów. Z daleka to tylko kawał metalowego słupa z "lizakiem" na szczycie. Coś musi jednak ten "lizak" poruszać. Okazuje się, że sterowanie jest mechaniczne, za pomocą solidnej, metalowej linki i kół zębatych. Zawiadowca zapewne pociągał za wajchy i w ten sposób zmieniał sygnał na semaforze. 



    Idę wzdłuż torów po peronie, który przechodzi w plac przeładunkowy. Z czasem i on się kończy i ścieżka prowadzi między torami. Mijam ostatni budynek stacji, solidnie zamknięty kratami. Zaraz za nim jest nowoczesny wiadukt. Można sobie na niego wejść i popatrzyć, jak dołem pędzą auta. Pociągi teraz tędy nie jeżdżą, więc nic nam nie grozi. Tym bardziej, że po obu stronach są w miarę wygodne i szerokie kładki.
I już jesteśmy przy "starym słupie". Doczekał się on swego czasu nawet pewnego unowocześnienia. Zamontowano na nim lampę. W nocy "lizak" jest słabo widoczny, stąd ten pomysł racjonalizatorski.  Tuż przed nim stoi o połowę mniejszy z dużą tarczą i śladem po lampach.
 Z ciekawości sprawdziłem co to jest i okazuje się, że to takie dodatkowe zabezpieczenie i informuje maszynistę co może zobaczyć na zbliżającym się semaforze. Ale chyba nie na tym co jest bezpośrednio za nim, bo to by było trochę bez sensu. Kto ich tam jednak wie, na kolei wszak wszystko jest możliwe.



niedziela, 19 stycznia 2014

Pociąg do Walił

    To już tydzień mija jak pojechałem pociągiem specjalnym WOŚP do Walił. A w tle były dwa moje kesze. Może wpis byłby wcześniej, ale zapomniałem aparatu i musiałem czekać na zdjęcia od Miszki, który wraz z rodziną też się wybrał. Poza tym jakoś spraw się nazbierało.
    Parę minut na peron dworca w Białymstoku (dworzec główny, który jednak nie ma nazwy) wtoczył się szynobus z dołączonym dodatkowym wagonem. By wsiąść do pociągu, trzeba było wrzucić do puszki minimum 20zł. Chętnych na przejazd było naprawdę sporo i w środku zrobiło się trochę ciasno, ale humory dopisywały. O godzinie 10:30 ruszyliśmy. Kiedy to ja ostatnio jechałem tą linią pociągiem uwzględnionym w rozkładzie? Ponad 20 lat temu i bardziej pamiętam to jako pojedyncze migawki. Potem jeszcze zdarzyło się, trzy lata temu, też z okazji finału WOŚP, przejechać pociągiem specjalnym tę linię.  Chyba to jednak to nie to samo, co regularne połączenie.
    Po wyjeździe z dworca oglądam Białystok z zupełnie innej perspektywy. Wiem gdzie jestem, mogę nazwać mijane ulice i charakterystyczne budynki, ale z okien pociągu widzę je trochę inaczej. Jak chociażby rondo przy Jurowieckiej/Poleskiej. Okazuje się, że widać stamtąd wieże kościoła farnego.



    Pierwszy, krótki postój był na dworcu Białystok Fabryczny. Czasy świetności ma już dawno za sobą. Straszą opuszczone budynki. Większość torów jest nieużywana. A całości dopełnia widok złomowiska. Dworzec ten odwiedzają czasami pociągi towarowe, które tu manewrują. Dalej już nic nie jedzie. Chyba w zeszłym roku PKP PLK wyłączyła odcinek z użytkowania, zaznaczając, że może w przyszłości jak pojawi się zainteresowanie przewoźników... W tym przypadku jestem pesymistą i już chyba nie zobaczę tam nigdy poczciwej spalinówki, ciągnącej parę wagonów z drewnem z Puszczy Knyszyńskiej.
    Po krótkim postoju na Fabrycznym, gdzie dosiadło się trochę ludzi ruszyliśmy dalej. Powoli domów było coraz mniej, a zaczął dominować las. W końcu już jechaliśmy przez Puszczę Knyszyńską. Tory miejscami przechodzą przez miejsca, gdzie da się dotrzeć tylko szlakiem kolejowym.  Jak chociażby przez wielkie rozlewisko utworzone przez bobry.
    Tym razem pociąg nie zatrzymywał się na każdym przystanku.  Jedynie w Żedni i w Sokolach. W tym drugim miejscu pomogłem dwóm keszerom, Zuberowi i Krystkowi, odszukać moją skrzynkę. Trzeba było się sprężać, bo postój trwał zaledwie chwilę.
    W końcu dotarliśmy do Walił. Czego tam nie było? Bigos i grochówka. Ognisko, gdzie było można upiec sobie kiełbasę i trochę się rozgrzać. Wszystkim przygrywał zespół. Oczywiście nie obyło się bez licytacji. Miałem chrapkę na wygranie jakiejś aukcji, ale ceny przekraczały zasób mojego portfela, co w sumie cieszy, bo pewnie uzbierała się niezła sumka. W międzyczasie pociąg ruszył w stronę Sokola, by przewieźć chętnych mieszkańców gminy Gródek. Na szczęście dodatkowy wagon został na ten czas odpięty i można się było dogrzać. Przy okazji miałem sprawdzić kondycję mego kesza, ale Zuber i Krystek, nawet nie wiem kiedy, już go podjęli i stwierdzili, że wszystko ok.
   


    Patrzyłem na stację w Waliłach i aż trudno uwierzyć, że była ona jedną z ważniejszych na tej linii. Przed wojną był tu dworzec, na wzór tego w Białymstoku. W środku była nawet restauracja. Niestety ten stylowy dworzec zniszczono w czasie wojny. Po wojnie podróżnym służył mniejszy budynek, który jeszcze niedawno stał, ale został podpalony, a potem całkowicie rozebrany i nie ma po nim śladu. Jeszcze niedawno na stacji tliły się resztki życia. Z pobliskich lasów zwożono tu drewno i układano je w wielkie stosy. I zazwyczaj dwa razy w tygodniu przyjeżdżała tu lokomotywa, drzewo ładowano na wagony i wywożono w stronę Białegostoku. Na tych stosach drzewa w czasie festiwalu Basowiszcza, przed laty zostało wypite niejedno tanie wino. Już nie ma gdzie się wspiąć, a i trunki lepsze się pija. A po stacji jedynie wiatr hula.



    Przyszedł już czas na powrót do domu. Tym razem jechaliśmy w doczepionym wagonie starszego typu. Komfort podróży zdecydowanie na plus dla szynobusu. Ma zdecydowanie lepsze zawieszenie i jest dużo cichszy. I tak przyszło mi do głowy czemu w sezonie turystycznym do szynobusu nie doczepiają zwykłego, starego wagonu. Takiego bez przedziałów, by rowery można było przewieść. Bo do szynobusu, szczególnie w weekendy latem trudno wsiąść, albo i w ogóle, jak np w kierunku do i z Augustowa.
    Na koniec fotka, która jakoś w tekst się nie wpasowała, ale po prostu oddaje całą moją nostalgię za tą zapomnianą linią.

piątek, 10 stycznia 2014

Zdążyć przed zimą

    Nie wiem jak traktować obecną pogodę. Czy to jeszcze końcówka zeszłorocznego sezonu rowerowego? Czy może już nowy? Nie ma co się jednak zbyt długo zastanawiać, tylko wsiadać na rower i jechać. Może niezbyt daleko, bo jednak zmierzch przychodzi dość szybko, a i by przenocować pod chmurką trochę za zimno. Chociaż jak pomyślę, że kiedyś nocowanie w namiocie na śniegu specjalnie mi nie przeszkadzało, to dochodzę do wniosku, że człowiek strasznie się rozleniwił.
    Wyznaczona trasa przejazdu miała trochę przekroczyć 25km. i tak rzeczywiście się stało. Pierwszy cel wyjazdu to cmentarz w Niewodnicy Kościelnej. Ładnie położony na wzgórzu. Otoczony kamiennym murem, który od strony drogi głównej jest dobrze utrzymany, zaś z pozostałych stron wciąż czeka na remont. Na teren cmentarza wchodzi się przez murowaną bramę, za która po prawej stronie jest lapidarium. Kilkanaście żelaznych krzyży i każdy inny. Takie lapidarium to także hołd dla dawnych, okolicznych kowali.



    Przeszedłem się trochę po cmentarzu. Ze współczesnymi grobami sąsiadują te z XIXw. I te ostatnie wyróżniają się zdecydowanie na plus. Nieważne czy małe, zaznaczone jedynie żelaznym krzyżem, czy rozbudowane, należące do bogatszych mieszkańców. Wszystkie one postawione są z wyczuciem smaku. Nad wszystkim góruje kaplica z 1872r. Niestety była zamknięta i nie dało się zajrzeć do środka.
    Jak ktoś zajrzy w tamte okolice warto zainteresować się tablicą obok bramy wejściowej. Jest tam plan cmentarza z zaznaczonymi najciekawszymi nagrobkami. Oczywiście warto znaleźć też te, które nie są opisane.



    Z cmentarza pojechałem w kierunku Ignatek. Dostałem informację, że moja skrzynka "Wejście smoka" jest w złym stanie. Skrzynką ktoś się zainteresował, ale pewnie po przejrzeniu zawartości i nieznalezieniu niczego wartościowego, wyrzucił jak śmiecia. Zaginął przez to jeden z geokretów, którego porwał pewnie wiatr. Logbook przypominał raczej mokrą ścierkę, a pozostałe fanty brudne. Zmieniłem pojemnik, dałem nowy logbook, wytarłem fanty i ukryłem ponownie.
    Tuż obok stoi drugi opuszczony budynek. Był chyba do tej pory ogrodzony, więc pewnie dlatego do niego nie zaglądałem. Tak mi się przynajmniej kojarzy.  Tym razem korzystając z braku barier postanowiłem go zwiedzić. Parter był przez jakiś czas używany. Dostępu bronią zamknięte drzwi, ale z boku już ich nie ma i można obejrzeć co zostało po jakiejś firmie. Niewiele tego zostało. Stare skrzynki narzędziowe, jakieś pismo z prośbą o wycenę naprawy, czy elementy do zniczy. Ale i prawdziwy skarb znalazłem. Całe pudełko świetlówek, wydaje się, że nie używane.



    Pozostało jeszcze wejść na wyższe piętra. Z pewnej odległości widziałem, że klatka schodowa ogrodzona jest siatką, pozostało wiec poszedłem poszukać innej drogi. Jedyną nadającą się drogą wydawał się dźwig do transportu materiałów budowlanych na wyższe piętra. Kto wie ile lat tam stoi i czy nie oderwie się od ściany? Pomyślałem, że lepiej będzie zobaczyć czy siatki odgradzającej klatkę nie da się jakoś przejść. Z bliska okazało się, że można ją normalnie otworzyć i w miarę bezpiecznie zwiedzić wyższe kondygnacje. Akurat wyżej nie ma nic ciekawego. Stosy pustaków do budowy ścianek działowych, czasem worek po cemencie. Za to na samej górze dobry widok na cały kompleks przemysłowy. I przy okazji jest dobre miejsce na kesza. Może ktoś tam założy skrzynkę?
    Przede mną ostatnie miejsce w jakie planowałem zajrzeć podczas przejażdżki. Chodzi o opuszczony magazyn w Lesie Solnickim. By się do niego dostać, najwygodniej jechać polną drogą od jednostki wojskowej, mając nieużywaną strzelnicę po prawej. Przy jej końcu skręcić w lewo i zaraz w prawo. Wiosną budynek będzie bardziej się maskował przez liście, ale teraz widać go z daleka. Uważać trzeba tylko na drut kolczasty, w który niestety się zaplątałem i zaliczyłem upadek. Dobrze, że przy małej prędkości, więc nic mi się nie stało, ale i tak drut owinął mi się wokół stopy niczym pętla kłusownicza i musiałem się trochę nagimnastykować, by się uwolnić. W końcu dotarłem do magazynu. W gruncie rzeczy niepozorny budynek, tak około 17x7 metrów. Wokół resztki dawnego ogrodzenia z drutu kolczastego i słupy oświetleniowe. Betonowe jeszcze stoją lub same się wywróciły, natomiast drewniane zostały ścięte. Przeszedłem się po ogrodzonym terenie i znalazłem jeszcze dwa budyneczki otoczone wysokim wałem ziemnym. Może służyły wartownikom?



    Wróciłem do głównego magazynu. Ciężko stwierdzić jakim celom służył. Nie zostały najmniejsze ślady, mogące naprowadzić na trop tego co tu trzymano. Budynek może wydawać się nudny, ale ciekawostką są napisy i "wydrapanki" na murze, pozostawione przez rezerwistów, którzy zapewne pełnili tu wartę. Zostało jeszcze ukryć kesza. Problem w tym, że nie było zakamarków nadających się na naturalną skrytkę. Do tego przyplątał się jakiś pan żul, który nabrał ogromnej ochoty na dywagacje, co tu też mogło być. W końcu udało mi się znaleźć w miarę ciemny kąt i tam położyłem kesza. Nie jestem zbyt zadowolony z miejsca, ale bez specjalnego maskowania nic tam się chyba lepszego nie znajdzie.



    Można już wracać do domu. I pozostaje się cieszyć, że akurat wstrzeliłem się z pogodą, bo dzień wcześniej lało cały czas, a dziś jak piszę te słowa, wiatr głowy zrywa. W gruncie rzeczy taką zimę to ja lubię.