piątek, 28 lutego 2014

Dwa "tłuste" STF-y

    Jak to bywa w Tłusty Czwartek, człek zajmuje się głównie pasieniem brzucha. Mi raczej parę kilogramów nie zaszkodzi, a wręcz nawet by się przydało. Chyba jednak nic z tego nie będzie, bo przed południem zrobiłem kilka kilometrów rowerem, spalając na zaś kilka kalorii.
    Na północ od Białegostoku, na skraju Wasilkowa, na mapie świeciły dwie skrzynki. Wciąż kusiły STF-ami, więc żal by tak sobie wisiały. Niby luty jest dość ciepły, ale trzeba ubierać się dość ciepło, bo wiatr potrafi nieźle wychłodzić. Jak nie lubię chodzić w czapce, tak na rower nie ma co się bez niej wybierać. Dobrze ubrany pojechałem w stronę Wasilkowa najkrótszą drogą, czyli ul. Wysockiego i dawna 19-stką, która po wybudowaniu obwodnicy jest lokalna drogą. Bez żadnego przystanku dojechałem do kesza "Pamięć" OP7A8E. Jest to jedno z wielu miejsc pamięci z okresu II wojny światowej. Krzyż, obramowanie zbiorowej mogiły i płyta z opisem, tego co wydarzyło się około 70 lat temu.Po krótkich obliczeniach pojechałem przez las we właściwe miejsce ukrycia skrzynki. W bardziej zacienionych miejscach jedzie się jeszcze po lodzie, ale odrobina uwagi i dotarłem bez problemu. 
    Po podjęciu skrzynki droga wypadła mi przy starym cmentarzu żydowskim. Nie zostało po nim zbyt wiele. Najciekawsze jest lapidarium z fragmentami macew. Niektóre z nich jeszcze parę lat temu służyły jako budulec drogi w Nowodworcach.



    Jeszcze w domu, na mapie znalazłem dobrą drogę do kesza "Białystok-Grodno ostatni lot RWD-14 "Czapla" OP7B71. Skrajem Wasilkowa, wzdłuż krajowej 19-stki, gruntowa, ale świetna dla jazdy rowerem. W końcu dotarłem w pobliże torów, gdzie ukryta była skrzynka. Żeby do niej się dostać, trzeba było wejść na nasyp i przejść wiaduktem kolejowym nad obwodnicą Wasilkowa. Nie było z tym żadnego problemu, bo na nasyp można wejść schodami (stromymi), a przez wiadukt jest coś jakby kładka dla pieszych, tak że nie ryzykuje się zbyt wiele. Trochę liczyłem na jakiś pociąg, ale niestety żaden nie jechał. Dopiero jak już wracałem do domu, z daleka mogłem popatrzeć na dość długi skład towarowy. A sama skrzynka należy do takich, jakie lubię najbardziej. Pojemnik na kordach i dość spory. Do tego opowieść jaką niby można znaleźć w źródłach czy w necie, ale gdyby nie OC to pewnie w życiu bym nie usłyszał o tym kawałku historii
    Po podjęciu skrzynki postanowiłem wracać przez Sochonie. Od torów do wsi prowadzi wąska, ale równa asfaltowa droga. Pierwszy raz nią jechałem. I gdybym wybrał inną, nie zobaczyłbym wspaniałego, drewnianego krzyża. Zaczyna się już trochę pochylać, ale mam nadzieję, że postoi jeszcze parę lat.



    Przejechałem przez Sochonie, które w oczach zmieniają się z typowej wsi w przedmieścia Białegostoku. Nie mogłem sobie odpuścić przejażdżki, jednym z moich ulubionych odcinków. Czyli ścieżką wzdłuż torów od stacji Wasilków, aż do przejazdu w Białymstoku przy ul. Sitarskiej. A teraz w zasadzie przejścia pieszego. Po drodze piękna o każdej porze dolina Supraśli. Zaniepokoił mnie tylko trochę stan desek na moście kolejowym nad rzeką. Po zimie nie wyglądają na solidnie, ale jak napisałem te słowa, znaczy nie jest tak źle.

poniedziałek, 24 lutego 2014

Fasty

    To będzie krótka opowieść o zdobyciu dwóch keszy na terenie kombinatu Fasty. Ale na początku mała dygresja. Jeszcze niedawno Polska była w okowach mrozu. Jak co roku, okres ten wykorzystywałem na konserwację roweru. Zabierało mi to sporo czasu, bo zima zazwyczaj trzymała długo i nie było co się spieszyć. W tym roku zaskoczenie zupełne. Co dopiero suport wykręciłem, trochę towotu "skombinowałem", a tu już zima sobie poszła i normalny sezon można zaczynać. Szybko więc w piwnicy skręciłem to co jeszcze niedawno rozkręciłem, łańcuch nasmarowałem i to co trzeba, porządnie wyczyściłem. Na pierwszą krótką wycieczkę idealnie nadawały się Fasty. A raczej to co z tej wielkiej fabryki zostało. Po takich terenach trochę strach samemu chodzić, więc od czego ma się wiernego druha MiszkaWu.
    Kombinat Fasty to kiedyś była wielka fabryka włókiennicza. Ogromny teren rozłożony na kilku hektarach. Na swoje potrzeby miała nawet własną elektrociepłownię. W latach świetności pracowało tu kilka tysięcy ludzi. Wraz z przemianą ustrojową, skończył się okres świetności. Do dziś działa tam produkcja tkanin, ale zajmuje jeden z wielu budynków. Resztę zajmują sklepy różnych branż, magazyny firm spedycyjnych, ale są i budynki całkowicie opuszczone. Kręcąc się po terenie podjąłem dwie skrzynki: "Kombinat FASTY 1" OP6E14 (gdzie był nie zdradzę, bo to skrzynka nietypowa) i "Fasty Power" OP6E0A. Oto krótka relacja z ich podejmowania.
    Na teren Fast najlepiej wejść bramą główną od ul. Przędzalnianej. Całkowicie legalnie, bez żadnego skakania przez płoty. Zmotoryzowani śmiało mogą wjeżdżać autem. Wkraczających wita piękne hasło: "JAKA PRACA DZIŚ....." i tu niestety dalsza część się urywa, a trzeba przyznać, że było niezwykle budujące :) I tylko jednego żałuję, bo właśnie przejrzałem swoje zdjęcia i całego hasła nie mam uwieńczonego. Wydawało mi się, że będzie zawsze. Za to przez bramę wyjeżdżał pewien zabytek. Kiedyś tak popularny, dziś to coraz rzadszy widok na naszych drogach.



    Jak już wspomniałem, prawie wszystkie budynki są zajęte. Zostało jednak co nieco do zwiedzania. Zapomniane tory, zalany podziemny magazyn, nieskończone konstrukcje. My podjechaliśmy do wieży ciśnień. Drzwi zostały przez nieznane siły zdemontowane i można wejść swobodnie. Jak wiadomo główną atrakcją jest dostać się na szczyt. W tym przypadku to proste, bo na górę prowadzą porządne, betonowe schody i jest nawet barierka. Efekt psuje trochę ptasie guano, którego przybywa wraz z kolejnymi metrami w górę. Niezbyt to miłe, ale wszystko rekompensuje widok z wieży. Z tym, że tym razem Białystok był zamglony i zbyt dużo szczegółów nie dało się dostrzec. Trzeba będzie tu wrócić przy lepszej pogodzie. W ogóle na górze są dwie opcje. Jedna to widok z galerii, gdzie jest bezpiecznie, Druga to widok z dachu, gdzie wyjście na niego jest dość blisko krawędzi i trochę trzeba uważać. Przy okazji pierwszy raz w życiu obejrzałem zbiornik na wodę. W tym przypadku jest betonowy. Trochę mnie rozczarował, bo myślałem, że będzie większy i instalacje rozprowadzające wodę będą bardziej skomplikowane.



    Z wieży mieliśmy jechać po kesza OP6E0A. Po drodze "napatoczył" się budynek elektrociepłowni. Otwarte drzwi wręcz kusiły, by wejść do środka. Myślałem, że obejrzymy kawałek hali, ale jak się okazało spędziliśmy tam jakieś dwie godziny, tylko na pobieżnym obejrzeniu pomieszczeń. Z głównych hal wymontowano cały większy złom. Wręcz niesamowicie wyglądał tam samotny stolik, a na nim "Instrukcja obsługi kotła parowego". Na czymś w rodzaju piętra zachowały się jeszcze zsypy węgla. 



Z hali klatką schodową weszliśmy do pomieszczeń biurowych. Prezentują smutny widok. Otwarte i wybebeszone szafy. Biurka zawalone papierzyskami i fachową literaturą. Na ścianach wiszą kalendarze. Najstarszy jaki znalazłem był z 2010, więc w tym roku ktoś jeszcze urzędował. Pewnie przy wygaszaniu produkcji energii, bo nie pamiętam by wtedy komin w Fastach jeszcze dymił. Na oknach wciąż wiszą firanki, a w doniczkach są zdrewniałe, zasuszone rośliny.


Zaglądając do kolejnych pomieszczeń znaleźliśmy jeszcze laboratorium chemiczne. Zachowało się trochę szkła laboratoryjnego, w słojach stoją jakieś chemikalia. W szklanych rurkach jest kwas solny, w innych jakieś inne związki chemiczne, ale po wzorach ciężko zgadnąć. Wszystko to rozrzucone w biurze, magazynie i w samych pomieszczeniach laboratoryjnych. W tych ostatnich wciąż stoi wyciąg, jaki może pamiętacie z sal chemicznych, są i specjalistyczne piece.
    


    Pokręciliśmy się jeszcze po wnętrzach. Weszliśmy w miejsce gdzie kiedyś był taśmociąg. Dość ponure miejsce. W niektórych pomieszczeniach zachowały się betonowe baseny. Niektóre niewiadomego przeznaczenia, na innych podpisy informujące np o solance. Szwendając się po opuszczonej elektrociepłowni trafiliśmy w końcu do  jakiejś maszynowni, gdzie zachowały się turbiny. Dostarczone przez firmę Ganz z Węgier. Jakim cudem uniknęły wywózki na złom? A może czekają na swoją kolej?


    Czas trochę gonił, wiec na porządne zwiedzanie trzeba będzie się wybrać raz jeszcze. Została jeszcze skrzynka. Schowana przy nieskończonej konstrukcji, kojarzącej się z stonehenge. Kesz ukryty jest w rurze, którą miano coś pewnie odprowadzać z pobliskiej elektrociepłowni. Może miał to być jakiś magazyn wody technicznej, albo pary? Co to by nie było, aby podjąć kesza trzeba do rury się dostać. Odrobina sprawności fizycznej kolegi, lód na którym można było jeszcze stać i stara paleta, ułatwiły wydobycie kesza. Jak lód się roztopi będzie trudniej, bo stać będzie można tylko na wąskim skrawku rury. I tak skończyliśmy wyjazd po dwa kesze, który miał trwać godzinę, a wyszły ponad trzy.


środa, 5 lutego 2014

Jak bagno, to zimą

    W ostatnim tygodniu stycznia planowałem wybrać się do rezerwatu Stare Biele po tamtejszego kesza "Stare Biele" OP5B58. Samemu nie chciało mi się jechać, a nie mogłem zgrać terminów z moim kompanem od skrzynek MiszkaWu. W międzyczasie na fejsie, na grupie białostockich keszerów, pojawił się pomysł wyprawy właśnie w to miejsce. I tak w końcu wycieczka urosła do dziewięciu osób. Pojechali: polcia&szymaneq, Zbyszaty i Ewa, Gacekk, Akimg, Mieszko, MiszkaWu, no i ja.
    To była wyprawa samochodowa. Spotkanie zostało wyznaczone na ul. Raginisa, o dziewiątej rano. Może trochę późno jak na wycieczkę keszerską, ale przecież w niedzielę nie można zbyt mocno się spieszyć. Ruszyliśmy w stronę Supraśla, a stamtąd na Krynki. Droga początkowo w niezłym stanie, później trochę rozczarowała. Mocno oblodzona, miejscami nie pozwalała jechać szybciej niż 70km/h. Oczywiście po lesie nie jeździliśmy autami. Zaparkowaliśmy przy drodze głównej, przy wejściu do rezerwatu Stare Biele. Czekał nas mały spacer przez zamarznięte bagno. Teoretycznie do przejścia mieliśmy jedynie 1,5km. W praktyce nasz ślad przypominał trop pijanego łosia. Wiadomo, bagno nawet zimą miejscami słabo zamarza i nieraz trzeba szukać dogodnego przejścia, by nie zapaść się w głębokie błoto. Szliśmy tak przez las, a mi przypomniała się stara piosenka zespołu N.R.M. "Partyzanskaja".



    W końcu po długim marszu dotarliśmy na miejsce. Kordy, jak to w środku lasu, trochę pływają, ale jak się szuka w dziewięć osób to żaden problem. Najwięcej radości sprawiła mała butelka alkoholu. Herbata z prądem niektórych dobrze rozgrzała. Ja musiałem obejść się smakiem, z racji obowiązków kierowcy. Pozostało jeszcze wrócić do aut. Tym razem bardziej w linii prostej. A, że nie trzeba było już tak mocno wpatrywać się w GPS, można było podziwiać przyrodę. Słońce mieliśmy za plecami, które pięknie rozświetlało zimowy las. Różnej wielkości wykroty z wspaniałymi korzeniami. To co było częścią naziemną nieraz tarasowało przejście, ale odrobina gimnastyki jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Tym razem na żadnego zwierza nie natrafiliśmy, ale kilka tropów znaleźliśmy. Do tego na niektórych martwych drzewach, największe jakie w życiu widziałem, ślady żerowania dzięciołów.



    Udało dotrzeć się do najważniejszego celu wyjazdu, ale zostało jeszcze kilka skrzynek. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się przy keszu "ted124_Kopna_Gora" OP0BDE. Tutaj dokonaliśmy dobrego uczynku w postaci reaktywacji. Samo miejsce świetnie się nadaje na postój w czasie wędrówek po Puszczy Knyszyńskiej. Niestety tym razem nie skorzystaliśmy, bo na otwartym terenie straszliwie wiało. 
    W bliskiej odległości chcieliśmy jeszcze podjąć kesza "ted12_arboretum" OP0347. Szkoda, że było zamknięte. Co to jednak dla keszerów.. Z szymanqiem przeskoczyliśmy przez tylną bramę i chyba nawet znaleźliśmy odpowiedni pieniek, ale nadjechali pracownicy leśnictwa i trzeba było się ewakuować. Pozostało obejrzenie mauzoleum ze szczątkami 46 powstańców listopadowych. Tuż obok rosną wspaniałe dęby, które być może są świadkami wydarzeń sprzed prawie 200 lat. 




   
     Wracając w stronę Supraśla, skręciliśmy w lewo w las do rezerwatu Krzemienne Góry i tamtejszej skrzynki "Krzemienne Góry" OP5999. Różnica wysokości sięga tu 45m. Jak na warunki podlaskie, górki są dość wysokie. My z drogi szliśmy na azymut i musieliśmy się wspinać po dość stromym zboczu. Tak stromym, że nie da się iść wyprostowanym i trzeba pochylać się do przodu. Zadania nie ułatwiał też śnieg i należało uważać by się nie pośliznąć. Jak wszedłem na szczyt, sapałem jak miech kowalski. Co prawda większość widoku zasłaniały drzewa, ale i tak te wzniesienia robią niezłe wrażenie. Droga w dół była łatwiejsza, bo częściowo po prostu sobie zjechałem po śniegu.




    Jadąc dalej leśną drogą dotarliśmy do skrzyżowania, opodal którego ukryty jest kesz "ted125_lesna_galeria" OP0BDF. Galeria w nazwie skrzynki to rzeźby ludowe autorstwa Ryszarda Boltowicza, przedstawiające postacie z Powstania Styczniowego. Można tu także odpocząć pod wiatą turystyczną. Sam kesz ukryty jest zgodnie z tradycja podlaską, czyli w pieńku. Z racji mrozu i śniegu, ciężko go było wydobyć. Stojąc wokół pieńka doszliśmy do wniosku, że wyglądamy jak czciciele charakterystycznych pieńków i drzew. Co raz ktoś nowy pochylał się nad nim, a nawet przyklękał. W końcu pieniek się zlitował i wydał skrzynkę. Tak narodziła się nowa religia.




    I to były wszystkie kesze, których nie miałem w swojej kolekcji. Nie był to jednak koniec wycieczki. Zatrzymaliśmy się na chwilę w Supraślu. Od strony miasteczka poszliśmy po kesza "Trzy Dęby" OP5900. Przeszliśmy ścieżką, którą jesienią próbowałem dostać się od skrzynki do Supraśla i nie dałem rady z powodu zbyt mokrego terenu. Teraz trochę po lodzie, trochę po zmarzniętej ziemi doszliśmy do celu. To najkrótsza trasa, ale dostępna właśnie zimą lub bardzo suchym latem. Supraśl jak zwykle piękny. Tym razem przysypany na biało. Na rzece ogromna ilość kaczek, a wśród nich parę łabędzi. I jak na niedzielę, naprawdę mało ludzi. Pewnie przez dość mroźną pogodę.
    W Supraślu jeszcze krótka wizyta w sklepie i pojechaliśmy do kolejnego kesza "Bagno" OP597B. Gdybym nie był tu parę miesięcy temu, teraz nawet bym nie spostrzegł, że jestem na skraju bagna. Trzeba przyznać, że jest tu dużo ładniej poza okresem zimowym. 
    Po zdobyciu tego kesza, niestety polcia&szymaneq oraz zbyszaty z Ewą musieli wracać do Białegostoku. Do końca dnia było jeszcze daleko, wiec postanowiliśmy jechać jeszcze do kesza "filips6: bagna Puszczy Knyszynskiej" OP00A5. Z MiszkaWu mieliśmy go na koncie, ale nie potrafiłem sobie odmówić niewątpliwej przyjemności spaceru po lesie. Szedłem na przedzie, gdy zauważyłem jakiś ruch między drzewami. Okazało się, że to dziki. Zatrzymałem resztę ekipy i zaraz zaczęła się sesja zdjęciowa. Dziki dość szybko się zmyły i pozostał po nich tylko zapaszek. 



    Tym razem w pobliże skrzynki udało mi się dotrzeć suchą stopą, choć inni nie mieli tyle szczęścia. Jednak bagno jest zdradliwe. Zaczęliśmy szukać kesza. Mniej więcej pamiętaliśmy gdzie był schowany, ale nie chciał się ujawnić. Okazało się, że wykrot, gdzie był ukryty powoli pogrąża się w bagnie. Kiedy pojemnik w końcu został namierzony powstał nowy problem. Został tak dociśnięty przez pogrążające się w błocie korzenie, że przez dobrych kilka minut siłowaliśmy się by go wyciągnąć. Z wielkim trudem, ale w końcu się udało. Schowaliśmy go trochę wyżej, bo z taką częstotliwością znalezień, istnieje duże prawdopodobieństwo, że następni w ogóle nie daliby rady wydobyć pojemnik z ziemi. 
    Już na drugi dzień zadzwonił do mnie MiszkaWu i informuje mnie, że ten kesz był przez nas znaleziony dokładnie dwa lata temu, czyli 2 lutego 2012r. A relacja z jego zdobywania przy ponad -20 st.C. to mój pierwszy wpis na blogu. Magia opencachingu.