piątek, 11 kwietnia 2014

Zdążyć przed komarami

    Na mapie Puszczy Knyszyńskiej wciąż wisi mi kilka keszy. Może niewiele, ale wręcz kuszą by wypróbować nowe ścieżki. Ogromny plus wyjazdu o tej porze to brak wszelkich latających stworzonek, które potrafią uprzykrzyć życie. A, że we wspomnianym lesie nie brakuje bagienek i rozlewisk owady lubujące się w kąsaniu i wysysaniu krwi maja tu wspaniałe warunki do życia. Jak na razie kij im w oko i można ruszać w las.
    Wyjechałem dość późno, bo około dziesiątej. Początek to dobrze znana droga traktem napoleońskim, a potem kawałek asfaltem do Krasnego Lasu. Co mnie zastanowiło to brak kapliczek na drzewach. Specjalnie ich wypatrywałem i żadna nie wpadła w oko. Jeszcze dwa lata temu na tym krótkim odcinku było ich kilka. Nie było większej wycinki, kapliczki nie przedstawiały też większej wartości artystycznej czy historycznej. Może to mnie nawiedziła akurat jakaś ślepota? Dziwna sprawa. Za to można obejrzeć pierwsze kwiatki wiosenne. W trzech kolorach: żółtym, białym i niebieskim. Mi wszystkie one podpadają pod jedną nazwę - zawilec. Może i tak jest rzeczywiście, ale najważniejsze, że jak one się pojawiły, znak to, iż wiosna zaraz buchnie zielenią.  Jak są kolory, robi się weselej i lżej się jedzie. Z kronikarskiego obowiązku wspomnę o keszu "ted135_zagadkowa_puszcza" OP0C65. Miejsce ukrycia pozostanie niech tajemnicą, bo to w końcu quiz. 

    
W Krasnym Lesie skręciłem na Cieliczankę. Już na samym początku powstał mały dylemat, którą drogę wybrać. Rozjazd w lesie, a obie drogi identyczne. Musiałem pomóc sobie GPS-em.  Po drodze przejeżdża się przez rezerwat Las Cieliczański. Na papierowej mapie wydanej przez Lasy Państwowe, ale i na Geoportalu jest ciągła kreska, w teorii oznaczająca w miarę przejezdną leśną drogę. I tak było przez długi odcinek. Nagle droga skończyła się jak ucięta. Dalej było rozlewisko spowodowane zapewne przez bobry. Na dokładkę powalone drzewa. Jakby nie kombinować, przejścia brak. Postanowiłem poszukać innej dogi. Trochę się cofnąłem i znalazłem starą przecinkę. Jechać się tamtędy specjalnie nie dało, ale w miarę sprawnie udało się przeprowadzić rower. Zresztą przez bardzo piękny las. W końcu dotarłem do rzeczki Starzynka na której było wcześniej wspomniane rozlewisko. Tutaj płynęła zwartym nurtem, ale i tak zbyt szeroko by przeskoczyć. Ładnie się prezentowała z góry, których tutaj nie brakuje. Pomyślałem, że tym razem to już wracać się nie będę. Korzystając z kamienia, powalonego drzewa i roweru jako punktu podparcia przeszedłem przez płytką rzeczkę. Wody było tylko na ćwierć koła. 


   
 Za rzeczką dalej trzymałem się przecinki, by zaraz natrafić na jakąś starą drogę. Wjechałem w nią i wkrótce znalazłem się na porządnej leśnej drodze. Po włączeniu GPS okazało się, że do mojego następnego celu, kesza "Rezerwat Przyrody Las Cieliczański" OP5A0D jest tylko około 100m. Zadowolony podjechałem na miejsce, by przekonać się , że to nie koniec kłopotów. GPS uparcie pokazywał mi kawałek w głąb rozlewiska. Czytam opis i okazuje się, że trzeba tam rzeczywiście dotrzeć. Po zwalonym drzewie, za podporę mając znaleziony kij w końcu docieram do miejsca ukrycia skrzynki. Uwielbiam takie schowania. Nie wymagające wielkiej kondycji fizycznej, umiejętności wspinaczki, ale jedynie trochę zdrowego rozsądku i patrzenia gdzie się stawia nogi. Tylko przez jakiś czas nie mogłem jej zalogować, bo trzeba było mieć hasło z pewnej tabliczki, a stare zostały niedawno wymienione na lśniące nowością. Na szczęście autor zareagował dość szybko na moje uwagi.


    Trzymając się drogi głównej przez las docieram do Cieliczanki. Wieś mnie rozczarowała. Przynajmniej z drogi głównej, widać jedynie nowe domy i domki letniskowe. Zupełny brak klimatu, jaki czuje się we wsiach rozrzuconych w Puszczy Knyszyńskiej i na jej obrzeżach. Nawet się nie zatrzymując, pojechałem po kolejne skrzynki. Leśna droga z tych główniejszych, więc żwir dobrze ubity i jedzie się prawie jak po asfalcie. W końcu główna droga odbija w prawo, a na wprost widać już most, gdzie ukryty jest kesz "Most nad rzeką Płoska" OP59A5. Na moście jest ładny widok na dolinę rzeki otoczoną lasem. Sama przeprawa zbudowana jest aż z trzech materiałów. Głównie z drewna, ale przypory są betonowe, a to na czym leży cała drewniana konstrukcja jest ze stali. Naprawdę mało zachowało się takich mostów. Z czasem zastępowane są przez całkowicie betonowo - stalowe. 


    Za mostem jeszcze kawałek jechałem znośną drogą, a potem zaczęło się piekło każdego rowerzysty, czyli sypki piaseczek, którego nie utwardziły nawet niedawne deszcze. Jeszcze z górki jakoś się kręci, ale pod górkę musiałem prowadzić rower.. Na całe szczęście nie był to jakiś długi kawałek i zaraz dotarłem do drogi głównej, którą bez przeszkód dojechałem do wsi Zasady. Nieraz wydawało mi się, że znalazłem koniec świata, ale to miejsce w pełni zasługuje na to miano. Nieoczekiwanie, przed samą wsią przywitała mnie tabliczka "strefa nadgraniczna".


   Jadę dalej przez wieś. Zazwyczaj przejeżdżając przez osadę to pies zaszczeka, gdzieś kury chodzą, można nawet człowieka zobaczyć. A tutaj nic, cisza absolutna. Obejścia niezbyt bogate, ale za to czyściutkie z młodą trawką. Czasami nawet zadbany ogródek kwiatowy.  Pięknie, ale zarazem jakoś smutno. Zaraz za wsią płynie Supraśl. Widać wystające z wody grube bale, sporo kamieni na brzegu. Pewnie kiedyś był tu most i Zasady nie były takim końcem świata.  Za to jest tu teraz kesz "Oaza spokoju" OP6E11. Znaleziony chyba tylko dzięki dobrym duchom OC i opiekujących się takimi miejscami. Czemu, przekona się ten, kto będzie jej szukał.


    Nie pozostało mi nic innego, niż po śladach wrócić do Cieliczanki, a stamtąd do Supraśla. Zrobiłem sobie tylko jeden przystanek. Na wspomnianym już moście na rzece Plosce. Poprzednio zauważyłem tu kapliczkę, ale tak byłem zaaferowany keszem, że odjechałem nawet się nie przyglądając specjalnie. Tym razem nadrobiłem zaległości, bo rzeźba jakiegoś ludowego artysty jest warta obejrzenia.


    Z Cieliczanki do Supraśla prowadzi ścieżka rowerowa. Fajnie, że jest, ale przez 4km. nie minął mnie ani jeden samochód. Może w pełnym sezonie okazuje się to trafiona inwestycją? Już w Supraślu postanowiłem zjeść obiad. Wybór padł na sprawdzoną "Jarzębinkę". Kartacze z kiszoną kapustą jak zwykle wyśmienite, ale cena podskoczyła od mojej ostatniej wizyty. To pewnie przez to, że miasteczko jest coraz bardziej nawiedzane przez turystów. 
    Posilony pojechałem do kolejnego kesza "Tama - "Konopielka" OP5973. Jedzie się do niego krętą żwirówką wzdłuż brzegów Supraśli. Główny nurt mijałem po prawej, a z lewej pod drogę podchodziło czasem starorzecze. Oprócz kilku wędkarzy nie spotkałem nikogo. Już przy skrzynce jedyne dźwięki to jakieś ptaszki i szum wody przelewającej się pod kładką przerzuconej nad rzeką.


    Chciałoby się posiedzieć tu dłużej, ale robi się dość późno, a do domu jeszcze kilka kilometrów i jedna skrzynka "Pólkowski strumyk" OP5902. Przy ostatnich zabudowaniach Supraśli skręciłem w las na niebieski szlak, który prowadzi wprost do kesza. Przejazd przez las to jak zwykle to czysta przyjemność, gdyby nie mały zgrzyt w postaci motocrossowca. Może bym ich jeszcze znosił, gdyby nie piekielny ryk, jakim obwieszczają swój przejazd. Tym razem na Pólku nie było nikogo. Cała okolica tylko dla mnie. Malowniczy, mały strumyk wpadający do dużej rzeki. Wszystko ładnie, ale okazało się, że w domu nie zrzuciłem opisu do GPS-a, ale wiedziałem z poprzedniej wizyty jakie to mniej więcej miejsce i dość szybko udało się trafić. Chwilę posiedziałem na jednej z licznych ławek ciesząc się ciszą i spokojem. 


    Z Pólka główną drogą leśną dojechałem do ścieżki rowerowej Białystok - Supraśl, którą często kończę lub zaczynam przejażdżki po Puszczy Knyszyńskiej. W domu byłem około dziewiętnastej, a na liczniku wybiło 70 km. To miała być krótka, lekka przejażdżka, a wyszła wycieczka na prawie cały dzień. 

czwartek, 3 kwietnia 2014

Dwa majątki

    Dzień był piękny, można więc było wyskoczyć po dwie skrzynki na obrzeżach miasta. Okazało się jednak, że ostre słońce to tylko podstęp. Wiatr niósł zimne i mocno rześkie powietrze, ale kilkaset metrów i już uczucie zimna zniknęło. Zajechałem do MiszkiWu i ruszyliśmy najpierw w stronę Lasu Turczyńskiego. Tą skrzynkę już znalazłem, więc tylko kibicowałem poszukiwaniom. Las jest byłym poligonem. Myślałem, że swój rodowód wywodzi sprzed wojny. Po przejrzeniu przedwojennych map WIG już nie jestem tego pewien. Ostatnio dowiedziałem się, że służył jeszcze do lat 70-tych ubiegłego stulecia, a może nawet trochę dłużej, bo o ćwiczeniach tutaj dowiedziałem się od ówczesnego rezerwisty. Nie na darmo kesz ma nazwę "dMR*17 Tajemnice Lasu Turczyńskiego" OP35D3.
    Następnym etapem był kesz  "Ostra Górka" OP8037. Droga do niego to było odkrycie Ignatek na nowo. We wsi byłem wiele lat temu. Teraz zbudowano podmiejskie rezydencje, a nawet pojawiło się małe osiedle bloków. Były majątek, którym były Ignatki przed wojną, tonie w tej nowej zabudowie. Do dziś zachował się drewniany dworek Miciełowskich z 1889r. W gorszym stanie są budynki gospodarcze, zarządzane obecnie przez klub jeździecki. Budynek wyglądający na spichlerz jest jeszcze w nie najgorszej kondycji. Niestety budynek obok pozbawiony jest dachu, a na dodatek otoczony wysokim, szczelnym płotem z blachy i prawie w ogóle go nie widać. Część używana przez klub jeździecki też nie prezentuje się lepiej. Widać, że budynki potrzebują remontu, a już z pewnością odświeżenia. 




    Zapomniałbym o keszu. Znaleziony bez problemu, choć pomysł na schowanie dość sprytny. Co jednak najważniejsze to tajemnicze groby na Ostrej Górce. W opisie skrzynki jest krótka informacja, że pochowano tu część rodziny Miciełowskich. Czemu tutaj, a nie na cmentarzu? Tym razem z pomocą przychodzi internet.Wiąże się to z wyznaniem ewangelicko -augsburskim właścicieli, a w Białymstoku nie było jeszcze cmentarza ewangelickiego. Dziś groby zaznaczone są żelaznymi krzyżami i obramowaniem z kamieni. Widać, że może tak raz do roku ktoś tu zajrzy, sprzątnie, zapali znicze. Cieszy, że miejsce nie jest całkowicie zapomniane.



    Z Ostrej Górki szybko zlustrowaliśmy okolicę i okazało się, że musimy kawałek wracać po śladach, albo przenosić rowery przez rowy melioracyjne. Druga opcja została szybko wykluczona. Lokalnymi drogami Ignatek, a potem Księżyna dotarliśmy w pobliże kesza "Komin" OP803D. Zaczęliśmy od znalezienia skrzynki. Po wpisie i odłożeniu na miejsce poszliśmy zwiedzać cegielnię, każdy w swoja stronę. Ja najpierw zajrzałem do komina. Na zewnątrz wygląda na prosty, ale od środka nie trzyma linii prostych. Po kominie przyszła pora na wnętrze pieca do wypalania cegieł. Wysokie na jakieś 2,5m. pomieszczenie z półkolistym stropem. Do środka wpada niewiele światła przez otwory wentylacyjne u góry i przez dość małe wejście z boku. Niestety cegły są dość kruche i boję się, że obiekt długo nie postoi. Swoje robi też przyroda, bo na dachu rosną już małe drzewka.Cieszę się, że tu zajrzałem. Niby komin widać z drogi do Łap, którą często jeżdżę, ale jakoś nigdy nie zastanowiło mnie przy jakim zakładzie stoi. A tutaj taka perełka.






I to koniec oficjalnej części wycieczki. Została jeszcze przyjemność z jazdy bez wyraźnego celu. No może nie do końca, bo odwiedziliśmy jeszcze mojego kesza na Węglówce, gdzie było podejrzenie zaginięcia, a już stamtąd całkiem blisko do najlepszej jadłodajni w Białymstoku, czyli Topolanki. Potem kolegę wezwały obowiązki rodzinne, a ja pojechałem jeszcze do kolejnego swego kesza przy wieży ciśnień, by i tam stwierdzić, że wszystko w porządku.