piątek, 13 czerwca 2014

Nuda, Biebrza i Carska Droga

     Niedzielny poranek, mógłbym ostro poleniuchować, ale jak, kiedy bilet na pociąg już kupiony? Zwlekłem się z łóżka, coś na ząb, sakwy już zapakowałem dzień wcześniej. Rześki poranek sprawia, że te dwa kilometry do dworca przegania resztki snu. Jest specjalny wagon do przewozu rowerów, czysta toaleta i nie byłoby to PKP gdyby nie włączone ogrzewanie, którego nie da się regulować. Na szczęście po kilkunastu minutach jazdy zostało wyłączone. Wysiadłem w Grajewie i zgodnie z planem założyłem skrzynkę. Dość spontanicznie bo poprzedniego wieczoru pomyślałem, że miasteczko nie ma swego kesza, skleciłem więc coś na szybko, w razie gdyby wpadło mi coś w oko godne skrzynki. Daleko szukać nie musiałem bo już na dworcu uwagę przykuła wieża ciśnień.
    Nie miałem ochoty na zwiedzanie miasteczka, więc jak najkrótszą drogą je opuściłem. Słońce jeszcze nie przypiekało, więc jechało się świetnie. Samochodów minąłem niewiele, w gospodarstwach też panował spokój, tylko w niektórych rolnicy robili to co trzeba zrobić niezależnie od dnia. W końcu dotarłem do wsi Okół, gdzie odbiłem w las do kesza "Zawsze wyskakują zza krzaków" OP4686. Kolejne miejsce, którego w życiu bym nie odwiedził, gdyby nie OC. Skromny obelisk poświęcony dwóm partyzantom poległym w potyczce z Niemcami. 
    Trzeba było wrócić mały kawałek i znów jechałem przez pola i senne wioski. W końcu dotarłem do skrzyżowania i według mapy dalsza droga miała mnie wieść na granicy pola i lasu. Z wszystkich czterech do wyboru okazała się tą najgorszą. Jednak dla roweru to żaden problem. Wystarczy jechać trochę wolniej, najważniejsze że była ubita, a nie sypki piaseczek. W końcu wjechałem w las. W obniżeniach czekały na mnie wielkie kałuże, które jakoś omijałem. W końcu przy jednej rower zsunął się do wody i okazało się, że jest dość głęboko. Udało się pokonać przeszkodę bez zatrzymywania, ale trochę wody na nogi przyjąłem.Szczęściem byłem w sandałach i nie był to problem.


    W końcu znów dotarłem do cywilizacji, czyli Niećkowa. Kawałek asfaltu, by znów droga poprowadziła mnie szutrem przez pola. W pewnym momencie coś jakby znajomy obiekt. Przyglądam się z daleka i rozpoznaję znajome schrony. To niejednokrotnie odwiedzana Linia Mołotowa. Niby poszczególne typy bunkrów dobrze znane, ale zawsze ciekawie się prezentują. W różnym stanie zachowania, ale co najważniejsze w innym otoczeniu. Podziwiając schrony z daleka dojechałem do skrzynki "Nie tylko Jedwabne" OP593A. Z pewnością wszyscy kojarzą Jedwabne z mordem dokonanym na żydowskich sąsiadach. Nie tylko w tym miasteczku dochodziło do bestialskich wydarzeń. Ze stonowanych wyjaśnień IPN-u wyłania się obraz tamtych wydarzeń. Część Polaków, stosując odpowiedzialność zbiorową, za prawdziwe i wyimaginowane krzywdy z okresu okupacji sowieckiej, jak i z prostackiej chęci rabunku dokonało zbrodni. Nie ma co tu zrzucać winy na Niemców, bo w ich przypadku scenariusz jest podobny. Na kilka dni dali mordercom wolną rękę. Zastanawiające, że szczególne nagromadzenie tego typu zdarzeń to tereny między Grajewem a Łomżą. Czytałem trochę na ten temat i do dziś nie znam odpowiedzi na pytanie, dlaczego szczególnie tam?
     Zostawiwszy za sobą smutne miejsce i niewesołe rozmyślania  wjechałem do Wąsosza. Miasteczko przywitało mnie niesamowitym widokiem kopalni żwiru. I nie jakiejś lokalnej, gdzie stoją dwie koparki, ale wydobywającej żwir na skalę przemysłową. Ogromne hałdy piasku, jakieś ogromne maszyny i barki do wysysania surowca spod wody. Po drugiej stronie barki były wyciągnięte na brzeg i mogłem zobaczyć na ile się zanurzają. To chyba najciekawsze miejsce w Wąsoszu. Można obejrzeć jeszcze dwa kościoły. Jeden przy rynku, zwany klasztorkiem, jest pamiątką po pobycie w tym mieście karmelitów. Trochę dalej wznosi się świątynia późnogotycka. Akurat trwała msza i nie chciałem przeszkadzać zwiedzaniem. Trochę szkoda, bo nie mam zbyt wielu okazji oglądać tak dawnych zabytków.


    Zaczęło robić się coraz bardziej gorąco, ale w miarę silny wiatr lekko chłodził. Wokół tylko pola i skrawki lasu. Dobrze, że teren jest tam ciekawie ukształtowany.. Lekko pofałdowany zapewniał miłe dla oka przeżycia. Jadąc niespiesznie dotarłem do wsi Doliwy, gdzie na jej początku stoi wiatrak holender, przy którym jest kesz  "Indar26_Holender w Doliwach" OP2891. Korpus trzyma się zdrowo, w końcu jest murowany z kamienia. Gorzej wygląda obracany dach ze śmigłami. Wykonany z drewna, trudniej znosi próbę czasu. Z dotarciem do wiatraka był mały problem. Najpierw musiałem pokonać dwa pastuchy elektryczne. Przy pierwszym sprawdziłem czy płynie prąd i niestety płynął. Drugiego już nie sprawdzałem. Trochę się bałem czy nie trzeba będzie wchodzić rolnikowi w szkodę, ale na szczęście lekko nadrabiając drogi, można dojść po miedzy. Wiatrak prezentował się pięknie. Niestety zamknięty na kłódkę i nie dało się wejść do środka. Ten typ nie zyskał dużej popularności w Polsce wschodniej, gdzie królowały koźlaki, więc tym bardziej cieszy zachowany egzemplarz.


    W Doliwach wyjechałem na wojewódzką 668. Minąłem Radziłów, senne miasteczko gdzie spotkanych ludzi mógłbym policzyć na palcach jednej ręki. Można to jednak tłumaczyć porą obiadową. We wsi o ciekawej nazwie Mścichy odbiłem w stronę Biebrzy. Jadąc drogą pośród biebrzańskich, podmokłych łąk najpierw minąłem stado krów. Myślałem, że ktoś je goni do obory, ale nikogo takiego nie było. Potem co rusz natykałem się na większe i mniejsze stada muciek. Nikt ich nie pilnował, nie były uwiązane, łaziły gdzie chciały. Pierwszy raz z czymś takim się spotkałem. Po ich czujnym okiem reaktywowałem kesza "Biebrzańskie Ptaki" OP0350. Postanowiłem dojechać do końca, czyli wieży widokowej. Tuż przed nią jest ogromny dół w którym było błoto. Nie spodziewałem się, że było tak głębokie i po łańcuch się w nie wpakowałem. Korzystając z chwili przerwy na obiad pod wieżą, poczekałem by błoto z roweru obeschło, dzięki czemu mogłem je potem wykruszyć. Warto tu było zajechać. Piękne widoki i sporo ptaków. Miłośnicy ornitologii mają tu pewnie swoje eldorado. Co prawda zaczęło się trochę chmurzyć, ale okazało się, że pogoda tylko postraszyła.


    We wsi Klimaszewnica podjąłem kesza "Nudny cache" OP0659. Idealnie obrazuje moje przeżycia z podróży fragmentem drogi 668. Co prawda niedaleko po prawej miałem Biebrzę, ale z drogi jej nie widać. Płaski teren z polami i od czasu do czasu wsie w których zabudowa to późny Gierek, czyli nic ciekawego. Pewnego kolorytu nadali smakosze tanich win spod wiejskiego sklepu, z którymi uciąłem krótka pogawędkę na temat wycieczek rowerowych. 
    Po dotarciu do Osowca posiedziałem chwilę przy moście drogowym. Dziesięć metrów w bok miałem drogę krajową, a w dole szumiała Biebrza przetaczająca się po kamieniach. Miejsce jest tak wspaniałe, że nie przeszkadzały mi nawet pędzące obok auta. Kilka kroków dalej są tory i most kolejowy. Natknąłem się akurat na poczciwy EZT. Pomoczyłem chwilę nogi, odpocząłem i ruszyłem do pobliskiego Goniądza. Na plaży miejskiej znalazłem zaciszne miejsce i postanowiłem, że tu przenocuję. Okazało się, że za tą przyjemność trzeba zapłacić 15zł, ale nie chciało mi się już stąd ruszać. W nocy spało by mi się wspaniale, gdyby nie żaby. Jak rechoczą gdzieś daleko, jet to nawet miłe dal ucha, ale jak kilka kroków od namiotu, potrafią chyba nawet obudzić umarłego.
   

    Poranek przywitał mnie piękną pogodą. Pełen nowych sił reaktywowałem kesza "ted93_Goniadz" OP070A. Byłem tam nawet kiedyś z kolegą z pracy, który już skrzynkę podjął, a mi nie sprzyjało szczęście, bo miała tendencje do znikania. Schowana jest tuż przy moście nad Biebrzą. Akurat kiedy na nim byłem, przejechał tamtędy samochód i most zaczął delikatnie falować. Spróbowałem czy też tak potrafię i o dziwo nawet człowiek może go delikatnie rozkołysać. 
    Plan na drugi dzień był taki, by Carską Drogą dojechać prawie do ujścia Biebrzy do Narwi, trochę wcześniej skręcając w stronę Tykocina, skąd już wrócić do Białegostoku. Historia Carskiej Drogi sięga przełomu XIX/XXw. kiedy to zbudowano ją by strategiczne połączyć rejony umocnione w Łomży, Osowcu i Grodnie. Dziś to bardzo lokalna droga z minimalnym ruchem. Wjechałem w nią w rejonie Osowca. Już na początku zjechałem z niej, by niebieskim szlakiem dotrzeć do keszy "ted168_Osowiec_4/2" OP1012 i "ted167_Osowiec_fort_IV" OP1011. Oba ukryte są przy wysadzonych resztkach Fortu IV. Do pierwszego kesza trzeba wdrapać się trochę pod górkę i potem można wybrać drogę łatwiejszą, czyli obejść ruiny, albo trudniejszą czyli skacząc po gruzie. Przy drugim keszu umocnienia zachowane są trochę w lepszym stanie. Nadzieje zrobił mi wąski korytarz, ale okazało się że okrąża tylko główna salę. 

    
    Początkowo Carska Droga biegnie przez mało ciekawy teren. Jednolity las sosnowy sadzony pod sznurek. Z czasem zaczynają pojawiać się świerki, potem brzozy i dęby. Z czasem las robi się starszy, okolica bardziej dzika i zaczyna być ciekawiej. Pierwszą ludzką siedzibą na jaką się natknąłem był opuszczony dom z keszem "ted13_zapomniany_dom" OP0377. Ktoś próbował tu zamieszkać, a może zrobić sobie domek letniskowy, bo w środku ściany obito płytami kartonowo-gipsowymi. Zawsze mnie zastanawia historia takich domów. Co kryje się za tym, że zostają porzucone?
    Pogoda zaczęła się lekko psuć. Popadywało od czasu do czasu. Przy keszu  "Barwik" OP0B2B udało mi się schować pod wiatą turystyczną. Przestało padać, pojechałem dalej. Znów zaczyna przy keszu "ted208_ogloszenia parafialne" OP0B1E i tym razem chowam się pod przystankiem PKS. Za mną rozciąga się ładne leśne bagienko. Niedaleko stoi drewniany krzyż w stylu, który coraz ciężej spotkać. Po prostu już nikt nie bawi się w takie zdobienia.
    Przestało padać, więc pojechałem dalej. Las powoli się kończy, jego miejsce zajmują krzaki oraz młode olchy i brzozy. Od czasu do czasu przejeżdżam przez mostki. Oryginalnie Carska Droga była brukowana kocimi łbami, które wystają czasem z dziur w asfalcie. Natomiast mosty wyłożone są obrobioną kostką. Co ciekawe są szersze niż droga. Ciekawe jakie to miało znaczenie?


     W końcu całkowicie wyjechałem z lasów i po obu stronach drogi miałem hektary łąk. Utrzymywane są przez koszenie ratrakami, inaczej zarosłyby krzakami, a przez to wyprowadziły by się stamtąd chronione ptaki. Koszenie odbywa się poza okresem lęgowym. Na łąki można spojrzeć z góry z wieży widokowej. W innym miejscu da się wejść w głąb po specjalnej kładce. Skorzystałem z obu możliwości. Liczyłem na spotkanie jakiegoś większego zwierza, niestety skutecznie się chowały. Towarzyszyły mi za to maleńkie ptaszki, wydające za to bardzo niski dźwięk.


    Opuściłem Drogę Carską i jednocześnie pogoda zaczęła się poprawiać. Przyroda potrafi jednak pozytywnie zaskoczyć. Przy samej drodze spotkałem parę żurawi. Zawsze gdy zobaczą człowieka w bliskiej odległości zrywają się do lotu. Tym razem zaczęły uciekać pieszo. Trochę się zdziwiłem, ale zaraz dostrzegłem między nimi młode, które widocznie nie potrafiło jeszcze latać. Dojechawszy do Tykocina zatrzymałem się tylko na krótki posiłek. Tak mi się dobrze jechało, że nie chciałem się zasiedzieć i już bez postojów dotarłem do domu.

środa, 11 czerwca 2014

Smaczna woda, zdrowa woda

    Kilka dni temu wymyśliłem  małe kółko na południe od Białegostoku. No, może nie takie małe bo przejechałem trochę ponad 60km. Dość długo zajęło mi przygotowanie do wycieczki. Bo to do sklepu po chleb trzeba było iść, to do GPS-a dwie skrzynki zrzucić. Okazało się też, że zaginęły moje rękawiczki rowerowe. Po drodze musiałem więc zahaczyć o sklep i sprawić sobie nowe. Okazuje się, że teraz jestem szczęśliwym posiadaczem dwóch par, bo stare znalazły się w szafce w pracy.
    W końcu udało się wyjechać. Pierwsza niespodzianka czekała na mnie tuż za jednostką wojskową przy ul. Kawaleryjskiej. Wzdłuż drogi wylotowej z Białegostoku zbudowano drogę rowerową. Ciągnie się aż do granic miasta i co najważniejsze jest z asfaltu. Jest to ułatwienie bo mimo, że droga jest gminna to sporo tu ciężarówek, a do tego część kierowców skraca sobie tędy dojazd do Bielska Podlaskiego (o całe trzy kilometry). Pierwszy postój zrobiłem sobie w Juchnowcu Kościelnym. O jakiegoś czasu "polowałem" na możliwość zajrzenia do kościoła. W końcu można było wejść chociaż do przedsionka. Zbudowany w stylu barokowym, wewnątrz aż oszałamia zdobieniami. Zawsze mnie to fascynowało, że mimo nagromadzenia tak ogromnej ilości złoceń i cherubinów w tym stylu, udaje się utrzymać cienką linię graniczną między sztuką a kiczem. Z racji możliwości wejścia tylko do przedsionka nie mogłem podziwiać całego wnętrza. Za to moją uwagę przykuła ciekawa rzeźba jakiegoś świętego stojącego na prawo od głównych drzwi.


Jakoś tak fajnie się jechało i kolejny postój zrobiłem sobie dopiero przy keszu "BURZA 13 "Krynoczka Kożany" OP214A. Do wpisu potrzebne jest hasło, niby wystarczy odczytać kilka cyfr, a w praktyce nie jest to takie proste. Zresztą kto tam trafi sam się przekona. Skrzynka pokazuje miejsce gdzie bije święte źródło. Wybudowano tu drewnianą cerkiew, którą pomalowano na niebiesko. Ze wzgórza na którym stoi, rozciąga się ładny widok  na dolinę Narwi. Wokół postawiono kilka starych krzyży, pewnie pamiątki po przycerkiewnym cmentarzu. U podnóża pagórka wybudowano niewielką kapliczkę, chroniącą źródło, które zresztą też obudowano betonową cembrowiną. Nie wierzę w cudowną wodę, ale nie zaszkodziło spróbować. I niech nikt mi nie mówi, że woda nie ma żadnego smaku. Tutejsza jest naprawdę pyszna. Nie wiem jakie związki chemiczne są w niej rozpuszczone, ale świetnie gasi pragnienie i delikatnie spływa po przełyku.



    Posilony wspaniałą wodą ruszyłem dalej. Ciekawe są podlaskie wioski. Obok nowych, lub w miarę nowych, można spotkać wciąż pamiętające dziesiątki lat. Część z nich ma gospodarza. Najczęściej spadkobiercę żyjącego w mieście i zaglądającego na wieś od czasu do czasu. Wtedy taki dom ma nowe okna, nowy szalunek i nowy dach. Na szczęście taki dom nie odbiega zbytnio od standardów wiejskiej zabudowy. Naprawdę rzadko trafiają się budynki, jakby żywcem wyjęte z muzeum etnograficznego. We wsi Lesznia natknąłem się na stare zabudowania gospodarcze kryte strzechą. Stojących w naturalnym otoczeniu zostało ich naprawdę niewiele. Warto je uwieczniać, bo ich dni mogą być policzone. Te które spotkałem musiały należeć chyba do jakiegoś bogatego gospodarza. Ogromna stodoła z trzema wierzejami to naprawdę niespotykany widok.



    Za wsią Doktorce zatrzymałem się na chwile przy keszu "BURZA 12 "Święta Sosna" OP208B. Kolejna święta sosna jaką miałem okazję obejrzeć. Tylko tym razem nie smukła i wysoka, ale poskręcana, sękata i częściowo uschnięta. Długo tu nie zabawiłem, bo muchy były wyjątkowo zjadliwe i pchały się wszędzie. Cofnąłem się kawałek by wjechać w las. Bardziej lasek, bo skończył się po kilkuset metrach. Na jego skraju leżał wielki, płaski kamień. Ocieniony, okazał się idealnym miejscem na krótki odpoczynek i małą przekąskę. 
    Jadąc wąska dróżką między polami natknąłem się na ciekawy krzyż. Zazwyczaj wypisana intencja prosi o ochronę przed wodą, wiatrem i ogniem. Tym razem prośba była bardziej konkretna, dotyczyła huraganu i gradobicia.


    Tuż przed Turośnią Kościelną wyjaśniło się w końcu czemu w tamtych okolicach natknąłem się kiedyś na znak drogowy ostrzegający o samolotach. Pasjonaci lotnictwa próbowali stworzyć tam namiastkę lotniska. Jest budynek, hangar i garaże. Pole startowe nadaję się raczej jedynie dla paralotni, bo nie wyobrażam sobie by na tak małym poletku mogło wylądować coś większego. Niestety pewnie pieniądze się skończyły i budynki stoją niewykończone. Dałoby się wejść do środka, ale obiekt wygląda na podłączony do ochrony, a i kamery wiszą. Pozwoliłem sobie jedynie na obejście dookoła.


    Jechałem sobie podziwiając okolice, aż we wsi Pomigacze już z daleka zauważyłem ciekawy obelisk. Po przeciwnej stronie ulicy stała kaplica, więc myślałem, że te dwa obiekty się jakoś łączą. Podjechałem bliżej i okazało się, że ten obelisk to dawna syrena alarmowa OSP, a także pamiątka na cześć powstania tutejszej drużyny w 1847r. Jak głosi druga tablica wzniesiono go w 1859r. W terenie jakoś specjalnie się nie przyglądałem i myślałem, że chodzi o XX wiek i dopiero przeglądając zdjęcia w domu zauważyłem daty z XIXw.


    Na chwilę zatrzymałem się jeszcze przy gliniankach w Księżynie. Dawno tu nie byłem i prawie zapomniałem, że jest tu pięknie. Oczywiście jak nie patrzy się w stronę zakładu rozłożonego nad częścią brzegu dawnego wyrobiska. Pętlę zamknąłem przy jednostce przy ul. Kawaleryjskiej. Mógłbym jechać najkrótszą droga do domu, ale prawie zawsze  mnie podkusi by delikatnie pokręcić się po ulicach. Spokojna jazda w tempie wycieczkowym po mieście to czysta przyjemność, której ciężko sobie odmówić.

środa, 4 czerwca 2014

Trochę nieudane keszowanie na Lubelszczyźnie

    Już wyjaśniam dlaczego nieudane. Miałem jechać na trzy dni, a w praktyce wyszło półtora. Jeszcze w pierwszy dzień wszystko szło zgodnie z planem. Niestety w piątek wieczorem zaczęło padać i nie przestało całą noc, a potem w sobotę nic się nie polepszyło. Do południa dnia drugiego spodnie miałem mokre do kolan, w butach chlupało, a ja zacząłem się robić coraz bardziej zmęczony i zniechęcony. W końcu doszedłem do wniosku, że keszowanie ma sprawiać przyjemność, chce się oglądać mijane miejsca i poznawać ich historię, a tu nie ma ani jednego, ani drugiego. Zdecydowałem się na wcześniejszy powrót, ale pewnie wrócę na Lubelszczyznę, bo to naprawdę piękny kawałek Polski. W ogóle z tym wyjazdem to był problem. Miałem jechać jakoś pod koniec marca, może z początkiem kwietnia. Z różnych powodów plany udało się zrealizować właśnie pod koniec maja. Skrzynek udało się zebrać dość sporo, ale nie będę opisywał ich wszystkich. Zdecydowana większość z nich to zakopane mikrusy. Osobiście lubię kesze zagrzebane w ziemi, ale opakowanie po kliszy pod ziemią nieraz dało mi się we znaki. Niech tym razem będzie to opis miejsc które szczególnie zapadły mi w pamięć z tego wyjazdu.
     "Wiatrak w Chybowie" OP2B68, to była pierwsza skrzynka w czasie wyjazdu. Godzina była mocno poranna. Na trawie i na młodym zbożu wciąż utrzymywała się rosa. W drodze do kesza wszedłem w szkodę. Co prawda rolnik robiący opryski zniszczy więcej, ale zawsze to jego własność i miałem chwilę wahania czy iść. W końcu uznałem, że nie narobię więcej szkód niż dzik i pobiegłem do wiatraka. Za karę krople rosy mocno przemoczyły mi spodnie. Sam wiatrak jest niestety w opłakanym stanie i kto wie czy nie są to ostatnie lata, gdy można go obejrzeć. Wciąż można obejrzeć konstrukcję, dzięki której budynek obracano w pożądanym kierunku, by jak najlepiej wykorzystać siłę wiatru. Z całego serca polecam wizytę w tym miejscu. Wiatrak w skansenie, choć wciąż piękny nie robi jednak takiego wrażenia jak stojący wśród pól, tam gdzie przez dziesiątki lat mielił ziarno na mąkę dla okolicznych gospodarzy.


    "Cmentarz Tatarski (mizar)" OP0D22. Osadnictwo tatarskie w Polsce kojarzę raczej z płn.-wsch. krańcami Podlasia. Myślę oczywiście o Bohonikach i Kruszynianach. Żyli tu od lat, zaledwie kilka kilometrów od miejsca gdzie mieszkali moi dziadkowie, więc nigdy nie postrzegałem ich jako egzotyki. Okazuje się jednak , że miejsc osadnictwa było o wiele więcej. Niestety jedynym śladem pozostały cmentarze zwane mizarami. Ostatni pochówek miał tu miejsce jeszcze przed I wojną. Do dziś pozostało kilka starych pomników. Jak czytam w odnośnikach zawartych w opisie skrzynki, po II wojnie sporo nagrobków zostało skradzionych i zapewne do dziś stoją na okolicznych cmentarzach. Jeszcze większym barbarzyństwem było rozkopywanie grobów w poszukiwaniu kosztowności, a w przypadku grobów męskich, bogato zdobionych szabel. 


    "KODEŃ – kościół św. Ducha" OP7E93. To moja druga wizyta w tym miejscu. Tym razem bez tłumu turystów. W spokoju mogłem obejrzeć niewielki, ale piękny kościół św. Ducha, niegdyś cerkiew unicka. Zbudowana na styku okresu gotyku i renesansu, łączy oba te style. Do środka wchodzi się przez piękny portal. Z jednej strony kamień przy progu przez lata został wyślizgany przez ludzkie stopy. Wnętrze tonie w półmroku, co z absolutną ciszą tworzy prawdziwie mistyczny klimat. Nie znajdziemy tu wielu zdobień, wyposażenie jest skromne. Żeby jednak nie było tak poważnie, to w tym kościele przez wiele lat wisiał obraz Matki Bożej Kodeńskiej, wykradziony z Rzymu przez Mikołaja Sapiehę. Kradzież szybko wyszła na jaw, ale złodziejaszek omijając główne drogi przemycił obraz do Polski. Naraził się tym na ekskomunikę, ale za zdecydowany sprzeciw przeciw ożenkowi króla Władysława z protestantką karę mu darowano. Ciekawa opowieść, ale tylko legenda bez potwierdzenia w źródłach.


   "JANÓWEK – pomnik Powstania Styczniowego" OP7E1E. Tutaj nawet się ucieszyłem z deszczu, który padał niedawno. Do skrzynki dojechać dałoby się tylko dobrą terenówką, został mi więc około kilometrowy spacer. Za sobą zostawiłem murowaną cerkiew i poszedłem polną drogą. Wokół rozciągały się zielone pola, na horyzoncie las, a w oddali widać gospodarstwa. Na rozstaju dróg trzy krzyże, jeden już tak wiele razy wkopywany, że z dala nie widać go zza wysokiej trawy. Niby nic niezwykłego w tym widoku, ale pozytywnie mnie nastroił. 


     "Pozostałości pałacu w Różance" OP78A2. Przy tym keszu miałem fajną zabawę. Akurat boisko graniczące z ruiną było koszone przez pana chodzącego z kosiarką w kwadrat. Jak podjąć kesza? Kiedy szedł odwrócony plecami sprintem do skrzynki i równie szybki bieg zza mur. Odłożenie skrzynki wyglądało podobnie. Potem przyszedł na czas na oglądanie. Do dziś stoją budynki gospodarcze folwarku. Wyglądają jak po części wciąż używane. W parku można dostrzec ruiny stróżówki, a także trzykondygnacyjnej wieży służącej jako kotłownia pałacowa. Co najbardziej rzuca się w oczy to oficyna z XIXw. Ogromny budynek, na dziedziniec którego wjeżdżało się kiedyś przez bramę. Niestety budynek popada w coraz większą ruinę. Przy bramie wisi tabliczka, że budynek grozi zawaleniem. Kusiło mnie znaleźć wejście do środka, ale samemu nie zaryzykowałem eksploracji.


    "SAWIN – kapliczka J. Nepomucena" OP788D. Mógłbym tu wybrać jakąś inną kapliczkę na Lubelszczyźnie. Wszystkie mi się podobały. Pewnie dlatego, że była to dla mnie pewna nowość. Na Podlasiu można spotkać wiele krzyży. Starych, nowych, drewnianych, metalowych, wkopanych w ziemię czy stojących na kamiennym postumencie. Kapliczek jest niewiele. Trochę współczesnych, coraz rzadziej słupowe i jeszcze trochę na drzewach w lasach. Kapliczka murowana to ogromna rzadkość, a już tak wyposażonych to w ogóle nie kojarzę. Może nieraz kiczowato, ale cóż, widocznie tak dziś wygląda sztuka ludowa. 


   "ŚWIERŻE – pomniki przyrody" OP7A80. To było najpiękniejsze miejsce jakie odwiedziłem. Długa aleja grabowa, rosnących tak gęsto, że utworzyły piękny tunel. Patrząc w stronę kościoła, wyławia się fragment murów kościoła. Mając przed oczami tylko mały wycinek świątyni, wyobraźnia podsuwa obrazy jakiejś wielkiej katedry. Pomyślałem, że warto przejść się nią całą, co polecam.

   
 "CHEŁM – zbiorowa mogiła Powstańców Styczniowych" OP783F. Tutaj znów mógłbym wybrać jakiś inny cmentarz. Ale na nim najbardziej mi się podobało. Powoli nadchodził wieczór i o tej porze nekropolie nabierają jakiejś szczególnej mocy. Pustka, kończący się dzień, ostatnia skrzynka tego dnia, to wszystko jakoś tak się plecie :) Szczególnie piękne wyglądają stare nagrobki. To nie tylko pochwalenie się przed innymi, na jak wspaniały nagrobek stać rodzinę, ale też dzieła sztuki. Do powstania tych cudeniek rękę przyłożyli kamieniarze, kowale, a czasami też odlewnicy. Wspaniała rzemieślnicza robota. 

   
 "ATOWER" OP19D0, to była druga skrzynka drugiego dnia. Tutejsza wieża to ponoć najstarsza budowla w Polsce po prawej stronie Wisły. Już w XVIIw. zagadkowe było ich pochodzenie i przeznaczenie. Podobne budynki są właściwe dla kultury bizantyjskiej. Pełniły funkcję sakralną dla jakiegoś wielmoży.Bardzo prawdopodobne, że w tym wypadku osiadła tutaj wdowa po księciu kijowskim Romanie Halickim. Przez pewien okres mogła pełnić też funkcję obronną, być dostrzegalnia, by wróg niespodziewanie nie podszedł pod Chełm. Została jednak dość szybko z jakiegoś powodu zniszczona i zaczęła popadać w ruinę. Dziś stoi tuż obok krajowej 12. Wygląda majestatyczne górując nad okolicą. Zawsze jest dal mnie niesamowite, gdy widzę mury stojące setki lat. Nikt nie pamięta kto to budował i po co, ale mury wciąż stoją.

    
 "Cementownia i kopalnia margla" OP7A35. Lubię przyrodę, lasy, ciszę i spokój. Jednak tereny przemysłowe działają na mnie jak światło świecy na ćmę. Właśnie przemysłowe, bo niekoniecznie miejskie. I tutaj stałem jak urzeczony podziwiając cementownię. Najpierw cieszyłem oczy ogólnym widokiem, a potem skupiałem sie na poszczególnych budynkach. Aż chciało się przejść przez odkrywkową kopalnię margla, by z bliska podejrzeć zakład. Na szczęście deszcz ostudził zapał. A trzeba przyznać, że cementownia robi spore wrażenie. Dymiące kominy, wieża ciśnień i hale produkcyjne, piękne niczym poezja.

     
"Dwór w Wierzchowinach" OP7C49. Cóż, dwór też piękny. Skrzynka natomiast była schowana pod parapetem opuszczonej szkoły. Budynek wzniesiony w okresie PRL, drzwi wyłamane, a sporo okiem wybitych. Wręcz zachęcało to do wejścia do środka. I w taki sposób wyszedł nieplanowany mały spacer urbexowy. Ze szkoły wyniesiono chyba wszystko co dało się wynieść.Nawet klepka z sali gimnastycznej zniknęła. Podejrzewam, że przydała się komuś na opał. Przechadzałem się korytarzami, zaglądałem do klas, odwiedziłem toalety, gdzie kiedyś może uczniowie chowali się z papierosami. Jeszcze nigdy nie byłem w opuszczonej szkole. Ciekawe doświadczenie. Szkoda tylko, że tak mocno splądrowana. 

   
 "Jakub Wędrowycz" OP775C. Kim jest tytułowa postać z kesza? Warto zajrzeć chociażby na Wikipedię, a potem zapoznać się z pisarstwem Andrzeja Pilipiuka. Po modzie ostatnich lat, gdzie wampirami są młodzieńcy z rozterkami, elfy są tylko piękne i światłe, a wilkołaki to pokojowe pieski, ta swojska postać jest odtrutką na skostniały świat fantasy. Czy pozytywną postacią może być starzec w gumofilcach w kufajce i papasze z petem w zębach i wiecznie pijany? Za kompana mając byłego białogwardzistę Semena? Nie może, ale naprawdę fajnie to się czyta. Cieszę się, że w końcu odwiedziłem jego rodzinne strony. Chociaż z drugiej strony, dobrze, że go nie spotkałem (przynajmniej żywego).