środa, 17 września 2014

Ekspresem do Królowego Mostu

    Początek września, pogoda piękna więc aż ciągnie, by rowerem pojechać trochę dalej niż na obrzeża  Białegostoku. Zadzwoniłem do MiszkaWu, który jest mocno uziemiony z racji pojawienia się na świecie kolejnego potomka, ale na krótką popołudniową przejażdżkę dostał dyspensę od żony. Idealnym celem był Królowy Most, gdzie niedawno pokazała się skrzynka. Wyruszyliśmy trochę po 14-stej dobrze znanym szlakiem napoleońskim. Nie wiem po co, ale leśnicy postanowili ulepszyć tę drogę przy pomocy równarki. Zamiast lepiej jest gorzej. Maszyna powyciągała kamyki na wierzch, a do tego zmiękczyła nawierzchnię. Z czasem to się ujeździ, ale teraz powoduje mały dyskomfort. Tempo było dość szybkie, ale nie obyło się bez postojów bo kolega wypatrzył trochę grzybów.
    W Królowym Moście zgodnie z drogowskazami popędziliśmy do wieży widokowej. Słowo "popędziliśmy" jest tu trochę na wyrost. Początek drogi to piach po którym nijak rowerem nie da się jechać, a zaraz potem zaczyna się piekielny podjazd. Dotarliśmy do kolejnego drogowskazu i lekka konsternacja. Rowery trzeba było prowadzić wąska ścieżką pod naprawdę strome wzniesienie. Korzenie i sypki piasek nie ułatwiały zadania. Z czasem ścieżka po wejściu na szczyt biegła już poziomo, a jedyną przeszkodą były zwalone drzewa. Pięknie jechało się grzbietem mając stoki wzniesienia po obu stronach. Las niezbyt gęsty, akurat taki by przepuszczać odrobinę słońca, a liście sprawiały, że wszystko ma lekko zielonkawy odcień.


    Wieża z keszem "Wieża Widokowa - Królowy Most" OP84J3 robi niezłe wrażenie. Jest naprawdę sporych rozmiarów. Przynajmniej jeśli chodzi o obwód, ale i na wysokość jest chyba trochę większa niż te w szeroko rozumianych okolicach Białegostoku. Ładny widok jest na północny wschód. Na zachód raczej dla miłośników regionu, którzy może dojrzą kilka wysokich punktów wystających ponad ścianę lasu. W pozostałe strony widać niewiele, bo zasłaniają drzewa. Żałowałem, że nie mam lornetki, bo może dałoby się zobaczyć więcej szczegółów. 


     Ze wzgórza na którym stoi wież czekał nas ostry zjazd. Nie chcieliśmy wracać tą samą drogą i pojechaliśmy przez Kołodno i Supraśl. Jeszcze zaraz za punktem widokowym przystanęliśmy na grzyby. Ja bardziej dla towarzystwa, bo  nie lubię zbierać "przy okazji", ale przejść się po lesie zawsze miło, a i coś udało mi się wypatrzeć. 
    Droga powrotna naprawdę nam się udała. Oprócz wspomnianego Kołodna przejechaliśmy jeszcze przez Cieliczankę. Poza tym na wpół zdziczałe łąki, niewielkie pola i przede wszystkim las. Po dotarciu do Supraśla przypomniało mi się o keszu "N*012 Cmentarz Ewangelicki" OP5487. Mi z takim sposobem ukrycia kiepsko idzie, a mając pomoc liczyłem w końcu na sukces. No i tym razem się udało.Z wizytą na pobliskim cmentarzu daliśmy sobie spokój, bo hasło jest już w domowym archiwum. Ja jednak nie darowałem sobie i kolejnego dnia, tylko że w czasie pracy, po raz któryś odwiedziłem ewangelicki cmentarz.


    Za Supraślem chwila postoju w Ogrodniczkach i już bez przerw dotarliśmy do Białegostoku. Byliśmy o 19, więc kolega zgodnie z obietnica pojechał do domu, a ja zrobiłem sobie jeszcze rundkę po mieście. Wspaniała pogoda babiego lata wręcz zachęca do niespiesznego włóczenia się ulicami i uliczkami miasta. A na drugi dzień dowiedziałem się, że zrobiliśmy ponad 60 km. Jak na niecałe pięć godzin rekreacyjnego wyjazdu, dwa kesze i trochę grzybów to coś szybko poszło. 

czwartek, 11 września 2014

W krainie piernika

    No tak, nie jestem zbyt oryginalny, ale pierwsze skojarzenie z Toruniem to pierniki. Na drugim miejscu Kopernik, ale jakby mniej, bo swoją osobą musi podzielić się, moim zadaniem, z Olsztynem. A pierniki to tylko i wyłącznie Toruń, stąd i tytuł.
    Do tego pięknego miasta pojechałem w ramach planu awaryjnego ratowania urlopu. Wtedy decyzję co do reperowania starego, a zakupu nowego roweru zostawiłem na później. Zapakowałem się w samochód i na kilka dni udałem się w kujawsko -pomorskie. Tym razem relacja keszerska, ale bez opisywania całej drogi, jedynie skrzynki i miejsca zapadające w pamięć.
    Wyjechałem bardzo wcześnie i w Zambrowie byłem kiedy miasto leniwie budziło się do życia. Nad tutejszym zalewem gdzieś na odległym brzegu siedział wędkarz, przebiegł poranny biegacz, a na pobliskiej drodze przejechało kilka samochodów. Niesamowite są poranki w małych miasteczkach. Czas się jakby zatrzymał. A jeszcze kilka lat temu w Zambrowie ruch był 24h na dobę. Na szczęście wybudowano obwodnicę i wszelki ruch tranzytowy jedzie gdzieś przez pola. Z kesza "Zambrowski Zalew" OP82UT miałem niezgorszy widok na tytułowe miejsce. W szarej mgle poranka światła jakiegoś przemysłowego komina wydawały się nierealne. Ciemna woda,  nie rozjaśniona przez słonce była jakaś groźna. Niby centrum miasta, a jednak pora dnia potrafi zdziałać wiele.
    Następny postój wypadł w Ostrowi Mazowieckiej, a dokładnie w pobliskim garnizonie Komorowo. Nie robiłem sobie zbyt wielkich nadziei na podjęcie kesza "ZYR 11 - Komorowski smok" OP040B i miałem rację, bo by dostać się do skrzynki trzeba teraz skakać przez wojskowe płoty na teren użytkowany przez naszą armię. Jeszcze by mnie za szpiega wzięli i zastrzelili przy przeskakiwaniu. Ze skrzynką dałem sobie spokój, ale że wcześniej przeczytałem, że do alei pomników i do monumentu Piłsudskiego wstęp jest otwarty, nie mogłem odpuścić sobie okazji. Najpierw naturalnej wielkości rzeźba Piłsudskiego na koniu, wykonana z brązu. Jest to replika, bo oryginalny choć przetrwał Niemców i Rosjan to już naszej władzy ludowej nie dał rady. Tuż obok jest aleja pomników postaci związanych z Powstaniem Listopadowym. Wybór nieprzypadkowy, bo przed wojną była tu szkoła podchorążych piechoty, a jak wiadomo powstanie zostało rozpoczęte przez słuchaczy właśnie takiej szkoły, tylko że z Warszawy. Pomniki powstały na początku lat 30-tych ubiegłego wieku. Niestety ich stan dzisiejszy nie jest najlepszy. Sporo ubytków, niektórych napisów na cokołach nie da się odczytać i w ogóle wydają się zapomniane. A przecież wpisane są do rejestru zabytków. Szkoda też, że pomniki królów i hetmanów i Krak walczący ze smokiem są na ogrodzonym wojskowym terenie.

    
W Różanie najwięcej czasu spędziłem w forcie szukając kesza "Fort Różan" OP59E0. Nie doczytałem opisu i zajrzałem chyba we wszystkie możliwe dziury, by w ostatniej znaleźć skrzynkę. Fort jest ogólnie dostępny i aż dziwi, że mimo to nie ma tu zbyt wielu zwyczajowych śladów miłośników tanich trunków. Zwiedziłem całe wnętrze, bo nie jest zbyt rozległe. Jak zwykle najciekawiej jest tam gdzie nie dociera światło. Idąc ciemnym korytarzem, przyświecając sobie latarką można łatwo wyobrazić sobie trudy służby w takim obiekcie. Za skrzynką wsadzałem ręce w stare piece, przez co miałem je trochę czarniawe, kilka kontaktów ze ścianą i tym razem został na mnie biały pył. Dawno się tak nie wybrudziłem.


    Cóż jest do oglądania w Makowie Mazowieckim? Wydaje się, że niewiele, ale niezależnie co sądzić o Armii Czerwonej warto zajrzeć na tutejszy cmentarz wojskowy. Jego rozmiar spowodowany jest "umiejętnościami" oficerów radzieckich. Byle do przodu, przecież Rosja ma jeszcze wielkie zapasy ewentualnych żołnierzy. Do tego taktyka rozpoznania walką, skuteczna, ale też trudna do realizacji, szczególnie przez niedoświadczonych wojskowych. W ten sposób co i raz możemy się natknąć na nekropolie krasnoarmiejców. Stojąc u wejścia po bokach widzimy tu kwatery oznaczone małymi nagrobkami. Przy niektórych stoją współczesne tablice z imieniem, nazwiskiem i wizerunkiem żołnierza. Podejrzewam, że rodzina jakoś dotarła do dokumentów armii odnośnie pochówku. Perspektywę zamyka ogromne mauzoleum. W środku biały ostrosłup, a po bokach żołnierze biorący pod opiekę cywilów. Całość o tyle zadbana, że trawa jest wykaszana i nie ma śmieci. Przy okazji skrzynka "Armia Krwistoczerwona" OP55CB jest tak schowana, że trzeba przejść przez cały teren. Byłem pod wrażeniem kesza, ale i samego cmentarza.


    W Ciechanowie jest kesz który zwie się "Legendarny Ciechan" OP820C. Po przeczytaniu tylko tytułu kesza myślałem, że chodzi o tutejsze piwo. Kiedy rozpoczynała się moda na piwa z małych browarów, Ciechan był jednym z pierwszych. Jak otworzyłem opis okazało się, że skrzynka jest zupełnie o czym innym, ale pierwsze, miłe wrażenie pozostało. Jednak tym co w Ciechanowie zwraca szczególna uwagę jest zamek książąt mazowieckich. Skrzynki "Zamek Książąt Mazowieckich w Ciechanowie" OP82PL nie udało mi się znaleźć, ale wrażenia z pobytu pozostały. Z warowni nie pozostało do dzisiaj wiele. Jedynie mury i dwie baszty, ale to wystarczy by miejsce pozostało w pamięci. Mury jak to w porządnym zamku są grube i wysokie. Warto obejść je dookoła. W środku jest małe muzeum, gdzie możemy obejrzeć kilka przedmiotów znalezionych wokół zamku, odkopaną dawną kuchnię, a na piętrze jest sala gdzie są monitory na których są liczne zdjęcia zamku wśród których najciekawsze są te archiwalne. Z jednej strony dziedzińca jest wspomniane muzeum, z drugiej trwają prace budowlane. Będzie tu jakieś połączenie historii ze współczesnością. Zajrzę do Ciechanowa pewnie za kilka lat i wtedy porównam czy pomysł im się udał. Zapomniałbym jeszcze o dwóch basztach. Wszedłem na obie stromymi schodkami. W okolicy to najwyższe punkty widokowe i o dziwo nie widać z nich wiele. Naprawdę się zdziwiłem  i wszedłem nawet na ich obrzeża, ale niewiele to pomogło. Liczyłem na piękną panoramę Ciechanowa i się przeliczyłem.


    Klasztor w Skępem to kolejne miejsce które zapamiętam na długo. Początkowo nie wyglądał zbyt ciekawie. Budynki klasztorne przysłaniają kościół. W środku świątyni jak zwykle ogromny przepych charakterystyczny dla baroku. Przechodząc z kościoła do części klasztornej na chwilę wchodzi się w lekki półmrok. Tworzy wspaniały kontrast z pobliskimi oświetlonymi przez słońce krużgankami. Otaczają one spory plac na środku którego stoi kaplica. Miejsce wyglądało jakby czas się tam zatrzymał. Równie ciekawie jest poza murami klasztoru. Idąc po kesza "Klasztor w Skępem" OP0E3C mija się wspaniałe drzewa, z których z pewnością pierwszy dąb jest pomnikiem przyrody. Widać, że mają swoje lata, a mimo to zdrowo się trzymają. Pod jednym z takich drzew była skrzynka do której się wpisując można podziwiać pobliskie jezioro. Ciekawe miejsce i tylko z dwa kilometry od głównej drogi.


    Już przed samym Toruniem  warto zatrzymać się w Złotorii by podejść do ruin zamku. Zbudowany za czasów Kazimierza Wielkiego, przy ujściu Drwęcy do Wisły, miał chronić granicę między Polską a państwem krzyżackim. Do dziś nie pozostało z niego wiele. Ruiny z rodzaju tych, gdzie spoglądając na to co pozostało, ciężko wyobrazić sobie całość. Za to z brzegu Wisły, u podnóża zamku, jest wspaniały widok na rzekę. Ogrom wody trochę mnie przytłoczył, bo na co dzień jestem przyzwyczajony do mniejszych rzek. Została jeszcze skrzynka "Zamek Kazimierza Wielkiego w Złotorii" OP35BA, która jest małym wyzwaniem. Coraz częściej zauważam, że w bardzo gęstych lasach pojawia się jakieś pnącze trochę podobne do grochu, tylko większe i bardziej "łapiące" się do ubrania. Tutaj też nie brakowało tego ziela i okolice kesza wyglądają jak jakiś tropikalny las. Na wyglądzie się nie kończy, bo zielsko to niesamowicie oplata człowieka, który próbuje się przez nie przebić.
    Czas na kesze Torunia. Obok typowych skrzynek miejskich, typu magnetyk w znaku drogowym, jest i kilka perełek. Ale prawdę mówiąc mikrusy pod parapetem mi nie przeszkadzają, byleby pokazywały coś naprawdę ciekawego. Najbardziej zapamiętam "Torun: Most Piłsudskiego" OP0832. Niby nic, magnetyk schowany gdzieś w którymś przęśle. Początkowo próbowałem delikatnie, po GPS i po opisie. W końcu, chyba za czwartym razem zacząłem zaglądać do każdego filaru w okolicach kordów i tak znalazłem skrzynkę. Tędy chodziłem z campingu na Stare Miasto. Za każdym razem w pocztówkowym widoku odkrywałem coś nowego. A już zupełnie niesamowicie robiło się po zachodzie słońca. W dole widać tylko czerń rzeki, a kontrastuje z tym oszczędnie podświetlona starówka. Podobało mi się, że nie rozjaśnili tej części miasta tysiącami lamp. A i sam most robi wrażenie. Piękny w swej staroświeckości. Stojący na potężnych, murowanych filarach. Żelazna konstrukcja łączona na nity. Bez charakteryzacji mógłby grać w filmie dziejącym się w okresie II RP, z którego okresu zresztą pochodzi.
    W Toruniu jedną z atrakcji są pozostałości  po pobycie pruskiego wojska. Miasto zostało zmienione w twierdzę i otoczone pierścieniem umocnień. O fortach będzie trochę później, a teraz parę słów o jednym ze starszych dzieł inżynierii wojskowej. Grodza, bo o niej mowa została wzniesiona w pierwszej połowie XIXw. Jej celem było natychmiastowe napełnienie fosy wodą. Nigdy nie była jednak użyta. Pierwszy raz słyszałem o takim urządzeniu. Myślałem, że fosa z wodą odeszła w zapomnienie, gdzieś w okresie średniowiecza, a tymczasem choć w zmienionej formie i już stosowana niezwykle rzadko, to jednak była czasem stosowana w fortyfikacji nowożytnej. Dziś przepływa pod nią strumyk wpadający do Wisły. Została wkomponowana w niewielki park, a po wejściu na nią jest ładny widok na Wisłę. Jest i sprytnie ukryty kesz "Grodza V" OP4651.


    Przeszedłem się wieczorem uliczkami Starego Miasta.  Głównie dla samej przyjemności poczucia atmosfery miasta żyjącego do późnych godzin nocnych. Keszowanie zostawiłem na dni następne. Zacząłem już od rana od miejsc mniej oczywistych z punktu widzenia turysty. A to dach jednego z fortu, gdzie dzisiaj są normalne mieszkania, a to mocno zapuszczony dworzec PKP Toruń Miasto, czy nowy most drogowy nad Wisłą. Szczególnie zapamiętam kesza "Ptasi domek" OP4ADE. Trzeba po niego wejść na drzewo. Niby prosto to brzmi, gorzej z realizacją. Idąc po grubej, poziomej gałęzi spoglądając czasem w dół doszedłem do wniosku, że do ziemi jest cholernie daleko, a ja już jestem chyba za stary na takie numery cyrkowe. Na szczęście dotarłem bez problemu do skrzynki, ale ciśnienie zeszło ze mnie dopiero na ziemi.
    Czas na zwiedzanie najstarszej części Torunia, co rozpocząłem od zamku Dybów. Zbudowany po lewej stronie Wisły za czasów Władysława Jagiełły, wraz z otaczającą go osadą miał być przeciwwagą dla krzyżackiego Torunia. Do dzisiaj zachowały grube mury i brama wjazdowa. Z racji tego, że jest trochę oddalony od centrum, niezbyt często odwiedzają go turyści. A moim zdaniem warto, bo ze szczytu murów jest najwspanialszy widok na most Piłsudskiego i Stare Miasto. Była tam ukryta skrzynka "MISJA TORUŃ" OP20BF. Niestety kluczowe jest tu słowo była. Mimo, że poszedłem do niej kilka metrów nad ziemią gzymsem trochę szerszym niż metr, to dziura okazała się pusta. To niepowodzenie nie zmąciło jednak radości z eksploracji ruin. Prawdę mówiąc nie ma tam zbyt wiele do zwiedzania, ale miejsce jest niezwykle klimatyczne.


     Na Starym Mieście spędziłem prawie cały dzień i sporą część wieczoru. W planach miałem tylko skrzynki tradycyjne, a i te bez większego ciśnienia na konieczne znalezienie, bo bardziej nastawiłem się na zwiedzanie. A jest co. Chociażby odwiedzenie kamienicy Kopernika zajęło mi ponad godzinę. Natomiast tutejszymi uliczkami mógłbym spacerować godzinami, gdyby nie  zmęczenie. I właśnie w ramach odpoczynku poszedłem na toruńskie molo. Nazwa trochę myląca, bo to raczej taras widokowy. Jest tam skrzynka "Molo Toruńskie" OP70C9, której poszukując zszedłem pod spód. A tam za kratami krasnale ogrodowe z podpisem "byliśmy, jesteśmy, będziemy". Czyli sztuka nowoczesna z humorem. 


    Z skrzynek Starego Miasta zapamiętam jeszcze "Pod krzywą wieżą" OP5740. Głównie z racji tego, że schodząc od skrzynki przywaliłem w jakiś plastikowy element przykręcony do muru, tak że echo niosło się po nocnych uliczkach Torunia, a ja nie wytrzymałem i głośno wyraziłem swe uczucia magicznym słowem na k. Niby nikt nie widział, ale trochę się bałem, ze może ktoś podejrzał zza winkla. Całe szczęście dalsze znalezienia uspokoiły mnie.


    Następny dzień rozpocząłem od wizyty na Bydgoskim Przedmieściu. Dzielnica powstała w XIXw., graniczy ze Starym Miastem, ale nie jest raczej odwiedzana przez turystów. Pewnie nie dla każdego ciekawe są kamienice i gmachy rodem z XIX, czy pierwszej połowy XXw. A ja lubię takie klimaty, więc wizyta na osiedlu to była przyjemność. Niestety skrzynki to zazwyczaj magnetyki pod parapetem. Oprócz przejścia się ulicami Bydgoskiego Przedmieścia warto też zajrzeć do sporego parku. Jednego z najstarszych w Polsce o ogólnodostępnym charakterze. Można tam się natknąć na prawdziwe perełki jak np ławka Schillera z 1905r. Ale prawdziwa niespodzianka czekała mnie na jego skraju, aż za ogródkami działkowymi. Wisła stworzyła tam małą zatokę. Miejsce niby w mieście, a jakby z daleka od cywilizacji. Nie dziwię się, że tutejszy kesz nosi nazwę  "Laguna" OP0C90, bo naprawdę ma coś w sobie z tropikalnego raju. 


     Forty Torunia maja jeden minus. Większość z nich jest niedostępna. Ulokowały się w nich prywatne firmy, a zza ogrodzenia zazwyczaj nie widać zbyt wiele. Na szczęście zdarzają się wyjątki jak Fort VIII z keszem o tej samej nazwie. Właśnie dzięki skrzynce znalazłem w sobie dość determinacji, by wejść na jego terem. Po pierwsze trzeba przejść przez rozlewisko, które utworzyło się między wałem a murami. Całe szczęście prowizoryczny most z palety umożliwił przedostanie się suchą stopą.  Niestety część wnętrza fortu także jest zalana i ciężko ze zwiedzaniem. Początkowo myślałem, że fort jest mniejszy. Jednak GPS uparcie prowadził mnie w krzaki, gdzie przydałaby się maczeta. Po przedarciu się przez nie moim oczom ukazała się dalsza część fortyfikacji. Po podjęciu kesza chciałem jeszcze wejść do środka. Szczególnie kusiły schody prowadzące gdzieś pod ziemię, gdzie niepodzielnie królowała ciemność. Niestety po obszukaniu plecaka okazało się, że tym razem zapomniałem latarki z campingu. Pozostało obejrzenie tego co widać dzień i lekki niedosyt pozostał.


    Kolejny otwarty i ciekawy fort to Fort VII. Przy jednym z wejść jest tablica pamiątkowa dla Polaków rozstrzelanych przez Niemców w czasie II wojny światowej.  Wraz z dziurami w murze powstałymi przez kule karabinowe, wygląda to niezwykle przejmująco. Wiedząc nawet, że ubytki w murze nie są wynikiem egzekucji, a urządzenia w tym miejscu niewielkiej strzelnicy. Do kesza "Twierdza Toruń - Fort VII" OP033F szedłem górą wału, mając budynek poniżej. Wracając szedłem już dołem tuż przy samym murze. Z drugiej perspektywy obiekt jest lepiej widoczny. Można zajrzeć w otwory strzelnicze i ubytki w murze. Ciekawostką są zachowane drzwi pancerne prowadzące do wnętrza. Zaspawane na głucho, acz niezbyt dokładnie i aż dziwi, że nikt nie zbił spawów. 
    Natępny fort godny szczególnego polecenia to Fort XVII z keszem "Dungeon Keeper" OP1C17. Od frontu znów niewiele widać. Internet podaje, że ulokował się tutaj wytwórca serków topionych. Na całe szczęście, na tyłach ulokowano skrzynkę i dzięki temu miałem szanse obejrzeć go trochę dokładniej. Po pierwsze chroniony jest przez wielka fosę. Wzdłuż niej prowadzi ścieżka. Woda jest trochę niepokojąca. Nienaturalnie ciemna, zastygła w bezruchu, a jednocześnie nie porośnięta rzęsą, na co wskazywałby minimalny przepływ. Stanąłem u wejścia do wnętrza, wyciągnąłem latarkę, po którą wróciłem wcześniej i wszedłem w ciemność. Mając nadzieję, że niczego i nikogo nie spotkam, przecisnąłem się przez wąski korytarz, przez który trzeba iść bokiem. W takich miejscach znalezienie kesza to tylko mały dodatek do wspaniałego klimatu jaki potrafią stworzyć opuszczone i tonące w ciemności forty.


    Ostatni fort w którym byłem to Fort Kolejowy. Jechałem do niego wzdłuż opuszczonych terenów woskowych. Z drugiej strony miałem tereny kolejowe, czyli też jakby opuszczone. Klimat jakby przez miasto przeszły działania wojenne. Droga do fortu i kesza "Toruń - Fort Kolejowy" OP0479 nie była łatwa. Szukałem dogodnego wejścia, ale i tak musiałem się wspinać na dość stromy wał ziemny. Do wnętrza fortu znalazłem kilka wejść, ale kończyły się zaraz ślepymi ścianami. Pewnie są wejścia wiodące naprawdę w głąb , ale ja ich nie znalazłem, może to i dobrze. Ciekawostką fortu jest wynik jego wysadzenia. Widoczny jest jego przekrój. Tutaj można zobaczyć jak mocno byli chronieni żołnierze przed ostrzałem. 


    Nadszedł czas by opuścić Toruń. Żegnałem się z miastem z nieukrywanym żalem. Moim zdaniem jest jednym z najpiękniejszych w Polsce i z pewnością tu powrócę. To jednak nie był koniec keszowania. Pierwszą skrzynką wartą zapamiętania poza Toruniem była "Kościół w Grzywnie" OP2EFC. Po pierwsze z racji opakowania. Znalezienie metalowego pudełka, nawet po najlepszej jakości plastikowych klipsiakach cieszy jakby trochę bardziej. No i sam kościół. W tej części Polski kościół gotycki to może nie żaden unikat, ale dla przybysza z Podlasia, krainy nie mającej jakoś szczęścia do zabytków, wydał mi się niezwykle interesujący. Kościół jest raczej niewielki. Zbudowany z kamienia i przykryty czerwona dachówką, stojący wśród współczesnych betonowych klocków wydaje się jakby wyjęty z bajki. Akurat trafiłem na mszę w czasie kazania i już nie czekałem na możliwość zajrzenia do środka. 


    W Chełmży wiodło mi się ze zmiennym szczęściem. Części keszy nie mogłem znaleźć. Na całe szczęście wynagrodziło mi to tutejsze Stare Miasto. Górują nad nim dwa gotyckie kościoły, z czego jeden udało mi się zwiedzić. Spacer starymi uliczkami oprócz wrażeń estetycznych dostarczył też trochę dreszczyku emocji. Z racji złej pogody byłem jedynym turystą, a część kamienic zamieszkują tubylcy całymi dniami wystający w bramach. Nachalnie mi się przyglądali, co nie było zbyt przyjemne.
    Jak się okazało Chełmża najpiękniejsza jest znad jeziora Chełmżyńskiego. Byłem nad nim już przechadzając się po centrum, bo od starówki jest oddalone zaledwie kilkadziesiąt metrów. Warto jednak zatrzymać się i w innym miejscu brzegu, blisko kesza "Kapliczka w parku" OP3038. Po drugiej stronie brzegu pięknie prezentują się dwie wieże.Wracając do skrzynki to jest obecnie niezwykle ukryta. By się do niej dostać trzeba wejść w kontakt z jakimś grzybem drzewnym. Na pierwszy rzut oka wygląda na suchy, ale po dotknięciu okazuje się, że jest pokryty jakimś śluzem. Dawno nie wsadzałem rąk w nic równie mało apetycznego.


    Do całej beczki miodu trzeba niestety dodać łyżkę dziegciu. Rozczarował mnie zamek w Golubiu-Dobrzyniu. Wszystko niby fajnie. Widok z zamkowej góry na miasto zaiste epicki. Warownia, mimo przebudowy na rezydencję też mi się z zewnątrz podobała. Nawet skrzynka "EM-54 Zamek w Golubiu-Dobrzyniu" OP234C broni się swoją prostą solidnością. Wszystko pryska po wejściu do wnętrza. Tutaj stragan z plastikowymi mieczami, tam restauracja, a tutaj automat z monetami pamiątkowymi. Wszystko to upchnięte na niewielkim dziedzińcu. Czas na zwiedzanie, niestety tylko z przewodnikiem i grupą przypadkowych ludzi z których sporej części nie obchodzą opowieści przewodnika, no ale musieli zapłacić, więc co się ma marnować. Eksponatów niezbyt wiele, droga przejścia też niezbyt skomplikowana, więc więcej można by było wynieść z wizyty, gdyby stały zwykłe tabliczki opisujące to co się akurat mija. Chyba pierwszy zamek w mym życiu o którym mogę powiedzieć, że zmarnowałem czas i pieniądze.


    To nie był koniec wycieczki, ale skrzynek pokazujących niesamowite miejsca już nie było. Miałem jeszcze z dwa dni urlopu, więc mogłem sobie pozwolić na jakiś nocleg i zajrzenie chociażby do Nidzicy. Niestety od pewnego czasu wciąż padał deszcz, a w radiu zapowiadali, że pogoda w tej części Polski dnia następnego się nie poprawi. Zwiedzanie i keszowanie w takich warunkach to nic miłego, więc pomyślałem, że w nocy jakoś dojadę do domu. Początkowo jechało się dobrze. Noc, ruch niewielki i dobra muzyka w radio. Problemy zaczęły się około północy. Zmęczony całym dniem czułem nadciągający sen. Jedynym ratunkiem było zatrzymywanie się. Gdzieś między Zambrowem a Białymstokiem na jednym z postoi przy spojrzeniu w górę zobaczyłem to co uwielbiam w letnim niebie. Setki gwiazd, a przyglądając się dłużej mogłem dostrzec spadające gwiazdy. Wspaniałe zakończenie wspaniałej wycieczki.