niedziela, 19 października 2014

Dzika Warszawa

    Znów skusiłem się na autobusowe promocje. W końcu podróż do stolicy i z powrotem za jedyne 17zł. nieczęsto się zdarza. Tylko czy aby połazić po lesie trzeba jechać do Warszawy? To był typowy wyjazd keszerski w pogoni za skrzynkami, ale i ciekawostek parę poznałem.
    Na dworcu zachodnim autobusowym byłem sporo przed dziesiątą rano. Od razu poszedłem do miejsca gdzie w rzeczywistości była reduta Ordona. Miejsce niezbyt malownicze. Z jednej strony dziki parking dla budowlańców, z drugiej jakieś działki, a sama reduta to kupy piasku i rachityczna trawa, która pewnie nawet wiosną nie jest soczyście zielona. Liczyłem na znalezienie kesza, ale miłośnicy piwa na świeżym powietrzu nie dali mi szansy. Ciekawie dotrzeć w to historyczne miejsce, ale tego co zobaczyłem to się nie spodziewałem. Wiszące wspólnie flagi Polski, Watykanu i NATO, obok tablice z informacją historyczną i takie z treścią polityczną. Ktoś prywatnie opiekuje się tym miejscem, robiąc to jak potrafi.

 
  Kolejny kesz "Komora gazowa KL Warschau" OP084B też nie był mi dany. Znów miłośnicy piwa pod chmurką. Wcześniej szedłem tunelem, który być może był wykorzystywany jako komora gazowa. Gdyby nie OC pewnie przeszedłbym nawet nie zwracając na niego uwagi . A tak zobaczyłem ślady po szalunku z desek, wypatrzyłem drzwiczki do zapewne przejścia technicznego. W ogóle po raz pierwszy słyszałem o obozie koncentracyjnym na terenie stolicy. Dziwne jest to, że mimo istnienia w tak wielkim mieście, to tak naprawdę więcej dziś jest pytań niż odpowiedzi. 


    Czas w końcu na jakieś znalezisko. W ręce wpadł mi kesz "Stary dom na Bema" OP0815. Ładny, ale trochę zaniedbany budynek pofabryczny. Gratka bardziej dla pasjonatów, ale ciekawostek nigdy dość.
    Kolejny punkt czyli  "Na gruzach wielkiej chwały" OP0733 to znów coś dla miłośników historii stolicy. Po dawnej fabryce prawie nic nie zostało. Wciąż widać, że to tereny poprzemysłowe, ale do góry pną się nowoczesne bloki. Puste place obok też pewnie zostaną zabudowane. Skrzynka z tych, gdzie opis jest ciekawszy niż to co zastałem na miejscu.
    Idąc zahaczyłem o cmentarz prawosławny przy ul. Wolskiej. Cerkiew murowana, ale nie wyróżniająca się specjalnie od podlaskich. Za to cmentarz mnie zadziwił. Gdybym nie wiedział gdzie się znajduję, to myślałbym  że to katolicki. U nas stare, prawosławne są całkiem inne. Tutejsza ludność tego wyznania to byli głównie biedni chłopi, więc nagrobki są skromne. Prosto obrobiony kamień czy krzyż z żelaza. W Warszawie po raz pierwszy widziałem rzeźbione nagrobki, bogate inskrypcje i zdobione ogrodzenia. Warto było pojechać do stolicy, chociażby dla samego tego miejsca.


    Zaraz za cmentarzem jest kościół św. Wawrzyńca i kesz "W starym kościółku na Woli..." OP0E4D. Obok jest miejsce gdzie zginął gen. Józef Sowiński. W miejscu tym stoi pamiątkowy krzyż, ponieważ zwłok nie odnaleziono. Samo miejsce kesza przy masie opadniętych liści trochę niebezpieczne, bo łatwo o poślizg i piękny zjazd na czterech literach.
    Dosłownie po drugiej stronie ulicy jest świątynia mormonów i kesz "Mormońska Kapsuła Czasu" OP0E95. Nawet nie wiedziałem, że działają w Polsce. To znaczy widywałem dwóch panów wyglądających jak akwizytorzy, ale nigdy nie łączyłem ich z misjonarzami tej religii. Po znalezieniu kesza wsiadłem na rower miejski i pomknąłem w kierunku WAT-u. Po drodze natknąłem się na dziwny zwyczaj. Normalny z wyglądu facet tuż przed wejściem do autobusu rzucił we mnie puszką po coli. Nie wiem czy zamierzenie czy nie, ale rzucanie czymkolwiek w stronę ulicy gdzie jest spory ruch raczej o zdrowiu psychicznym nie świadczy.
    Liczyłem na podjęcie kesza przy garażach wojskowo lotniczych. Na placu stał wyciągnięty odrzutowiec, śmigłowiec i niespodziana w postaci wycofanego kilka lat temu ze służby Jaka40. Niestety na placu zajęcia mieli studenci i nie było szansy na podjęcie bez spalenia.
    Myślałem, że kolejne skrzynki podejmę w ciszy i spokoju. W końcu na mapie rozciąga się spory kawałek lasu, a z opisu skrzynek wynikało, że z części które kiedyś wykorzystywało wojsko, wspomniane wycofało się już dawno. Mocno zdziwiłem się przy skrzynce "I am a soldier" OP3379. Na sporym placu taktycznym biegali żołnierze, kilkaset metrów dalej czaiła się ŻW, gdzieś niedaleko jest strzelnica z której dobiegały odgłosy strzelania z broni maszynowej, a jakby tego było mało nisko nad głową latają samoloty. Ale jak się okazało po okolicznych ścieżkach na spacer przychodzą cywile z dziećmi. Widocznie tam gdzie nie czai się niebezpieczeństwo można sobie chodzić. To nie te czasy, gdy byle mostek nad strumykiem był obiektem strategicznym z zakazem fotografowania. 
    Niedaleko schowany jest kolejny kesz "Poligon WAT" OP1A54. Szedłem po niego przez "małpi gaj". To taki ogólnorozwojowy tor przeszkód dla żołnierzy. Jedna z przeszkód wydała mi się wręcz cyrkowa, aż na drugi dzień spytałem kolegę, który był w wojsku, czy do tego trzeba specjalnych umiejętności. Jak się okazuje jeżeli komuś nie zależy na czasie da się to przebiec nawet bez specjalnego przygotowania fizycznego, wystarczy tylko przełamać strach. A jak mi powiedział najgorszy był tzw dentysta z którego nazwy łatwo wydedukować jaka kontuzja mogła się nam przytrafić.


    Zagłębiłem się w las. Gdyby był jakiś szczególny, to bym opisał kesza po keszu, a tak pewnie o części skrzynek pewnie niedługo zapomnę. W pamięci zostanie jedynie kilka w szczególnie ciekawych miejscach. Na początek kesz którego nie znalazłem "Wykolejnica" OP24EE, ale nie wiem czy jej nie ma czy zaszło tu zjawisko pomroczności i nawet gdy przejechałem po keszu ręką to go nie wyczułem. To miejsce zapamiętam jednak na długo, bo to moja pierwsza wykolejnica w życiu. Nawet nie wiedziałem, że takie coś istnieje na świecie. Parę lat na karku, a życie wciąż potrafi zaskakiwać.


    W swojej wędrówce dotarłem do super tajnej bazy gdzie kiedyś trzymano niezwykle cenny sprzęt. Zapewne czołgi, a jak podaje opis skrzynki był tu największy radar w Polsce. Okolica wygląda trochę dziwnie. Na terenie widać kilka górek, ale żadna z nich nie jest naturalna i kryje w sobie pomieszczenia powojskowe. Byłem sam i tym razem trochę się obawiałem zapuszczać do środka. Całość otaczały podwójne zasieki z drutu kolczastego. Niegdyś groźne, dziś wyglądają niezwykle malowniczo w jesiennej scenerii.


    Przemierzając las często słyszałem przelatujące samoloty. Część wysoko, pewnie nade mną była jakaś ścieżka podejścia do lotniska Chopina, ale i mniejsze sprzęty się trafiały latające tuż nad głową, zapewne swoja bazę mające na lotnisku Bemowo. Jak czytam dziś coraz bardziej traci na znaczeniu. A kiedyś miało własne radiolatarnie. Dziś w jednej z nich ukryty jest kesz "BNDB lotniska Babice" OP8547. Nie wiem czy to ze względów bezpieczeństwa, czy technologicznych budynki są częściowo wpuszczone w ziemię. Do dziś zachowały się jedynie mury, wykorzystywane do imprez na świeżym powietrzu. Najciekawsze są malunki na murach. Spodziewałbym się haseł w stylu "ja tu był", ale powierzchnię zajął ktoś o niezłym poczuciu humoru. Miejsce niby opuszczone, ale uzyskało nowe, kolorowe życie. 


    Życie keszera nie zawsze bywa usłane różami. Czasem wdepnie się w niezłe g. Mowa tu o wielkiej górze śmieci. Do tej pory mnie fascynowała, kiedy widziałem ją z daleka. Z bliska traci na atrakcyjności przez swój zapach. Kubeł ze śmieciami latem, to dominująca woń w okolicy. A teraz było chłodno, więc co się dzieje przy letnich upałach? Na osłodę kesza "Góra śmieci" OP106E została pułapka na dziki, przy której wpisałem się w logbook. Takie urządzenie widziałem pierwszy raz i pierwsze skojarzenie to arena do walk gladiatorów w miniaturce. 
    Przemierzając las robiło się coraz później. Do tego stopnia, że ostatnie kesze wydobywałem przy świetle latarki. Jest to trochę męczące, ale czuje się lekki dreszczyk emocji. Jeszcze przed zmierzchem patrząc na skądinąd piękny las, po raz kolejny naszła mnie refleksja, że keszer taki jak ja jest lekko skrzywiony. Pojechał do stolicy i łazi po lesie.


    Na Boernerowie dużego smaku narobiłem sobie na kesz "Słup trakcji tramwajowej ze śladami wojny" OP24EA. Może nie ze względu na historyczną ciekawostkę, choć ślady po pociskach i przedwojenne słupy robią wrażenie, a wpisy w logobook dokonane przez konserwatorów sieci trakcyjnej. W podlaskim natknąłem się na Służbę Leśną i dostałem info, że to nie jedyny pozytywny przypadek mugoli, którzy pozostawią wpis, a czasem nawet pozdrowienia. Znak, że z ludźmi w dzisiejszych czasach nie jest całkiem źle.
    Z pewnością to nie moja nieostatnia wycieczka do Warszawy, ale następnym razem wybiorę tereny bardziej cywilizowane.

niedziela, 12 października 2014

Drugi raz to samo

    Wyskoczyłem niedawno na keszowanie na Lubelszczyznę, ale opis zostawię sobie na zimowe wieczory. A teraz tak się złożyło, że przejechałem się rowerem dokładnie po śladach niedawnej przejażdżki do Królowego Mostu. Teraz wiatr był chłodniejszy i trochę liści z drzew opadło. W ogóle las jest teraz niesamowity. Jechałem w niedzielę zdaje się 5 października, a liście powoli zmieniały kolory, trochę ich na drodze leżało, ale niezbyt wiele. W poniedziałek już autem, służbowo, częściowo przejeżdżałem prze z te same strony. Liście mocno już się złociły, a ścieżka rowerowa do Supraśla była nimi wręcz usłana.
    Pierwsze kilometry w Białymstoku nie były zbyt przyjemne. Październikowy wiatr jest już zimny i dość mocny. Całe szczęście na granicy miasta zaczyna się Puszcza Knyszyńska i już przez las jedzie się elegancko. Między miastem a drogą łącząca Supraśl z Majówką mijałem sporo rowerzystów. Ludzie korzystają z ostatnich pięknych weekendów. Trakt Napoleoński jak zwykle piękny. Tym razem uwagę najbardziej zwracają boczne dróżki. W nich jesień jakby już na dobre się rozgościła. Tylko czeka by wyjść na główne drogi, pokazać swój talent w malowaniu lasu.



    Niby wszystko ładnie, ale z czasem pojawił się problem. Poprzednio narzekałem na stan części drogi. Teraz została ujeżdżona, utwardzona, ale leśnicy wzięli się za inna część. Zastanawia mnie co im przeszkadzała stara nawierzchnia. Przez lata ziemia została dobrze ubita, kamienie mocno wciśnięte i mimo, że droga leśna to jechało się prawie jak po asfalcie. Teraz są lotne piaski i wystające kamienie. Miejscami musiałem wręcz prowadzić rower co nigdy mi się tam nie zdarzało. Gdybym nie był w ogólnie wyśmienitym nastroju to bym rzucił klątwę na leśników.


    W końcu ostatni zjazd i jestem w Królowym Moście. Jak zwykle urzekła mnie tutejsza główna droga.  Na jej początku stoi cerkiew, na końcu katolicka kaplica. Między nimi jedzie się aleją z wiekowymi drzewami. Niektóre opatrzone tabliczką pomnik przyrody.A teraz, kiedy liście zmieniają kolory jest wręcz bajecznie.



    Oczywiście przejechałem przez cały Królowy Most, bo to nieduża wieś. W stronę Kołodna był lekki podjazd na którego szczycie stoi zdewastowany magazyn, zapewne dawnego PGR-u. I nie byłoby w nim nic ciekawego, gdyby nie grafika, którą ktoś pokrył ściany. Prosty patent odmalowywania z szablonu, a wygląda to jakby tego zabrakło to krajobraz byłby niepełny.


 
 Jeszcze przed Kołodnem krótki zjazd z pięknymi widokami szczególnie w kierunku wschodnim. Zdziczałe pola i ściana lasu. tam trzeba być, bo żadne zdjęcie nie odda tego piękna, ale i uczucia zwolnienia czasu. A przynajmniej trzeba by ręki mistrza.


    W końcu dotarłem do mostu nad niewielką rzeką Płoską. Zaraz też dojechał autem MiszkaWu. Zrobił małą wycieczkę dla rodziny, a przy okazji pomógł mi szukać kesza "Most - Kołodno" OP8504. Skrzynka natychmiast zaliczyła próbę wodną bo jego córka zrzuciła ją do wody. Trochę postaliśmy, pogadaliśmy, nacieszyliśmy się pięknymi widokami i każdy pojechał w swoją stronę. 


   Od mostu zaczęła się jazda marzenie. Albo droga wypadała przez las, albo na otwartym terenie miałem wiatr w plecy. Nie wiem czy to ten wiatr, czy generalny remont roweru sprawiło, że jechało mi się wiele kilometrów niezwykle lekko. Szkoda, że to już październik, nie zaryzykuję noclegu pod gołym niebem. Zostają przejażdżki po mieście lub właśnie takie kilkugodzinne wycieczki.