piątek, 4 grudnia 2015

Kanał Mazurski

    Oto dalsza opowieść o urlopie 2015. Rower się popsuł, więc z pomocą wróciłem do Białegostoku. Późnym wieczorem, więc tylko złożyłem wszystko na kupkę i na drugi dzień rano wziąłem się za przepakowywanie. Zeszło dłużej niż myślałem i o 11 już samochodem ruszyłem z powrotem na Mazury. Krajobraz tylko migał jak w kalejdoskopie, w odtwarzaczu jakiś ostry rock i po kilku godzinach zatrzymałem się za Węgorzewem w Leśniewie Górnym. To tutaj są pierwsze śluzy  Kanału Mazurskiego, którego budowę rozpoczęto w 1911r. i nigdy nie ukończono. W założeniu miał łączyć Bałtyk z Wielkimi Jeziorami Mazurskimi. Według legendy były plany by w czasie II wojny światowej wpływały nim U-Booty na jeziora mazurskie celem remontów. We wspomnianym Leśniewie jest chyba najsłynniejsza śluza. Dotrzeć tu najłatwiej, bo jest tylko krótki fragment do przejścia z drogi wojewódzkiej. A jak wpiszecie w przeglądarce frazę "kanał mazurski" to na grafice pojawi się zapewne jej wizerunek z niemiecką wroną. Śluza jest ogromna, co za tym idzie hitlerowska gapa też ma słuszne rozmiary. Poza tym z jednej strony wykop kanału, a z drugiej las na górce. Wygląda to jak ślepy kanał, ale Niemcy wymyślili sobie, że szlak żeglugowy będzie biegł w wykopie, albo w nasypie. Wszystko by ograniczyć różnicę poziomu. Była i skrzynka "Kanał Mazurski - śluza Leśniewo Górne" OP6C1A w pomysłowym maskowaniu.


    Na chwilę opuściłem skrzynki Kanału Mazurskiego i zatrzymałem się przy "Wieża Otto Bismarcka" OP0F0C. Malownicza ruina na szczycie niewielkiego wzgórza. Można sobie wyobrazić, że to resztki ufortyfikowanego dworku. Tymczasem budowano je jeszcze za życia Bismarcka do roku 1934. Z okazji ważnych rocznic na ich szczycie palono ogień. Poza tym były świetnym punktem widokowym, a w dole mogła działać np kawiarnia. Bismarck nie zapisał się najlepiej w historii Polski, więc po wojnie o ile nie była potrzebna jakiejś instytucji to nie dbano specjalnie o nie. Smutny los podzieliła i ta w Srokowie. Powoli się sypie i wiszą na niej ostrzeżenia o możliwym niebezpieczeństwie. Z pewnością nie ma sensu odbudowywać, ale można by było zabezpieczyć jako trwałą ruinę, tym bardziej, że to zabytek.


    Szybko znalazłem kesza  "Szlaki Wanogi IV: Zapomniany Kanał - śluza Guja" OP13AD i poszedłem oglądać obiekt. Spadek jest tu naprawdę ogromny. Z wnętrza śluzy dobiega szum, znak że ta akurat jest ukończona i wciąż działa. Tylko trochę szkoda że wejście na teren jest zabezpieczone siatką i można przyjrzeć się jej tylko z zewnątrz. Za to nieodległy jaz z keszem "Kanał Mazurski - jaz walcowy Rydzówka" OP741B można już sobie obejrzeć bez problemu. Wydaje się nawet sprawny. Są koła zębate, łańcuchy no i sam walec, co prawda lekko skorodowane, ale wydaje się że wystarczy trochę wyczyścić, przesmarować i cały mechanizm mógłby bez problemu ruszyć.


    Na chwilę zatrzymałem się na obiad przy  "św.Hubertus" OP84JX i dalej na śluzy. Śluzę z keszem  "Kanał Mazurski - śluza Bajory Małe" OP741F widziałem z daleka. Samochód zostawiłem przy drodze i ruszyłem na piechotę. Idąc przez pola i łąki straciłem ją z oczu. I nagle znów się pojawiła, ogromna bryła betonu wyłoniła się zza drzew. Podobnie jak w Leśniewie z jednej strony rośnie sobie spokojnie las. Tutaj z kolei zachowała się ogromna rura, pewnie do spuszczania i napełniania wodą śluzy. Przy takiej średnicy przepompowanie wody nie miało zapewne zabierać zbyt dużo czasu. 


    Ostatnia śluza po polskiej stronie z keszem "Kanał Mazurski - Śluza Bajory Wielkie" OP85YS. Niepozorna bo stan zaawansowania robót nie był zbyt wielki. Gorzej z dojściem. Szedłem od wschodu i w pewnym momencie jedyna droga to była zdziczała łąka z trawą wyżej pasa. Pokrzywy, osty a ja w krótkich spodenkach i sandałach, ale chęć dotarcia na miejsce była ogromna. I tak udało się zaliczyć FTF-a, choć do dyspozycji miałem jedynie kordy. Prawdę mówiąc dopisało mi szczęście, bo urządzenie trochę tam wariuje przez gęstwinę roślinności.


    Dalej na północ zaliczając kesza "Stary cmentarz rodowy" OP84JW i we wsi Brzeźnica dotarłem do ostatniego punktu Kanału Mazurskiego, czyli mostu nad nim i kesza "Kanał Mazurski - ostatni most po stronie polskiej" OP6C19. Niestety skrzynki nie znalazłem. Most był świeżo wyremontowany i skrzynka nie miała prawa przetrwać. Ale miałem okazję z bliska przyjrzeć się mostowi, jakich parę wcześniej minąłem. Są dość wąskie, na jeden pojazd. Nawierzchnia drewniana, ale całość opiera się na solidnej konstrukcji metalowej i betonowych przyporach. 


    Szkoda, że Kanał Mazurski nigdy nie został ukończony. Nawet mimo granicy byłby ciekawą turystyczną drogą wodną.  

niedziela, 29 listopada 2015

Wykończyć tobruki

    Tak mi się spodobała ścieżka z warszawskimi tobrukami w roli głównej, że przy pierwszej okazji zakupiłem tani bilet i po raz drugi w listopadzie zameldowałem się w Warszawie. I jaka była moja radość, gdy stolica powitała mnie pięknym słońcem, chociaż meteo zapowiadało solidne opady. Co prawda potem był grad i burza, ale to tylko krótki epizod. Z autobusu od razu przesiadłem się na rower miejski i popędziłem w rejon Dworca Gdańskiego.  Tutaj oddałem rower i przeszedłem się do Fortu Traugutta. Jest on na terenie ośrodka sportowego, ale na pełnym legalu można przejść przez bramę. Co prawda okolice kesza "Tobruk przy Forcie Traugutta (Alekseja)" OP84LK  widziałem już przez płot, ale nie chciałem skakać, ale latem przy maskującej roślinności czemu nie, może ktoś tak sobie skrócić drogę. Sam fort prezentuje się lepiej od przodu, nawet remont tu trwa. Z tyłu niestety czasem można natknąć się na niewielki śmietnik. A najbardziej ucieszyło mnie znalezienie kesza. Ładnie oblepiony przez biedronki przypomniał o niedawnym lecie. Biedronki pewnie mniej się cieszyły z mojej wizyty.


    Po opuszczeniu fortu poszedłem po kesza "Wiadukt nad ul.Zakroczymską" OP26C0. Były tory, pociąg remontowy i prosto, ale fajnie ukryta skrzynka. Dobrze, że ruch tu niewielki, bo wyciągając kesza musiałbym dla postronnego człowieka wyglądać co najmniej dziwnie.
    Dalej na nogach po kesza "Tobruki 10 Pawilonu" OP880A. Przeszedłem przez Bramę Straceń i przez świeżo odnowione otoczenie Muzeum X Pawilonu dotarłem pod skrzynkę. Tutaj bardziej od schronu zainteresowało mnie to co mijałem. Szczególnie spodobała mi się kibitka. Z pewnością Polakom nie kojarzy się najlepiej, a jednak taki opancerzony powóz to jest coś. A co najbardziej zdziwiło, to że w centrum miasta wciąż siedzi sobie armia. Akurat gdy wychodziłem przez Bramę Bielańską, podjechały pod nią dwie wojskowe ciężarówki.


    Spod Cytadeli znów rowerem, tym razem nieco bliżej, bo tylko na plac Inwalidów. Trochę mi tu się zeszło z powodu skrzynki "Tobruki przy placu Inwalidów" OP85UP. Myślałem, że skrzynki nie ma, i wykonałem telefon do ostatniego znalazcy. Okazało się, że tylko spoiler źle interpretowałem.
    Tego dnia sporo korzystałem z roweru miejskiego, bo znów wykorzystałem go by przemieścić się w okolice centrum handlowego Arkadia. Tutaj zjadłem obiad w fast foodzie i podszedłem po kesza "Tobruki Burakowska róg Piaskowej" OP86TT. Wszystkie kesze z tej serii zapamiętam, bo są naprawdę starannie wykonane, ale ten dodatkowo zapadł mi w pamięć przez psie kupy. Wiem, obrzydlistwo i może nie warte wzmianki, ale naprawdę uważajcie bo okolica jest niczym innym jak psim wychodkiem.
    Droga po kolejnego kesza "Tobruki przy Bema i Kasprzaka" OP85U9  to był chyba najdłuższy przejazd. Nie lubię jeździć po chodniku, ale muszę przyznać, że na warszawskich ulicach nie czułem się zbyt bezpiecznie. Chyba przez znerwicowanych kierowców, bo mimo że nigdy na mnie, ale zdecydowanie nadużywają klaksonów. Z samą skrzynka poszło sprawnie i mogłem iść po kolejną. Już wcześniej trochę niepokoiły mnie ciemne chmury. I jak akurat wypadł spory fragment bez możliwości schronienia się zaczęło mocno padać. Do deszczu zaraz dołączył grad, a najlepsze, że parę razy błysnęło i zagrzmiało. W końcu schroniłem się pod jakimś daszkiem i przeczekałem. Po ustaniu opadów ruszyłem dalej. Zaraz minąłem ogromne zbiorniki na gaz, które mają swoją skrzynkę. Samotnie bałem się wchodzić na ich teren. Trochę szkoda, bo jak oglądam zdjęcia w internecie to jestem pełen zachwytu.
    Za to zostało mi zwiedzanie terenów kolejowych okolic Dworca Zachodniego. Jest tam jeden z lepiej zachowanych tobruków z keszem "Tobruki przy Tunelowej" OP7B1A. Niestety trochę tu śmieci, ale nie tak strasznie. Gdyby wcześniej nie padało można by było zajrzeć do środka, a tak wytarzanie się w błocie to nie był dobry pomysł. 


    Jak już byłem niedaleko virtuala "Snuffer- "St. Warszawa Wiedeńska" OP0A45 żal było nie podejść. Nie za bardzo wiedziałem którędy, ale zobaczyłem otwartą bramę, więc na pewniaka przeszedłem przez nią. I to chyba najlepszy pomysł, bo droga jaką znalazłem wydaje się jedyna w miarę legalna.
    Podziemiami przez Dworzec Zachodni i już po drugiej stronie szybka akcja z keszem "Tobruki przy Dworcu Zachodnim" OP87XJ. Znów na rower, który zostawiłem niedaleko Pomnika Lotnika. Stąd już na piechotę w okolice Filtrów Warszawskich. Tu też są kesze z serii tobruków:  "Tobruki na rogu Filtrowej i Krzywickiego" OP8701 i "Tobruk przy Nowowiejskiej" OP7AD7. Ten drugi zdecydowanie bardziej mi się podobał i dałem zielone. Od keszy bardziej podobało mi się otoczenie. Budynki filtrów z ładnej czerwonej cegły, co prawda za płotem, ale ten sam w sobie też nie szpeci krajobrazu jak zazwyczaj przemysłowe ogrodzenia. No i budynki gdzie mieści się min. NIK i okoliczne, odnowione kamienice. Tramwaje przetaczają się powoli, w ogóle w tym miejscu wydaje się, że Warszawa zwalnia. 
    Niedaleko zaczynają się budynki politechniki. Są i kesze choć z nie wszystkimi się próbowałem. Zacząłem od "Tobruki przy Placu Politechniki" OP872Q. Idzie się wzdłuż płotu z tablicami opowiadającymi o profesorach uczelni. Niektóre zagadnienia którymi się zajmowali znam dzisiaj z codziennego użycia, ale część to nadal dla mnie czarna magia, mimo, że nieraz upłynęło już 100 lat od rozpoczęcia badań. Przy okazji potwierdziło się prawo fizyczne mówiące, że jak kesz wypadnie z ręki to poleci tam gdzie najciężej go podnieść. Ja musiałem drałować na drugą stronę płotu. Całe szczęście jakaś furtka była otwarta. 
    Trochę się bałem jak z dojściem do kesza "Moja uczelnia - J" OP0A18. Wszystko teraz grodzą, bramki, czipy, strefy dostępu. Całe szczęście na uczelnie wyższe wejść wciąż można bez zwracania na siebie uwagi. Po wyjściu chwyciłem jeszcze "Politechnika Warszawska" OP459B podziwiając gmach główny i poszedłem na plac Zbawiciela. Tęczy już nie ma, ale miałem okazję zobaczyć ją kiedyś w nocy, ale został kesz "Tęcza na pl. Zbawiciela" OP857D . Liczyłem trochę na wspomnianych w opisie kesza "Tobruk przy pl. Zbawiciela" OP84NX "celebrytów". Jakoś nie miałem szczęścia trafić na lansującą się młodzież, ale kto wie, w dzisiejszych czasach tak szybko wszystko się zmienia i ci przesiadują zupełnie gdzie indziej.
    Przy okazji skrzynki "Tobruk róg Pięknej, Kruczej i Mokotowskiej" OP85SW zjadłem wczesną kolację, bo akurat konwojenci tam na coś czekali i nie wyglądało by mieli się szybko ruszyć. Swoją drogą następnym razem trzeba będzie trochę lepiej przygotować się kulinarnie, bo jedzenie w fastfoodach to nie jest to co lubię najbardziej.
    Zakończyłem serię tobruków, a że czasu jeszcze sporo mogłem iść po kolejne kesze. Zacząłem od "Zamach na Kutschere" OP2252. Świetna skrzynka, bo pokazuje miejsce które można przegapić. Co prawda jest głaz z napisem, ale jakoś ginie w tym miejscu. Jedno z miejsc o którym mam nadzieję nadal uczą na lekcjach historii i choćby z tego powodu warto tu zajrzeć. 
    Przy Parku Ujazdowskim zrobiłem tylko fotki potrzebne do dwóch virtuali i wkroczyłem w piękną osobliwość Warszawy. Mowa o osiedlu domków fińskich. Jesteśmy niby w centrum, a klimat jak w jakiejś wsi letniskowej. Ma to swój niepowtarzalny urok. Tutejsze skrzynki dorównują otoczeniu. Ładnie wykonane i sprytnie schowane i tylko z "miejskie pszczoły" OP8CD8 miałem problem bo jak się okazało akurat tego dnia była niedostępna.
    Przy keszu "Street Art na Rozbrat" OP23D6 przypadkowo natknąłem się na keszerkę burntflowers i resztę keszy znaleźliśmy już razem. Ale wracając do graffiti, po pierwsze bardzo mi się tutejsze podobały. A po drugie, moim zdaniem, takie miejsca koniecznie powinny być udostępniane ulicznym artystom. Nawet władze samorządowe mogłyby im farby sponsorować.  Miejsca wręcz idealne dla prawdziwych grafficiarzy, miasto zyskuje na wyglądzie i jakoś nikt po tym nie maże, że najlepszy jest ten klub, a tamten to ch...
    Kolejny kesz  "Tunel przy Myśliwieckiej" OP8CR8 został znaleziony sprawnie, mimo że było ciemno, a i maskowanie też niezłe. Po prostu w okolicach kordów nie było innego miejsca gdzie można by było coś ukryć.  Niestety sam tunel ciągle jest zagadką, ale pewnie objawi się w końcu miłośnik Warszawy który wyjawi nam jego przeznaczenie. 
    Krótki spacer w stronę ulicy Profesorskiej i znów jak w przypadku domków fińskich klimat jak nie z centrum miasta. Bardziej tutaj jak na bogatych przedmieściach z tradycjami. Wille tonące w półmroku i ani żywego ducha przez kilkanaście minut jakie tam spędziliśmy. A nie, przejechał jeden samochód.
    Czas się zbierać z powrotem na autobus, a że było jeszcze trochę czasu zahaczyliśmy o kesza "Emilka - DNA" OP4D1A. Miejsce wydaje się niemożliwe do podjęcia. Ale było późno, zimno i wietrznie, więc pieszych jak na lekarstwo, a dla kierowców ktoś kto na chwilę przysiadł na murku jest niewartym odnotowania szczegółem. Jeszcze tylko fotka na tle PKiN do kesza "PKiN" OP170F, chwila oczekiwania na autobus i można było się zdrzemnąć w ciepłym wnętrzu po dość intensywnym, całodziennym keszowaniu.

poniedziałek, 16 listopada 2015

Pół dnia przed awarią

    Zapowiadał się kolejny, ciepły sierpniowy dzień. Piękny poranek nad jeziorem Gołdap zachęcał by czym prędzej zwijać namiot i jechać dalej. Z każdym kilometrem za Gołdapią zanurzałem się w dzikie tereny dawnych Prus Wschodnich. Co prawda na każdym kroku widać ślady człowieka, bo to i pola i lasy urządzane ręką ludzką. Tylko domów brakuje. Nawet mijane nieliczne wioski wydają się jakieś opustoszałe. Wszystko tak jak lubię, ruchu brak i cały asfalt dla mnie. W końcu musiałem skręcić w stronę Klewin i zaczęły się kocie łby. Ale szutrowe pobocze na tyle szerokie, że da się niezgorzej jechać. W Klewinach przywitał mnie ładny widoczek. Pozostałości folwarku, stawy hodowlane i wyłaniający się z lasu komin dawnej gorzelni. Pozostało odszukać w parku podworskim kesza "Park dworski w Klewinach" OP744A i można było jechać dalej. 


    Z odnalezienia kolejnego kesza "Cmentarz wojenny Klewiny" OP7449 jestem szczególnie zadowolony. Uwielbiam kiedy skrzynka prowadzi mnie w jakieś zapomniane miejsce o którym pamiętają chyba tylko miejscowi. Rowerem podjechałem ile się dało i ostatnie kilkaset metrów pokonałem na własnych nogach. Inaczej się nie da, bo gęsty las i gałęzie po ścince skutecznie utrudniają dostanie się na miejsce. Rzadko widzi się tak zapomniany cmentarz z I wojny. Nagrobki jeszcze stoją, jest i ogrodzenie  chociaż częściowo zniszczone przez naturę. Pewnie gdyby był przy drodze doczekałby się remontu, a tu nawet ścieżki nie ma. Po operacji ze skrzynką wracając pomyliłem przez chwilę kierunek i wyszedłem na linię okopów. Ciekawy dodatek, którego się nie spodziewałem. Kto wie, może to w nich walczyli i ginęli pochowani na cmentarzyku?


    Kolejny kawałek na mapie zapowiadał się jako droga leśna. Tylko zapomniałem wziąć poprawkę na to, że to mazurskie dróżki. Zjazdy to prawdziwy offroad, bardziej niż na podziwianiu widoków skupiłem się by na jakimś kamieniu nie zacząć nauki latania. Ale bez przygód dotarłem do Żabina, a stąd już niedaleko do Rapy. Największą osobliwością tej ostatniej wsi jest piramida. Zagubiona gdzieś na Mazurach, jest grobowcem rodzinnym. Może to jakaś niezdrowa ciekawość, ale leżące w środku trumny musiałem obejrzeć przez wszystkie możliwe okienka. Teraz i tak jest tam porządek, ale jak poczyta się powojenną historię tego miejsca to aż włos na głowie się jeży. Ktoś ukradł czaszkę, co pewien czas ktoś przerzucał kości mając nadzieję na odnalezienie kosztowności. W końcu trumny zebrano do kupy, wejścia zamurowano, okna zakratowano i zmarli mają spokój. A ja wziąłem się za szukanie kesza "Piramida w Rapie" OP119C  z czym poszło mi całkiem sprawnie. 


    Przed Mieduniszkami przeciąłem Węgorapę, albo jej kanał. Trudno się rozeznać, bo praktyczni Prusacy tworzyli kanały, przekopy by maksymalnie wykorzystać wodę do transportu. Ale przy okazji stworzyli prawdziwy wodny labirynt. We wspomnianych Mieduniszkach moim głównym celem był pałac i kesz "Dwór w Mieduniszkach Wielkich" OP40EA. Po wojnie mieściła się tu szkoła, potem budynek przejął prywatny właściciel, ale niestety budynek w czasie prac remontowych spłonął i dziś straszą ruiny. Aż żal widzieć jak kolejny zabytek niszczeje. Patrząc na mury pałac jest wciąż do uratowania, choć z pewnością wymaga ogromnych nakładów. Z ciekawszych detali warto wspomnieć o kartuszu z orłem, tylko ciężko dociec czy ten posiada koronę czy jest bez.


    Za Mieduniszkami kawałek w palącym słońcu przez pola na których akurat trwały w najlepsze żniwa. Ale niezbyt długo, bo może z trzy kilometry i  już minąłem tablicę wsi Zabrost Wielki. Byłem pod ogromnym wrażeniem tej wsi. Jakże różniła się od pozostałych wsi mazurskich które mijałem. To nie były zaniedbane budynki dawnego PGR-u, a pamiętające jeszcze pruskie rządy. W sporej części budynki były zadbane a obejścia posprzątane. Naprawdę duży kontrast, ale może wciąż tu żyje duch pewnego niemieckiego architekta, który chciał połączyć użyteczność ze stylem ludowym. A wszystko w ramach odbudowy po I wojnie światowej. Zabrost leży nad samą granicą i jest tam kesz "Zabrost Wielki - wieś niezwykła" OP40EB   schowany w "garnku Kocha" bunkrze który tam można pomylić z poidłem dla bydła. Po wpisie do logu podjechałem jeszcze parę metrów w stronę granicy, ale pod sam szlaban nie dotarłem, bo akurat działali tam pszczelarze podbierając miód. Pszczoły zbierały pyłek z pewnością i po stronie rosyjskiej, gwiżdżąc na granicę.


     A ja tymczasem zabrałem się do odwrotu i tylko usłyszałem głośny trzask z tyłu. Szybki ogląd sytuacji i widzę, że tylnej oście pękł taki "cwancyk" i bez poważnej naprawy się nie obejdzie. I znów sklep rowerowy jakieś 30km. dalej, a tym razem PKS jedzie stąd dwa razy, czyli rano i wieczorem. Rower zrobił mi drugi raz taki psikus w czasie długiego wyjazdu. Pewnie to znak, taki żeby przestać samemu grzebać przy nim i oddać go do profesjonalnego serwisu. Ale niedoczekanie, dam sobie spokój z tym jednym wyjazdem w roku który trwa około 10 dni i pozostanę przy tych krótkich.
cdn. (ale autem)

piątek, 13 listopada 2015

Przez tobruki na Powązki

    I znów w stolicy. Tylko gdzie by tym razem? Nigdy nie byłem na Powązkach, więc czemu nie tam. A że po drodze czekało na mnie kilka keszy, dotarłem na nie później niż myślałem.
    Veturilo przeskoczyłem kilka ulic i nie licząc jednego virtuala, odbijałem się tylko od miejscówek. Pierwszą regularną skrzynką okazała się "7000" OP0A25. Nawiązująca do tragicznych wydarzeń z 5 sierpnia 1944r., które przeszły do historii jako "rzeź Woli". Liczby ludzi mordowanych w masowych egzekucjach są przerażające. Zresztą inna skrzynka "Nietypowy pomnik" OP84PB też opiewa tragiczne losy ludności cywilnej w czasie Powstania Warszawskiego. A że niedawno czytałem książkę o Reinfarthcie, nóż się w kieszeni otwiera, że jeden z ludzi odpowiedzialnych za tę zbrodnię był potem burmistrzem turystycznego miasteczka. 


    Dłuższą chwilę postałem przy kamienicy Wolska 67. W ścianę wkomponowana jest niewielka kapliczka, rzecz raczej do przeoczenia gdyby nie kesz "Matka Boska spod billboardu" OP863E. Z tym , że ten niepozorny pojemnik długo się przede mną ukrywał.
    Na pewien czas wkroczyłem na ścieżkę szlakiem schronów Ringstand 58c będących śladem pomysłu Niemców na stworzenie z Warszawy twierdzy. Bunkry nie są zbyt imponujące, przeznaczone tylko pod jeden karabin maszynowy, siłą rzeczy nie mogły być zbyt wielkie. Miałem okazję kiedyś wchodzić do jednego i można powiedzieć, że są wręcz mikroskopijne. Pewnie z tego powodu po wojnie nie trudzono się z ich demontażem, bo taki mikrus niespecjalnie przeszkadzał. Jak mogłem się przekonać idąc śladem bunkrów przy kolei obwodowej, zwyczajnie zasypano je ziemią, czasem służy jako fundament domku na działce. Trud okeszowania schronów zadał sobie Tataminiakus. A, że jak wspomniałem, wybrałem się na te przy torach, oprócz skrzynek wypatrywałem zabłąkanego patrolu SOK, na szczęście obyło się bez spotkania. Za to mogłem spojrzeć na Warszawę z ciekawej perspektywy. Z pewnością nie najpiękniejszej, bo kto choć raz jechał pociągiem, wie jak wyglądają miasta z okien wagonu. Całe szczęście lubię kolejowe klimaty, były ślady historii, więc tę część keszowania uważam za całkiem udaną. I tylko szkoda, że ze skrzynki "Tobruk bonusowy" OP880G z racji nie zaliczenia całej geościeżki nie mogłem zabrać pamiątkowych certyfikatów. A to te które stawia się na półkę, a nie chowa do szuflady. Na pocieszenie został mi długi pociąg towarowy ciągnięty przez czerwoną lokomotywę, o której poszukałem sobie w necie, bo pierwszy raz taką widziałem.


     Na Powązki Wojskowe dotarłem od południa i jak mogłem się przekonać by się na nie wejść trzeba iść aż na stronę północną. Trochę dziwne, że ochrona otwiera furtkę od strony południowej tylko trzy dni w roku. Na cmentarzu miałem sześć żelaznych punktów do kesza "Nieśmiertelni # 69 - Powązki "OP85JT, ale nie mogłem odpuścić okazji i na chodzeniu alejkami nekropoli spędziłem sporo czasu. Co i raz natykałem się na znane nazwisko. Nawet nie spodziewałem się ilu znamienitych Polaków (i tych mniej znamienitych) zostało tu pochowanych. Broniewski, Nałkowska, Tuwim, Kuroń, Kutrzeba, Petelicki, Deyna, i można tak długo wymieniać. Na mnie jak zawsze największe wrażenie zrobiły równe rzędy mogił żołnierskich. Czy to z 1920, czy z 1939, czy z 1944r. równe szeregi poległych wzbudzają szacunek. Nie zabrakło mnie i w części "czerwonego panteonu". Cóż, to też nasza historia i nie da się jej wymazać gumką. A gdy towarzysze byli chowani w Alei Zasłużonych, gdzieś na końcu cmentarza, na kwaterze Ł, po kryjomu chowano ofiary terroru komunistycznego. I to nie tylko żołnierzy wyklętych, ale też oficerów, którzy przeżyli II wojnę światową, po wojnie dalej chcieli służyć w armii, ale ostatecznie nie okazali się godni zaufania nowej władzy i po fałszywych oskarżeniach byli skazywani na karę śmierci.


    Będąc na Powązkach Wojskowych żal nie zajrzeć na pobliskie tzw. Stare Powązki. Z tym, że nie spodziewałem się, że aż tak długo zejdzie mi na poprzednim cmentarzu, a że dzień kończy się już szybko, doszedłem tu gdy powoli zaczynało się ściemniać. Tym razem skupiłem się głównie na punktach do kesza "MEMENTO MORI. Spacer po Powązkach" OP146D, choć mimo wszystko trochę tu czasu spędziłem. Żal było tak szybko stąd wychodzić, ale trzeba będzie tu wrócić. 
    W drodze pod PKiN zahaczyłem jeszcze o Stare Miasto. Złapałem tu z trzy czy cztery skrzynki. Ale najbardziej zadowolony jestem z "Kamienne Schodki" OP328E. Już kiedyś z nią wojowałem, ale że jest to skrzynka nietypowa, mnogość miejsc do przeszukania, kiedyś dałem za wygraną, a teraz poszło w parę chwil. I trzeba przyznać, że kesz jest ukryty w klimatycznym miejscu. Uliczka Kamienne Schodki i Brzozowa w moim subiektywnym rankingu pięknych miejsc stolicy wysuwa się na pierwsze miejsce. Trafiłem tam już po ciemku, i z pewnością miejsce dużo tym zyskało.


    Po kolejnej wycieczce do stolicy można zastanawiać się nad kolejną, może już znów w listopadzie. Z pewnością dotarcie do pozostałych tobruków byłoby ciekawym wyzwaniem. A trzeba się spieszyć bo veturilo działa do końca listopada, a na samych nogach to będą za duże odległości.

czwartek, 29 października 2015

Kolorowa Suwalszczyzna

    Ten październikowy wyjazd chciałem koniecznie zaliczyć. Odwiedziłem już kiedyś Suwalszczyznę jesienią i chciałem tam wrócić jeszcze raz. Natura kolorując drzewa stworzyła wspaniały spektakl którego żal mi było przegapić.Tak się zdarzyło, że jeździłem w tamtą stronę dwa razy, ale wyszło to na plus, bo w czasie drugiego wyjazdu ładnie przyświecało słońce.
    Za pierwszym razem keszowanie zacząłem od skrzynki przy której byłem już dwa razy. Mowa o "Folwark Netta" OP4107. W 2011r. szukanie po nocy i we mgle zakończyło się przegonieniem przez gospodarzy, w 2013r. też nie było lepiej, chociaż przynajmniej obeszło się bez kontaktu z właścicielami. Jak to mówią do trzech razy sztuka i postanowiłem znów zajrzeć w to miejsce. Opłaciło się, bo w końcu keszyna wpadła w ręce. A miejsce jest dość ciekawe. Chyba dalej na terenie prywatnym, ale nikomu nie wchodzimy w paradę. Zastanawia natomiast krótka aleja w której ukryta jest paczka. Urywa się nagle tak jak się zaczyna. Może to pozostałość po starej drodze?
    Do Augustowa dotarłem w czasie gdy miasto zaczynało budzić się do życia. A w zasadzie w czasie gdy uczniowie sunęli na ósmą do szkoły. Zacząłem od kesza "Amfiteatr Muszla" OP899W. Nie było tu nikogo więc z podjęciem nie było problemów. A że amfiteatr jest prawie nad samym jeziorem, żal było nie podejść na jego brzeg. Niestety wejście na pomosty było zamknięte, a i jezioro lekko osnute przez mgłę robiło jakieś smutne wrażenie.
    Potem przyszła kolej na kesza  "SGO Narew" OP4CB4. Przez długi czas był niedostępny, więc musiałem skorzystać z okazji i podjąć skrzynkę przy polskim bunkrze. Schron należał do systemu wspierającego SGO Narew miedzy Ostrołęka a Augustowem, a że niewiele ich powstało, a jeszcze mniej przetrwało, ten to prawdziwy unikat. 
    Kolejny kez "gazebo - "Pomnik Żołnierzy Wyklętych" OP89K8 uważałem za punkt do statystyk. Pomnik już kiedyś odwiedziłem, więc chciałem tylko się wpisać i uciekać. Tymczasem po drugiej stronie kanału rozpoczęło się akurat wyciąganie statku wycieczkowego. Niesamowity widok gdy spora łódź podwieszona na linach wyłania się z wody. Przy okazji w międzyczasie przepłynęła jakaś barka, zdecydowanie nie turystyczna. 


   Kesz "gazebo - "Geometryczny środek m. Augustów" OP89M3 to byłaby zwykła skrzynka bez historii, zagrzebana pod pieńkiem w lesie. Ale wyznaczenie geometrycznego środka dość osobliwe. Keszerzy co i raz zaskakują mnie swoimi pomysłami.
    Poranek i jesień pozwoliła mi wpisać się do skrzynki "Tron papieski" OP4C1A. Kiedyś byłem tu w środku lata i nie było szans na podjęcie. Tym razem pustki i trochę melancholijny nastrój. Zamglone jezioro, a w niewielkiej marinie już tylko kilka łodzi. Całości dopełnia opustoszały po sezonie ośrodek wypoczynkowy, choć trzeba przyznać, że ładny. Jeszcze przedwojenny w stylu modernistycznym.
    Opuściłem Augustów i pojechałem w stronę Raczek. W tej niewielkiej mieścinie  niezmiennie zachwyca mnie tamtejszy rynek. Niewielki i nierówno brukowany kocimi łbami. Stoją przy niej lekko zaniedbane kamieniczki. Prawie bez scenografii mógłby grać w filmie jako przedwojenne miasteczko gdzieś na kresach. 


    Kawałek dalej jest ciekawy kościół pw. Trójcy Przenajświętszej. Ładna, prosta bryła i ciekawe wnętrze bez zbytniego nagromadzenia zdobień. Przy rynku jak i przy kościele są kesze "Raczki - ratusz i brukowany rynek" OP83WA i "Raczki - kaplica" OP83W9.
    Niestety musiałem skończyć tu wycieczkę bo od rana źle się czułem i już w Raczkach ledwo żyłem. Nie było sensu się męczyć i resztę wyjazdu postanowiłem przenieść na inny dzień. Okazja nadarzyła się już tydzień później. Znów zahaczyłem o Augustów, tym razem by odnaleźć miejsca do kesza "Back to the FUTURE" OP89A1, czyli znanej zabawy w porównywanie miejsc na starych fotografiach z dniem dzisiejszym.
    Z Augustowa prosto do Suwałk i tu podobna zabawa jak w Augustowie, tylko tym razem skrzynka zwie się inaczej bo "Dawno temu na dzikim wschodzie - Suwałki - OT07" OP4DE8. A pomiędzy pykaniem fotek wpadły dwa tradycyjne kesze. Jeden przy ratuszu, który na ratusz prawie nie wygląda. Prawie, bo jedna z kamienic ma odpowiednią wieżę, ale ratusz kojarzy mi się raczej z budynkiem wolnostojącym, a nie jednym z szeregu. Sam kesz "Ratusz miejski" OP8AXS rewelacja i choć patent znany, to cieszy że ktoś w centrum miasta umieszcza coś więcej niż mikrus pod parapetem. Drugi z kolei przy kolei. Mówiąc ściślej przed dworcem PKP. Jajko niespodzianka zagrzebana w ziemi i oto jest "Dworzec kolejowy" OP3F63. Ja tam nie narzekam, bo naprawdę potrzeba wiele bym skrzynkę źle wspominał. A tak znów była okazja pojawić się na suwalskim dworcu.  Niestety jest zamknięty na głucho, a w oknie przyklejona jest smutna kartka o możliwości wynajęcia czy kupna. Kiedyś można było stąd dostać się na Litwę, dziś pozostaje jedynie połączenie w kierunku Białegostoku. Dobrze, że na stacji stało chociaż trochę wagonów towarowych, przez co ta nie wygląda na całkowicie umarłą. 
    Zaraz po opuszczeniu Suwałk zaczęły się piękne krajobrazy. Droga to wznosiła się, to opadała, wijąc się zakrętami. W ten sposób dojechałem do Nowej Wsi gdzie jest kesz "Największy termometr kapilarny" OP6E49. Niby wejście płatne, ale w jesienny, poniedziałkowy poranek chyba nie spodziewali się turystów, więc wszedłem przez otwartą bramę i nie spotykając żywej duszy podjąłem skrzynkę. Termometr widziałem kiedyś w TV i wydawał się większy, ale i tak zrobił wrażenie. Tuz obok jest wieża widokowa na którą nie omieszkałem wejść. Mamy z niej szeroki widok, ale to jeszcze nie to co może zaoferować Suwalszczyzna.


    Może więc kolejny punkt widokowy z keszem "NIEZAPOMNIANY WIDOK" OP4CE9? Niestety też nie obejrzymy tu rozległej panoramy, a to z braku wieży. Zostały po niej jedynie fundamenty. Ale i tak miejsce jest przecudne. Na samym skraju dość stromej skarpy, a żeby do niego dojść trzeba przejść się kilka minut lasem. 
    Jako, że człek nie samymi keszami żyje, czas było na drugie śniadanie. Trzeba tylko poszukać wiaty. Okazja nadarzyła się w Kaletniku. Słońce ładnie przygrzewało, w dole miałem jezioro, a tylko trochę się odwracając fajny widok na wioskę z wyróżniającymi się wieżami kościoła. 


    Kolejny kesz był z serii: keszer pokarze ci miejsce o którym nie znajdziesz słowa w przewodniku. Tym razem było to zaproszenie do obejrzenia cudownego źródełka i przy okazji znalezienia skrzynki "Uzdrawiające źródełko w Becejłach" OP83RE. Ciekawe miejsce, bo by dostać się na miejsce trzeba iść niezbyt wielkim jarem, tonącym pod grubą pierzyną złotych liści. Niestety samo źródełko wyschło, więc nie było okazji spróbować wody. Z keszem też szło opornie. Opis dość precyzyjny, a mi pomyliły się strony i spędziłem tu kilka dobrych minut.
    W końcu dotarłem do porządnego punktu widokowego skąd miałem widok na parę kilometrów wokoło. Mowa o wieży widokowej w Baranowie. Samo wzniesienie góruje nad okolicą a i wieża na jego szczycie jest z tych większych. Ochoczo wlazłem na górę i nie wiedziałem w którą stronę patrzeć. Gdzie nie spojrzeć tam piękniej. Kolorowe drzewa współgrające ze słońcem które to chowało się, to wychodziło zza chmur stworzyły wspaniały spektakl.  Byłem tak zachwycony, że nawet silny wiatr niespecjalnie mi przeszkadzał. Warto było tu zajrzeć,a na dokładkę jest jeszcze kesz "Widok z Baranowa" OP830B.


    Kolejny postój również wypadł w wspaniałym miejscu. Na obrzeżach wsi Smolniki, gdzie Wajda kręcił sceny przemarszu wojsk napoleońskich w "Panu Tadeuszu". Część tutejszych keszy jest już na mym koncie, ale pojawiły się nowe. Pierwszy z nich "Czop po odwiercie nad Jacznem" OP83TM wydawał i się łatwizną. Ot, przejść się kawałek lasem. O ja naiwny. Po zejściu ze skarpy wszedłem na mocno podmokłe tereny. Musiałem szukać drogi między niewielkimi rozlewiskami i strumykami. Na szczęście te ostatnie były na tyle niewielkie, że dało się je przeskoczyć. Sam czop zaskoczył mnie, bo spodziewałem się czegoś jak studzienki rewizyjnej różnorakich sieci, a tymczasem to spory metalowy grzybek. Ale największym zdziwieniem okazał się sznurek tuż obok. Ktoś twardo ogrodził swoją działkę, mimo że te tereny to tylko podmokły las. W ogóle na Suwalszczyźnie zauważyłem ogromną miłość do grodzenia. Rozumiem pole pastuchem by krowy się nie rozłaziły, rozumiem obejście by kury nie wyłaziły na drogę, ale zabagniony las? Co karaj to obyczaj.


    Nie chcąc wchodzić gospodarzowi w oczy drogę do kesza "Najpiękniejszy widok na Suwalszczyźnie" OP8B4T wybrałem przez las. Tylko kawałek wypadł przez łąkę, ale tu byłem osłonięty przez pagórek. Tak jak mówi tytuł widok tu naprawdę wspaniały. Ale czy najpiękniejszy? Moim zdaniem Suwalszczyzna ma kilka miejsc którym można przyznać równorzędną pierwszą nagrodę. Nie da się wybrać tego naj.
    Zapakowałem się w auto i dalej na podbój okolic. Zatrzymałem się przy keszu "Stary młyn w Udziejku" OP474A. Wysiadłem z auta, rozglądam się po okolicy, a tu nagle zza zakrętu wyłania się lokals. Wyraźnie podchmielony postanawia zawrzeć znajomość. Niestety z tych strasznie namolnych, próbuje mi przekazać miejscowe historie. Aż w końcu zaczepia o temat czy nie podrzuciłbym go dwa kilometry do domu, co też czynię. Przyznam, że nie zrobiłem tego z dobrego serca, ale nadarzyła się świetna okazja by w parę minut pozbyć się natręta i wrócić do szukania  skrzynki. Po udanej akcji przyszedł czas na obejrzenie młyna. Ładnie odnowiony, ale największą siłą jest jego malownicze położenie. Obok przebiega niewielka droga, rzeczka cichutko szumi, a na drugim brzegu niewielka ruina dawnego gospodarstwa. Niezwykle sielski obrazek.


    Tak się złożyło, że kolejny kesz też poświęcony był młynowi. Schowany od niego o jakieś 200m. ale w pięknym miejscu. Przy niewielkiej kapliczce, z dwóch stron był  widok na dwa niewielkie jeziora. Już sama droga do skrzynki pięknie się wije przy jednym z nich. Oczywiście poszedłem obejrzeć i sam młyn. Ten akurat jest trochę zaniedbany i do tego za płotem. Lekko koślawy wydał się idealnym miejsce mieszkania jakiejś czarownicy.  


    Chwila postoju przy keszu "Ewangelicki cmentarz w Łopuchowie" OP6E67. Tutejsze cmentarze ewangelickie są raczej zaniedbane. Mocno zarośnięte z resztkami muru wyznaczającymi ich granice. 
    Kolejny tego dnia czop po odwiercie ze skrzynką "Czop po odwiercie z lat 70. #1" OP6F04. Całe szczęście, że już zboże dawno zebrane. Tutaj z kolei odwiert zabezpiecza coś jak studnia. Ot taka ciekawostka na krótką przerwę w podróży.
    Mniej szczęścia miałem przy  "Park linowy "Twierdza Jaćwingów" OP6E65. Na miejsce przemknąłem lasem i wylądowałem prawie pod samymi linami. Pokręciłem się kilka minut, bo kordy tu szalały i w tym czasie nadjechali pracownicy, którzy chyba zwijali interes. Nie chcąc tłumaczyć się co tu robię wolałem odpuścić szukanie.
    Zostało mi niewiele keszy, a pora była dość wczesna. Postanowiłem cofnąć się trochę po kesza "Zapomniane ruinki koło Cisówka" OP83SX. Miałem go w GPS, ale raczej nie nastawiałem się że znajdę czas by tam dotrzeć. Do tego opis zapowiadający przygodę, ale i możliwe trudności w przedzieraniu się przez suwalskie lasy. Szedłem więc przez ten las na azymut, modląc się by nie wyjść na jakieś bagienko. Ale wyszedłem na porządną drogę leśną. Mniej więcej w moim kierunku więc się jej trzymałem i pewnym momencie natknąłem się na jakąś starą, prawie zapomnianą, która też prowadziła w odpowiednią stronę. I tak wyszedłem na skrzynkę. Okazało się że to prawie spacer po parku. Dziś z gospodarstwa nie pozostało zbyt wiele. Kilka kamiennych fundamentów prawie nad brzegiem jeziora Hańcza. Pewnie ciężko było tu gospodarzyć, ale miejsce do mieszkania z pewnością przepiękne. Przed ruinami zdziwiła mnie piwniczka. Wstawione nowe drzwi, pomyślałem że to może siedziba bimbrownika. Zajrzałem do środka, ale było całkowicie pusto, ale i bardzo czysto. Ciekawe kto i po co ją użytkuje?


    Kolejny kesz  "Góra Zamkowa" OP4E5D i znów czekała mnie krótka wspinaczka. Całe szczęście, że tutejsze górki nie są straszliwie wysokie i można skrócić sobie drogę włażąc prosto po stoku. Tylko trzeba uważać na mokre kłody pod grubą warstwą liści. Śliskie jak lód i przez nie raz wylądowałem na ziemi. Na szczycie czekał na mnie punkt geodezyjny, skrzynka i jak to tutaj bywa, świetny widok. Wracając do auta chyba uratowałem życie zającowi. Gonił go pies, zając obiegł mnie łukiem, a pies trochę się zdziwił i nie mógł się zdecydować czy okrążyć mnie z lewej czy prawej. W końcu się zdecydował i pobiegł dalej, ale zając zyskał dzięki temu trochę na czasie.


    Przy kolejnym prawie zapomnianym cmentarzy poszło sprawnie ze skrzynką " Cmentarz ewangelicki w Sidorówce" OP86K1 i mogłem jechać do ostatniego czopu tego dnia z keszem "Czop po odwiercie z lat 70. #2 - odwiert Szurpiły" OP6F24. Myślałem że jest gdzieś obok, ale nie znalazłem. Ten czop ma formę studzienki przykrytej dwiema klapami. Z ciekawości sprawdziłem czy da się otworzyć i owszem. Nic specjalnie ciekawego. Na dnie z ziemi wystaje jakaś rura. Ale co to, czyżby między kamieniami wygląda jakieś plastikowe pudełko? Wygląda jak kesz więc chyżo do dziury i jak się okazało skrzynka wpadła w moje ręce. Potem przyszło otrzeźwienie, bo jak ja stąd wyjdę? Nie było gdzie nogi zaczepić i po paru próbach i lądowaniu z powrotem na dnie czas było zacząć kombinować. Z kilku kamieni utworzyłem sobie podest, znalazł się tam też jakiś stary przewód z którego zrobiłem pętelkę na nogę i dzięki tej improwizacji wyszedłem na powierzchnię. Trzeba przyznać że miałem więcej szczęścia niż rozumu. Ale jak to po takich akcjach bywa, zadowolenie było ogromne.
    Czekała mnie jeszcze jedna skrzynka "Starowierski cmentarz w Wodziłkach" OP8B38. Spodziewałem się szybkiej akcji, a tymczasem spędziłem tu sporo czasu, a to przez kordy które z racji miejsca trochę latały, no i spoilera też jakoś nie mogłem dopasować do okolicy. W końcu się udało i co cieszy najbardziej FTF wpadł. Była też okazja obejrzeć cmentarz. Groby opisane cyrylicą, a na niektórych zdjęcia zmarłych. Wszyscy mężczyźni   z porządnymi brodami i jak odniosłem wrażenie dość surowym obliczem. Co nie powinno dziwić, bo i życie starowierca jest surowe.


    Słońce chyliło se ku zachodowi, więc czas było wracać do domu. Szkodą, że już było po zmianie czasu i zmierzch zapadał tak szybko. Chciałoby się  pobyć tu jeszcze dłużej, ale cóż, nie na wszystko mamy wpływ.

środa, 21 października 2015

Na puszczańskich ścieżkach

    Oj zebrało mi się tych parę wyjazdów po kesze. Jakoś nie było czasu na bieżące sprawozdania, ale powoli nadrobię. Tym razem parę słów o wyjeździe do Puszczy Białowieskiej razem z MiszkaWu jaki urządziliśmy pod koniec sierpnia. Zuber ukrył tam kilka keszy, a że na piechotę za daleko, samochodem nie można (na szczęście), został rower. No może nie do końca, bo auto tez się przydało do przewozu roweru w miejsca startowe.
    Zaczęliśmy jednak typowo samochodowo. Podjechaliśmy pod kesza "Zapomniany Żołnierz" OP8B43. W lasach białowieskich i okolicach jest trochę miejsc pamięci o żołnierzach Armii Czerwonej. Z wiadomych względów stoją sobie do dziś, ale nikt tu już nie spędza dzieci by czciły "wyzwolicieli" i jedynie miejscowi trochę uprzątną teren, bo jakoś tak jest, że jak ktoś nie był zbrodniarzem to niech sobie leży. To miejsce to w ogóle mała historia Polski w pigułce. Trochę za obeliskiem dla żołnierza radzieckiego są schowane mogiły właścicieli dworu w Jodłówce stojącego do dziś kilkaset metrów dalej. Oprócz tego mogiły żołnierzy polskich NN z września 1939r. Takie bezimienne mogiły są dla mnie najbardziej przejmujące. W archiwach wojskowych taki żołnierz figuruje jako zaginiony, gdzieś może rodzina postawiła symboliczny nagrobek, a wojak leży sobie pod szumiącymi drzewami puszczy.


    Wracając do pobliskiego dworku to podjechaliśmy i tam. Zabytkowy budynek prezentuje się wspaniale. Dwór stojący w swoim oryginalnym miejscu, a nie gdzieś w skansenie. Niestety trochę zaniedbany. W jednym miejscu na dachu robi się siodełko i boje się, że bez pilnego remontu po ostrej, śnieżniej zimie w dachu zrobi się dziura. A jak miałem okazję zaobserwować w kilku miejscach, po zniszczeniu dachu reszta rozpada się w ekspresowym tempie. Tymczasem ktoś obok ustawił ule i na samą myśl o tamtejszym miodzie pociekła mi ślinka. 


    Przy kolejnym keszu  "Rezerwat Czechy Orlańskie" OP8BCA najlepsze są dwie cysterny. Oczywiście zaraz się rodzi podejrzenie, że wcale tam wody nie trzymają, ale osławionego "ducha puszczy". Na obrzeżach tego rezerwatu jest szkółka leśna, gdzie można kupić sadzonki drzew. Prawdziwy hurt, bo jednostką miary są tysiące.


    Czas w końcu przesiąść się na rowery. Dobrym miejscem jest Topiło, mała osada w sercu puszczy. Okazało się że w moim rowerze było słabe ciśnienie w tylnym kole. Dopompowanie niewiele pomogło, ale i powietrze nie schodziło poniżej pewnego poziomu. Postanowiłem się wstrzymać ze zmianą dętki i w ten sposób cały wyjazd przejeździłem na lekko miękkiej oponie.
    W Topile podjęliśmy kesza "Ty-3811" OP8BCG przy parowozie kolejki wąskotorowej. Ładny, nieduży zabytek techniki. Obejrzany, ale czas na nas, bo las czeka. Najpierw prosto jak po sznurku na południe do kesza "Rezerwat Starzyna" OP8BCH. Warto tu wspomnieć o puszczańskich drogach. Jazda po takich to marzenie. Teren jest w miarę płaski. Leśne szutry są twarde, więc odpadają tak częste w lasach luźne piaski. No i wyboi niewiele. A że drogi w dużym procencie biegną po liniach prostych, trudno się zgubić. 


    W drodze po kesza "Rezerwat Sitki" OP8BCJ trochę zdziwiły mnie zabudowania. Nie do końca odrobiłem prace domową i nie wiedziałem że będziemy mijać jakąś leśniczówkę czy gajówkę. Naprawdę daleko od cywilizacji, prawdziwy koniec świata.
    Chyba nie ma sensu opisywać każdego kesza. Najlepsze w nich jest że są wspaniałym pretekstem do wypadu rowerowego. Spotkałem się z opiniami że las jest monotonny. Drzewa i drzewa. Co za bluźnierstwo. Widoki zmieniają się jak w kalejdoskopie, ślady zwierząt, czasem nawet któregoś da się zobaczyć, a najlepsze kiedy las się z nami bawi i w oddali widzimy jakiegoś zwierza, postać, budynek, tunel a w rzeczywistości to drzewa i krzaki stwarzają złudzenia.
    Myślę że warto jednak wspomnieć o niektórych skrzynkach. "Rezerwat Nieznanowo" OP87ZAto był ciekawy spacer. Tak, bo od polany do kesza rowerem raczej jechać się nie da. Co kilkanaście metrów w poprzek drogi leżą zwalone drzewa. Istny bieg przez płotki, a rowerów przecież nie mogliśmy zostawić, jeszcze ktoś ukradnie. 


    Pochwaliłem poprzednio leśne dróżki, ale od reguły zawsze muszą być wyjątki. Do kesza "Most na Leśnej" OP87ZC  podjechaliśmy korzystając ze ścieżki przy torach wąskotorówki. Ścieżka idzie tuż przy torach, albo między nimi i jazda po podkładach powoduje zmęczenie nadgarstków, że o pobolewaniu innej części ciała nie wspomnę. Po drodze natknęliśmy się też na krzyż Lidii i Konstantego z intrygującym memento "I odpuść nam nasze winy...". Po doczytaniu w domu okazało się że symboliczny grób małżeństwa zamordowanego przez Niemców w czasie II wojny światowej. A dowiedziałem się tego z Encyklopedii Puszczy Białowieskiej. Polecam tą stronę bo to prawdziwy skarb wiedzy o puszczy.


    Powoli czas było zjeżdżać na nocleg. Jeszcze krótka wizyta w Białowieży. Kiedy ja się w końcu wybiorę do tamtejszego muzeum? Za to na stacji Białowieża Towarowa czekała nas mała niespodzianka. Dosłownie mała, bo drezyny zrobionej z fiacika jeszcze nie widziałem. Śmiesznie wygląda przy parowozie. 


    Dojechaliśmy do Narewki, gdzie na pobliskim polu biwakowym rozłożyliśmy się z obozem. Nocuję tam chyba już po raz trzeci. Są wiaty, jest kominek gdzie rozpaliliśmy i nawet drzewo specjalnie do paleniska. W górze świeciły gwiazdy, po pobliskiej szosie śmigały wozy straży pożarnej gdzieś do wielkiego pożaru, a my przy piwku i kolacji urządziliśmy długie Polaków rozmowy.
    Pobudka wypadła dość wcześnie, coś na ząb i dalej w trasę. Ten dzień to dla mnie w dużej mierze rajd po keszach które mam zaliczone. Dziwnie zrobiło się przy skrzynce "ted177 uroczysko Zamczysko" OP10C9. Jakoś strasznie tu ponuro mimo słonecznego poranka i znów jak trzy lata temu pogubiły mi się kierunki świata, chociaż zazwyczaj nie mam z tym problemu. I to żeby jeszcze gdzieś w głębokim lesie, a tymczasem tylko ok.100m. od drogi. Musi tam mieszkać jakieś licho.
   Przy keszu "Dąbrowa w Budach" OP88A5 przywitały nas dziwne, niepokojące dźwięki. Okazało się, że jedno z drzew w którym jest kapliczka kołysząc się, po prostu skrzypi. Ma się wrażenie, że już lada chwila drzewo runie, a to jakoś sobie trwa. Jakie tam naprężenia muszą działać? Siła natury jest niepojęta.


    Zostawiliśmy auto we wsi wspomnianej w tytule poprzedniego kesza i znów rowerami ruszyliśmy w puszczę. Na pierwszy ogień poszedł kesz "Tomaszowa Droga" OP88C9. Rzeczywiście jest droga, tylko trochę zapomniana. Czasami przechodzi wręcz w pojedynczą ścieżkę.  Przy keszu znów była okazja by przekonać się jakie spustoszenia uczyniła susza tego lata. Odrobina błota na dnie rzeki która tu płynęła robi przygnębiający widok. Najciekawsze spotkało nas kilkaset metrów dalej. Szukając ewentualnej drogi na skróty trafiliśmy na miejsce po ognisku. Wokół trochę kości  zwierząt. Wyglądało to na tymczasowe leże kłusowników.


    Przy kolejnym keszu "Domek nad Łutownią" OP4EE0 Miszka nie miał szczęścia. Ja mam już tego kesza, ale tym razem spotkaliśmy tam leśników czekających na kolegów z... no właśnie zapomniałem skąd. Z pewnością chodziło o zachodniopomorskie, ale dokładnie nie pamiętam. Pogadaliśmy dłuższą chwilę i oprócz starej wiedzy by w knajpach nie brać potraw z dzikimi grzybami (ewentualnie tylko z pieczarkami lub kurkami), zdobyłem też nową o unikaniu dziczyzny. Chcieliśmy też wyjaśnić o co chodzi z napisami "ekoszuje" spotykanymi na drogowskazach, tablicach, itp. Panowie byli zbyt poważni na takie głupoty, ale trzeba przyznać że do tematu podeszli bardzo emocjonalnie. Zresztą wystarczy poczytać dyskusje między ekologami, a leśnikami by przekonać się że temat ochrony Puszczy Białowieskiej budzi żywe emocje i z obu stron nie jest to już spokojna wymiana argumentów. 


    Do kesza  "Rezerwat Szczekotowo" OP34D8 , którego też już mam dotarliśmy po prostu przez las. Żadnych dróg, ścieżek, tylko na azymut między drzewami. Nie była to najlżejsza jazda, ale mając w perspektywie kilka kilometrów naokoło, wybiera się mniejsze zło. A że las tu stary, krzaków nie ma, przy najmniejszych przełożeniach jakoś idzie do przodu.
    Z rezerwatu Szczekotowo całe szczęście odchodzi jakaś droga którą pojechaliśmy. Po drodze wpadł jeden kesz "Postołowska Tryba" OP87S0 , ale czekał kolejny "Rezerwat Lipiny" OP88C7. W tej części puszczy ścieżki, przecinki i drogi tworzą mały labirynt. Może dla częstych bywalców niezbyt skomplikowany, ale jadąc po tego kesza zawiodła zarówno mapa, jak i GPS. Mapa na papierze i w elektronice jakoś nie chciała się pokrywać z tym co w terenie. Ale korzystając z zasady, chodźmy tędy, widać była tu kiedyś ścieżka, wyszliśmy (tak wyszliśmy, bo jechać się nie dało) do regularnej tryby, a tą jak po sznurku po skrzynkę. 
    Ostatnia paczką dla mnie był kesz  "Rezerwat Dębowy Grąd" OP87QA. Położony przy Hajnowskiej Trybie, którą można uznać za autostradę rowerową w puszczy. Znakomita alternatywa dla tych którzy nie chcą jechać główną drogą z Hajnówki do Białowieży, na której w sezonie jest spory ruch.  
    Jeszcze trochę pokręciliśmy się po lesie i czas było wracać do domu. Pozostał pewien niedosyt. Szczególnie kusi płn.-wsch. kraniec puszczy z Wilczym Szlakiem na czele. No i rozczarował brak zwierząt, ale to przez panujący upał i te pochowały się w chłodnych ostępach. Na pocieszenie była jedna jaszczurka, dwie wiewiórki, zapaszek dzików i piękny las.

sobota, 3 października 2015

Na pograniczu Polski i Prus

    Tytuł taki bo trzeciego dnia wakacyjnego wyjazdu połowa trasy wypadła po części na terenach II RP, a reszta po Prusach Wsch. No może nie po równo, bo trochę więcej w Prusach, ale różnica raczej niewielka. A wszystko zaczęło się od pochmurnego poranka. Czyżby koniec upałów i nie będę już musiał wypijać hektolitrów wody? Próżne nadzieje, bo słońce szybko przebiło się przez chmury, ale muszę przyznać, że jakąś różnicę w powietrzu czułem.
    Daleko nie ujechałem bo już w Trakiszkach zatrzymałem się po skrzynkę "Stara stacja kolejowa Trakiszki" OP5680. Zachowany jest tu drewniany budynek dworca z XIXw. Istne cudo i unikat, bo jakoś nie mogę sobie przypomnieć innego zbudowanego z drewna. Z pewnością są, ale nie za wiele. Zdziwiło mnie tylko, że nie dojeżdża tu żaden pociąg osobowy. Czasowo zawieszony, zlikwidowany na stałe? Internet milczy, a kolejne połączenie kolejowe cichutko sobie odeszło.


    Puńsk przywitał mnie wielkim, jaskrawym napisem z kwiatów "PUNSKAS". Jak to w niewielkich miasteczkach bywa głównym obiektem jest kościół. Neogotycki, ale wśród innych wyróżnia się użyciem kamienia nie tylko w podmurówce. Kiedy zabierałem się do kesza "Punskas" OP5778 z pobliskiego domu wyszedł starszy pan, który miał straszna ochotę z kimś pogadać. Padło na mnie, ale nie żałuję, bo okazał się wielkim gawędziarzem, który potrafi ciekawie opowiadać. Czego to ja się nie dowiedziałem, trochę o Puńsku, trochę o konserwacji zabytków, trochę o dialektach litewskich. 


    Pod koniec Puńska jest kirkut i kesz "Kirkut w Puńsku" OP8309. Mocno zarośnięty, ogrodzony chylącym się ku ziemi betonowym płotem. Są gminy które dbają o cmentarze dawnych mieszkańców czy to żydowskie, czy to ewangelickie. Nie wymaga to chyba jakiś wielkich nakładów i raczej nikt nie oczekuje profesjonalnej renowacji, ale wystarczy chociaż wyciąć co pewien czas krzaki i już miejsce zmienia się na lepsze.
    Dopiero od Puńska zaczęła się mazurska jazda, czyli spore podjazdy i strome zjazdy, ale bez przesady, góry to nie są.  Najbardziej we znaki dała mi się Rowelska Góra, czyli najwyższe wzniesienie na Podlasiu (prawie 300m.n.p.m.). W połowie stanąłem, odsapnąłem i mogłem jechać dalej. Trudy wynagrodziły piękne widoki, których stałym elementem stały się elektrownie wiatrowe. Już o tym pisałem, ale moim zdaniem ciekawie się prezentują i wcale nie psuja krajobrazu.


    Za Wiżajnami po raz kolejny odwiedziłem trójstyk Polski, Litwy i Rosji. Zrobiono nową ścieżkę i parking. Jak widać można. Nie zabawiłem tu długo, bo ile razy można oglądać to samo.
    Jechałem sobie wojewódzką 651 co polecam. Równy asfalt i ruch niewielki, do tego szpaler drzew więc upał też nie doskwierał. Istny raj. Aż nie chciało się zatrzymywać, ale co zrobisz jak kesze po drodze. W Żytkiejmach zasadziłem się najpierw na "Pomnik poległych" OP8B62. Niestety miejscówka cały czas okupowana przez miejscowych co nie dziwi, bo miejsce wymarzone do odpoczynku. Dużo łatwiej nie było przy keszu   "Cmentarz wojenny 1914-1918 w Żytkiejmach" OP3DA5. Natknąłem się na pana który jakiejś swej koleżance żalił się jaka jego była żona była niedobra, a dzieci niewiele od niej lepsze. Może takie użalanie się to jest sposób na podryw? Ale nim skończył miałem okazję przeczytać wszystkie napisy na nagrobkach, coś przekąsić i trochę odpocząć. Zresztą miałem już zrezygnować, gdy w końcu osobnik oddalił się, a ja miałem szanse podjąć kesza.Niestety nie mogę powiedzieć tego o pobliskiej skrzynce przy samej granicy. Miałem nieaktualne informacje sprzed reaktywacji, przez co się nie udało. Ale za to miałem okazję przyjrzeć się granicy z bliska. Droga zagrodzona bramą. Na jednej z drzew wisiała czujka ruchu z którą miałem zabawę, bo jak przechodziłem obok to mrugała swym oczkiem. Ale najlepsza była budka dla ptaków, to znaczy maskowanie pod kamerę. Oko keszera szybko wychwyciło, że nie zamieszka tam żaden ptaszek. Jakby w środku był kesz to dałbym zielone.


    W Żytkiejmach zatrzymałem się jeszcze przy keszu  "Budynek stacyjny kolei Gołdap-Żytkiejmy  OP5606. To jeden ze śladów dawnej linii na której są słynne mosty w Stańczykach. Nie zabawiłem tu długo i zaraz za rogatkami miasteczka wjechałem do Puszczy Rominckiej.Chciałem dostać się do jednego z kamieni upamiętniających polowanie Wilhelma II. Niestety bagno mnie powstrzymało, a nie miałem zbyt wiele ochoty na szukanie jakiejś drogi naokoło. O ile ta w ogóle istnieje.
    Lepiej poszło z keszem "Graty Grety" OP1E50. Co prawda to środek puszczy, ale przy samej drodze więc ze znalezieniem nie było problemu. To znaczy samego miejsca, bo skrzynka wyparowała. Kto ją wyciągnął z takiego miejsca? Obstawiam leśników, bo zwierz raczej nie wyjmie z dołka kilkunastu kamieni i wrzuci je tam powtórnie. 
    Opuszczam puszczę, trochę szkoda, bo jechało się świetnie. Utwardzony szuter, głosy ptaków leśnych i tylko trochę żal że nie spotkałem jakiegoś większego zwierzaka. Za to zaraz czekała mnie atrakcja w postaci dwóch wiaduktów, a może raczej jednego mostu i wiaduktu? Wiadukt numer jeden rozpięty na trzech łukach nad drogą. Spory, daje świadectwo wysiłku jaki włożono w budowę linii kolejowej przez te tereny. Dzięki keszowi "Stary podwójny most kolejowy w Kiepojciach II" OP1E1E wiem że kawałek dalej jest drugi, większy most. Nie wiem czemu nie docierają tu turyści, bo jest tylko ciut mniejszy od tego w Stańczykach. Może przeraża ich półkilometrowy spacer? W zasadzie są to dwa mosty. Jeden na który wchodzi się normalnie z nasypu i drugi na który trzeba się wspiąć. Nie trzeba specjalnej sprawności fizycznej, ale zawsze to jakieś wyzwanie. Łuki pięknie się prezentują nad małą rzeczka płynącą w dole. Stojąc na krawędzi i patrząc kilkanaście metrów w dół może zakręcić się w głowie. 


    Zaraz znów wyjechałem na asfaltówkę 651, by nią dojechać do Gołdapi. Na brak atrakcji nie można narzekać. Stare cmentarze ewangelickie, pałac w Rogajnach czy jezioro Czarne, każdy znajdzie coś dla siebie. I w ten sposób znalazłem się w Gołdapi. Najpierw rozbiłem się na campingu i pojechałem "w miasto". Kiedyś kilkakrotnie byłem tu gościem, więc miasteczko pobieżnie znałem. Nie wiem jak to się stało, że wcześniej nie dotarłem do pobliskiej kwatery Goeringa. Teren rozległy i na dokładną eksploracje można by poświęcić cały dzień. Mnie oczywiście najbardziej interesowała skrzynka "Kwatera wojenna wojsk lotniczych marsz. Goeringa" OP1128. Schowana na jednym z lekkich schronów, pewnie magazynów. Podjechałem też do tajemniczej konstrukcji. Wysadzony schron, a od niego odchodzą betonowe słupy ciągnące się w las. Jedna z teorii głosi, że badano tu silniki odrzutowe. W ogóle na temat tego miejsca nie ma zbyt wielu informacji. Są ogólne wiadomości o kwaterze, ale nawet na stronach pasjonatów ciężko znaleźć coś konkretnego.


    Będąc w Gołdapi nie sposób nie odwiedzić tamtejszego jelenia. Pstryknąłem fotę do virtuala "Szlaki Wanogi XI - Jelenie Kaisera i Wielkiego Łowczego" OP117F i zadumałem się nad pięknie kiczowatym obrazkiem. Jeleń na rykowisku jak się patrzy. Szkoda że nie widziałem na żywo kiedy dla żartu pomalowano go w biało-czarne pasy. A z innych ważnych miejsc wartych odwiedzenia to nie zmienił się kościół, z rynku zniknął pomnik wdzięczności czerwonoarmistom, stacja kolejowa popada w coraz większą ruinę. Największą niespodzianką okazała się wieża ciśnień. Pięknie odnowiona z małą restauracją i miejscem widokowym. Szkoda że tak niewiele wież doczekuje się w Polsce rewitalizacji.


    Czas było wracać na kemping. Dzień powoli się kończył, zachodzące słońce pięknie oświetlało jezioro, a ja kolejny raz zasypiam ledwo przyłożywszy głowę do poduszki.
cdn.

piątek, 18 września 2015

Gdzieś przy granicy

    Noc nad jeziorem Płaskim minęła spokojnie. Wstałem dość wcześnie, rozprostowałem kości, zauważyłem że niektórzy przebudzili się jeszcze wcześniej, czyli byli już na nogach około piątej. Aha, to wędkarze więc nie ma co się dziwić. Śniadanie, zwijanie noclegu i dalej w drogę. Jazda po nieznanym lesie, a szczególnie tak dużym jak Puszcza Augustowska do prostych nie należy. To znaczy podłoże świetne bo twarda ziemia, ale problem pojawia się na rozjazdach. Mapa papierowa to jednak za mało, bo nie wiesz czy to już ten rozjazd, czy może za 500m. jest inny. A nie miałem takiej z oddziałami leśnymi która świetnie sprawdza się w lesie. Całe szczęście technologia GPS prowadziła mnie jak po sznurku.  A mijany las, no cóż, widać że rośnie głównie po to by za parę lat można było zacząć pozyskiwanie drewna. I tak dobrze, że drzewa nie rosną jak po sznurku, co widziałem w paru miejscach Polski.
    Pierwszy cel to trójstyk granic Polski, Litwy i Białorusi. Nie powiem, tu się trochę przygotowałem by w ogóle trafić w to miejsce. Nie ma żadnego szlaku czy drogowskazu co trochę dziwi, bo jednak jest to jakaś atrakcja turystyczna. Z mapy miałem koordynaty, ale w terenie okazało się, że nawet przechodząc 30m. obok nie zauważyłem miejsca. Krzaki i pokrzywy wyższe od człowieka skutecznie utrudniały dojście. W końcu po przedzieraniu się przez mało przyjazną zieleń stanąłem nad rzeczką po stronie polskiej. Trzy słupy pięknie widać, mógłbym nawet przejść na stronę litewską, bo i woda niezbyt głęboka, ale jakoś odpuściłem. Pozostało schowanie kesza, którego specjalnie ciągnąłem z Białegostoku. Wybrałem miejsce kilkadziesiąt metrów dalej, ale z którego wciąż widać słupy graniczne.


    Po wyjechaniu z Puszczy Augustowskiej pierwsza wieś na którą się natknąłem to była Zelwa. Przy jednym z gospodarstw, robiącym za mini skansen ukryta była skrzynka "Zelwa" OP5535. Komuś znudziło się, albo już nie może prowadzić przedsięwzięcia i stare siedlisko jest do kupienia.  Niewielka chatka i zabudowania gospodarcze na końcu świata z pewnością tylko dla prawdziwych pasjonatów.


    Nie zabawiłem tu długo, bo na wschód od Białegostoku, w wioskach przy granicy z Białorusią co drugie gospodarstwo to taki mini skansen. Czas było wrócić do lasów Puszczy Augustowskiej. Zaczęło robić się gorąco, ale las ciągle dawał ochłodę. Zajechałem pod samą granicę z Litwą. Tutaj ukryty był kesz "ted147_przed_szlabanem" OP0DA6. Uniesiony w górę szlaban. Z jednej strony polska tablica z drugiej litewska no i słupek graniczny. Cisza, spokój, żadnych patroli, zaoranej ziemi czy drutów. Takie granice to ja rozumiem (choć jak piszę te słowa nad strefą Schengen zbierają się ciemne chmury). Nie mogłem przepuścić okazji i zdobyć swego pierwszego kesza za granicą, czyli "ted148_za_szlabanem" OP0DA8. Co prawda to tylko około kilometr, ale zadowolenie ogromne. Przy okazji po litewskiej stronie spotkałem klępę z młodym, co to szła w stronę Polski.


    Spory kawałek niestety musiałem jechać po tarce. Każdy rowerzysta wie jaka to mordęga, kiedy przez dłuższy czas czujesz się jakbyś pracował na ubijaku. W końcu w Berżnikach pojawił się asfalt. Krótki postój przy keszu "Ramię w ramię" OP1038, czyli cmentarzu wojskowym z I wojny światowej i dalej w drogę.
    Wąskimi, ale asfaltowymi drogami dojechałem do dawnej strażnicy SG (wcześniej KOP i WOP). Jeszcze przed wejściem do budynku zaczepił mnie inny rowerzysta. Trochę pogadaliśmy ogólnie o rowerach i okolicy, po czym pan odjechał w swoja stronę, a ja poszedłem szukać kesza "Hołny Wolmera - [ Granica II RP ]" OP8742. Jak w przypadku wszystkich keszy keram58 i ta była solidnie przygotowana. Do tego radocha z łażenia po opuszczonym budynku. Można natknąć się na ślady żołnierzy odbywających tu zasadniczą służbę wojskową i wydrapujących na murach datę poboru, jest cela, kancelaria szefa, kapselki na pieczęć przy niektórych pomieszczeniach. Spędziłem tu trochę czasu wchodząc chyba do wszystkich pokoi.


    Jadę dalej tylko coś ruch na lokalnej drodze podejrzanie duży. Wyjechałem na DK16 i wszystko jasne, jest w remoncie, a objazd puszczono przez wąskie, suwalskie ścieżki. Ale to już za mną. Wjechałem na drogę prowadzącą po zachodniej stronie jeziora Gaładuś. Dla takich miejsc warto jeździć rowerem. Po prawej w dole wciąż mam jezioro i co jeden widoczek to lepszy. Teraz też zauważam, że wkroczyłem na tereny z silną mniejszością litewską. Kapliczki niby niczym się nie wyróżniające, ale bez znajomości litewskiego bez szans na poznanie w jakiej intencji są postawione. Był i kesz "Graniczna Gaładuś" OP7332.


    W Burbiszkach odbiłem na zachód. Tak przy okazji to podobają mi się tutejsze nazwy, kto wie może i gdzieś są Psikiszki? A tak bliżej ziemi to brak tu sklepów. Miałem wodę, coś do przegryzienia, nie było źle, ale naszła mnie ochota na coś słodkiego. Kilometry uciekały, a sklepu ni widu ni słychu. Jak ktoś się wybiera w tamte rejony niech robi sobie zapasy w pierwszym napotkanym, bo potem może być ciężko. I tak nie zaspokoiwszy swych pragnień dojechałem do ośrodka Silaine. Było dość wcześnie, bo tak między 16 a 17, ale po obiedzie postanowiłem że tu zostaję na noc. Rozbiłem namiot, posiedziałem w barze przy okazji mogąc się przekonać że to rzeczywiście tereny z silnymi wpływami litewskimi. Cała obsługa mówiła w tym języku, a i większość gości też. Potem poszwendałem się trochę nad jeziorem Sejwy i poszedłem spać z kurami.


cdn.