poniedziałek, 23 marca 2015

Z Sokółki (prawie) do Białegostoku

    W końcu nadszedł czas na dłuższą przebieżkę za miasto. Krótkie kręcenie się po Białymstoku to jednak nie to samo co mała wycieczka w teren. Tak przy okazji naszła mnie mała refleksja na temat wiosny. Nie zaczyna się ona powrotem bocianów, pierwszą jaskółką i dłuższym dniem, a charakterystycznym zapachem obornika rozrzucanego na polu.
    Do Sokółki dotarłem pociągiem i z dworca pojechałem najpierw do opuszczonych koszar carskich, które potem pełniły role szpitala. Znalazłem informację, że niedawno budynek kupił prywatny inwestor i ma wobec niego jakieś plany. Jeśli ma zamiar je realizować to pomyślałem, że to może być ostatnia okazja by je odwiedzić. W Sokółce nie stacjonowały jakieś ogromne ilości wojska, więc wystarczył jeden trzypiętrowy budynek, a obok parterowy większy dom, jak podejrzewam dla kadry oficerskiej. Dom jest używany na cele mieszkaniowe, natomiast koszary popadają w ruinę. Wybite okna, prawie wszystko co metalowe zostało wycięte. Śladem po szpitalu są zachowane kafelki na ścianach w niektórych salach. Jedynie grube mury ceglane opierają się upływającemu czasowi.


    Po drodze zahaczyłem o sokólskie muzeum, głównie by zaliczyć kesza  "STD.01 - Muzeum Ziemi Sokólskiej" OP5A43. Jak większość takich placówek koncentruje się na historii regionu. Na dole dzieje Sokółki i osadnictwa tatarskiego, zaś na górze ciekawa wystawa wyposażenia domu włościańskiego. Trochę się zdziwiłem bo część wyposażenia pamiętam z codziennego użycia przez dziadków, a tkaniny dwuosnowowe do dzisiaj spokojnie leżą sobie na łóżkach.
    Przy wylocie z Sokółki w stronę Białegostoku zastanawiał mnie zawsze komin przemysłowy, chociaż nie widziałem w tamtą stronę żadnej porządnej drogi. Przed wyjazdem sprawdziłem na geoportalu i okazało się, że tereny te zaznaczono jako niedokończoną mleczarnię i oczyszczalnię. Na więcej informacji nie wpadłem. Podejrzewam, że budowę przerwano wraz z upadkiem komunizmu. Terem mleczarni jest niezbyt ciekawy. Niewielki budynek biurowy z którego rozszabrowano wszystko co miało jakąkolwiek wartość. Oprócz tego dwie hale. Jedna przypominająca trochę warsztat, druga kotłownię. Dużo lepiej prezentuje się oczyszczalnia. Pewnie inżynierowie potrafiliby określić przeznaczenie poszczególnych części. Są jakieś baseny z przepustami, połączone kanałami. Coś co nawet ciężko opisać, a wyglądające jak scenografia z pierwszych strzelanek 3D. Ciekawy jest też okrągły budynek ze schodkami w dół, wiodącymi wprost w czarną toń wody. Pomyślałem, że takie miejsce nie może pozostać bez skrzynki i założyłem kesza z zestawu ratunkowego, czyli sam pojemnik z logobookiem i ołówkiem, w myśl zasady: miejsce jest najważniejsze.


    Za Sokółką jechałem przez pola i wsie w których byłem po raz pierwszy. Wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie silny wiatr. Jazda pod niego to była istna katorga. Dobrze, że zadziałał efekt nowości i skupiłem się bardziej na podziwianiu mijanych miejsc. W końcu dotarłem w pobliże skrzynki  "Domek Hobbita" OP84HM. W opisie stoi by iść wzdłuż płotu domu w którym ktoś czasem pomieszkuje. Akurat trafiłem na człowieka wychodzącego z domu i głupio było przedzierać się przez krzaki tuż pod oknami. Zrobiłem małe kółko i oszczędzając sobie i mieszkańcom stresu podjąłem kesza. Niby nic, ale cisza, las i zdziczały sad uczyniły to miejsce magicznym. 


    Jazda rowerem ma ten plus, że czasem dostrzega się szczegóły które umykają gdy jedzie się autem. Mijałem cmentarz w Starej Rozedrance, który z daleka wydawał się jednym z wielu z dominującym lastryko lub marmurem. Dostrzegłem małą perełkę w postaci kapliczki słupowej. Kolejna do kolekcji odwiedzonych. Niewiele ich zostało więc radość podwójna. 


    W Lipinie podjąłem kesza "Kościół w Lipinie" OP82WH. Kościół jakich wiele, za to wieś pięknie położona na skraju Puszczy Knyszyńskiej. Kościół jest na jednym końcu wsi. Na drugim końcu jest coś o wiele ciekawszego. Stary krzyż i drewniana kapliczka. To pierwsza kaplica drewniana tego typu jaką widziałem. Do tej pory spotykałem murowane. Wymaga pilnego remontu, ale wciąż zachwyca swoim pięknem.


    Za Lipiną wjechałem w las. Słońce miło przygrzewało zza drzew, było jednak podejrzanie nisko. Patrząc na zegarek zorientowałem się że zostało mi go jeszcze około 1,5h. Trochę mało, a do Białegostoku jeszcze parę kilometrów. A przede mną jeszcze jeden kesz "Czar Moczar TOBOŁY" OP82WG. Dotarłem na miejsce i coś mi się nie zgadzało. W miejscu opisanym przez kesza byłem rok temu i jest ono przy jednej z licznych leśnych dróg. Tymczasem kordy prowadzą w las i nawet podszedłem za wskazaniami GPS by upewnić się do końca. Trochę pokręciłem się rowerem po okolicznych dróżkach, ale zapomniałem gdzie dokładnie jest pamiątkowy kamień. 
    Miałem poważne obawy czy zdążę wyjechać z lasu przed zmierzchem, postanowiłem więc jechać do nieodległej Czarnej Białostockiej. Na dworcu czytam rozkład i okazało się, że pociąg jest za pięć minut. Świetne wyczucie czasu. Trochę humor popsuł mi ten ostatni nieznaleziony kesz, ale będzie okazja wrócić, by trochę powłóczyć się po lesie.

niedziela, 22 marca 2015

Jesień na Lubelszczyźnie

    Chyba każdy keszer zwrócił uwagę na Lubelszczyznę. Od pewnego czasu powstaje tam sporo skrzynek zakładanych przez Witolda Klizę i spółkę. Powszechne jest narzekanie na jakość skrzynek, ale dla mnie ma to trzeciorzędne znaczenie. Ważne, że dzięki nim odkryłem piękny kawałek Polski do którego wrócę jeszcze nieraz. Oto parę wspomnień z wyjazdu sprzed pół roku.
    Wybrałem się tam pod koniec września. Pogodę miałem wspaniałą, chociaż nocki były już chłodne. Wyjazd był po taniości, obiady podgrzewałem na kuchence turystycznej, a spałem na świeżym powietrzu. Niestety finanse nie pozwalają na wszelkie wygody.
    Pierwsza skrzynka na trasie to "Lotnisko Krzewica - GeoHotel" OP83ZN. Zjechałem z krajowej 19-stki by polnymi drogami dotrzeć na tereny dawnego lotniska. Akurat zaczynało świtać, a w lekkiej porannej mgle widziałem sporo saren pasących się na polach. Budynki po lotnisku to dziś jedynie ruiny na skraju lasu. Lotnisko zawsze było trawiaste, więc dziś rośnie na nim kukurydza. Miejsce niby niepozorne, ale z ciekawym klimatem, warte odwiedzenia.


    Jak przy innych większych wyjazdach nie będę opisywał kesza po keszu, a jedynie te które utkwiły mi w pamięci. W ten sposób przeskoczę od razu do Radzynia Podlaskiego. Do tej pory miasto kojarzyłem jedynie jako nazwę na mapie. Jakie było moje zaskoczenie, że istnieje tam piękny pałac. Na dziedziniec wchodzi się bramą, gdzie schowano kesza "RADZYŃ PODLASKI – pałac" OP807E. Co prawda wnętrza nie są przeznaczone do zwiedzania, ale to co na zewnątrz jest wspaniałe. Szczególne wrażenie robią liczne rzeźby. Oprócz postaci ludzkich częstym motywem są też zwierzęta. Pałac ładnie komponuje się z pobliskimi stawami, mimo że teren od tej strony jest jakby trochę zapomniany.


     Kock kojarzy się głównie z ostatnią bitwą polskiej wojny obronnej we wrześniu 1939r. Najbardziej przejmującym śladem po tym wydarzeniu jest cmentarz. Spodziewałem się, że jest większy, ale tak miałem okazję zatrzymać się chwilę przy większości nagrobków. Zastanawiałem się kim byli ci żołnierze, kogo zostawili w domu, jakie mieli marzenia, plany? Z bardziej przyziemnych rzeczy jest kesz "Cmentarz wojenny w Kocku" OP80J5.


    Nie spodziewałem się, że na Lubelszczyźnie jest tyle śladów po rodach magnackich. W Lubartowie można obejrzeć pałac Lubomirskich. Gdyby nie kesz  "Pałac Lubomirskich" OP80CR poprzestałbym jedynie na obejrzeniu budynku. A tak przeszedłem się jeszcze po parku. Początkowo wydaje się zwyczajny, jeden z wielu, ale w jednym z jego końców jest staw, który wygląda szczególnie malowniczo. I nawet nieznalezienie kesza nie popsuło mi przyjemności ze spaceru parkowymi alejkami.


    W końcu zawitałem do Lublina. Zacząłem od kesza "Kalina" OP1220. Jak widzieliście blokowisko w jednym mieście to tak jakbyście zobaczyli wszystkie. Skrzynka w miejscu tak nie wyróżniającym się niczym, że aż pamiętam ją do dziś. 
    Początkowo szukałem skrzynek przy miejscach ciekawych, ale jednak leżących z dala od tradycyjnych szlaków turystycznych. Z nich wszystkich szczególnie na plus wyróżnia się kesz "Czwartek"  OP5E61. Jest to nazwa wzgórza na którym stoi kościół. Najpierw idzie się starą, wąska uliczką, by potem wspiąć się stromymi schodami. Najciekawszy jest jednak widok z góry. Dobrze widać stąd zamek lubelski i starówkę. Widok psuje skrzyżowanie bazarku z zajezdnią PKS, ale można na to przymrużyć oko.


    Ciekawe jest to, że w pamięci tkwią kesze pokazujące nic. Jeden taki za mną, a już drugi się wychyla "NA Górki Czechowskie (pierwsza)" OP0EE9. Autor ma z takimi miejscami zapewne jakiś związek emocjonalny, ale ja widzę jedynie zdziczałe pola i trochę nowej zabudowy jednorodzinnej. Tak, ta skrzynka na zawsze utkwi w mej głowie. 
    We wrześniu dni są coraz krótsze, więc nic dziwnego, że mimo dość wczesnej godziny ostatnie kesze tego dnia przyszło mi szukać po ciemku. Ale i ciemność jest czasem sprzymierzeńcem keszera. Przy skrzynce "Mostek" OP23FF jest zakaz wejścia na tytułowy obiekt. Rzeczywiście stan może i mógłby być lepszy, ale chodziłem po gorszych ruinach. Korzystając z ciemności wemknąłem się na górę i pochylony by nie widać mnie było zza barierek odszukałem skrzynkę. 
    Dzień drugi przywitał mnie mocno zamglony. Do tego próbował padać deszcz, ale ostatecznie się nie zdecydował i poprzestał na paru kroplach. Poranek postanowiłem poświęcić na zwiedzanie starówki. Jeszcze poprzedniego wieczora znalazłem dobre miejsce parkingowe, ale trochę oddalone od celu, ale od czego są rowery miejskie.Chodziłem sobie starymi uliczkami, za przewodnika mając kesze. Najbardziej zdziwiło mnie zaniedbanie tutejszego Starego Miasta. Wąskie, brukowane uliczki, stare kamieniczki czy bramy miejskie mogą być perełką turystyczną. Niestety miejsce jest niedoinwestowane. Głównie przez brudne i obtłuczone fasady kamienic okolica trochę traci na uroku. Przynajmniej w dzień, bo jak potem spacerowałem wieczorem, to gdy mniej widać, wszystko wydaje się piękniejsze. Na dobre kesze nie ma co liczyć, może poza "Pomnik Józefa Czechowicza" OP82BU. Autor sprytnie wykorzystał sam pomnik do ukrycia skrzynki.


    Opuściłem na jakiś czas  najstarszą część Lublina i pojechałem na Majdanek. Chyba wszyscy wiedzą, ze mieścił się tu niemiecki obóz koncentracyjny, który pochłonął 78tyś. ofiar. Niedawno oglądałem program, gdzie dowiedziałem się, że po wkroczeniu Armii Czerwonej teren zajęło NKWD i stworzyło obóz filtracyjny. Pierwsze co zobaczymy to ogromny pomnik poświęcony ofiarom obozu. Z bliska aż przytłaczają tony betonu. Szedłem przez obóz i jak zwykle naszły mnie myśli, jak niektórzy ludzie mogli tak nisko upaść, by wymyślić fabrykę śmierci. Na koniec zawitałem do krematorium. I mimo, że od tragicznego czasu minęło już tyle lat, to wewnątrz źle się czułem. Niezbyt często mi się to zdarza, ale ucieszyłem się gdy wyszedłem z powrotem na zewnątrz.


    Opuściłem teren obozu, ale jeszcze chwilę posiedziałem w aucie by ochłonąć po tej wizycie. Pokręciłem się potem chwilę po obrzeżach Lublina, by wieczorem wrócić do centrum. Trzeba przyznać, że jak wcześniej pisałem wydaje się po zmroku ładniejsze, ale chodzenie niektórymi uliczkami po ciemku jakoś nie wydało mi się bezpieczne. Przy okazji warto wspomnieć o serii keszy Lubelski Street Art. Lubię jak sztuka wychodzi na ulicę. A szczególne upodobanie mam do murali. Zazwyczaj upiększają okolicę zdominowaną przez szary beton, albo trochę zasłaniają nieremontowaną od lat elewację. Oczywiście jeżeli malujący ma odpowiednie zdolności, bo w Białymstoku jest jeden taki... brr aż mnie ciarki mnie przeszły na temat szkaradztwa (zainteresowanych odsyłam na Zielone Wzgórza i kibicowski mural z ul. Zielonogórskiej).
    Nastał poranek dzień trzeci. Do Białegostoku postanowiłem wracać przez Kazimierz Dolny. Coś tam po drodze znalazłem, ale kesze raczej bez historii. No nie tak zupełnie. Przecież jest Nałęczów. Uzdrowisko, więc pierwsze skojarzenie to tłumy emerytów. Miałem jednak ogromne szczęście i na miejsce dotarłem w niedzielny poranek, gdy kuracjusze chyba odsypiali sobotnie balety. Oczywiście park zdrojowy zachwycił mnie swym pięknem, dom Żeromskiego mimo, że akurat nieczynny też oczarował. Jest jednak kesz "bacza & Yuriko 3 - Kościółek w Nałęczowie" OP5B85, który każe zatrzymać się na dłużej. Dzięki niemu wysłuchałem mszy, bo akurat nie chciało mi się chodzić nigdzie indziej. Gdy ludzie się rozeszli zacząłem poszukiwania, a że kordy są takie sobie miałem możliwość zapoznania się dość dokładnie z budynkiem kościoła. Nie ma co żałować, bo jest naprawdę urokliwy, ale okazuje się, że kesz i tak jest w miejscu dość pospolitym.


    W Kazimierzu raczej nie ma skrzynki, która jakoś utkwiła mi w pamięci. Był za to ogromny tłok. Pierwsza rzecz to gdzie zaparkować auto nie płacąc przy okazji jak za nocleg w hotelu. Autko z tych mniejszych więc i miejsce jakimś cudem się znalazło. Potem spacer ulicami miasteczka. Początkowo, jako osobę aspołeczną trochę przerażały mnie tłumy turystów, ale w tym miejscu jest coś takiego, że po pewnym czasie przestajesz ich dostrzegać. Na jeden metr kwadratowy przypada taka ilość architektonicznych perełek, że ludzie w tle stają się nieistotnym szumem. Poza tym, Wisła to piękna rzeka i da się znaleźć spokojne miejsce, by z góry popatrzeć na jej wody i okolice. Nie wiem jak to się stało, ale w Kazimierzu spędziłem kilka godzin i to wcale nie z powodu trudności w poszukiwaniu skrzynek. Kilka razy ciągnęło mnie na tamtejszy rynek i jakoś nie mogłem pożegnać się z miastem. Do tej beczki miodu dodam łyżkę dziegciu. A to z powodu rajdu jaki się akurat odbywał. Zawodnicy w normalnym ruchu mieli przejechać z jednego OS-u na drugi zgodnie z przepisami, ale jakbym parę razy nie łapał pobocza to niektórzy skończyli by wyścig na czołówce ze mną, albo jakimś innym kierowcą. Już nigdy nie uwierzę, że kierowca sportowy poza wyścigiem to normalny człowiek.


    Został powrót do Białegostoku, a kilometrów przede mną że ho ho. Co prawda keszy niewiele, ale w odtwarzaczu leciała płyta z trójkowym topem wszechczasów, więc najchętniej zatrzymałbym się gdzieś w płn. rejonach Estonii. A tymczasem jest kesz "Kolej do Hajnówki i jeszcze dalej...." OP09DE. Co jest w niej ciekawego? Dla większości pewnie nic. Ale ja uwielbiam rower, pociąg i samochód jako środek transportu. Właśnie w tej kolejności. Połączenie dwóch elementów wywołuje wręcz banana na mej twarzy. Mogłem więc wejść na wiadukt kolejowy, spojrzeć w oba kierunki podziwiając szyny ginące gdzieś za linią horyzontu i do tego odszukać skrzynkę. Niby mała rzecz a cieszy ogromne. 
    Ciemno wszędzie , głucho wszędzie a ja wróciłem do domu. Wiem już, że na Lubelszczyznę wrócę jeszcze nie raz. Tutejsze niepozorne kesze prowadzą czasem w naprawdę piękne miejsca. W części z nich diabeł mówi dobranoc. I to jest właśnie piękne.

piątek, 6 marca 2015

Po obu stronach Wisły

    Wiadomo jak to jest z keszami. Wokół domu w końcu się kończą, więc pozostaje przystopowanie z zabawą, albo wyjazdy gdzieś dalej. Niestety, albo stety z Białegostoku w miarę tanie połączenie do miejsca ze sporą ilością keszy to kierunek Warszawa. Było to dla mnie miasto obojętne, a dzięki kilku wizytom odkrywam, że da się lubić, chociaż czasem pokazuje i gorsze oblicze.


    Scenariusz ten sam jak i ostatnio. Autobus z samego rana, metrem do centrum i zacząłem "keszozwiedzanie". Jak to zwykle bywa z miejskimi keszami sporo nie dało się znaleźć. Głównie przez ludzi w nieodpowiednim miejscu, czasem kordy mocno zwichrowane, a czasem brak pomysłu na rozgryzienie schowania.
    Wysiadłem pod głównym punktem stolicy, czyli PKiN. To jest dla mnie symbol tego miasta. Nie syrenka, nie starówka, a ten dar byłego bratniego narodu. Mi się podoba, a co ciekawe dał sobie radę w nowych czasach i wcale nie zaginął wśród nowoczesnych wieżowców. Po pierwszych dwóch niepowodzeniach w jego najbliższej okolicy, bardziej łaskawy okazał się kesz "Miejsce masowej egzekucji Polaków" OP84PW. I tu nastąpiło ogromne zdziwienie. Przecież tam przewalają się setki ludzi, a podjąć kesza da się nie zwracając na siebie uwagi. Czytałem logi i nie wierzyłem, a to jednak prawda. Chyba ludzie są zabiegani za swoimi sprawami, a pomnik... był, jest i będzie. Ktoś się nim zainteresował? To nie moja sprawa, pędzę dalej.
    Ulica Chmielna to już zupełnie inna bajka. Kilkaset metrów dalej a już klimat całkiem inny. Ludzie jakby wolniej chodzą, a i zdecydowanie ich mniej. Powiedziałbym nawet, że prawie w ogóle, ale to chyba pora dnia zrobiła, bo było wcześnie i sklepy były jeszcze zamknięte. Dzięki temu podjęcie kesza "Ulica CHMIELNA" OP38D5 nie zajęło mi sporo czasu. 
    Z miejskimi keszami bywa jeden problem. Często nie da się do nich dojść na azymut.  Tak  było w przypadku dwóch keszy "Jeleń" OP1632 i "Pałac Brzozowskich" OP2D5E. Trzeba było wyłączyć kompas i iść przy pomocy mapy. Pałac choć trochę odrapany i wyglądający na opuszczony (tak jednak nie jest), to wciśnięty między inne budynki wygląda intrygująco. Tylko patrzeć jak pod same drzwi zajedzie powóz z którego wysiądzie dżentelmen w cylindrze. Jeszcze ciekawszy był jeleń który ukrył się w jednym z podwórek. Nawet bym nie pomyślał, że takie coś można znaleźć w Warszawie, żywcem wyjęte z jakiejś siedziby nadleśnictwa.


    Na placu Trzech Krzyży jakieś szaleństwo komunikacyjne. Pędząca kolumna notabli, zaraz potem pojawiła się drogówka i zatrzymała się tuż obok kesza "Kościół św. Aleksandra" OP7847. Znowu pech, ale nie, szybko się naradzili i przejechali na drugą stronę kościoła. Niestety do wnętrza nie zajrzałem bo akurat trwała msza. Samo dojście do placu nie nastrajało optymistycznie. Beton z prawej, beton z lewej i z przodu. I gdyby to były jeszcze piękne kamienice. 


    Czas wyrwać się z ulic i wkroczyć na bardziej przyjazne tereny. Szybko poszło ze skrzynką "Dom Loży Masońskiej" OP2185. Przy kolejnej "Schody Odeskie" OP2382 ktoś się kręcił i myślałem, że z szukania nici. Na całe szczęście to był inny keszer, który skrzynkę miał już w ręku, więc ją przejąłem i pozostało mi tylko ja schować. Same schody na zdjęciach są jakby większe, ale i tak na żywo prezentują się wspaniale. Szczególnie widok z ich szczytu. Uwielbiam kiedy w mieście są otwarte przestrzenie. Pod schodami zrobiłem sobie dłuższą przerwę na kanapki i herbatę i posilony ruszyłem dalej.


    Zahaczyłem o skrzynkę "Elizeum" OP311F i przy okazji popatrzyłem na wystawę plenerową Muzeum Wojska Polskiego. Kolejny kesz "Gazownia na Powiślu" OP2FC3 wydawał mi się tylko punktem do statystyk. Myliłem się jednak. Może resztki zbiorników na gaz nie wyglądają zbyt imponująco w otoczeniu gierkowskich bloków, ale od czego jest wyobraźnia. Jakby to wyglądało dzisiaj? I myśl psychopaty: a jakby to dziś wybuchło?
    Pod mostem Poniatowskiego wypożyczyłem rower i przejechałem na drugi brzeg Wisły. Pierwsza w tym roku, choć trochę krótka przejażdżka rowerem z wypożyczalni. Zostawiłem go pod Stadionem Narodowym, który mnie zdziwił z braku kesza. Sporo czasu spędziłem w Parku Skaryszewskim. Wydaje się trochę opustoszały, ale to tylko złudzenia. Idziesz, niby pusto, dochodzisz w miejsce kesza, a tu na ławce ktoś przesiaduje i nie wygląda by miał się w najbliższym czasie ruszyć. Zdobyłem co mogłem, aż w końcu pomógł mi trochę grad, a potem  śnieg. Przy skrzynce "Kamionkowskie błonia elekcyjne" OP6E48 w ciągu minuty zrobiło się biało i pusto. Pogoda mnie tego dnia jeszcze zaskoczyła. Raz słońce, raz śnieg, jak to w marcu. Mogłem spróbować tych keszy w parku, których wcześniej nie dałem rady, ale mokra pulpa jakoś zniechęciła mnie do bobrowania w dziuplach i innych zakamarkach.


    Trochę naokoło dotarłem do mostu Syreny, a lepiej powiedzieć do tego co z niego zostało, bo w tym miejscu jest teraz nowy. Dwa filary wydały mi się trochę małe, jak na most wiślany, ale doczytałem że w założeniu to była tymczasowa przeprawa saperska. Niby dwa kloce betonu, a prezentują się całkiem ładnie na tle mostu Świętokrzyskiego.


    Stara Praga nie okazała się dla mnie łaskawa. Znów się rozpadało, a ja bardziej skupiłem się na szukaniu miejsca gdzie można trochę się schować. Chwilę wcześniej udało mi się tylko podjąć kesza "Remiza Strażacka" OP1DAE. Port Praski ogrodzony i coś tam budują. Kamienice które powinny nadawać charakter tej dzielnicy mocno zaniedbane. Prawdę mówiąc trochę się obawiałem
samotnych spacerów po tej dzielnicy. Może dobrze trafiłem, a może opowieści o gorszych dzielnicach w Polsce są zawsze mocno przesadzone?


    Koło zoo spotkałem dziwne zwierzę. Groźne niesłychanie i krzywo patrzące na poszukiwanie kesza  "Żyrafa" OP2401. Nie wiem czy jej matka na jakiegoś smoka się nie zapatrzyła, bo ryj ciut podobny.


    Krótki spacer brzegiem Wisły zaowocował znalezieniem skrzynki "Park linowy" OP261D. W końcu dotarłem do kesza "Fort Śliwickiego - fabryka podróbek" OP182B. Jedyny problem to wejście do środka. Szedłem dookoła sprawdzając wszystkie drzwi i okna by finalnie znaleźć jedyne wejście prawie w punkcie z którego rozpocząłem okrążenie. Ciekawe jakie skarby kryją się na wyższym poziomie. Jedyną opcją jest zwiedzenie piwnic. W środku nie zostało zbyt wiele z dawnego wyposażenia. Trochę starych lamp, kable elektryczne, drzwi, z dwie zdezelowane szafy. Największą atrakcją są jednak podróbki które masowo tu produkowano. Jedna z podłóg sal jest wręcz usłana buteleczkami perfum, etykietami do nich, a także do zagranicznych trunków. Parę butelek jakiegoś koniaku nawet się uchowało. Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że były to tereny milicyjne. 


    Zaczęło już się ściemniać, więc nadeszła pora by niepostrzeżenie wejść na most Gdański. Chciałem z prawego brzegu, ale wydało mi się to zbyt brudzące, a ciuchów na zmianę brak. Od drugiej strony wejście jest bezproblemowe. Wcześniej ledwo już chodziłem zmęczony całodziennym spacerem po mieście. Jednak na kładce technicznej pojawiła się adrenalina i nogi wręcz same niosły. W dole szumiała Wisła, wcale nie uspakajając, a wręcz dająca do myślenia co by się stało jakby jeden z elementów przejścia okazał się mocno skorodowany. Najfajniej było kiedy górą przejeżdżały pociągi. Lekko drżała konstrukcji, choć hałas nie taki wielki jak się spodziewałem. Szkoda tylko, że nie trafiłem na porządny, długi towarowy. Skrzynka raczej bezpieczna,  chociaż trochę się bałem czy nie jest pod jakimś specjalnym nadzorem w związku z niedawnym pożarem Łazienkowskiego.


    Kolejna wycieczka do Warszawy za mną. Idzie wiosna, więc może czas odwiedzić jakieś stołeczne lasy?