poniedziałek, 23 marca 2015

Z Sokółki (prawie) do Białegostoku

    W końcu nadszedł czas na dłuższą przebieżkę za miasto. Krótkie kręcenie się po Białymstoku to jednak nie to samo co mała wycieczka w teren. Tak przy okazji naszła mnie mała refleksja na temat wiosny. Nie zaczyna się ona powrotem bocianów, pierwszą jaskółką i dłuższym dniem, a charakterystycznym zapachem obornika rozrzucanego na polu.
    Do Sokółki dotarłem pociągiem i z dworca pojechałem najpierw do opuszczonych koszar carskich, które potem pełniły role szpitala. Znalazłem informację, że niedawno budynek kupił prywatny inwestor i ma wobec niego jakieś plany. Jeśli ma zamiar je realizować to pomyślałem, że to może być ostatnia okazja by je odwiedzić. W Sokółce nie stacjonowały jakieś ogromne ilości wojska, więc wystarczył jeden trzypiętrowy budynek, a obok parterowy większy dom, jak podejrzewam dla kadry oficerskiej. Dom jest używany na cele mieszkaniowe, natomiast koszary popadają w ruinę. Wybite okna, prawie wszystko co metalowe zostało wycięte. Śladem po szpitalu są zachowane kafelki na ścianach w niektórych salach. Jedynie grube mury ceglane opierają się upływającemu czasowi.


    Po drodze zahaczyłem o sokólskie muzeum, głównie by zaliczyć kesza  "STD.01 - Muzeum Ziemi Sokólskiej" OP5A43. Jak większość takich placówek koncentruje się na historii regionu. Na dole dzieje Sokółki i osadnictwa tatarskiego, zaś na górze ciekawa wystawa wyposażenia domu włościańskiego. Trochę się zdziwiłem bo część wyposażenia pamiętam z codziennego użycia przez dziadków, a tkaniny dwuosnowowe do dzisiaj spokojnie leżą sobie na łóżkach.
    Przy wylocie z Sokółki w stronę Białegostoku zastanawiał mnie zawsze komin przemysłowy, chociaż nie widziałem w tamtą stronę żadnej porządnej drogi. Przed wyjazdem sprawdziłem na geoportalu i okazało się, że tereny te zaznaczono jako niedokończoną mleczarnię i oczyszczalnię. Na więcej informacji nie wpadłem. Podejrzewam, że budowę przerwano wraz z upadkiem komunizmu. Terem mleczarni jest niezbyt ciekawy. Niewielki budynek biurowy z którego rozszabrowano wszystko co miało jakąkolwiek wartość. Oprócz tego dwie hale. Jedna przypominająca trochę warsztat, druga kotłownię. Dużo lepiej prezentuje się oczyszczalnia. Pewnie inżynierowie potrafiliby określić przeznaczenie poszczególnych części. Są jakieś baseny z przepustami, połączone kanałami. Coś co nawet ciężko opisać, a wyglądające jak scenografia z pierwszych strzelanek 3D. Ciekawy jest też okrągły budynek ze schodkami w dół, wiodącymi wprost w czarną toń wody. Pomyślałem, że takie miejsce nie może pozostać bez skrzynki i założyłem kesza z zestawu ratunkowego, czyli sam pojemnik z logobookiem i ołówkiem, w myśl zasady: miejsce jest najważniejsze.


    Za Sokółką jechałem przez pola i wsie w których byłem po raz pierwszy. Wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie silny wiatr. Jazda pod niego to była istna katorga. Dobrze, że zadziałał efekt nowości i skupiłem się bardziej na podziwianiu mijanych miejsc. W końcu dotarłem w pobliże skrzynki  "Domek Hobbita" OP84HM. W opisie stoi by iść wzdłuż płotu domu w którym ktoś czasem pomieszkuje. Akurat trafiłem na człowieka wychodzącego z domu i głupio było przedzierać się przez krzaki tuż pod oknami. Zrobiłem małe kółko i oszczędzając sobie i mieszkańcom stresu podjąłem kesza. Niby nic, ale cisza, las i zdziczały sad uczyniły to miejsce magicznym. 


    Jazda rowerem ma ten plus, że czasem dostrzega się szczegóły które umykają gdy jedzie się autem. Mijałem cmentarz w Starej Rozedrance, który z daleka wydawał się jednym z wielu z dominującym lastryko lub marmurem. Dostrzegłem małą perełkę w postaci kapliczki słupowej. Kolejna do kolekcji odwiedzonych. Niewiele ich zostało więc radość podwójna. 


    W Lipinie podjąłem kesza "Kościół w Lipinie" OP82WH. Kościół jakich wiele, za to wieś pięknie położona na skraju Puszczy Knyszyńskiej. Kościół jest na jednym końcu wsi. Na drugim końcu jest coś o wiele ciekawszego. Stary krzyż i drewniana kapliczka. To pierwsza kaplica drewniana tego typu jaką widziałem. Do tej pory spotykałem murowane. Wymaga pilnego remontu, ale wciąż zachwyca swoim pięknem.


    Za Lipiną wjechałem w las. Słońce miło przygrzewało zza drzew, było jednak podejrzanie nisko. Patrząc na zegarek zorientowałem się że zostało mi go jeszcze około 1,5h. Trochę mało, a do Białegostoku jeszcze parę kilometrów. A przede mną jeszcze jeden kesz "Czar Moczar TOBOŁY" OP82WG. Dotarłem na miejsce i coś mi się nie zgadzało. W miejscu opisanym przez kesza byłem rok temu i jest ono przy jednej z licznych leśnych dróg. Tymczasem kordy prowadzą w las i nawet podszedłem za wskazaniami GPS by upewnić się do końca. Trochę pokręciłem się rowerem po okolicznych dróżkach, ale zapomniałem gdzie dokładnie jest pamiątkowy kamień. 
    Miałem poważne obawy czy zdążę wyjechać z lasu przed zmierzchem, postanowiłem więc jechać do nieodległej Czarnej Białostockiej. Na dworcu czytam rozkład i okazało się, że pociąg jest za pięć minut. Świetne wyczucie czasu. Trochę humor popsuł mi ten ostatni nieznaleziony kesz, ale będzie okazja wrócić, by trochę powłóczyć się po lesie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz