wtorek, 9 czerwca 2015

Ściana wschodnia

    Jakoś nigdy nie złożyło się by wybrać się po jedynego kesza do Krynek. Miasteczko leży tak nie po drodze do czegokolwiek, że ciężko zawitać w jego progi. Przynajmniej keszersko, bo zdarzyło mi się tu być parę razy, ale w zupełnie innym celu.
    Na wycieczkę załapał się MiszkaWu, planował też crl_ost, ale jakoś nie możemy zgrać terminów. Wyjazd tradycyjnie wcześnie rano. Pociągiem do Sokółki i już przed siódmą byliśmy na sokólskim dworcu. Najpierw pojechaliśmy do mojej skrzynki w nieukończonej oczyszczalni. Miejsce specjalnie się nie zmieniło, więc miałem chwilę czasu na solidny odpoczynek po jakiś dwóch, trzech kilometrach drogi.
    Z oczyszczalni wróciliśmy do Sokółki skąd drogą lokalną dotarliśmy do Starej Kamionki. Nie da się napisać, że mijaliśmy niepowtarzalne wsie, zapierające dech w piersiach widoki. Było po prostu ładnie i dla mnie to wystarczy by pokonywać kolejne kilometry rowerem.
    W Kamionce Starej od razu skierowaliśmy się na dawny cmentarz. Niewiele po nim pozostało. Zauważyłem kamienie osadzone na sztorc, będące miejscami grobów. Znaleźliśmy skrzynkę "Powyginane drzewa" OP89AR i zostało obejrzenie pomnikowego drzewa. Stara, uschnięta sosna rozpina wciąż swe konary. Wygląda trochę niepokojąco nawet w świetle dnia, a jakby było przy pełni księżyca? Jednak co głównie przykuwa uwagę to jej pień. Skręcony niczym świder, czyni to drzewo wyjątkowym. A tabliczka, że to obiekt badań naukowych (pierwszy raz coś takiego widziałem) dodaje dodatkowego smaczku.


    Kawałek dalej kolejna skrzynka 3po3  "U Pana Boga w Wierzchlesiu" OP89AM. Kolega keszer ma niezwykły dar zakładania skrzynek, które na pierwszy rzut oka są trochę pośrodku niczego. Ale wystarczy odwiedzić kilka jego keszy, by znaleźć punkt wspólny, czyli cudowny spokój. Do tego zawsze wynajdzie lokalne ciekawostki znane naprawdę nielicznym i mamy przepis na ciekawy kesz.
    Wróciliśmy do Kamionki Starej skąd dalej pojechaliśmy na wschód. Teren lekko pagórkowaty zapewniał ciekawe widoki. Pewną ciekawostką okolicy są liczne kopalnie żwiru. Można sobie podpatrzyć jak działa takie przedsiębiorstwo.


    Dotarliśmy do Palestyny (tej podlaskiej). Nazwa jest pamiątką po Żydach, którzy w tych okolicach zajmowali się rolnictwem. Nawet nie wiedziałem, że niewielka część społeczności żydowskiej żyła z pracy na roli. Dzięki keszowi "Palestyna (podlaska)" OP87EE teraz już wiem. Bez problemu da się dotrzeć do informacji o życiu w jednej z takich wsi, a mianowicie w Kolonii Izaaka. Poza różnicami religijnymi niewiele różnili się od chrześcijańskich sąsiadów. Co ciekawe jedynie ubierali się trochę inaczej, korzystając z materiałów fabrycznych, gdy inni chłopi chodzili w samodziałach.
    Dalsza droga zaczęła przebiegać czasem lekko pod wiatr. A że wiało solidnie dało to się odczuć w nogach. Jechaliśmy wzdłuż granicy do kesza "Usnarz - Punkt widokowy" OP82QX. Lubie czytać poprzednie logi, może ktoś dodał coś od siebie, zauważył coś więcej. Przeważają głosy że okolica piękna, ale znów środek niczego. W końcu wpis crl_ost który też dotarł tu rowerem. Zgadzam się całkowicie z tym, że by docenić to miejsce trzeba przyjechać tu rowerem. Mieć czas na rozejrzenie się, dostrzec szczegóły. Autem też będzie wspaniale, ale jednak krajobraz wtedy lekko się rozmywa.


    W pobliskim Usnarzu chciałem zobaczyć resztki dawnego majątku. Trochę się rozczarowałem bo na miejscu zastałem kilka koślawych zabudowań i remizę OSP. Śladem jest jedynie ruina jakiejś kamiennej budowli. Korzystając z okazji podjechaliśmy pod sam pas graniczny. Za znakiem nic się nie zakrzywia. Strasznie sztuczna ta granica.


    Przyjemną asfaltówką dojechaliśmy do Krynek. Najpierw odwiedziliśmy kirkut i znaleźliśmy kesza  "Kirkut w Krynkach" OP0FBE. Sam cmentarz jest częściowo zadbany. To znaczy  w połowie powycinano krzewy odsłaniając nagrobki. Na macewach powoli zacierają się napisy, czas robi swoje. Mimo zniszczeń wojennych jak i późniejszych to wciąż jeden z większych cmentarzy żydowskich na Podlasiu.

 
    Przyszła kolej na krótki odpoczynek. Idealnym miejscem był park na rondzie. A rondo to nie byle jakie. Odchodzi z niego 12 ulic. Ponoć drugie takie jest tylko w Paryżu. Po małym posiłku zajechaliśmy jeszcze do źródełka. Z jednego z nich korzysta lokalna rozlewnia wód. W szeroko pojętych okolicach Białegostoku nazwa "Krynka" długo była synonimem wody gazowanej. Dwutlenku węgla dają do niej tyle, że aż nosem wychodzi. 
    Potem na chwilę zajechaliśmy na cmentarz gdzie odwiedziłem grób prababci i została wizyta na terenie dawnego majątku de Virion. Nie zostało z niego zbyt wiele. Park mocno zdziczał, a z budynków pozostała spora ruina po dawnej stajni połączonej ze spichrzem. Można nawet wyobrazić sobie że to ruiny jakiegoś zamku. Wśród gęstej zieleni wygląda malowniczo.


    Zaczął się najgorszy etap podróży. Z Krynek mieliśmy już całkiem pod wiatr, a ten tego dnia nie próżnował. Pierwsze kilometry za Krynkami to gołe pola obsadzone porzeczką i aronią. Widok dość monotonny, to i człowiek za bardzo na zmęczeniu się skupiał. Na całe szczęście w końcu dotarliśmy do lasów Puszczy Knyszyńskiej która uchroniła nas od zmagania się z wiatrem. Na chwilę zatrzymaliśmy się w Kopnej Górze po kesza "Woronicza" OP89KZ. Kolejne miejsce które czekało na odkrycie. Nieraz zatrzymywałem się na tamtejszym polu biwakowym na krótki posiłek w czasie przejażdżek po lesie, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, zajrzeć w tamten kawałek puszczy. A jest po co. Szlak przez rezerwat biegnie razem z torami, a po drodze piękny, dziki las. Nawet ocalały znaki kolejowe wąskotorówki przebiegającej tamtędy. 


    Jeszcze tylko chwila postoju w Supraślu nad Supraślą i mocno zmęczeni wróciliśmy do Białegostoku. Kolejna setka (tym razem sporo ponad) w tym roku zaliczona. Aha, taka mała rada, jak jeździcie w rękawiczkach to czasem je zdejmujcie. Strasznie śmiesznie wyglądają blade dłonie przy opalonej reszcie ręki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz