piątek, 18 września 2015

Gdzieś przy granicy

    Noc nad jeziorem Płaskim minęła spokojnie. Wstałem dość wcześnie, rozprostowałem kości, zauważyłem że niektórzy przebudzili się jeszcze wcześniej, czyli byli już na nogach około piątej. Aha, to wędkarze więc nie ma co się dziwić. Śniadanie, zwijanie noclegu i dalej w drogę. Jazda po nieznanym lesie, a szczególnie tak dużym jak Puszcza Augustowska do prostych nie należy. To znaczy podłoże świetne bo twarda ziemia, ale problem pojawia się na rozjazdach. Mapa papierowa to jednak za mało, bo nie wiesz czy to już ten rozjazd, czy może za 500m. jest inny. A nie miałem takiej z oddziałami leśnymi która świetnie sprawdza się w lesie. Całe szczęście technologia GPS prowadziła mnie jak po sznurku.  A mijany las, no cóż, widać że rośnie głównie po to by za parę lat można było zacząć pozyskiwanie drewna. I tak dobrze, że drzewa nie rosną jak po sznurku, co widziałem w paru miejscach Polski.
    Pierwszy cel to trójstyk granic Polski, Litwy i Białorusi. Nie powiem, tu się trochę przygotowałem by w ogóle trafić w to miejsce. Nie ma żadnego szlaku czy drogowskazu co trochę dziwi, bo jednak jest to jakaś atrakcja turystyczna. Z mapy miałem koordynaty, ale w terenie okazało się, że nawet przechodząc 30m. obok nie zauważyłem miejsca. Krzaki i pokrzywy wyższe od człowieka skutecznie utrudniały dojście. W końcu po przedzieraniu się przez mało przyjazną zieleń stanąłem nad rzeczką po stronie polskiej. Trzy słupy pięknie widać, mógłbym nawet przejść na stronę litewską, bo i woda niezbyt głęboka, ale jakoś odpuściłem. Pozostało schowanie kesza, którego specjalnie ciągnąłem z Białegostoku. Wybrałem miejsce kilkadziesiąt metrów dalej, ale z którego wciąż widać słupy graniczne.


    Po wyjechaniu z Puszczy Augustowskiej pierwsza wieś na którą się natknąłem to była Zelwa. Przy jednym z gospodarstw, robiącym za mini skansen ukryta była skrzynka "Zelwa" OP5535. Komuś znudziło się, albo już nie może prowadzić przedsięwzięcia i stare siedlisko jest do kupienia.  Niewielka chatka i zabudowania gospodarcze na końcu świata z pewnością tylko dla prawdziwych pasjonatów.


    Nie zabawiłem tu długo, bo na wschód od Białegostoku, w wioskach przy granicy z Białorusią co drugie gospodarstwo to taki mini skansen. Czas było wrócić do lasów Puszczy Augustowskiej. Zaczęło robić się gorąco, ale las ciągle dawał ochłodę. Zajechałem pod samą granicę z Litwą. Tutaj ukryty był kesz "ted147_przed_szlabanem" OP0DA6. Uniesiony w górę szlaban. Z jednej strony polska tablica z drugiej litewska no i słupek graniczny. Cisza, spokój, żadnych patroli, zaoranej ziemi czy drutów. Takie granice to ja rozumiem (choć jak piszę te słowa nad strefą Schengen zbierają się ciemne chmury). Nie mogłem przepuścić okazji i zdobyć swego pierwszego kesza za granicą, czyli "ted148_za_szlabanem" OP0DA8. Co prawda to tylko około kilometr, ale zadowolenie ogromne. Przy okazji po litewskiej stronie spotkałem klępę z młodym, co to szła w stronę Polski.


    Spory kawałek niestety musiałem jechać po tarce. Każdy rowerzysta wie jaka to mordęga, kiedy przez dłuższy czas czujesz się jakbyś pracował na ubijaku. W końcu w Berżnikach pojawił się asfalt. Krótki postój przy keszu "Ramię w ramię" OP1038, czyli cmentarzu wojskowym z I wojny światowej i dalej w drogę.
    Wąskimi, ale asfaltowymi drogami dojechałem do dawnej strażnicy SG (wcześniej KOP i WOP). Jeszcze przed wejściem do budynku zaczepił mnie inny rowerzysta. Trochę pogadaliśmy ogólnie o rowerach i okolicy, po czym pan odjechał w swoja stronę, a ja poszedłem szukać kesza "Hołny Wolmera - [ Granica II RP ]" OP8742. Jak w przypadku wszystkich keszy keram58 i ta była solidnie przygotowana. Do tego radocha z łażenia po opuszczonym budynku. Można natknąć się na ślady żołnierzy odbywających tu zasadniczą służbę wojskową i wydrapujących na murach datę poboru, jest cela, kancelaria szefa, kapselki na pieczęć przy niektórych pomieszczeniach. Spędziłem tu trochę czasu wchodząc chyba do wszystkich pokoi.


    Jadę dalej tylko coś ruch na lokalnej drodze podejrzanie duży. Wyjechałem na DK16 i wszystko jasne, jest w remoncie, a objazd puszczono przez wąskie, suwalskie ścieżki. Ale to już za mną. Wjechałem na drogę prowadzącą po zachodniej stronie jeziora Gaładuś. Dla takich miejsc warto jeździć rowerem. Po prawej w dole wciąż mam jezioro i co jeden widoczek to lepszy. Teraz też zauważam, że wkroczyłem na tereny z silną mniejszością litewską. Kapliczki niby niczym się nie wyróżniające, ale bez znajomości litewskiego bez szans na poznanie w jakiej intencji są postawione. Był i kesz "Graniczna Gaładuś" OP7332.


    W Burbiszkach odbiłem na zachód. Tak przy okazji to podobają mi się tutejsze nazwy, kto wie może i gdzieś są Psikiszki? A tak bliżej ziemi to brak tu sklepów. Miałem wodę, coś do przegryzienia, nie było źle, ale naszła mnie ochota na coś słodkiego. Kilometry uciekały, a sklepu ni widu ni słychu. Jak ktoś się wybiera w tamte rejony niech robi sobie zapasy w pierwszym napotkanym, bo potem może być ciężko. I tak nie zaspokoiwszy swych pragnień dojechałem do ośrodka Silaine. Było dość wcześnie, bo tak między 16 a 17, ale po obiedzie postanowiłem że tu zostaję na noc. Rozbiłem namiot, posiedziałem w barze przy okazji mogąc się przekonać że to rzeczywiście tereny z silnymi wpływami litewskimi. Cała obsługa mówiła w tym języku, a i większość gości też. Potem poszwendałem się trochę nad jeziorem Sejwy i poszedłem spać z kurami.


cdn.

środa, 9 września 2015

Deszczowa Warszawa

    Poprzednie dwa wyjazdy do Warszawy to była totalna klapa i nie ma o czym pisać. A to przez Veturilo, którym miałem poruszać się po mieście, a prawie wszystkie stacje wyświetlały dziwne komunikaty. Pewnie przez ilość wypożyczeń system zaczyna się zwyczajnie wieszać. Za to wrześniową eskapadę można uznać za udaną. Rowery wypożyczałem bez problemu. Tylko gdyby nie ten deszcz.
    Najpierw metrem z Młocin do stacji Ursynów. I kawałek na piechotę po kesza "Fort Służew" OP7470. I w czasie drogi po skrzynkę i przy niej samej padało, a czasami wręcz lało. Krzaki i drzewa przy keszu dały przynajmniej trochę osłony. Szukanie wśród mokrego gruzu średnio mi się uśmiechało. Całe szczęście był spoiler, więc najpierw wytypowałem miejsce do którego miałem 100% pewność , że to tu i uważając by się nie pośliznąć na mokrym betonie poradziłem sobie ze skrzynką.
    W drodze na kolejny fort chwyciłem jeszcze dwie skrzynki "Krzyż z ulicy Fosa" OP3003 i "Sadyba" OP2E67. W końcu dotarłem do kesza "Fort Czerniaków" OP4748. Na terenie fortu jest ulokowany oddział Muzeum Wojska. Zgromadzono tu sporo sprzętu wojskowego. Zaczyna się od rzadkiego widoku, czyli T34. Wydaje się, że nic specjalnego  bo przecież sporo podobnych czołgów stoi na cokołach w polskich miastach. No właśnie podobnych, bo to zazwyczaj T34/85, a wcześniejszego modelu nie zachowało się zbyt wiele. A później się zaczyna. Inne czołgi, transportery, samoloty, systemy radarowe czy rakietowe. Sporo tutaj wojskowego żelastwa. Wszystko to na jednego, biednego człowieka. Nie zmienia to faktu, że moim zdaniem cały ten sprzęt militarny ma swoje surowe piękno. Oczywiście w czasie zwiedzania musiało lunąć, a tym razem ochronę dała mi stara lipa.


    Rowerem wróciłem znów do metra i ty razem aż do placu Wilsona. Pierwsze kroki skierowałem do kesza "Kościół św. Stanisława Kostki" OP1279. Byłem tu w dzieciństwie, ale miejsce zapamiętałem zupełnie inaczej. Chyba nie zmieniło się tu aż tak przez te dwadzieścia kilka lat? Grób Popiełuszki jakby się oddalił od chodnika. Na murze kościoła liczne tablice będące prawdziwą lekcja historii.


    Idąc Krasińskiego podjąłem kesza "Akcja Pol - Śmierć Herberta Junka" OP86ZQ. Pierwszy raz słyszałem o akcji "Pol". Jak się okazuje był to krótki epizod wojenny, w czasie którego udało się zlikwidować komendanta Pawiaka.
    Szkoda, że do Cytadeli nie można wchodzić z racji remontu. Wszędzie tabliczki z zakazem, więc mimo, że nikogo nie widziałem to nie chciałem sprawdzać co grozi za łamanie zakazu. Pocieszyłem się keszem  "Park Fosa i Stoki Cytadeli" OP1EB1 i zaszedłem jeszcze do Bramy Straceń. O tym miejscu chyba każdy słyszał, bo jego zdjęcia są nawet w szkolnych podręcznikach.


    Po drugiej stronie Wisłostrady wypożyczyłem rower i ruszyłem w dłuższą drogę. Deszcz i czasem wiatr w oczy to nic przyjemnego. Najgorszy był początek, ale potem jakoś szło. Zostawiłem rower na rogu Radiowej/Powstańców Śląskich i poszedłem w stronę kesza  "Stary most na fortach" OP0C07. Przeżyłem małe deja vu, bo kiedyś już w tych okolicach byłem i tak jak poprzednio gdzieś zza budynków wojskowych dochodziło terkotanie broni maszynowej. Niestety most nie prezentuje się już jak na zdjęciach z opisu. Gdzieś zapodziało się kilka metalowych elementów i niemożliwe jest przejście na drugą stronę.
    Znów dłuższa przejażdżka i znów deszcz, ale tym razem w większości z wiatrem. Po odstawieniu roweru poszedłem do Fortu Mokotów. Niby trzeba tam przejść przez bramę, więc zastanawiałem się co powiem dozorcy w razie gdyby pytał po co przyszedłem. Całe szczęście wejście jest swobodne, a na terenie działa nawet knajpka. Nie przybyłem tu jednak przesiadywać w lokalach a po kesze. Na pierwszy ogień poszła skrzynka "Fort Mokotów" OP24B2. Czym byłaby wycieczka bez spenetrowania jakiejś dziury? Można by ją uznać wręcz za niebyłą. Zanurzyłem się w ciemność, minąłem miejsce skrytki, by zobaczyć jak daleko ciągnie się korytarz. Niestety zaraz się skończył. Podłoga w forcie jest strasznie nierówna. Sporo tu nacieków ziemi i strasznie wilgotno. Nie wiem czy ta wilgoć jest cały czas, czy przez padające akurat deszcze. 


    Po wyjściu na powierzchnię znalazłem jeszcze dwie fortowe skrzynki. "A więc wojna" OP24B1. Sympatyczna keszyna w pozostałościach po masztach które tu kiedyś stały. Po wycięciu krzaków dobrze widać inne okoliczne pozostałości. Druga skrzynka to "Reflektor obrony cywilnej" OP24B0. Został z niego jedynie ułamany pal. Za to obok jakaś dziwna konstrukcja. Okazało się, że to mieszkanie dla bezpańskich kotów. Kartka wyjaśniła wszystko i dobrze bo bym teraz siedział i szperał po internecie co to za ustrojstwo.
    Czas było się już zbierać w stronę Dworca Wschodniego i iść na metro. Po drodze zgarnąłem jeszcze kesza "Przedwojenny Pastorał" OP21A2. Lubię takie kesze które pokazują jakiś detal całkowicie pomijany we wszelkich przewodnikach. Ciekawe, że kiedyś przedmioty wysoce użytkowe starano się choć trochę upiększyć. Dziś taką szansę mają tylko te z miejsc reprezentacyjnych. 
    Przy wschodnim trochę poczekałem na autobus PKS Białystok. Urozmaiciłem to sobie keszem "Loesje [luszje]" OP7889. Niby prosty magnetyk, a cała siła tkwi w logbooku gdzie można poczytać sobie różne "loesje". Niedaleko zostawiłem też mobilniaka "PKSowy keszyk podróżny" OP5E62. Myślę, że okolice niewielkiego dworca autobusowego są odpowiednie dla niego.
    W Białymstoku byłem po 23. Następnego dnia wziąłem się za logowanie i zauważyłem, że nieoczekiwanie zaliczyłem niezbędne minimum do geościeżki "Twierdza Warszawa". Miałem w planach na ten dzień jeszcze z dwie czy trzy skrzynki tego projektu, ale okazało się, że Warszawa jest trochę większa niż się wydaje na mapie i musiałem odpuścić z braku czasu. Ale co się odwlecze...