niedziela, 29 listopada 2015

Wykończyć tobruki

    Tak mi się spodobała ścieżka z warszawskimi tobrukami w roli głównej, że przy pierwszej okazji zakupiłem tani bilet i po raz drugi w listopadzie zameldowałem się w Warszawie. I jaka była moja radość, gdy stolica powitała mnie pięknym słońcem, chociaż meteo zapowiadało solidne opady. Co prawda potem był grad i burza, ale to tylko krótki epizod. Z autobusu od razu przesiadłem się na rower miejski i popędziłem w rejon Dworca Gdańskiego.  Tutaj oddałem rower i przeszedłem się do Fortu Traugutta. Jest on na terenie ośrodka sportowego, ale na pełnym legalu można przejść przez bramę. Co prawda okolice kesza "Tobruk przy Forcie Traugutta (Alekseja)" OP84LK  widziałem już przez płot, ale nie chciałem skakać, ale latem przy maskującej roślinności czemu nie, może ktoś tak sobie skrócić drogę. Sam fort prezentuje się lepiej od przodu, nawet remont tu trwa. Z tyłu niestety czasem można natknąć się na niewielki śmietnik. A najbardziej ucieszyło mnie znalezienie kesza. Ładnie oblepiony przez biedronki przypomniał o niedawnym lecie. Biedronki pewnie mniej się cieszyły z mojej wizyty.


    Po opuszczeniu fortu poszedłem po kesza "Wiadukt nad ul.Zakroczymską" OP26C0. Były tory, pociąg remontowy i prosto, ale fajnie ukryta skrzynka. Dobrze, że ruch tu niewielki, bo wyciągając kesza musiałbym dla postronnego człowieka wyglądać co najmniej dziwnie.
    Dalej na nogach po kesza "Tobruki 10 Pawilonu" OP880A. Przeszedłem przez Bramę Straceń i przez świeżo odnowione otoczenie Muzeum X Pawilonu dotarłem pod skrzynkę. Tutaj bardziej od schronu zainteresowało mnie to co mijałem. Szczególnie spodobała mi się kibitka. Z pewnością Polakom nie kojarzy się najlepiej, a jednak taki opancerzony powóz to jest coś. A co najbardziej zdziwiło, to że w centrum miasta wciąż siedzi sobie armia. Akurat gdy wychodziłem przez Bramę Bielańską, podjechały pod nią dwie wojskowe ciężarówki.


    Spod Cytadeli znów rowerem, tym razem nieco bliżej, bo tylko na plac Inwalidów. Trochę mi tu się zeszło z powodu skrzynki "Tobruki przy placu Inwalidów" OP85UP. Myślałem, że skrzynki nie ma, i wykonałem telefon do ostatniego znalazcy. Okazało się, że tylko spoiler źle interpretowałem.
    Tego dnia sporo korzystałem z roweru miejskiego, bo znów wykorzystałem go by przemieścić się w okolice centrum handlowego Arkadia. Tutaj zjadłem obiad w fast foodzie i podszedłem po kesza "Tobruki Burakowska róg Piaskowej" OP86TT. Wszystkie kesze z tej serii zapamiętam, bo są naprawdę starannie wykonane, ale ten dodatkowo zapadł mi w pamięć przez psie kupy. Wiem, obrzydlistwo i może nie warte wzmianki, ale naprawdę uważajcie bo okolica jest niczym innym jak psim wychodkiem.
    Droga po kolejnego kesza "Tobruki przy Bema i Kasprzaka" OP85U9  to był chyba najdłuższy przejazd. Nie lubię jeździć po chodniku, ale muszę przyznać, że na warszawskich ulicach nie czułem się zbyt bezpiecznie. Chyba przez znerwicowanych kierowców, bo mimo że nigdy na mnie, ale zdecydowanie nadużywają klaksonów. Z samą skrzynka poszło sprawnie i mogłem iść po kolejną. Już wcześniej trochę niepokoiły mnie ciemne chmury. I jak akurat wypadł spory fragment bez możliwości schronienia się zaczęło mocno padać. Do deszczu zaraz dołączył grad, a najlepsze, że parę razy błysnęło i zagrzmiało. W końcu schroniłem się pod jakimś daszkiem i przeczekałem. Po ustaniu opadów ruszyłem dalej. Zaraz minąłem ogromne zbiorniki na gaz, które mają swoją skrzynkę. Samotnie bałem się wchodzić na ich teren. Trochę szkoda, bo jak oglądam zdjęcia w internecie to jestem pełen zachwytu.
    Za to zostało mi zwiedzanie terenów kolejowych okolic Dworca Zachodniego. Jest tam jeden z lepiej zachowanych tobruków z keszem "Tobruki przy Tunelowej" OP7B1A. Niestety trochę tu śmieci, ale nie tak strasznie. Gdyby wcześniej nie padało można by było zajrzeć do środka, a tak wytarzanie się w błocie to nie był dobry pomysł. 


    Jak już byłem niedaleko virtuala "Snuffer- "St. Warszawa Wiedeńska" OP0A45 żal było nie podejść. Nie za bardzo wiedziałem którędy, ale zobaczyłem otwartą bramę, więc na pewniaka przeszedłem przez nią. I to chyba najlepszy pomysł, bo droga jaką znalazłem wydaje się jedyna w miarę legalna.
    Podziemiami przez Dworzec Zachodni i już po drugiej stronie szybka akcja z keszem "Tobruki przy Dworcu Zachodnim" OP87XJ. Znów na rower, który zostawiłem niedaleko Pomnika Lotnika. Stąd już na piechotę w okolice Filtrów Warszawskich. Tu też są kesze z serii tobruków:  "Tobruki na rogu Filtrowej i Krzywickiego" OP8701 i "Tobruk przy Nowowiejskiej" OP7AD7. Ten drugi zdecydowanie bardziej mi się podobał i dałem zielone. Od keszy bardziej podobało mi się otoczenie. Budynki filtrów z ładnej czerwonej cegły, co prawda za płotem, ale ten sam w sobie też nie szpeci krajobrazu jak zazwyczaj przemysłowe ogrodzenia. No i budynki gdzie mieści się min. NIK i okoliczne, odnowione kamienice. Tramwaje przetaczają się powoli, w ogóle w tym miejscu wydaje się, że Warszawa zwalnia. 
    Niedaleko zaczynają się budynki politechniki. Są i kesze choć z nie wszystkimi się próbowałem. Zacząłem od "Tobruki przy Placu Politechniki" OP872Q. Idzie się wzdłuż płotu z tablicami opowiadającymi o profesorach uczelni. Niektóre zagadnienia którymi się zajmowali znam dzisiaj z codziennego użycia, ale część to nadal dla mnie czarna magia, mimo, że nieraz upłynęło już 100 lat od rozpoczęcia badań. Przy okazji potwierdziło się prawo fizyczne mówiące, że jak kesz wypadnie z ręki to poleci tam gdzie najciężej go podnieść. Ja musiałem drałować na drugą stronę płotu. Całe szczęście jakaś furtka była otwarta. 
    Trochę się bałem jak z dojściem do kesza "Moja uczelnia - J" OP0A18. Wszystko teraz grodzą, bramki, czipy, strefy dostępu. Całe szczęście na uczelnie wyższe wejść wciąż można bez zwracania na siebie uwagi. Po wyjściu chwyciłem jeszcze "Politechnika Warszawska" OP459B podziwiając gmach główny i poszedłem na plac Zbawiciela. Tęczy już nie ma, ale miałem okazję zobaczyć ją kiedyś w nocy, ale został kesz "Tęcza na pl. Zbawiciela" OP857D . Liczyłem trochę na wspomnianych w opisie kesza "Tobruk przy pl. Zbawiciela" OP84NX "celebrytów". Jakoś nie miałem szczęścia trafić na lansującą się młodzież, ale kto wie, w dzisiejszych czasach tak szybko wszystko się zmienia i ci przesiadują zupełnie gdzie indziej.
    Przy okazji skrzynki "Tobruk róg Pięknej, Kruczej i Mokotowskiej" OP85SW zjadłem wczesną kolację, bo akurat konwojenci tam na coś czekali i nie wyglądało by mieli się szybko ruszyć. Swoją drogą następnym razem trzeba będzie trochę lepiej przygotować się kulinarnie, bo jedzenie w fastfoodach to nie jest to co lubię najbardziej.
    Zakończyłem serię tobruków, a że czasu jeszcze sporo mogłem iść po kolejne kesze. Zacząłem od "Zamach na Kutschere" OP2252. Świetna skrzynka, bo pokazuje miejsce które można przegapić. Co prawda jest głaz z napisem, ale jakoś ginie w tym miejscu. Jedno z miejsc o którym mam nadzieję nadal uczą na lekcjach historii i choćby z tego powodu warto tu zajrzeć. 
    Przy Parku Ujazdowskim zrobiłem tylko fotki potrzebne do dwóch virtuali i wkroczyłem w piękną osobliwość Warszawy. Mowa o osiedlu domków fińskich. Jesteśmy niby w centrum, a klimat jak w jakiejś wsi letniskowej. Ma to swój niepowtarzalny urok. Tutejsze skrzynki dorównują otoczeniu. Ładnie wykonane i sprytnie schowane i tylko z "miejskie pszczoły" OP8CD8 miałem problem bo jak się okazało akurat tego dnia była niedostępna.
    Przy keszu "Street Art na Rozbrat" OP23D6 przypadkowo natknąłem się na keszerkę burntflowers i resztę keszy znaleźliśmy już razem. Ale wracając do graffiti, po pierwsze bardzo mi się tutejsze podobały. A po drugie, moim zdaniem, takie miejsca koniecznie powinny być udostępniane ulicznym artystom. Nawet władze samorządowe mogłyby im farby sponsorować.  Miejsca wręcz idealne dla prawdziwych grafficiarzy, miasto zyskuje na wyglądzie i jakoś nikt po tym nie maże, że najlepszy jest ten klub, a tamten to ch...
    Kolejny kesz  "Tunel przy Myśliwieckiej" OP8CR8 został znaleziony sprawnie, mimo że było ciemno, a i maskowanie też niezłe. Po prostu w okolicach kordów nie było innego miejsca gdzie można by było coś ukryć.  Niestety sam tunel ciągle jest zagadką, ale pewnie objawi się w końcu miłośnik Warszawy który wyjawi nam jego przeznaczenie. 
    Krótki spacer w stronę ulicy Profesorskiej i znów jak w przypadku domków fińskich klimat jak nie z centrum miasta. Bardziej tutaj jak na bogatych przedmieściach z tradycjami. Wille tonące w półmroku i ani żywego ducha przez kilkanaście minut jakie tam spędziliśmy. A nie, przejechał jeden samochód.
    Czas się zbierać z powrotem na autobus, a że było jeszcze trochę czasu zahaczyliśmy o kesza "Emilka - DNA" OP4D1A. Miejsce wydaje się niemożliwe do podjęcia. Ale było późno, zimno i wietrznie, więc pieszych jak na lekarstwo, a dla kierowców ktoś kto na chwilę przysiadł na murku jest niewartym odnotowania szczegółem. Jeszcze tylko fotka na tle PKiN do kesza "PKiN" OP170F, chwila oczekiwania na autobus i można było się zdrzemnąć w ciepłym wnętrzu po dość intensywnym, całodziennym keszowaniu.

poniedziałek, 16 listopada 2015

Pół dnia przed awarią

    Zapowiadał się kolejny, ciepły sierpniowy dzień. Piękny poranek nad jeziorem Gołdap zachęcał by czym prędzej zwijać namiot i jechać dalej. Z każdym kilometrem za Gołdapią zanurzałem się w dzikie tereny dawnych Prus Wschodnich. Co prawda na każdym kroku widać ślady człowieka, bo to i pola i lasy urządzane ręką ludzką. Tylko domów brakuje. Nawet mijane nieliczne wioski wydają się jakieś opustoszałe. Wszystko tak jak lubię, ruchu brak i cały asfalt dla mnie. W końcu musiałem skręcić w stronę Klewin i zaczęły się kocie łby. Ale szutrowe pobocze na tyle szerokie, że da się niezgorzej jechać. W Klewinach przywitał mnie ładny widoczek. Pozostałości folwarku, stawy hodowlane i wyłaniający się z lasu komin dawnej gorzelni. Pozostało odszukać w parku podworskim kesza "Park dworski w Klewinach" OP744A i można było jechać dalej. 


    Z odnalezienia kolejnego kesza "Cmentarz wojenny Klewiny" OP7449 jestem szczególnie zadowolony. Uwielbiam kiedy skrzynka prowadzi mnie w jakieś zapomniane miejsce o którym pamiętają chyba tylko miejscowi. Rowerem podjechałem ile się dało i ostatnie kilkaset metrów pokonałem na własnych nogach. Inaczej się nie da, bo gęsty las i gałęzie po ścince skutecznie utrudniają dostanie się na miejsce. Rzadko widzi się tak zapomniany cmentarz z I wojny. Nagrobki jeszcze stoją, jest i ogrodzenie  chociaż częściowo zniszczone przez naturę. Pewnie gdyby był przy drodze doczekałby się remontu, a tu nawet ścieżki nie ma. Po operacji ze skrzynką wracając pomyliłem przez chwilę kierunek i wyszedłem na linię okopów. Ciekawy dodatek, którego się nie spodziewałem. Kto wie, może to w nich walczyli i ginęli pochowani na cmentarzyku?


    Kolejny kawałek na mapie zapowiadał się jako droga leśna. Tylko zapomniałem wziąć poprawkę na to, że to mazurskie dróżki. Zjazdy to prawdziwy offroad, bardziej niż na podziwianiu widoków skupiłem się by na jakimś kamieniu nie zacząć nauki latania. Ale bez przygód dotarłem do Żabina, a stąd już niedaleko do Rapy. Największą osobliwością tej ostatniej wsi jest piramida. Zagubiona gdzieś na Mazurach, jest grobowcem rodzinnym. Może to jakaś niezdrowa ciekawość, ale leżące w środku trumny musiałem obejrzeć przez wszystkie możliwe okienka. Teraz i tak jest tam porządek, ale jak poczyta się powojenną historię tego miejsca to aż włos na głowie się jeży. Ktoś ukradł czaszkę, co pewien czas ktoś przerzucał kości mając nadzieję na odnalezienie kosztowności. W końcu trumny zebrano do kupy, wejścia zamurowano, okna zakratowano i zmarli mają spokój. A ja wziąłem się za szukanie kesza "Piramida w Rapie" OP119C  z czym poszło mi całkiem sprawnie. 


    Przed Mieduniszkami przeciąłem Węgorapę, albo jej kanał. Trudno się rozeznać, bo praktyczni Prusacy tworzyli kanały, przekopy by maksymalnie wykorzystać wodę do transportu. Ale przy okazji stworzyli prawdziwy wodny labirynt. We wspomnianych Mieduniszkach moim głównym celem był pałac i kesz "Dwór w Mieduniszkach Wielkich" OP40EA. Po wojnie mieściła się tu szkoła, potem budynek przejął prywatny właściciel, ale niestety budynek w czasie prac remontowych spłonął i dziś straszą ruiny. Aż żal widzieć jak kolejny zabytek niszczeje. Patrząc na mury pałac jest wciąż do uratowania, choć z pewnością wymaga ogromnych nakładów. Z ciekawszych detali warto wspomnieć o kartuszu z orłem, tylko ciężko dociec czy ten posiada koronę czy jest bez.


    Za Mieduniszkami kawałek w palącym słońcu przez pola na których akurat trwały w najlepsze żniwa. Ale niezbyt długo, bo może z trzy kilometry i  już minąłem tablicę wsi Zabrost Wielki. Byłem pod ogromnym wrażeniem tej wsi. Jakże różniła się od pozostałych wsi mazurskich które mijałem. To nie były zaniedbane budynki dawnego PGR-u, a pamiętające jeszcze pruskie rządy. W sporej części budynki były zadbane a obejścia posprzątane. Naprawdę duży kontrast, ale może wciąż tu żyje duch pewnego niemieckiego architekta, który chciał połączyć użyteczność ze stylem ludowym. A wszystko w ramach odbudowy po I wojnie światowej. Zabrost leży nad samą granicą i jest tam kesz "Zabrost Wielki - wieś niezwykła" OP40EB   schowany w "garnku Kocha" bunkrze który tam można pomylić z poidłem dla bydła. Po wpisie do logu podjechałem jeszcze parę metrów w stronę granicy, ale pod sam szlaban nie dotarłem, bo akurat działali tam pszczelarze podbierając miód. Pszczoły zbierały pyłek z pewnością i po stronie rosyjskiej, gwiżdżąc na granicę.


     A ja tymczasem zabrałem się do odwrotu i tylko usłyszałem głośny trzask z tyłu. Szybki ogląd sytuacji i widzę, że tylnej oście pękł taki "cwancyk" i bez poważnej naprawy się nie obejdzie. I znów sklep rowerowy jakieś 30km. dalej, a tym razem PKS jedzie stąd dwa razy, czyli rano i wieczorem. Rower zrobił mi drugi raz taki psikus w czasie długiego wyjazdu. Pewnie to znak, taki żeby przestać samemu grzebać przy nim i oddać go do profesjonalnego serwisu. Ale niedoczekanie, dam sobie spokój z tym jednym wyjazdem w roku który trwa około 10 dni i pozostanę przy tych krótkich.
cdn. (ale autem)

piątek, 13 listopada 2015

Przez tobruki na Powązki

    I znów w stolicy. Tylko gdzie by tym razem? Nigdy nie byłem na Powązkach, więc czemu nie tam. A że po drodze czekało na mnie kilka keszy, dotarłem na nie później niż myślałem.
    Veturilo przeskoczyłem kilka ulic i nie licząc jednego virtuala, odbijałem się tylko od miejscówek. Pierwszą regularną skrzynką okazała się "7000" OP0A25. Nawiązująca do tragicznych wydarzeń z 5 sierpnia 1944r., które przeszły do historii jako "rzeź Woli". Liczby ludzi mordowanych w masowych egzekucjach są przerażające. Zresztą inna skrzynka "Nietypowy pomnik" OP84PB też opiewa tragiczne losy ludności cywilnej w czasie Powstania Warszawskiego. A że niedawno czytałem książkę o Reinfarthcie, nóż się w kieszeni otwiera, że jeden z ludzi odpowiedzialnych za tę zbrodnię był potem burmistrzem turystycznego miasteczka. 


    Dłuższą chwilę postałem przy kamienicy Wolska 67. W ścianę wkomponowana jest niewielka kapliczka, rzecz raczej do przeoczenia gdyby nie kesz "Matka Boska spod billboardu" OP863E. Z tym , że ten niepozorny pojemnik długo się przede mną ukrywał.
    Na pewien czas wkroczyłem na ścieżkę szlakiem schronów Ringstand 58c będących śladem pomysłu Niemców na stworzenie z Warszawy twierdzy. Bunkry nie są zbyt imponujące, przeznaczone tylko pod jeden karabin maszynowy, siłą rzeczy nie mogły być zbyt wielkie. Miałem okazję kiedyś wchodzić do jednego i można powiedzieć, że są wręcz mikroskopijne. Pewnie z tego powodu po wojnie nie trudzono się z ich demontażem, bo taki mikrus niespecjalnie przeszkadzał. Jak mogłem się przekonać idąc śladem bunkrów przy kolei obwodowej, zwyczajnie zasypano je ziemią, czasem służy jako fundament domku na działce. Trud okeszowania schronów zadał sobie Tataminiakus. A, że jak wspomniałem, wybrałem się na te przy torach, oprócz skrzynek wypatrywałem zabłąkanego patrolu SOK, na szczęście obyło się bez spotkania. Za to mogłem spojrzeć na Warszawę z ciekawej perspektywy. Z pewnością nie najpiękniejszej, bo kto choć raz jechał pociągiem, wie jak wyglądają miasta z okien wagonu. Całe szczęście lubię kolejowe klimaty, były ślady historii, więc tę część keszowania uważam za całkiem udaną. I tylko szkoda, że ze skrzynki "Tobruk bonusowy" OP880G z racji nie zaliczenia całej geościeżki nie mogłem zabrać pamiątkowych certyfikatów. A to te które stawia się na półkę, a nie chowa do szuflady. Na pocieszenie został mi długi pociąg towarowy ciągnięty przez czerwoną lokomotywę, o której poszukałem sobie w necie, bo pierwszy raz taką widziałem.


     Na Powązki Wojskowe dotarłem od południa i jak mogłem się przekonać by się na nie wejść trzeba iść aż na stronę północną. Trochę dziwne, że ochrona otwiera furtkę od strony południowej tylko trzy dni w roku. Na cmentarzu miałem sześć żelaznych punktów do kesza "Nieśmiertelni # 69 - Powązki "OP85JT, ale nie mogłem odpuścić okazji i na chodzeniu alejkami nekropoli spędziłem sporo czasu. Co i raz natykałem się na znane nazwisko. Nawet nie spodziewałem się ilu znamienitych Polaków (i tych mniej znamienitych) zostało tu pochowanych. Broniewski, Nałkowska, Tuwim, Kuroń, Kutrzeba, Petelicki, Deyna, i można tak długo wymieniać. Na mnie jak zawsze największe wrażenie zrobiły równe rzędy mogił żołnierskich. Czy to z 1920, czy z 1939, czy z 1944r. równe szeregi poległych wzbudzają szacunek. Nie zabrakło mnie i w części "czerwonego panteonu". Cóż, to też nasza historia i nie da się jej wymazać gumką. A gdy towarzysze byli chowani w Alei Zasłużonych, gdzieś na końcu cmentarza, na kwaterze Ł, po kryjomu chowano ofiary terroru komunistycznego. I to nie tylko żołnierzy wyklętych, ale też oficerów, którzy przeżyli II wojnę światową, po wojnie dalej chcieli służyć w armii, ale ostatecznie nie okazali się godni zaufania nowej władzy i po fałszywych oskarżeniach byli skazywani na karę śmierci.


    Będąc na Powązkach Wojskowych żal nie zajrzeć na pobliskie tzw. Stare Powązki. Z tym, że nie spodziewałem się, że aż tak długo zejdzie mi na poprzednim cmentarzu, a że dzień kończy się już szybko, doszedłem tu gdy powoli zaczynało się ściemniać. Tym razem skupiłem się głównie na punktach do kesza "MEMENTO MORI. Spacer po Powązkach" OP146D, choć mimo wszystko trochę tu czasu spędziłem. Żal było tak szybko stąd wychodzić, ale trzeba będzie tu wrócić. 
    W drodze pod PKiN zahaczyłem jeszcze o Stare Miasto. Złapałem tu z trzy czy cztery skrzynki. Ale najbardziej zadowolony jestem z "Kamienne Schodki" OP328E. Już kiedyś z nią wojowałem, ale że jest to skrzynka nietypowa, mnogość miejsc do przeszukania, kiedyś dałem za wygraną, a teraz poszło w parę chwil. I trzeba przyznać, że kesz jest ukryty w klimatycznym miejscu. Uliczka Kamienne Schodki i Brzozowa w moim subiektywnym rankingu pięknych miejsc stolicy wysuwa się na pierwsze miejsce. Trafiłem tam już po ciemku, i z pewnością miejsce dużo tym zyskało.


    Po kolejnej wycieczce do stolicy można zastanawiać się nad kolejną, może już znów w listopadzie. Z pewnością dotarcie do pozostałych tobruków byłoby ciekawym wyzwaniem. A trzeba się spieszyć bo veturilo działa do końca listopada, a na samych nogach to będą za duże odległości.