sobota, 4 marca 2017

Esełka nas wschód od Wisły

    Miałem problem z wymyśleniem gdzie tu tym razem pojechać. Spoglądałem na mapę: tu byłem, tam czemuś nie chcę, a tutaj może byłoby fajnie, ale na jeden dzień za daleko. I tak sobie siedziałem pogrążając się w problemach ludzi pierwszego świata, kiedy przypomniała mi się ścieżka na "esełce". Tym razem bliżej przypatrzyłem się projektowi i nie jest tak strasznie jak się z początku wydaje. Na zachód od Wisły jest trochę quizów i multaków, ale część może uda się rozwiązać, a kilka sztuk jak nic do głowy nie wpadnie można pominąć, mam nadzieję że bez szkody dla całości. Tak, tą cześć zostawię sobie na cieplejsze dni, kiedy będzie można przejechać się rowerem i zanocować pod chmurką. A teraz można wyskoczyć na jeden dzień na kesze związane z linią na wschód od Wisły. Wydawały się łatwiej dostępne, do tego większość to tradycyjne na kordach. Zapadła decyzja, jedziemy w sobotę rano razem z mimi29 i MiszkaWu.
    Keszowanie nie zapowiadało się najlepiej. Najpierw chcieliśmy zaliczyć kilka skrzynek w Zambrowie. To tylko 70km. od Białegostoku, ale zawsze wracając z różnych wycieczek już sił brakowało na zjechanie do tego miasta. I tak w międzyczasie większość skrzynek zaginęła (albo my nie potrafiliśmy znaleźć) i została jedna perełka "Cmentarz jeńców radzieckich" OP84RT.
    Gdzieś po drodze natrafiliśmy na niewielką, prywatna kolekcję sprzętu wojskowego. Nawet byśmy nie zwrócili na nią uwagi, gdyby nie czołg czekający na remont. Nie było innej opcji jak zatrzymanie się i przyjrzenie się mu z bliska. Najgorzej że zapomniałem jak to była wieś, na pewno gdzieś przy DK63. Chciałem założyć małego magnetyka, ale bardziej przewidujący koledzy uświadomili mnie, że pojazd pewnie niedługo trafi do remontu.


    Przez Siedlce również tylko przemknęliśmy, zatrzymując się przy dwóch keszach, które akurat były przy samej drodze i głupio było je omijać.
    Jeszcze tylko "Łukowski MIG-15" OP4669, który może gdzieś tam jest, ale wiadomo jak to magnetyk i różne żelazne zakamarki. Ciężko znaleźć i tym razem się nie udało. I w końcu jest pierwszy kesz na "esełce" "S-Ł: Przystanek Jedlanka" OP8GKE. I od razu zielona gwiazdka, choć trochę przypadkowa. Wyciągając kesza spadł nam do piwnicy, więc nie pozostało nic innego niż wejść oknem do środka by go uratować. Żadnego wybijania dziur, skorzystaliśmy z okazji, że ktoś zrobił to przed nami. I wkroczyliśmy w wspaniały, kolejowy świat. Na ścianach wciąż wiszą rozkłady jazdy, tabliczki z opisem przeznaczenia wnętrz, a nawet w jednym pomieszczeniu jakieś czynne urządzenia, wesoło mrugające diodami. Wśród tych skarbów najbardziej mi się spodobała ogromna mapa linii kolejowych w Polsce.


    Mała dygresja co to w ogóle za linia ta "esełka".  Jak podaje Wikipedia jest to dwutorowa, zelektryfikowana, południowa towarowa obwodnica Warszawy. Łączy Skierniewice z Łukowem i ma 160km. długości. Pierwsze prace rozpoczęto w 1949r. przy moście w Górze Kalwarii. Oddanie linii do użytku nastąpiło 1.X.1954r. Na torach poza krótkim odcinkiem między Czachówkiem a Górą Kalwarią nie kursują pociągi osobowe. Zainteresowani więcej faktów znajdą chociażby na stronie bazakolejowa.pl
    Wracając do keszowania przy "esełce" to kolejne miejsce ze skrzynką "S-Ł: Stoczek Łukowski: most i wiadukt" OP8GHT też mnie urzekło. Kilka razy już przejeżdżałem obok wiaduktu, ale jakoś nigdy się nie zatrzymałem. Może przywodzić na myśl te pruskie na Mazurach, głównie przez swą wielkość, bo przecież technika wykonania jest zupełnie inna. W Stoczku Łukowskim mamy surowe piękno żelbetonu i kątów prostych. Konstrukcja wydaje się lekka i aż dziw że wytrzymuje ciężkie składy towarowe. 


    Nigdy bym nie pomyślał, że zwykły przepust wodny może być piękny. Przy keszu "S-Ł: Magiczny przepust" OP8GJ4  budowniczowie nie poszli na łatwiznę i nie zadowolili się prostokątnym tunelem jaki się zazwyczaj spotyka. Zastosowali kształt jajka i przez to mamy efekt jakby rzeczywiście było to przejście do innej krainy. Keszerzy to jednak potrafią wynaleźć niezwykłe miejsca tam gdzie mało kto się spodziewa.


     Przyszedł czas na małą stacyjkę z keszem "S-Ł: Przystanek Iwowe" OP8GJ1. Słowo stacyjka nie występuje w oficjalnym nazewnictwie PKP, ale moim zdaniem lepiej oddaje rzeczywistość niż trochę bezduszny przystanek osobowy. Dwa perony zagubione gdzieś w lesie, nie ma żadnego rozkładu, bo i skąd ma być jak nie jeździ tu żaden osobowy. Tylko tablica z nazwą pozostała. Jak się potem przekonam nie tylko tam, co w takich zapomnianych miejscach jest przyjemnym widokiem.


    Ogólnie dzień na keszowanie nie był najgorszy. Nawet sporo słońca było. Tylko w drodze do kesza "S-Ł: Przepust z 1951 roku" OP8GHU poczułem że to jeszcze zima i luty. Droga od asfaltu nie była przesadnie długa, ale wystarczyło żeby mi porządnie w uszy nawiało i żałowałem że nie zabrałem zimowej czapki. Pod przepustem jeszcze tylko trochę dziwnych, szerokich kroków by butów nie zmoczyć i kesz był nasz. 
    Po krótkim pobycie przy stacji trafo pojechaliśmy do kesza "S-Ł: Przystanek Parysów" OP8GCW. Budynek taki sam jak na stacji Jedlanka, czyli PKP miało jeden wzór, który powielało. Nie zmienia to jednak atrakcyjności miejsca, bo jednak otoczenie zupełnie inne. Mam nadzieję, że budynek jeszcze postoi bo niedaleką nastawnię wykonawczą zrównali z ziemią.


    Zaliczyliśmy kolejny przystanek, wiadukt nad szosą lubelską, ale też i kościół w Parysowie wpadł do kolekcji. Trochę we znaki dał się nam jednak kesz "S-Ł: Bagienna okolica pod Pilawą" OP8G26. Od samochodu mieliśmy do przejścia zaledwie kilkaset metrów. Przy celu teren zaczął się robić coraz bardziej podmokły, aż w końcu natrafiliśmy na małe rozlewiska. Początkowo skakaliśmy z kępy na kępę, ale pod samym nasypem powitała nas regularna rzeczka. Rozdzieliliśmy się i mimi znalazł przewężenie gdzie można było przeskoczyć, a my z Miszką wypatrzyliśmy dojście do ambony przy samych torach, gdzie szło się lekkim podwyższeniem, a potem tylko po prowizorycznym mostku który zrobiliśmy z połamanej palety. Swoją drogą co paleta tam robiła? Wracając postanowiłem skorzystać z drogi mimi i po skoku ziemia się usunęła i jedną nogą wylądowałem w wodzie. But mocno nie przemókł, ale lekko wilgotny był i do końca keszowania taki pozostał. Czyli tradycja szukania skrzynek z małym wypadkiem podtrzymana.


     Jak do tej pory nie widzieliśmy żadnych pociągów, ale to się miało zmienić od skrzynek "S-Ł: Skrzyżowanie z siódemką" OP8G2K i "S-Ł: Widok na tory" OP8G2M. Na początku skromnie osobowy Kolei Mazowieckich. A potem jest to po co głównie przyjechaliśmy, czyli widok towarowego na "esełce". Poczciwa lokomotywa EU 07 ciągnął kontenery. Trochę później, jak już zaliczyliśmy obie skrzynki przetoczył się skład z pełnymi węglarkami, podobnie jak poprzedni na wschód. Wracając do keszy to ten drugi szczególnie przypadł do gustu. Trochę wuefu i wpadł w nasze ręce. Uczciwie przyznam że ja go tylko wypatrzyłem, formalności pozostawiając kolegom. Nie to żeby skrzynka była specjalnie trudna, ale miejsca dla trzech to już tam nie było.


    Małą tajemnicą pozostanie dla mnie wiadukt z keszem "S-Ł: Wiadukt Jaźwiny" OP8AY7. Prowadzi do niego wąska, polna droga, a tu nagle taka szeroka budowla. Zdecydowanie za duża nawet dla sprzętu rolniczego. Trzeba pamiętać, że budowa "esełki" nie była związana tylko z ruchem towarowym. Miała pełnić ważną rolę strategiczną przy przemieszczaniu wojsk. Może tak szerokie wiadukty w polu miały z tym jakiś związek?


    Z linią związane jest przykre doświadczenie katastrofy kolejowej, która wydarzyła się w 1981r. koło Osiecka. W tym miejscu, przy jednym z wiaduktów postawiono duży krzyż z tablicą w podstawie na której wymieniono tych, którzy stracili tu życie. 25 osób, ta liczba robi wrażenie, bo to jedna z większych katastrof w Polsce. Kolega mimi jest prawdziwym fanem kolei i ma sporą fachową wiedzę, a na podstawie tego co opowiadał to żeby doszło do zderzenia pociągów muszą być naprawdę wielkie uchybienia. Niestety te wciąż się zdarzają.


    Sympatyczna ciekawostka przy keszu "S-Ł: Pod wiaduktem 862" OP8G2H. Miejscowe "szatany" wymalowali wiadukt nazwami zespołów metalowych. W tym miejscu, gdzie i tak nikt nie zagląda niespecjalnie to przeszkadza, a dla miłośnika ciężkich brzmień taka mała niespodzianka. Tutaj przytrafił się nam także kolejny skład towarowy. Też z kontenerami, tylko tym razem większość to chłodnie.


    Niewiele skrzynek zebraliśmy poza "esełkowymi", a jedną z nich był "Dokąd Marianie?" OP8JER. Ukryty w miejscu... hmm, dość osobliwym, na szczęście nieużywanym. No i oczywiście opuszczony kościół. Z pewnością najciekawsza budowla we wsi. Czegoś mi jednak zabrakło. Chyba jest "za mało" opuszczony. I nie było jak zajrzeć do środka. Okna trochę za wysoko, a przez dziurkę do klucza widać drugie drzwi.


  Kolejnym keszem który dał nam trochę popalić był "S-Ł: Przystanek Warszówka" OP8AY6. Skończył się asfalt, więc postanowiliśmy dalej iść. Jednak Miszka szybko zdecydował, że wraca i co będziemy drałować piechotą, spróbujemy przejechać. Skończyło się na tym, że dwa razy trzeba było wypychać samochód z błota. A przy keszu okazało się, że to i tak najlepsza droga. Podziwiam człowieka mieszkającego przy przystanku. Na podwórku też stała osobówka, ale on musi walczyć przy roztopach z tym na co dzień. A miejsce jak to zwykle przy kolei zagubionej wśród pól czy lasów, niezwykle urokliwe. Cisza, spokój i tory ginące za horyzontem.


     Przed nami tak zwany gwóźdź programu, czyli most kolejowy na Wiśle w Górze Kalwarii. Najpierw chwila oczekiwania na przyczółku, bo zaraz miał się pojawić towarowy. I rzeczywiście pojawił się skład, ale tym razem ciągnięty przez Siemens Vectron. Jak już przejechał poszliśmy po kesza "S-Ł: Most nad Wisłą" OP8G2E. Trzeba po niego zejść na filar, ale to nic niebezpiecznego i nawet trochę żałowałem że się nad nami nic nie przetoczyło. Zapewniam, niesamowite doświadczenie, ale zdobyte na innym moście. Sam most zrobił na mnie ogromne wrażenie. Idąc ma się niezły widok na rzekę w obu kierunkach. Nitowana konstrukcja też niczego sobie. Przeszliśmy się po całości ze wschodu na zachód i z powrotem. Niestety jedna skrzynka chyba zaginęła. A druga kilka dobrych metrów nad kładką wydała mi się zbyt ekstremalna. Sam właziłem na wyższe konstrukcje i koledzy nawet chcieli iść. Coś we mnie jednak krzyczało, tej nie ruszaj, w ogóle nawet nie próbuj wchodzić. Może to jakieś przeczucie, ale udało mi się odwieść towarzyszy od pomysłu wspinaczki.


    Godzina jeszcze nie taka późna, ale niestety zapadły już ciemności. Po drodze wpadło jeszcze trochę keszy, ale nie ma co się oszukiwać, głównie jako punkty do statystyki. Nawet jak miejsce było potencjalnie ciekawe, to po nocy i tak niewiele widać. Mam nadzieję, że do kesza "Gotyk w Turowicach" OP3282 mimo wszystko jeszcze wrócę bo ruiny zapowiadały się smakowicie. I znów około północy wylądowałem w domu. Bardzo zmęczony, ale jak zwykle bardzo zadowolony z poznania kolejnego kawałka Polski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz