środa, 5 kwietnia 2017

Czas odkurzyć rower

    Jako stworzenie ciepłolubne zawsze dość późno zaczynam sezon rowerowy. Wiadomo, że początki to naprawdę krótkie dystanse, po to by mięśniom przypomnieć, że pedałowanie mocno różni się od chodzenia. Przejechałem się nad Narew, przy okazji zakładając dwie skrzynki, ale aparatu zapomniałem. Ten w komórce to bieda z nędzą i te parę zdjęć wyszło naprawdę słabych. A jakoś bez fotek, nawet jeżeli ich nie publikuję nie umiem sklecić opowieści. Za to przy okazji krótkiego, przedpołudniowego wypadu do Wasilkowa przy pasku była już moja "małpka".
    Zaraz za "Silikatami" w prawo w las. Po drodze kopalnia surowca dla wspomnianego zakładu. Co prawda odkrywkowa, i już chyba nieczynna, ale jak wygląda. W ogóle dużym zakładom przemysłowym można by poświęcić parę skrzynek. Z daleka prezentują się nawet interesująco.


     W lesie czekała mnie miła niespodzianka związana z keszem "Młyn Jaroszówka" OP8LC8. Z jakiegoś powodu jeszcze tam nigdy nie dotarłem, a jest warto. Na miejscu uwagę zwraca pomnik z inskrypcją w języku rosyjskim. Tutejsze tereny zostały skonfiskowane kościołowi po Powstaniu Styczniowym i przez różne koleje losu trafiły w ręce rodziny Kozyrskich. W 20leciu międzywojennym udało im się wybronić przed komasacjami, a pomnik jest świadectwem trwania.  Zaś rosyjskie napisy świadczą o przywiązaniu rodziny do prawosławia i być może także do narodowości rosyjskiej. Oprócz pomnika są i stawy. Woda akurat ładnie się mieniła w promieniach słońca. Sielski krajobraz rodem ze wsi. Jak widać nawet nie trzeba wyjeżdżać za miasto by cieszyć się spokojem i ciszą.


    W Wasilkowie sprawdziłem swoją skrzynkę, która niestety wyparowała, ale znalazłem przynajmniej miejsce pod przyszłą reaktywację. Samo miasteczko nie jest zbyt imponujące, ale przy kościele, pobliskiej cerkwi czy na kościelisku (zlikwidowany cmentarz) warto pomyśleć nad keszem.
 

    Ja tym razem zajechałem głównie po kesza "Wasilkowskie Anioły" OP8H4P. Na tutejszym cmentarzu ksiądz Rabczyński był inicjatorem powstania szeregu wielkich rzeźb Jezusa i aniołów. Stworzone z betonu niszczały, ale w końcu znalazły się fundusze na renowację i z ogromna przyjemnością przeszedłem się po cmentarzu. Może nie są to wybitne dzieła sztuki, ale dodają nekropolii uroku. I chyba jest to pewien ewenement, bo jeszcze takiego pomysłu nigdzie nie widziałem.


    Ze zgrozą pomyślałem, że z Wasilkowa musiałbym się wspinać pod ostrą górkę do Białegostoku. Dlatego pojechałem przez Jurowce. I tu czekała mnie niespodzianka, bo w jeszcze bezlistnych krzakach zobaczyłem betonowy krzyż. Nie bardzo pasował do tamtego miejsca, bo nie przy drodze, a nawet żadnej ścieżki nie było. Dlatego poszedłem przyjrzeć się bliżej. Okazało się, że stoi na brzegu wysychającego źródełka. Woda już nie wybija, choć teren mocno podmokły i podejrzewam, że w czasach świetności parę osób z okolicy wierzyło w cudowną moc wody. Dziś to tylko wspomniany krzyż na podstawie która wygląda jak niedbale zrzucona kupa gruzu.


    Z Jurowiec już prosto do domu i żeby było miło to z wiatrem. Oby tak ciepło było jeszcze choć z parę dni, bo w Białymstoku i "akalicach" przyroda jeszcze chyba nie bardzo uwierzyła w wiosnę i słabo z wyczekiwaną zielenią.