wtorek, 28 listopada 2017

Ku morzu cz.IV Na prawy brzeg Odry

    Wakacje, godzina szósta, więc idealna pora by się budzić. Normalnie o tej porze to ciężko mnie ściągnąć z łóżka, ale w czasie urlopu jakiś trybik przeskakuje w głowie i żal zmarnować nawet minuty. Na śniadanie dwa serki wiejskie z Piątnicy, które jak się okazuje zrobiły ogólnopolską karierę. Potem mała toaleta czyli umycie zębów, przepłukanie twarzy, szybkie zwinięcie obozu i dalej w drogę. Nawet dobrze się nie rozkręciłem a już miałem postój przy keszu "Zapomniany kościół" OP6FBD. Podziwiając niewielką świątynię cały czas miałem nieodparte wrażenie, że już gdzieś ją widziałem. I już sobie przypomniałem. Serfując gdzieś po internecie natknąłem się na filmik ludzi zwiedzających opuszczone miejsca, wśród których był i ten kościół. Była okazja podejrzeć jak zmieniło się tutaj w ciągu kilku lat. Na amatorskim filmie ludzie swobodnie zwiedzają wnętrze i wchodzą prawie na dach, który wydaje się że zaraz runie. Tymczasem kiedy ja zajechałem to świątynię nakrywał nowiutki dach, a wszystkie wejścia zostały zamurowane, ale zostawiając prześwity, przez co można podejrzeć wnętrze. Z jednej strony szkoda, że nie można zwiedzić wnętrza, z drugiej cieszy że ktoś o zabytku sobie przypomniał.


    Dłuższą chwilę zabawiłem w Gubinie, jedynej większej miejscowości tego dnia. Kolejne nadgraniczne miasteczko, które przed wojną razem ze swym niemieckim sąsiadem tworzyło jedną całość. Sporo tu interesujących miejsc. Jest baszta, są mury obronne, a także niemało pięknych kamieniczek. Ciekawym miejscem jest wyspa na Nysie. Przed siedemdziesięciu laty stał tu teatr, który nawet przetrwał walki, ale po wojnie spłonął w niewyjaśnionych okolicznościach. Dziś to dobre miejsce do spędzenia miłych chwil w ładnym otoczeniu. Trochę drzew i pozostałości po teatrze tworzy ładny zakątek w mieście. To jednak nie koniec ciekawych miejsc. Moim zdaniem najciekawsza jest katedra, a w zasadzie jej ruiny.  Zniszczona w czasie II wojny światowej, przetrwały jedynie mury. Zabezpieczona jako trwała ruina jest niewątpliwą ozdobą miasteczka. A że to nie lepszy, pierwszy kościół, a ogromna gotycka katedra to wrażenie jest oszałamiające.


    Z Gubinem czekał mnie głównie las. Dwie wsie Wałowo i Chlebowo trochę urozmaiciły dość jednostajny krajobraz. Zaraz za Chlebowem dotarłem do Odry. Na drugi brzeg dostałem się promem. Trzeba przyznać że ten sposób pokonywania rzeki bardziej mi się podoba niż mostem. Po prostu atrakcja przepłynięcia się, choć niewielki kawałek.


    W jednej z pierwszych wsi za Odrą Rybaki czekała mnie mała niespodzianka w postaci zabytkowego szybu naftowego. Polską ropę kojarzyłem z częścią płd.-wsch. ale o tutejszej nie wiedziałem. Nie ma co mieć nadziei na drugą Arabię Saudyjską, ale kilkadziesiąt ton przez kilka lat wpływa do ogólnej puli. Następnego dnia widziałem jedno z czynnych pól naftowych. Nie jest to jakiś wielki obszar dominujący nad krajobrazem. Gdyby nie ciągle płonący ogień, pewnie myślałbym że mijam jakąś niewielki zakład.


    Droga wiodła mnie przez zapomniane wioski w dolinie Odry: wspomniane Rybaki, Miłów, Bytomiec i Krzesin. poniemieckie budownictwo niezmiennie mnie ciekawiło, ale gospodarstwa tutaj jakoś zaniedbane. Miałem też wrażenie że biednie się tutaj żyje. Z dostaniem się do urzędu, lekarza, szkoły też pewnie niełatwo, bo patrząc na mapę to do większych miasteczek kawał drogi. Gdyby ze wsi Kłopot przetrwał most do niemieckiego Eisenhuttenstadt, z pewnością okolica lekko by odżyła. Wspomniana przeprawa została zburzona przez wycofujących się Niemców w czasie II wojny światowej. Trzeba jednak przyznać że nawet jego ruiny robią wrażenie. Odra to spora rzeka, więc i most musiał być solidny. Po polskiej stronie pozostały cztery potężne łuki, które sięgają zaledwie do głównego nurtu, więc widok na całość musiał być imponujący. Nie odmówiłem sobie przyjemności dojścia do jego końca górą, a potem dołem. Jak już nacieszyłem się widokiem od dołu, to porządnie wypluskałem się w rzece. Odra ma tu miniaturowe zatoczki, gdzie woda była przyjemnie ciepła, prawie jak podgrzewana.


    Pełen nowych sił mogłem jechać dalej, przez znany krajobraz poniemieckich wsi, przetykanych lubuskimi lasami. W Cybince natknąłem się na mocniejszy akcent historyczny. W centrum miasteczka jest radziecki, oficerski cmentarz wojskowy. Na murze go otaczającym są płaskorzeźby żołnierzy radzieckich. Z daleka wygląda to jak stacje Drogi Krzyżowej. Mi bardziej spodobał się cmentarz żołnierski na przedmieściach z keszem "A354- Cmentarz Wojskowy koło Cybinki." OP3F45. Rzecz doprawdy imponująca. Na wielkich cokołach stoją haubice 122mm wz.1938. Pod nimi zawieszono wielkie, żelazne tablice, zapewne sławiące żołnierzy. Nad całością góruje ostrosłup, na którego ścianie jest wyobrażenie, jak mi się zdaje, bogini zwycięstwa. Tylko taka myśl przemknęła mi przez głowę. Oddzielne cmentarze dla oficerów i dla reszty żołnierzy. Jak widać nawet po śmierci sowietom słabo wychodziło wcielanie w życie idei społeczeństwa egalitarnego.


    Zaraz za Cybinką, w lesie, w przysiółku Koziczyn, świeciły się dwa kesze. To była już pora że powoli trzeba było zacząć rozglądać się za noclegiem, więc odbiłem w leśną drogą prowadzącą do skrzynek, jednocześnie wypatrując miejsca do spania. Nic nie wypatrzyłem, bo to za wysoko, to przez krzaki trzeba przechodzić, to za blisko strumyka, więc komary, itd. I tak dojechałem do Koziczyna. To teren przedwojennej fabryki celulozy, niestety w mizernym stanie. Willa właścicieli bardzo ładna, ale opuszczona i tylko tymczasowo zabezpieczona. Budynki fabryczne w dużej części to ruina, poza niewielkim fragmentem przy drodze, który zaadaptowano na mieszkania. Kawałek za wsią jeszcze cmentarz na który dotarłem tylko dzięki keszowi "Koziczyn pozostałości cmentarza" OP51C5. Parę znikających nagrobków, ale nad wszystkim góruje masywny, betonowy krzyż. Nieźle opiera się upływowi czasu i z czasem to tylko on pewnie pozostanie jedynym świadkiem tej niewielkiej nekropolii.


    Jak nie znalazłem dobrego miejsca do spania po wschodniej stronie DK29 to postanowiłem poszukać po wschodniej. Pokręciłem się trochę po leśnych ścieżkach i w końcu jest. Lekki spadek i trawa czyli idealne miejsce na rozbicie namiotu. Wystarczyło wyzbierać trochę szyszek, by nie kuły w cztery litery i mogłem rozkoszować się ciszą. No może nie do końca bo w nocy przyszła burza, ale do tego tego lata można było przywyknąć.

czwartek, 16 listopada 2017

O tym jak Podlasie Mazowsze nawiedziło

       Kolejna wycieczka w większym gronie, czyli oprócz mnie: mimi, MiszkaWu i wzorowy. Na jeden dzień, więc wiadomo, że na drugi koniec Polski nie pojedziemy. Studiując mapę wyszło, że rozsądnym kierunkiem i odległością do przyjęcia będą tereny za Warszawą, a w szczególności ścieżka "Rawska Ósemka".
    Wyruszyliśmy wcześnie rano, można by powiedzieć że w nocy. Oczywiście "ósemką" na której w niedzielę o tej porze ruch panował niewielki. Pierwszy postój w Radzyminie, ale nie zabawiliśmy tu długo, tyle co po kesza. Zresztą podobnie w Markach. Ale tutaj przynajmniej było coś ciekawego do obejrzenia, czyli lokomotywa wąskotorowa z keszem "coza_45. Ciuchcia." OP3139. Prawdę mówiąc to poza tą ciuchcią i jedną willą, to więcej nic nie kojarzę ładnego z tego miasteczka. Moim zdaniem większość podwarszawskich miejscowości nie grzeszy urodą, ale Marki nawet na ich tle wyróżniają się brzydotą. Może kiedyś zmienię o nich zdanie, podobnie jak o Pruszkowie. Wystarczyło kilka skrzynek, ciekawych historii i od razu miasto nabrało koloru.
    W Warszawie obejrzeliśmy głównie ekrany dźwiękochłonne. Fajnie że powstają nowe drogi, ale znika radość podróży i szansa na dostrzeżenie czegoś ciekawego. Tak, tak, samochodem to też możliwe. I już lądujemy w Nadarzynie. Cały czas zastanawiałem się z czym ja kojarzę to miasteczko? Cały czas po głowie chodziła jakaś giełda i rzeczywiście działa tu ponoć największe w Polsce centrum odzieżowe. Ale my nie o zakupach myśleliśmy a o plastikowych pojemnikach. Przypadł mi do gustu szczególnie ten ukryty obok tutejszego centrum kultury "Poniatówka" OP5E41. Naprawdę ciekawe maskowanie wtapiające się w tło. Tylko zastanawialiśmy skąd w miasteczku (formalnie to wieś) o poranku policja. Jak się okazało w nocy był jakiś pościg zakończony strzałami i wylądowaniem złodzieja aut na drzewie. Od razu człowiek poczuł, że stolica niedaleko. U nas najsłynniejsza akcja to jak świnkę pod Sokółką łapali. Polecam filmik na youtube.
     Jak już byliśmy niedaleko to nie mogliśmy odpuścić dwóch keszy o panu Marianie. Te historie mają coś w sobie, i czytając je człowiek od razu się uśmiecha. A z uśmiechem jak wiadomo wszystko jest łatwiejsze, więc i tych keszy przyjemnie się szuka. Trzeba przyznać zresztą, że miejscówki same w sobie są ciekawe i obroniłyby się i bez głównej postaci. Z dwóch keszy bardziej przypadł mi do gustu ten przy arce. Zresztą czego tam nie ma, i zabytkowy budynek, i popiersia, i jakaś nowoczesna instalacja. Do wyboru, do koloru.



    W końcu zaczęliśmy główny punkt programu, czyli "Rawską Ósemkę". I od razu świetne miejsce z keszem "Rawska Ósemka #17 - Chojnata" OP4ECD. Młyn, co prawda w nie najlepszym stanie, ale na tyle dobrym, że koło wodne wciąż trzyma pion. Zresztą jak się potem okazało, skrzynki są pochowane w ciekawych miejscach i ich szukanie było przyjemnością.


    Część skrzynek schowana była przy dworkach, zachowanych w różnym stanie. Tych zamieszkałych, opuszczonych ale porządnie zabezpieczonych, ale i całkowicie opuszczonych i otwartych dla poszukiwaczy. Oprócz samych budynków zawsze zwracam uwagę na przyrodę otaczającą dworki. Zawsze da się zauważyć wiekowe drzewa, które wyglądają przewspaniale. Jakże to odmienne od przykrej tendencji pozbywania się drzew z działek, bo to liście jesienią trzeba grabić.


    Jak już jesteśmy przy przyrodzie to nie mogę wspomnieć o wspaniałym dębie z keszem "Rawska Ósemka #1 - Babsk" OP4E95 Uwielbiam dęby, to mój ulubiony gatunek. Nawet nie dlatego że są wielkie i majestatyczne, ale dlatego, że ich gałęzie wspaniale wyginają się i rosną w różne strony. Natura wymyśliła sztukę nowoczesną, nim człowiek pomyślał o namalowaniu mamuta w jaskini. No ale nad wielkością nie da się jednak przejść obojętnie. Chyba dopiero rozłupanie tego drzewa mogło pokazać jaki obszar mamy pod korą.

 
     Żeby nie było tak słodko to łyżka dziegciu też musi być. Chodzi mi o skrzynkę na grodzisku "Rawska Ósemka #2 - Kurzeszyn" OP4E96. Do samego kesza nic nie mam, jak i do samego grodziska. Na terenie polski jest ich 2,5tyś. a jak głosi zdjęcie tabliczki w opisie kesza to był jeden z tych objętych ochroną prawną. Zachodzimy na miejsce i co widzimy na majdanie (plac wewnątrz wałów): nowy dom. To bardziej większa letnia
dacza, ale nie zmienia to faktu jak tam powstała. Nie znam się na prawie w tym temacie, ale to jakieś kuriozum na obiekcie zabytkowym pod ochroną prawną budować takie coś. Może to samowola budowlana?
    Miło też będę wspominał wizytę przy keszu "Rawska Ósemka #5 - Boguszyce" OP4E9B i "Boguszyce - Rawka" OP0FEE. Przy tym drugim okazało się kto jest najbardziej wygimnastykowany i to mimiemu udało się tak powyginać by wejść do wnęki pod mostem. Były też obwarzanki kupione od pani które małe stoisko zrobiła na przystanku. Zresztą zauważyłem że tutaj w niedzielę można spotkać paru handlarzy tym przysmakiem. W tej części Polski obwarzanek to małe kółko z dziurką, z twardego ciasta, prawie jak suchar. I ja też uznaję tylko ten wariant. No i jest drewniany kościół, ale jak się zobaczyło tę rzeźbę papieża JPII to i o świątyni się zapomniało. Podejrzewam że jeszcze nie raz papież zaskoczy mnie swoim wyrazem twarzy.

 
     Pozytywnie zaskoczyła mnie Rawa Mazowiecka. Już przed wyjazdem wiedziałem że odwiedzimy tu zamek, ale nie wczytywałem się w jego historię, ani jaka część została do naszych czasów. Tymczasem natknęliśmy się na wcale niezgorsze ocalałe skrzydło, a o wielkości reszty daje wyobrażenie wyciągnięty lekko ponad ziemię fundament. Ciekawie było też na cmentarzu przy okazji kesza z serii "Nieśmiertelnych". Natknąłem się tam na rzeźbę pogrążonej w żalu osoby odzianej w długą szatę. Zrobiona z jakiegoś białego kamienia nawet w dzień robi wrażenie, a w nocy niespodziewane wyjście na nią to mini zawał serca murowany.


    Ścieżka pożegnała nas miłym akcentem. Słońce powoli zbliżało się do horyzontu, a cienie się wydłużały. Przy keszu "Rawska Ósemka #16 - Turowa Wola" OP4ECA  trafiliśmy na regularnie koszoną łąkę z paroma drzewami. Nad strumieniem stał zadbany dom przerobiony z młyna. Brzegi strumieni łączyły małe, stylowe mostki. Idylla jak na jakimś obrazku.



    Przed nami jeszcze długi powrót do Białegostoku. Jak to o tej porze roku nawet nie wiadomo kiedy zapadł zmrok. A że godzina była już późna to pojechaliśmy przez środek Warszawy zamiast przemknąć obwodówką. Liczyliśmy na trzy, cztery kesze i nawet jeden udało się złapać. Niestety nie wzięliśmy pod uwagę, że to wielkie miasto i różny element może się przyplątać. Na chwilę odeszliśmy od auta, nawet go nie zamykając i w tym czasie złodzieje korzystając z okazji buchnęli komórkę Miszki. Jakiś starszy model, ale mimo wszystko żal. Morale poleciało w dół i skończyliśmy ze skrzynkami na ten dzień.

czwartek, 9 listopada 2017

Ku morzu cz.III Co w lubuskich lasach piszczy

    Noc minęła spokojnie, więc wstałem bardzo wcześnie. Tym bardziej że ptaszki nie dały spać zbyt długo, swym świergotem przyjemnie budząc. Szybkie śniadanie, jeszcze szybsze spakowanie się i w drogę. Cały czas asfaltową drogą rowerową, nawet po miedzy między polami, dzięki czemu jedzie się niezwykle lekko. Ścieżka rowerowa trzyma się głównie Nysy Łużyckiej, z rzadka przejeżdżając przez siedziby ludzkie. W jakiejś wsi uwagę zwrócił niewielki obelisk jaki widuje się czasem na Mazurach i Warmii poświęcony żołnierzom z I wojny światowej. Przystanąłem żeby obejrzeć i lekko się zdziwiłem bo poświęcony był miejscowym żołnierzom Wehrmachtu poległym w ostatniej wojnie. Jego istnienie jest tu naturalne, ale po prostu w Polsce z oczywistych względów nie widuje się nawet cmentarzy żołnierzy niemieckich, więc była to dla mnie pewna egzotyka. Oczywiście z ciekawością zerkałem na podwórka, wszystkie zadbane bez walających się w obejściu rupieciu i zardzewiałych, starych maszyn. Tylko jedna rzecz mi się nie podobała. W każdym oknie solidne, zewnętrzne rolety. Nie sądzę by te tereny były dotknięte plagą złodziejstwa, a ma się przez nie wrażenie, że gospodarze odcinają się od wszystkiego, a w każdym przejeżdżającym widzą potencjalne zagrożenie. Co jednak szczególnie zapamiętałem to remont ścieżki rowerowej. Jestem przyzwyczajony, że w takim przypadku drogę przegradza się taśmą, która po paru dniach porwana powiewa na wietrze. Tu jednak postawiono barierki z światłami ostrzegawczymi, a objazd przez miasteczko wyznaczały tabliczki, tak skonstruowane, że nawet nie znając niemieckiego wiedziałem gdzie skręcić. Sporo jeżdżę autem, ale u nas nawet drogowe objazdy nie są tak dobrze oznaczone, a o rowerowych w ogóle zapomnijcie. Coś jest z prawdy w stereotypie o niemieckim porządku.
    W końcu docieram do kolejnego mostu łączącego niemieckie Bad Muskau (Mużaków) z polską Łęknicą. Można przejechać po dawnej przeprawie kolejowej. Fajnie że zdecydowano się zostawić przeprawę po zlikwidowanej linii, nadając jej nowe życie. Tym bardziej że jest ciekawa w formie. Większość przepraw buduje się w linii prostej, tu z jakiś powodów zdecydowano się na wyraźnie zaznaczony łuk.


    Ja jednak podjechałem jeszcze kawałek i przekroczyłem Nysę mostem drogowym. Od razu ruszyłem do Parku Mużakowskiego. To nie byle jaki park, a wpisany na światową listę dziedzictwa UNESCO. Jego główną ozdobą jest pałac wzniesiony przez księcia Hermanna von Pucklera. Dostałem tu prawdziwego oczopląsu bo nie wiedziałem na czym dłużej oko zawiesić. Czy na lwach pilnujących pałacu, czy palmach rosnących tuż obok,attykach, czy na wieżyczkach która każda zakończona jest jakąś postacią. W końcu jak już pierwsze wrażenie minęło, to jednak postacie na wieżyczkach zainteresowały mnie najbardziej. Jeszcze nigdy nie widziałem takiej liczby figur (tutaj żołnierzy), wieńczącej szczyty. Razem z pastelową barwą elewacji wygląda to jak doskonały wyrób cukiernika. A że ja bardzo lubię słodycze to mi się bardzo podobało.


    Pomyślałem że jak jestem niedaleko to warto też zajrzeć do nieczynnej kopalni Babina. To dawna kopalnia odkrywkowa węgla brunatnego, obecnie zmieniona w park geologiczny z wyznaczonymi ścieżkami. Początek był obiecujący, bo na wejściu stały wagoniki do transportu urobku. Spodziewałem się że na terenie znajdę jeszcze inne relikty z czasów przemysłowego użytkowania. Niestety nic z tego. Owszem, ładnie tu, szczególnie piękne są jeziora w miejscu wyrobisk, ale mi się to skojarzyło z podbiałostockimi Ogrodniczkami. Co prawda wyrobiska u nas dużo mniejsze i jeziora także, ale klimat ten sam. Jakbym wiedział co zastanę to bym nie odbijał, tych trzech, czterech kilometrów. Niby niewiele, ale takich "odbić" zebrało się sporo po trasie. Sytuację uratowała ogromna wieża z keszem "Wieża widokowa Geopark" OP80X8. Warto było się wdrapać by z góry spojrzeć na te większe "glinianki", a na horyzoncie zobaczyć jakiś wielki obiekt przemysłowy. Podejrzewam że widać było elektrownię w Chociebużu (Cottbus).


    Generalnie staram się unikać dróg krajowych, ale jedyna w miarę sensowna o pewnej nawierzchni asfaltowej i wzdłuż granicy to była "dwunastka". Nie było tak źle bo ruch tu niewielki. Krótki postój zrobiłem sobie w Żarkach Wielkich, by obejrzeć tutejszy kościół i wieżę rycerską. Niestety ta ostatnia jest w tragicznym stanie i chyba nawet nie ma szans na ocalenie tych cegieł, które jakoś trzymają się kupy.
    Nie lepiej zabytki wyglądały w nieodległej Trzebieli. Niektóre kamieniczki są opuszczone i straszą pustymi dziurami okien, a zza drzwi wygląda pies, który zrobił sobie w środku legowisko. Pałac, wieża mieszkalna, baszta, wszystko w ruinie i tylko zabezpieczone by nikt do środka nie wchodził. Żal patrzeć jak niszczeje. Nie bardzo rozumiem zjawisko tego zaniedbania, obecne i na nieodległej Warmii i Mazurach. Prosto dałoby się to wytłumaczyć, że to poniemieckie, do tego ludność napływowa, nie jest u siebie, a kto wie czy Niemcy nie wrócą, więc po co remontować. Ale przecież jest wiele miasteczek które cieszą oko i znowu nie są tak daleko od tych zaniedbanych. Może to zasługa władz które przez lata potrafiły, lub nie, przekonać obywateli że jednak są u siebie? Wobec tego z Trzebieli najlepiej wspominam głaz narzutowy z keszem "Diabelski Kamień" OP83JD. Kamień jak kamień, zapewne kiedyś przytargany tu przez lodowiec, ale że nie jestem fanem geologii, to tylko cmoknąłbym z podziwem dla wielkości, pojechał dalej i zapomniał. Ale jest fajna legenda, w gruncie rzeczy typowa, diabeł miał do zrobienia robotę, nie wyrobił się i akurat tutaj upuścił głaz, pozostawiając wyryte ślady. A że uwielbiam wszelkie historie i legendy, więc i miejsce mocno zyskało i pamiętam o nim do dziś.


    I znowu lasy z małym przerywnikiem w postaci przejścia granicznego. Widać że budynki lepsze czasy mają za sobą, ale część wciąż jest użytkowana. Teren służy głównie kierowcom ciężarówek do przerwy w podróży. Miałem nawet chętkę na tutejszego kesza, ale niedaleko stał patrol chyba Służby Celnej i z szukania nici.
    Zaraz za przejściem skończyła się asfaltowa droga i zaczęła się gruntowa. Z piaskami takimi, że miejscami się jechać nie dało. Jednak z każdym metrem zbliżałem się do danej fabryki prochu Forst Scheuno. Wjazd na teren kompleksu oznajmiły utwardzone drogi. Nawet mimo posiadania GPS, przez ogrom obszaru i liczne drogi zakładowe ciężko się tu połapać i prawdę mówiąc bez elektroniki bym się zgubił. Znalazłem jedynego ówczesnego kesza "Fabryka materiałów wybuchowych Forst-Scheuno" OP8EZ3. To był tylko miły dodatek do pięknie zamaskowanych budynków o nieznanym w większości dla mnie przeznaczeniu. Jak gdzieś przeczytałem powojenna inwentaryzacja wykazała kilkaset budynków, schronów, itp. Pewnie dnia by nie starczyło na poznanie wszystkich, a na kilku hektarach można by założyć sporo keszy. Co do jednego typu budynków byłem pewny, a mianowicie ramp przeładunkowych. Ale np do czego mógł służyć ceglany hangar, dość wąski, ale strasznie wysoki, może nawet na 10m. do dziś nie mam pojęcia. Jak też doczytałem, ponad 10 lat temu doszło tu do wybuchu gazów, w wyniku której zginęło dwóch studentów, eksploratorów opuszczonej fabryki. To aż nieprawdopodobne że zakłady zebrały śmiertelne żniwo tyle lat po wojnie, bo w czasie jej działania poparzenia, urwane kończyny to był chleb powszedni. Ech gdyby to nie był drugi koniec Polski to byłbym tutaj częstym gościem. Chociaż tzw urbanexploring to nigdy nie było moje hobby, to jednak lubię sobie połazić po takich miejscach. Są jednak takie do których chce się wracać po kilka razy, ze względu na klimat i historię. I to miejsce z pewnością do nich należy.


    Jak wspomniałem dzięki GPS wyplątałem się z sieci uliczek, pod koniec mijając militarny park rozrywki (paitnball, małpi gaj, przejażdżki ciężarówką, itp.), bo trzeba dodać że nie wszystkie obiekty są opuszczone. Po wyjeździe z obiektu minąłem niewielką wieś Brożek w której pewnie w czasie wojny szklarz miał sporo roboty. Zaraz zza drzew wyłoniła się niewielka wieś Zasieki, jak to tutaj bywa która przed wojną była prawobrzeżną dzielnicą miasta. Po Niemieckiej stronie widać Forst i akurat tutaj nie jest to najprzyjemniejszy widok, bo widzimy bloki z wielkiej płyty. Nawet te niemieckie wyglądają szpetnie, czyli nic się z tym nie da zrobić, chociaż znowu tak bardzo w świecie nie bywałem i może komuś się udało postawić ładne klocki z prefabrykatów. Za to mogłem sobie obejrzeć resztki mostu, który swego czasu musiał się nieźle prezentować. Po polskiej stronie do dziś stoją fontanny, a nawet słupy oświetleniowe, znak po dawnej świetności.


    Przed wyjazdem zachód polski kojarzyłem z przemysłem, licznymi miastami i wsiami, gęstą siecią dróg, a tymczasem lubuskie mocno naprostowało moje wyobrażenia. Trzymając się granicy miałem do wyboru jedynie drogi na mapie topo zaznaczone przerywanymi liniami, a nad rzeczkami to chyba nawet mostków nie było. Wobec tego lekko odbiłem na płn.-zach. Wspominałem w tym wpisie coś o lasach? Jak nie to dodam że znowu drzewa i świeże powietrze. Zazwyczaj jak się jedzie rowerem to zawsze coś przyciągnie uwagę, ale w lesie mocno użytkowym nawet pięknych drzew jak na lekarstwo, więc po pewnym czasie wszystkie myśli ulatują z głowy i jedzie się jakby na lekkim haju. Ze stanu nirwany wyrwała mnie wieś Jeziory Wysokie, gdzie było ukrytych kilka skrzynek. A dokładnie w lesie graniczącym z wsią. Szkoda że las którym wcześniej jechałem tak nie wyglądał. Wiekowe drzewa, trochę próchniejących konarów walających się po ziemi i las od razu nabrał charakteru. Jezioro Brodzkie okazało się ciekawym dopełnieniem. Wpadło kilka skrzynek i zadowolony opuściłem wieś.
    Jeziory Wysokie praktycznie graniczą z Brodami. To już większa miejscowość, siedziba gminy. Nie mogłem odpuścić sobie okazji obejrzenia tutejszego pałacu. Jest tu o tyle ciekawie, że aby wjechać do miasteczka trzeba przejechać bramę, tego typu jaka wiedzie do wielu rezydencji. Murowana i bogato zdobiona, ale po jej przekroczeniu widzimy tylko kamieniczki. Jedziemy między nimi i docieramy do kolejnej bramy, bardziej ażurowej, strzeżonej przez dwie postaci, niestety pozbawione głów. Za nią jest już właściwy pałac. Boczne skrzydła są wyremontowane, mieści się tu min. restauracja. Jednak centralne założenie wciąż jest w remoncie który nie wygląda by posuwał się żwawo do przodu. Najbardziej zwraca uwagę wielki zegar nad głównym wejściem, niestety nie pokazujący właściwej godziny. Mam nadzieję że w końcu uda się wyremontować całe założenie, bo pałac jest naprawdę przepiękny.


    Myślałem że zjem tu późny obiad, ale ceny w restauracji lekko mnie wystraszyły, więc zjadłem mielonkę z puszki przy okazji krótkiego popasu w lesie zaraz za Brodami. Wełna nie wełna, ale kiszka pełna i jest co spalać. Znowu tak dużo tego spalania nie było, bo już w Bieczu zatrzymał mnie ciekawy obiekt. Może nie tak spektakularny jak w Bieczu małopolskim, ale i tak trochę czasu tu spędziłem. Cały czas mam na myśli ruiny po zespole pałacowym. Co prawda nie zwiedziłem całości bo przy pałacu ktoś się kręcił i wolałem się nie pokazywać, ale ogromną oficynę i wieżę bramną mogłem obejrzeć w spokoju. Wszystkie wejścia do oficyny były otwarte, ale wewnątrz zaskakująco czysto. Oczywiście są tam jakieś ślady po spożywaniu trunków, ale bez niszczenia, zaśmiecania. Bardziej uwagę zwraca jakaś pustka, duch melancholii obecny wewnątrz. Wcale nie jest to taki powszechny klimat w porzuconych dworach, willach, itp. No i brama, niestety w opłakanym stanie. Zawalony prawie całkowicie dach i popękane mury. Stoi chyba dlatego, że zbudowano ją z solidnej cegły. Do dziś wiszą mocno nadgryzione deszczem i wiatrem herby dawnych właścicieli. Miałem takie wrażenie, że jak one spadną to i brama się zawali nie widząc sensu w dalszym trwaniu. Obok można jeszcze obejrzeć porzucony zakład, zapewne człowieka, który w latach 80-tych kupił całe założenie. Nie jest jednak specjalnie interesujący, a do tego psuje widok od północy.


    W Bieczu warto jeszcze zajrzeć do kościoła, praktycznie po drugiej stronie drogi. Lekko przypominał mi cerkiew, jakby dodać cebule, to byłaby świątynia prawosławna jak malowanie.
    Prawdę mówiąc to wspomniany obiad, to powinien być późny podwieczorek. Wobec tego kolejny raz czas było rozglądać się za noclegiem. W końcu dojechałem do suchego lasu w okolicach linii kolejowej 275, która tutaj niestety jest nieczynna. Miejsce było idealne, ale znalezienie w miarę prostego podłoża, wyczyszczenie z szyszek to wcale nie jest takie proste. Spało mi się dobrze, dopóki późną nocą tuż obok nie zaczęły na siebie szczekać jeleniowate. Trochę inaczej niż psy, ale ich odgłos jest najbardziej zbliżony do psiego. Nie pozostało mi nic innego, niż wziąć latarkę i przegonić zakłócających ciszę nocną. Sory przyrodo, ale ja się muszę wyspać.