niedziela, 31 grudnia 2017

Ku morzu cz.V Aktywna niedziela

    Nie ma nic gorszego niż zebranie się do dalszej drogi po deszczowej nocy. Zimno, nie chce się wyłazić z namiotu, a już składanie tej mokrej szmaty to w ogóle ból. Do tego pierwsze kilometry nim wewnętrzny piecyk porządnie się rozpali to walka ze sobą i myślami, że  mogłem wynająć jakiś pokój i stamtąd ruszać na krótkie wycieczki. Ale wiem przecież, że to nie dla mnie i potem plułbym sobie w brodę przez taki nudny urlop. Warto więc chwilę pocierpieć.
    Dość szybko humor poprawiła mi przepompownia Urad z 1868r. Niby nic wielkiego, kanał jak mi się wydaje odprowadzający nadmiar wody z łąk do Odry, śluzy i domek obsługi. To jednak prawdziwe odludzie, gdzie można rozkoszować się ciszą i odludziem.
   
    Kawałek dalej też można zaznać spokoju szukając keszy w ruinach papierni Rosiejewo. Gdyby nie skrzynki to nawet wiedząc że w lesie są jakieś pozostałości to z marszu nie miałbym szans ich odnaleźć. Zacząłem od młyna, niewiele z niego zostało. Ścian już prawie nie ma, za to sporo wala się kamiennych kół młyńskich. Jeszcze nigdy nie widziałem ich tak dużo w jednym miejscu. Nie wiem czy to napędy maszyn, czy tyle ich rozdrabniało jakąś masę na papier, ale widok niesamowity. I nawet nieszczególnie przeszkadzała mi woda lejąca się z krzaków za kołnierz, efekt nocnych deszczy. W okolicy odwiedziłem jeszcze cmentarz na górce, gdzie pochowani są właściciele papierni. Tutaj jak dnia poprzedniego nad zapomnianą nekropolią góruje stary, ale świetnie zachowany krzyż betonowy.


    Na deser został betonowy silos. Wygląda bardziej jak wysadzony bunkier jaki widziałem w kwaterze Hitlera w Gierłoży. Tutaj chyba nikt nie podkładał pod nim ładunków, po prostu przez lata nogi zwietrzały i cała konstrukcja się położyła. Fajnie było połazić po betonie jak po skałkach. Szkoda tylko że skrzynki nie znalazłem.
     Ciężko mi było przypomnieć jak pojechałem dalej, ale szlak skrzynek na mapie odświeżył pamięć. Za to że dojechałem do kesza "Most na Rzece Kwai" OP8E7N pamiętam doskonale. Po pierwsze świetna skrzynka, a po drugie i ważniejsze most doprawdy imponujący. Po polskiej stronie było tu kiedyś przejście graniczne z Niemcami, jedne z ważniejszych jeżeli chodzi o ruch samochodowy. Do tego do mostu dobiega autostrada A4 więc nie powinna dziwić jego ogromna konstrukcja. Według opisu to w zasadzie dwa oddzielne mosty, choć bliźniacze, budowane w różnych latach. Prawdę mówiąc zupełnie tego nie widać. A i sama konstrukcja mimo masy betonu nie wygląda przyciężko.
                                         
   
Przed Słubicami na chwilę zapomniałem o zasadzie nie odbijania ze szlaku jak najbliżej granicy. Coś mnie podkusiło podjechać do kesza "Czołg T-34 w Kunowicach" OP51E3. Jeden z wielu czołgów jakie stoją w polskim krajobrazie, a niedługo mogą zniknąć. To chyba małe dziecko, które mieszka we mnie i wychowało się na "pancernych" nie pozwoliło mi odpuścić możliwości obejrzenia jeszcze jednego czołgu.


    Wracając do Słubic zajrzałem do jednego z najcieplejszych miejsc w Polsce. W opisie kesza "Domek na prerii" OP8F0J zapisano że to tu po 1950r. zanotowano najwyższą temperaturę w Polsce. Zajrzałem do Wikipedii i tam stoi, że po tym roku to Kończewice dzierżą palmę pierwszeństwa. Nie zmienia to faktu że Słubice są w czołówce. I rzeczywiście, od jakiegoś czasu było dość ciepło, bo słońce wyszło za chmur. A przy keszu nic tylko zdejmować nawet podkoszulkę, bo prażyło niemiłosiernie.
    W Słubicach najpierw musiałem przebić się przez targ. Nic specjalnego, mydło i powidło, zresztą bardziej musiałem uważać by kogoś nie rozjechać, niż rozglądać się na boki. Odpocząć od tłumu mogłem na ławkach przy porcie rzecznym. Bardzo mi się podobają takie niewielkie przystanie rzeczne. Szkoda tylko, że transport wodny w Polsce jest tak mizerny. Takie barki na rzekach to zawsze ciekawy widok.

    W ogóle w miasteczku ruch jak na furmańskiej ulicy. Mowa polska miesza się z niemiecką, w knajpach prawie wszystkie stoliki pozajmowane, a gdybym był autem to miałbym problemy z zaparkowaniem. Po obiedzie w jednej z pizzerii postanowiłem popatrzyć jak niedziela wygląda po niemieckiej stronie. Wystarczyło przekroczyć most i znalazłem się w innym świecie. Życie zwolniło, ludzi na ulicach mniej, nic się nie dzieje. Bardzo mi się to spodobało, bo zgadzało się z moim wyobrażeniem dnia wolnego.



    Kolejne kilometry i kolejne wsie. Cały czas byłem pod dużym wrażeniem poniemieckich, murowanych domów. Chyba musiałbym sporo czasu mieszkać na tych terenach by ten widok mi spowszedniał. Dodatkowo przed samym Kostrzynem nad Odrą przywitał mnie najprawdziwszy szyb wydobywczy na którego szczycie płonął ogień.
    W Kostrzynie dzień wcześniej skończył się Przystanek Woodstock. Miałem nadzieję, że do późnego popołudnia zastanę już resztki niedobitków. I srogo się zawiodłem, bo w mieście wciąż ogromne ilości młodzieży. Fajnie popatrzeć na kolorowe dzieciaki, ale ze skrzynkami był kłopot. Dojście do fortów, które miałem nadzieję obejrzeć pilnowane przez policję. Można było przekraść się lasem, ale nie z rowerem, zresztą jak się potem dowiedziałem na samym miejscu też jest coś w rodzaju ochrony, która w tych dniach nie wpuszcza nikogo.
    Jedynie Kostrzyńskie Pompeje z jakichś powodów były prawie puste. Z tymi Pompejami to trochę przesada, bo w starożytnych dzięki wybuchowi wulkanu pod warstwami popiołu zachował się zakonserwowany obraz życia codziennego, a w tych polskich zostało trochę kamieni. W czasie II wojny światowej, pod jej koniec Kostrzyn zmieniono w twierdzę. Po ciężkich walkach miasto uległo całkowitemu zniszczeniu. Obecne ruiny to dawne centrum, którego zdecydowano się nie odbudowywać. Na miejscu mamy coś w rodzaju parku, gdzie wśród zieleni wyłaniają się resztki murów. Czasami zachował się kawałek brukowanej ulicy. Miejsce ma w sobie coś magicznego, mimo że powstało w wyniku krwawych walk, dobrze się tu czułem zaglądając w dawne zaułki. Nawet kesza znalazłem "Brama Berlińska - Twierdza Kostrzyn" OP3D42. Położona na skraju ruin jakimś cudem przetrwała w nienajgorszym stanie, a ostatnimi laty doczekała się nawet generalnego remontu.

   
     Nocleg planowałem przy jednym z fortów, ale z powodów o jakich pisałem ta opcja odpadła. Pojechałem więc za Kostrzyn, gdzie na północ od miasta rozciągają się lasy. Jak już minąłem ostatnie patrole policyjne, odbiłem w jedną z dróg leśnych. Miejsce wynalazłem sobie całkiem miłe, miękki mech zapewniał wygodę jak w łóżku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz