niedziela, 24 czerwca 2018

GO WRO

    Od dłuższego czasu spoglądałem na mapę z jakim wielkim projektem tu się zmierzyć. Tak żeby nie był to przejazd od słupka do słupka za kolejnymi mikrusami, ale żeby coś zwiedzić, a jednocześnie spróbować jak to jest znajdować kesze co kilkaset metrów. Idealna wydała mi się do tego ścieżka "GO WRO Geocachingowa Obwodnica Wrocławia". Daleko, bo prawie drugi koniec Polski, ale połączenie kolejowe bardzo dobre, bo wyjechałem z Białegostoku wieczorem, a we Wrocławiu byłem między 5 a 6 rano. Liczyłem że się prześpię, ale akurat w Warszawie dosiedli się kibice z meczu Polska - Litwa i póki się sami nie zmęczyli, to nie dali pospać. Wszystko kulturalnie, ale jak wszyscy w wagonie rozmawiają to się robi jak w ulu.
    Oczywiście nie zrobiłem całej ścieżki na raz, ale kilkadziesiąt keszy wpadło. Zacząłem od kilku keszy jeszcze spoza serii GO WRO, związanych głównie z klimatami kolejowymi. W Świętej Katarzynie obejrzałem tamtejszy kościół, późnoromański z XIII, niewiele mamy zabytków z tego okresu, więc polecam go dokładniej obejrzeć przy okazji kesza "Kościół św. Katarzyny Aleksandryjskiej - snieeegu" OP8030. Szkoda tylko że wszystkie drzwi były pozamykane, więc nie było jak podejrzeć wnętrza. Za to na zewnętrznym murze mała ciekawostka, reper pruski czyli punkt geodezyjny do wyznaczania wysokości.


    Ścieżkę zacząłem od "GO WRO - Wielki dąb zagrożony" OP8DDL i stąd zdobywałem kolejne skrzynki zgodnie z ruchem wskazówek zegara, aż do kesza "GO-WRO Pomnik Ofiar I Wojny Światowej" OP8D5K. Ten odcinek jest idealny na rower. Sporo jedzie się drogami asfaltowymi o niewielkim ruchu, drogi polne o dość twardej nawierzchni, choć tutaj po deszczu w licznych dziurach mogą się robić wielkie kałuże. I co ważne jedzie się po terenie płaskim jak stół. Nieliczne podjazdy i zjazdy są tak niewielkie, że wręcz nieodczuwalne. Ciekawostką jest że prawie cały czas towarzyszył mi widok Sky Tower, który skojarzył mi się ze "Szklaną Pułapką" i jak gdzieś znikał to pojawiało się pytanie: a gdzie to przepadł Nakatomi Plaza? To takie luźne skojarzenie, bo wieżowce nie są do siebie podobne.


    Część keszy to miłe przerwy w szczerym polu, przy magazynach, albo na wylotach wsi. Są jednak i taki które przy okazji pokazują jakąś lokalna ciekawostkę czy zabytek i te oczywiście sprawiły najwięcej radości. I o tych słów kilka. "GO WRO - Wieża rycerska w Biestrzykowie" OP8D9E pokazuje obiekt jak w tytule. W okresie średniowiecznym jako swe siedziby budowało je średniozamożne rycerstwo. Na terenie Polski najwięcej przetrwało ich na terenie południa. Ja do tej pory natykałem się na opuszczone, a co za tym idzie w różnym stanie. Ta jednak jest wciąż zamieszkała. Wywarła na mnie wielkie wrażenie możliwość zamieszkania w takim budynku. Jak to zobaczyłem, to nie wyobrażam sobie lepszego miejsca do życia. Ciekawe jeszcze jak gospodarze urządzili wnętrze, bo możliwości są tu na pewno ogromne, pozostaje kwestia pieniędzy i gustu.


    W Bielanach Wrocławskich przy okazji kesza "GOWRO - Bielany Centrum" OP8D88 mogłem obejrzeć dawny dwór. Jakże inny od polskich dworków. O wiele większy i budowany metodą szachulcową, którą bardziej kojarzę z Pomorza. Na trawniku przed dworem ustawiono stare rzeźby, tu znalazły bezpieczną przystań. Nie zmienia to faktu, że wygląda to trochę jak cmentarz. Przy keszu objawił się pan, który pomógł mi znaleźć skrzynkę, ba wyciągnął ją z skrytki. To bardzo pozytywne gdy osoba która się nie bawi, nie niszczy pudełek, a wręcz pomaga. Jak doczytałem w logach nie byłem pierwszą osobą która została tu "przyłapana" na szukaniu. Swoja drogą zawsze zastanawiam się po co niektórzy zabierają nasze pudełka, po dłuższym pobycie w terenie są mało higieniczne, a wartość z wyposażeniem jest zazwyczaj zerowa.


    W Biskupicach Pogórnych zaliczyłem porażkę przy pałacu i kesza nie znalazłem. Mimo to warto było odwiedzić to miejsce. Barokowy budynek przez lata PRL popadał w ruinę. Zakupiony przez prywatnych właścicieli powoli odzyskiwał blask. Coś jednak poszło nie tak. Jest nowy dach, okna i tynki na elewacji, ale remont stanął. Od strony bramy widzimy ciekawy zabytek, ale widok niestety psuje opuszczone otoczenie. Zapuszczona trawa, pokrzywy i krzaki samosiejki nie dodają uroku. Mimo wszystko dobrze że pałac jest zabezpieczony i przetrwa kolejne lata.
    Innego rodzaju ciekawostką w tej wsi jest nazwa ulicy LG. Pierwszy raz zobaczyłem by prywatna firma miała swoją ulicę.


    Najtrudniejszy kawałek wycieczki był między keszami "GO WRO Tramp" 894C a "GO WRO Urwipołeć" OP8711. To zaledwie kilkaset metrów, ale w pewnym momencie rośliny zrobiły się wielkości mojego roweru. Trzeba było na piechotę, bo jechać się nie dało. Całe szczęście że mimo iż dzień pochmurny i miejscami mżyło, to tu było sucho. Alternatywa to wjazd w pole uprawne, ale to nieładnie niszczyć uprawy rolnikowi.


    Ścieżka zahacza czasami o tereny kolejowe. Zresztą w czasie wyjazdu wpadło tez parę keszy o wrocławskim węźle kolejowym. To naprawdę spory węzeł, a ruch pociągów tu duży, zarówno osobowych, a co bardziej cieszy towarowych. Jak szukałem kesza gdzieś na stacji,to nie zdarzyło się by nie było okazji obejrzeć jakiegoś pociągu. Najlepiej gdy spotkało się znane lokomotywy, ale w egzotycznym dla mnie malowaniu. Jak chociażby przy keszu "GO WRO Smolec PKP" OP896Z gdzie widziałem poczciwą SM42, ale z logiem Orion Kolej, na podlaskich torach takiej firmy nie widziałem.


    Dość ciekawy fragment ścieżki był na zachód od lotniska. Trzeba było wspiąć na niektóre drzewa, a jedno z nich zapamiętam na dłużej. Pierwsza gałąź była wysoko i z moją kondycją ciężko było się wspiąć. Od czego był jednak rower, wlazłem na ramę, a stamtąd już wydźwignąłem się na pierwszy "szczebel" dębu. Dalej prościzna, aż prawie na czubek. Dzięki skrzynkom od kilku lat przypominam sobie jaka to była frajda wspinać się po drzewach za małolata.
    Ze spokojniejszych atrakcji były samoloty. Oczywiście nie startują z taką częstotliwością jaką widziałem na lotnisku Chopina, ale nie ma też takiej posuchy jak na lotnisku w Lublinie, gdzie przez godzinę nawet lecącej wrony nie widziałem. Jedna ze skrzynek jest nawet mocno powiązana maskowaniem i ukryciem z samolotami, które widzimy tuż po starcie. Nic się jednak nie umywało do kucyków. Te zwierzęta bardzo przyzwyczajone do ludzi w ogóle się nie płoszyły jak podszedłem do ogrodzenia. Jeden z nich o białej maści był szczególnie przyjazny. Podejrzewam że liczył na jakiś smakołyk, a ja niestety nie miałem ani marchewki, ani kostki cukru. Ogólnie to chyba było największe skumulowanie atrakcji na trasie: trochę adrenaliny, samoloty i koniki.


    Wracając do tematów kolejowych, to jak już opuściłem szlak GO WRO to trochę pokręciłem się za skrzynkami związanymi z tym tematem. Ciekawym doświadczeniem było odwiedzenie paru miejscówek już po zachodzie słońca. Na dworcach zazwyczaj jest życie, dużo jest zwyczajnie ładnych, ale już bocznice, tereny przytorowe na pierwszy rzut okaz nigdy nie wyglądają atrakcyjnie. Mimo to mają coś w sobie z nostalgicznego klimatu i chyba to mnie najbardziej pociąga. Tylko przy jednym keszu "WWK: Wrocław Nowy Dwór" OP87LG było trochę straszno. Krzaki, niezabezpieczone dziury, a nad tym duży budynek nastawni, nieczynny i ze spaloną górą. Nie czułem się tu zbyt komfortowo, tym bardziej że wcześniej przejechałem pod kamerami za zakaz, a przez to że przy odkładaniu kesz mi wypadł z rąk w krzaki, długo go szukałem i bałem się że może jakiś patrol SOK przyjedzie. Tak mi jednak przypadły do gustu wrocławskie klimaty kolejowe, że przy następnej wizycie znów z pewnością odwiedzę kilka miejscówek związanych z tym tematem.
   

piątek, 8 czerwca 2018

Kawałek Nadbużanką

    Tytułowa Nadbużanka to droga wojewódzka 816 łącząca Terespol z Zosinem. Biegnie wzdłuż naszej wschodniej granicy, miejscami do słupków granicznych jest zaledwie kilkanaście metrów. Częściowo biegnie po niej coraz popularniejszy szlak rowerowy Green Velo, a że jest też parę skrzynek to wszystko pięknie mi się układa. Tym razem zaplanowałem trasę z Terespola do Włodawy i z powrotem. Wycieczka na półtorej dnia, ale mi wyszedł jeden, a jak do tego doszło napiszę na końcu.
    Do Terespola dostałem się autem z rowerem na bagażniku. Samochód zostawiłem pod dworcem i witaj przygodo. W Terespolu znalazłem dwie skrzynki, które już szukałem, ale z różnych powodów ich nie znalazłem. Tym razem długo nie zabawiłem w mieście, oprócz keszy zatrzymałem się tylko przy obelisku szosy brzeskiej. Drugi, bliźniaczy jest w Warszawie przy Grochowskiej.
    Pierwszy kesz poza miastem "TK-2 Rowerowa trasa Terespol-Kodeń" OP8H4W i już mała dawka adrenaliny. Trzeba się zapuścić w ciemne tunele fortu. Lubię wszelkie budowle militarne, więc wędrowałem korytarzami z przyjemnością. Tylko wejście do kesza ciut niebezpieczne, bo trzeba zrobić krok nad zerwanymi schodami. Droga w dół niedaleka, ale można się połamać i kto by mi pomógł? Dobrze że jest ta skrzynka bo na mapie satelitarnej nie widać charakterystycznej sylwetki fortu, a w terenie nie ma żadnej tabliczki.


    W Dobratyczach gdzie jest okeszowana cerkiew, choć nieco nijaka, Green Velo odbija na wschód i przez pewien czas nie jedzie się drogą 816, a jakąś lokalną, ale wciąż asfaltową. W Żukach był kolejny fort i do tego dwa kesze. Z tego umocnienia nie zostało zbyt wiele. Malutki kawałek betonowej ściany i parę nasypów w terenie. Może niezbyt to imponujące, a zabawnie wyglądała tabliczka obiekt zabytkowy na gruzowisku. Przy znalezieniu tych skrzynek i mając w pamięci wcześniejsze znaleziska związane z Twierdzą Brzeską można uzmysłowić sobie jak wielki teren zajmowała ona. Gdyby była położona w bardziej dogodnym turystycznie miejscu z pewnością byłaby bardziej popularna. Do tego spora jej część jest po białoruskiej stronie. Co prawda obecnie nie trzeba mieć wiz w tym rejonie, ale paszport jak najbardziej, a od kiedy od obywateli pobiera się odciski palca, to mam w głębokim poważaniu ten dokument. Pewnie kiedyś się przełamię, ale budzi to mój niesmak.

   
    W końcu miałem okazję bliżej obejrzeć cerkiew w Kostomłotach, poprzednim razem było nabożeństwo i nie chciałem przeszkadzać. Jest to jedyna na świecie parafia neounicka, czyli są to katolicy, ale obrządek jest w rycie bizantyjskim. Na pierwszy rzut oka wydaje się że trafiło się do prawosławnego ośrodka kultu. I jest to co charakteryzuje cerkwie - złoto, dużo złota. Złote dachy w słońcu aż oślepiają. Malowidła na ścianach nawiązują do stylu ikon i są utrzymane w ciepłych pastelowych kolorach. Jako że jestem z Białegostoku, nie jest to dla mnie egzotyka, ale ten przepych zawsze robi na mnie wrażenie. Jest też studnia z zbudowaną nad nim kaplicą. Jakoś nigdzie nie doczytałem by woda miała jakieś cudowne właściwości, ale trzeba przyznać że jest naprawdę smaczna.


    Za Kostomłotami wyskoczyłem znów na 816 i jej już się trzymałem do końca mojej wycieczki. W Kodniu czekało na mnie małe skupisko keszy. Większość związana z sanktuarium Matki Bożej Kodeńskiej. Jak głosi legenda Mikołaj Sapieha modląc się pod obrazem Maryi w Rzymie doznał uzdrowienia z choroby która męczyła go dłuższy czas. Nie mogąc jednak uzyskać zgody na wywiezienie obrazu słynącego już z cudów, po prostu go ukradł i przywiózł do kraju. Całe szczęście nie walą tu niezliczone pielgrzymki jak do największych sanktuariów, więc mogłem sobie szukać keszy do woli. Sam kościół dość ciekawy w stylu barokowym, ale moim zdaniem znacznie ciekawsze są rozległe ogrody na jego tyłach. Można pospacerować ocienionymi alejkami, odwiedzić kaplicę zamkową, obejrzeć Drogę Krzyżową z ludowymi rzeźbami czy podejść do granicznego Bugu.


    Muszę przyznać że wycieczka obfitowała w odwiedziny miejsc świętych, bo kolejny przystanek to Jabłeczna i tamtejszy klasztor prawosławny. Kiedyś tutaj nocowałem, więc była już okazja dokładniej zapoznać się z tutejszą cerkwią. Tym razem bliżej przyjrzałem się okolicznym kaplicom. Są dość nietypowe, bo wąskie acz wysokie. Poza Jabłeczną nigdzie takich nie widziałem. Zazwyczaj to po prostu prostokątny, niewielki budynek, często spotykany na cmentarzach. Nie mogłem przepuścić okazji i podjechałem nad sama granicę. Nie wiem który już raz, ale ciągnie mnie ona jak magnes.


    W Sławatyczach czekała mnie miła niespodzianka. Tutejszą cerkiew pamiętam jeszcze jako ruinę. W międzyczasie odzyskała ona swój blask. Obecnie trwa budowa ogrodzenia i plac nie jest jeszcze uporządkowany i na zdjęciach niezbyt ładnie to wygląda, ale dobrze że ktoś sobie przypomniał o tym zabytku. Niestety nie można tego powiedzieć o kirkucie. Gdyby nie kesz "Sławatycze - cerkiew" OP8ELB to nawet bym nie wiedział że zawędrowałem pod żydowską nekropolię.
    Za Sławatyczami zaczyna się droga rowerowa. Na odcinku do Włodawy jest już większy ruch aut, więc świetnie się tu sprawdza. Sporą atrakcją na tym odcinku są wieże widokowe. Najlepsza jest ta w Różance, a to z prostego powodu, po prostu jest najwyższa i widoki z niej najlepsze. Bez problemu można zajrzeć na białoruska stronę, a i pewnie Ukrainę widać, bo w pobliżu niedalekiej Włodawy jest trójstyk granic. Dwie pozostałe też niczego sobie, a do tego u ich stóp są ławki gdzie można przysiąść i coś przekąsić. W Dołhobrodach to nawet WC jest, może temat przyziemny, ale na szlakach rowerowych to rzadkość, co czasem bywa problemem. Tak że musiałem wspomnieć i docenić.


    Jeszcze z dwa kesze przy ścieżce rowerowej i jest Włodawa. Tutaj pojechałem najpierw do dzielnicy po byłej jednostce wojskowej. Tradycje sięgają jeszcze czasów IIRP, kiedy stacjonowała tu artyleria ciężka. Dziś mały kawałek zajmuje straż graniczna. Reszta wydał mi się taką zakazaną dzielnicą Włodawy. Może wcale tak nie jest, ale miałem takie wrażenie. Wąskie, dziurawe uliczki, niekoszone trawniki, zarastające boisko i opuszczona szkoła nie nastrajały optymistycznie. Za tym wszystkim jest jeszcze radziecki cmentarz wojenny. Tutaj trawa skoszona, ale obramowania mogił się powykrzywiały i tylko pomnik trzyma się prosto.


    Znalazłem ostatniego kesza we Włodawie i czas było ruszać w drogę powrotną. Była siedemnasta, więc pomyślałem że przejadę pół powrotnej drogi, prześpię się gdzieś i rankiem pokonam pozostały dystans do Terespola. Jakoś mi się to nie uśmiechało, ale wrócić trzeba. I wtedy z ciekawości zatrzymałem się na przystanku PKS by zobaczyć gdzie z Włodawy da się dojechać. Za 25min. odjeżdżał bus do Terespola, więc się długo nie namyślałem, przypiąłem rower pod szpitalem i już po parunastu minutach zza okien pojazdu podziwiałem trasę którą tego dnia pokonałem. W Terespolu do swojego auta, z powrotem do Włodawy i stąd już do domu. To była udana wycieczka.