środa, 30 października 2013

Dzień na Rusi Czarnej

    W województwie podlaskim tylko część to "Podlasie właściwe".  Inne rejony to historyczne Mazowsze, Suwalszczyzna, czy właśnie Ruś Czarna. Oczywiście ciężko wyznaczyć jakieś sztywne granice. A już w dzisiejszych czasach globalizacji to coraz częściej tylko nazwy na mapie.
    Razem z MiszkaWu i Mieszkiem o siódmej rano wyjechaliśmy z Białegostoku. Pogoda zapowiadała się wspaniale i nas nie zawiodła. Początkowo szybko dotarliśmy do małej wioski Przewalanka, gdzie odbiliśmy w lokalną, gruntową drogę w prawo. Wjechaliśmy w krainę kapliczek słupowych. Jeszcze w takim zagęszczeniu ich nie widziałem. W większości, stare, spróchniałe, niejednokrotnie pochylone ku ziemi i pozbawione świątków. Ale i nowsze można się natknąć. We wsi Łapczyn przy dwóch zrobiliśmy krótki postój, bo trzeba było zdobyć hasło do pobliskiego kesza "BURZA 8 "Grodzisko Niemczyn" OP1B6C. Szczególnie ta, zaraz za ostatnimi budynkami wsi, niedługo zniknie i nie wiadomo czy za rok będzie jeszcze co obejrzeć. 




    Do kesza trzeba zrobić krótki spacer przez pola. Grodzisko przy którym jest schowany wznosi się na dobrych kilka metrów. Z jego szczytu jest ładny widok na okolicę. Udało nam się też spotkać przebiegającą sarnę. Zadowoleni ze znalezienia skrzynki ruszyliśmy dalej. We wsi Przesławka wróciliśmy na asfalt i tak dobrze się jechało, że prawie przegapiliśmy kesza "Stara kapliczka" OP1B1D. Błąd został szybko naprawiony i już bez problemu wydobyliśmy kesza. Tym razem kapliczka której poświęcona jest skrzynka, była murowana, typu domkowego. Stoi sobie samotnie w środku pola. Może upamiętnia jakieś wydarzenie, a może kiedyś stała po prostu przy drodze czy miedzy. 




    Wróciliśmy na ósemkę, by tuż przed Korycinem, znów odbić w lokalne drogi, które do jazdy turystyczno -keszerskiej są dużo ciekawsze. Dotarliśmy do skrzynki "Grodzisko Aulakowszczyzna" OP1A0F. Krótki spacer przez lekko podmokłą łąkę i skok przez mały strumyk. Trzeba było też uważać by nie wdepnąć w miny pozostawione przez krowy. Grodzisko przez to, że usytuowane jest w bardzo pofałdowanym terenie, można przegapić. Na szczęście jest skrzynka. Też zabytek, bo przeleżała w ziemi nieruszana dwa lata. Pozostaje jeszcze kwestia właścicieli grodu. Jedni podają Słowian, inni Jaćwingów. Rzecz trudna do rozstrzygnięcia na pograniczu wpływów polskich i bałtyjskich. Może są jakieś badania naukowe, ale do tych, jak zwykle, ciężko dotrzeć.
    Z Aulakowszczyzny dalsza droga była niesamowicie kręta. Aż do Romaszkówki, gdzie wjechaliśmy na wojewódzką 671 i prosto, jak strzelił dotarliśmy do Jasionowej Doliny. Mała wieś przy samej drodze. Trzeba jednak skręcić w drogę lokalną i przejechać przez zabudowania wsi. Dotarliśmy w rejon mostu na rzece Kumiałce. Widok na piękne okolice umilał podejmowanie kesza  "Jasionowa Dolina" OP116F. Niestety do pobliskich kurhanów nie dotarliśmy, bo zapomniałem w którą stronę trzeba do nich iść.
    Z Jasionowej Doliny widać już wieże kościoła w Janowie. Małe miasteczko, a obecnie wieś, straciło na znaczeniu przez zmianę szlaków komunikacyjnych. Obecnie liczy trochę ponad 800 mieszkańców, gdy pod koniec XVIIIw. było ich około 2tyś. Z tego połowę stanowili Żydzi. O ich obecności świadczy jedynie cmentarz, położony na obrzeżach miasteczka. Schowany jest przy nim kesz "BURZA 10 "Kirkut w Janowie" OP1E28. Skrzynka została założona w 2009r. i od tego czasu teren kirkutu trochę uporządkowano. Przede wszystkim wycięto wielkie krzaki, zasłaniające pozostałości bramy. Postawiono też tablicę informacyjną, bo miejsce łatwo jest przegapić. Cmentarz porośnięty jest bardzo wysoka trawą. Część nagrobków jest jeszcze w miarę czytelna. Sporo zaś takich z którymi przyroda nie obeszła się łaskawie. Trzeba dobrze się przyglądać, by dostrzec litery hebrajskie. Zmywane przez deszcz, przypominają już bardziej polne kamienie. Z cmentarza jest niezły widok na pobliskie miasteczko, z górującymi nad nim wieżami neogotyckiego kościoła.



    Obmyślając plan drogi jeszcze w domu, starałem się wybierać najkrótszą drogę między keszami. Tak było i tym razem i do następnej skrzynki "Kurhan" OP1265 w sporej części przyszło nam jechać polnymi drogami. Udało się podjechać pod samo miejsce ukrycia. Dość długo zeszło nam na szukaniu. Obok nas przejeżdżał rolnik z obornikiem na pole. Kiedy wracał, zainteresował się naszymi dokładnymi oględzinami sporej kupy kamieni. Myślał, że może chcemy je zabrać na skalniak, lub coś takiego i nawet zaoferował, że na podwórku ma więcej. By jakoś z tego wybrnąć wymyśliłem historię o poszukiwaniu porostów. Ale jak będą wam potrzebne kamienie, to wybierajcie się w tamte rejony śmiało. 
    Myślałem że z następną skrzynka będą większe problemy, a szczególnie z dojazdem. Jednak do kesza "STD.07 - Gniazdo partyzantów" OP603C można podjechać na kilkanaście metrów. Kesz ukryty jest w resztkach zabudowań gospodarczych. Jego największa siła jest jednak w opisie. Dawno nie czytałem tak świetnej historii. W króciutkim opowiadaniu jest tyle strachu i niepewności ludzkiego losu w czasie wojny, jakiego nie oddadzą opasłe tomy opisujące wojnę z perspektywy generałów i polityków. 
    Przed nami był dłuższy odcinek bez kesza. Aż do okolic Lipska, gdzie schowany jest kesz "ted73_Dolina_Biebrzy" OP0664. Można tam wejść na wieże widokową i obejrzeć dolinę Biebrzy w jej początkowym biegu. Widok może nie jakiś szczególnie nadzwyczajny, ale  mi się podobał. Wiatr postrącał już liście z drzew i ta surowość przypadła mi do gustu. Jedyny minus to sporo śmieci u podnóża wieży.



    W pobliskim Lipsku zrobiliśmy tylko dwa postoje, bo musiałem reaktywować swoje dwie skrzynki w schronach Linii Mołotowa. Dałem się jeszcze namówić na małe odbicie od trasy do Różanegostoku i Sidry. Skrzynki w tych miasteczkach mam już na koncie, ale te parę kilometrów nie robiły różnicy. Kompani zadowoleni, a ja miałem trochę czasu by przegryźć kanapki. Z Sidry ruszyliśmy w stronę Grodna. Oczywiście do tego miasta nie dotarliśmy, ale mieliśmy okazje przejechać się drogą która prowadzi "donikąd". Minęliśmy może z trzy samochody, spotkaliśmy sarnę, która obserwowała nas pilnie z wysokiej trawy. I podjęliśmy kesza "Droga do Grodna" OP40DF. Po wojnie i ustaleniu nowych granic, sporo dróg straciło na znaczeniu i wiodą obecnie jedynie do mocno wyludnionych wiosek. 
    Droga, z czasem, z asfaltowej przeszła w gruntową. Co mnie nawet zmyliło bo pojechałem dalej asfaltem i trzeba było wracać jakieś dwa kilometry. Ale w takim miejscu trochę zabłądzić to czysta przyjemność. I już bez przeszkód dotarliśmy do Dubnicy. Kiedyś była tu kurpiowska wieś, zniszczona w czasie wojny. Kurpie znaleźli się tu w ramach, co dzisiaj byśmy nazwali programu rządowego. Jako, że Kurpiowszczyzna była przeludniona, a ziemie rozdrobnione, postanowiono dać szansę na lepsze życie tym którzy odważą się zacząć od nowa na tych terenach. Po wsi jedyną pamiątką jest przydrożny krzyż. Kilka kroków na prawo od niego jest już granica państwowa. I przez to nie było nawet najmniejszej szansy na podjęcie kesza "Dubnica" OP40E1. Jakieś 200-300 dalej stał patrol SG i pilnie obserwował nas przez lornetki.



    Nie wiem czy tu jeszcze kiedyś wrócę. Z pewnością nieprędko. A na nas czekała kolejna skrzynka blisko granicy. Chcieliśmy do niej dotrzeć od północy. Myślałem że zostawi się auto i przejdzie trzysta metrów wzdłuż torów. Jaka była niespodzianka, gdy okazało się że tory otoczone są dwumetrowym płotem, co kilkanaście metrów rozmieszczono kamery i postawiono znaki o bezwzględnym zakazem wejścia. Szybki rzut oka na mapę i podjęliśmy decyzję, że do kesza "Pomnik w lesie" OP3D35 dotrzemy w legalny sposób, przez Kuźnicę Białostocką. Mały obelisk w środku lasu upamiętnia śmierć kobiety, która po wyznaczeniu nowych granic po wojnie, chciała przejść na polską stronę i został zastrzelona. Jak się okazało mieszkanie tutaj w tamtych czasach było dość niebezpieczne. Jadąc do kesza minęliśmy podobne miejsce pamięci, poświęcone miejscowemu rolnikowi porwanemu przez sowieckich żołnierzy na stronę ZSRR i tam zamordowanego.



    Wróciliśmy do Kuźnicy, gdzie zrobiliśmy postój przy sklepie. Ja pozwoliłem sobie na ciastka i jakiś energetyk, a koledzy mogli na coś mocniejszego. Opuściliśmy tereny przygraniczne i ruszyliśmy w kierunku Białegostoku. Oczywiście nie prosto, bo czekało na nas jeszcze kilka skrzynek. Pierwsza z nich "Czuprynowo" OP3D32 ukryta przy starej, zalanej żwirowni. Dotarcie wcale nie było proste. Postanowiłem pomóc sobie GPS, ale za pierwszym razem i tak pojechałem nie w tą drogę co trzeba i wylądowałem na nieodpowiednim brzegu. Po korekcie zaparkowałem na wysokiej skarpie i poszliśmy wzdłuż wysokiego brzegu po kesza. Po drodze mieliśmy fajny widok na terminal celny, usytuowany po drugiej stronie zalewu. 
    Niedaleko w linii prostej był drugi kesz "Zużyte wzgorze" OP2E0C. Niestety i tak trzeba było wrócić do drogi głównej i jechać dookoła. Tutaj także kesz jest poświęcony byłej żwirowni, a dokładnie pięknemu zalewowi powstałemu w jej miejscu. Wygląda bardziej niż długie jezioro niż teren pogórniczy. Tylko ostatni kilometr to mały rajd terenowy i po deszczu pewnie w ogóle nie da się dojechać zwykłym autem. Po załatwieniu spraw ze skrzynką poszedłem na brzeg, by nacieszyć się widokiem. Znalazłem tam szkielet, który rozpoczął dyskusję nad tym do jakiego zwierza należały szczątki. Niestety nie doszliśmy do żadnych konstruktywnych wniosków.



    Dzień już powoli zaczął się chylić ku zachodowi. Po drodze do skrzynki "Gora Wojnowska" OP2E10 mogliśmy oglądać zachód słońca. Niestety przez niedawna zmianę czasu, dzień się kończy zdecydowanie zbyt szybko. Na miejsce docieramy, gdy jest już ciemno. Góra Wojnowska jest najwyższym wzniesieniem Wzgórz Sokólskich i osiąga wysokość 240m. Niestety jak to na wzgórza, nie widać by akurat to miejsce było jakoś specjalnie wyższe w tym silnie pofałdowanym terenie. 
    Z Góry Wojnowskiej dosłownie "rzut beretem" do Bohonik. Obok Kruszynian jest to jeden z najważniejszych ośrodków muzułmańskich, nie tylko na Podlasiu, ale i w całej Polsce. Jest tu mizar, czyli cmentarz i meczet. Można zapoznać się z kulturą polskich muzułmanów, a także spróbować wspaniałej kuchni. Mimo odmienności religijnej, tutejsi wyznawcy Mahometa są silni zasymilowani z lokalną społecznością. Żyjący tu od XVIIw. wrośli w te ziemie, zawierali małżeństwa z miejscowymi kobietami i do dziś pozostała ich garstka. Oczywiście w takim miejscu nie mogło zabraknąć kesza "ted21_Bohoniki" OP03B6. Niestety zdobyty już w całkowitej ciemności, więc nie było już nawet sensu odwiedzenie mizaru. Tyle że za płotu zobaczyliśmy nagrobki, ustawione dość nietypowo, bo na południowy - wschód. Zapewne w stronę Mekki.
    Z Bohonik udaliśmy się do Sokółki. Na początku miasteczka, nad sporym zalewem jest pomnik pamięci braci Ejsmontów. Chcieli jako wolni ludzie żeglować po morzach świata. Pierwsza próba skończyła się aresztowaniem na Bornholmie. Druga skończyła się tragicznie, prawdopodobnie w rejonie przylądka Horn. Naprawdę warto poznać dokładnie ich historię, którą bez problemu da się odnaleźć w necie. Sam poznałem ich dzieje dzięki skrzynce "STD.08 - Wolni polscy żeglarze" OP5F71.
    W Sokółce zostały nam jeszcze dwa kesze. "STD.03 - 300 lat O.T. + 200 lat konstytucji" OP5B5Ai "STD.06 - Krzyż Witający" OP5F70. Pierwszy z nich bardziej mi się podobał, a dokładniej jego otoczenie. Park po zmroku, po drugiej stronie ładnie oświetlona cerkiew i ładne kamienice wokół rynku. Późna pora i już lekkie zmęczenie sprawiło, że jednak na dłużej się nie zatrzymywaliśmy. Przy drugim poszło jeszcze szybciej, bo miejsce choć warte okeszowania, to mimo wszystko nie pozwala na zbyt długie przesiadywanie. Nasza obecność na górce po zmroku , przy głównej drodze mogła komuś wydać się dziwna.
    Jeszcze bardziej musiał się zdziwić rolnik, kiedy szukaliśmy kolejnego kesza "Wysokie laski" OP2D39. Oczywiście na czas jego przejazdu, zrobiliśmy sobie przerwę, ale trzech kolesi po nocy przy leśnej drodze to nie jest do końca normalne. 
    Za to już przez nikogo niepokojeni mogliśmy poszukać kesza "Kolonia Słojniki" OP2D87. Kolejna ciekawa historia w opisie skrzynki, która podnosi jej "fajność". Najlepszy przy niej był jednak widok na rozgwieżdżone niebo. Takie można obejrzeć tylko gdzieś za miastem, gdzie łuny miejskie nie przysłaniają gwiazd. Tym razem koledzy próbowali dostrzec jakieś gwiazdozbiory, a ja który znam się jak "wilk na gwiazdach" i mogę co najwyżej wskazać Mały Wóz i Gwiazdę Polarną, podziwiałem jedynie piękne nocne niebo.
    Do domu zostało jeszcze sporo kilometrów. Miałem co prawda wracać trochę inną drogą, niż tą którą finalnie jechałem. Ale po raz drugi tego dnia skręciłem nie tam gdzie trzeba, co na dobre wyszło, bo przynajmniej cały czas jechałem asfaltem. Pomyślałem, że tym razem nie będę wracał i zobaczymy gdzie wyjadę. Naprawdę fajnie tak się jedzie, nie wiedząc  w jakim znanym sobie miejscu się wyjedzie i gdy nie gonią nas żadne terminy.

sobota, 19 października 2013

Wokół Czarnej Białostockiej

    Sezon rowerowy zbliża się nieuchronnie ku końcowi. Nie dla wszystkich, ale ja nie jestem fanem jazdy, gdy jest zbyt zimno. Z wiadomych względów ten sezon i tak mi przepadł, ale rok byłby już całkowicie do niczego, gdybym nigdzie nie ruszył pociągiem. Dzień coraz krótszy, więc nie było sensu jechać daleko. Wobec tego wybór padł na Czarną Białostocką. Miasto położone na tyle blisko Białegostoku, że latem w obie strony można pokusić się o przejazd jedynie rowerem. Jednak nie w październikowy dzień.
    Ruszyłem wczesnym porankiem, a w zasadzie jeszcze w nocy, bo o piątej rano do świtu daleko. Odjazd pociągu o 5:25 i parę minut przed szóstą byłem w Czarnej. Dalej ciemno, więc pomyślałem, że pojadę nad pobliski zalew oglądać budzący się świt. Oficjalna nazwa to Czapielówka, od głównej rzeczki zasilającej ten zbiornik. Wszyscy mówią "zalew w Czarnej", a ja przy okazji tamtejszej skrzynki dowiedziałem się jaki tytuł nosi urzędowo. Bardzo pięknie położony, otoczony z każdej strony lasami Puszczy Knyszyńskiej. Przy południowym skraju jest duży pomost. To właśnie na nim, przy herbacie z termosu i tabliczce czekolady czekałem świtu. Początkowo towarzystwa dotrzymywały mi tylko kaczki. Kiedy zaczęło szarzeć pojawili się pierwsi wędkarze. Poczekałem, aż będzie na tyle jasno by w miarę bezpiecznie można było jechać lasem po skrzynkę "BURZA 1 "Zbiornik Czapielówka" OP0134. Miałem nieczęstą okazję widzieć jak mgła cofa się znad wody, by w końcu całkowicie ustąpić na rzecz poranka.




    Co do samego kesza nie będę pisał, gdzie go znalazłem bo to w końcu quiz do rozwiązania. A szukałem go prawie godzinę. Ostatnie znalezienie było ponad rok temu, i jak to zakopany, dość dobrze zintegrował się ziemią. Zazwyczaj po kilkunastu minutach nieowocnych poszukiwań odpuszczam, ale tym razem zawziąłem się i poszukiwania zakończyłem sukcesem.
    Z zalewem związana jest jeszcze druga skrzynka, tym razem wirtualna "BURZA V1 "Źródło Romana" OP1373. Nazwę nosi na cześć śp. Romana Cyniaka, lokalnego działacza społecznego. Był on odkrywcą źródła, a potem jego opiekunem. Niestety gdy gospodarza zabrakło, otoczenie źródełka podupadło i do dziś nie prezentuje się najlepiej.
    Opuściłem tereny zalewu, by udać się do tajnej fabryki sprzętu rolniczego i lodówek. A zupełnie przy okazji, materiałów wybuchowych dla wojska. Na początku minąłem pozostałości po starej bramie, czyli kilka betonowych słupów. Można też dostrzec ślad po bocznicy kolejowej w postaci nasypu lub przekopu przez wzniesienie. Niestety tory już rozebrano. Jechałem przez las dobrymi, asfaltowymi drogami, wiodącymi kiedyś do różnych części zakładu. Do dziś, część jest wykorzystywana przez różne firmy. Po znalezieniu skrzynki "Agroma - tajna" OP082D, nie wiedziałem za bardzo w którą stronę jechać by zobaczyć to co zostało choćby z tajnego wydziału. Jak już potem sprawdziłem w necie, jest co oglądać, ale to musi być wycieczka na cały dzień latem.
    Jako, że nie znam zbyt dobrze tych lasów, do Czarnej Białostockiej, wróciłem po śladach. Zatrzymałem się przy siedzibie nadleśnictwa, by podjąć kesza "ted190_kolejki_lesne" OP1285. Schowana w lokomotywie kolejki wąskotorowej. Jest to jedna z nielicznych  zachowanych typu HF. Wyprodukowana dla niemieckiej armii jeszcze w czasach I wojny światowej, służyła do lat 70-tych. Jej ostatni kurs, turystyczny, odbył się w 1990r. z Czarnej Białostockiej do Walił. Dziś byłoby to niemożliwe, bo w sporej części szlak ten został rozebrany, a to co pozostało wymaga generalnego remontu. 




    Zaraz za nadleśnictwem kończą się budynki miasteczka i znów wjechałem w las. Po drodze minąłem dwie szkółki leśne. Do tej pory ta nazwa kojarzyła mi się z miejscami po wyrębie, które otaczano siatką w obronie przed zwierzętami i nasadzano młode drzewa. Tutaj szkółka jest dla drzewek, które wyrastają od nasiona. Można powiedzieć, że to nie szkółka, a bardziej żłobek. Z miejscem tym związany jest kesz "Szkółka leśna" OP0B02, schowany na pobliskiej górce.




    Trzymając się głównej drogi przez las dotarłem do kolejnej skrzynki "Mogiłka 1920" OP1164. Coś mnie podkusiło i zamiast szukać tak jak opis podpowiada, zaufałem GPS i dobrych parę minut straciłem. Przy okazji natknąłem się na parę koźlaków, ale, że sezon na nie już mija, to były już sflaczałe i nie wyglądały apetycznie.  Sama "mogiłka" jest miejscem spoczynku kaprala Stanisława Szczęsnego, poległego w walce z bolszewikami w 1920r. Tablica wmurowana w kamień, płotek i drewniany krzyż stoją przy leśnym skrzyżowaniu. I niby mógłbym wybrać drogę na wschód, by skrócić sobie dojazd do kolejnego kesza, ale z początku była wyjeżdżona przez robotników leśnych, wiec dalej mogło być jeszcze gorzej. Wróciłem więc znów do Czarnej Białostockiej, by z niej ruszyć w stronę wsi Machnacz. To zaledwie kilka kilometrów objazdu, ale przynajmniej po pewnych drogach. Machnacz to niewielka wieś wciśnięta między tory, a las. Ma jednak swoją stację kolejową z budynkiem dróżnika. To jednak tylko pozostałość bo pobliskiej, rozebranej bocznicy kolejowej, gdzie nasze tory, spotykały się z szerokimi. Po tych pozostałościach oprowadzają trzy kesze 3po3. 
    Pierwsza skrzynka to  "Stara nastawnia" OP2D2F. Budynek jest w całkowitej ruinie. Zostały tylko mury. W środku nawet tynki pozbijano, pewnie w celu wyciągnięcia przewodów. Stoi sobie taki samotny budynek w lesie i gdyby nie opis skrzynki, nawet nie wiadomo by było do czego służył. Trochę musiałem pokręcić się po okolicy, by odnaleźć ślady po byłym torowisku. Do samej nastawni, od głównej drogi leśnej prowadzi droga wysypana czymś w rodzaju drobnego żużlu. Zaraz za nastawnią znalazłem tablicę rezerwatu przyrody "Jesionowe Góry". Jak się okazało został utworzony w 1987r. czyli wtedy, gdy były tu jeszcze tory, które sięgały do samego centrum rezerwatu. Sama nastawnia znajduje się na jego granicy i pewnie bym ja przegapił, gdyby nie stała przy skrzyżowaniu dróg leśnych na którym się zatrzymałem by przemyśleć gdzie jechać dalej. Dobrze zamaskowały ją drzewa, które od czasu jej porzucenia wyrosły już dość dorodne.



    Kolejna skrzynka "Szerokie tory" OP0B8B, schowana jest zaledwie kilkanaście metrów od głównego torowiska z Białegostoku do Sokółki i dalej w zależności od potrzeb na Białoruś, lub do Suwałk. Jadąc do niej najpierw przeciąłem nasyp po prawdopodobnie normalnotorowym nasypie. Skrzynka ukryta jest w miejscu gdzie przechodził szeroki tor. Tutaj nie ma nasypu, a przekop I to jedyny ślad, bo po kilku metrach teren robi się płaski i naprawdę trzeba dobrze się przyglądać, by coś dostrzec.
     Stąd już zaledwie kilkaset metrów do ostatniego kesza, czyli "Szeroka nastawnia" OP2D2E. Budynek dużo mniejszy niż poprzednia nastawnia. Ale trudniejszy do przegapienia, bo stoi przy samej drodze. Ten także został ogołocony z wszystkiego co da się wyciągnąć i zostały tylko gołe mury. Na dachu zdążyły się już zakorzenić świerki.Do oglądania nie było zbyt wiele, ale zatrzymałem się tu na dłużej by zjeść mielonkę konserwową. Na świeżym powietrzu smakowała przepysznie. 
    Zbierając te trzy kesze kilkakrotnie słyszałem przejeżdżające pociągi. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że ta linia jest tak często używana. Głównie przez składy towarowe. Parę z nich widziałem, bo droga od Czarnej Białostockiej w większej części biegnie wzdłuż torów. Składy ciągną zazwyczaj  "standardowe"lokomotywy, ale zdarzył się też skład należący do jednej firmy, który ciągnęła lokomotywa, którą pierwszy raz na oczy widziałem.



    Wróciłem do Czarnej Białostockiej, a właściwie części zwanej Buksztel. Ten kto przejeżdża przez miejscowość krajową 19-stką, może mieć wrażenie, że Czarna to zaledwie kilka budynków przy drodze, gdy tymczasem ogromna większość miasta schowana jest za lasem. Przy drodze podjąłem kesza "dMR*24 Mogiłka" OP3625. Jest to jeden z tych keszów obok których podjeżdżam wiele razy, ale nie mam albo czasu, albo możliwości podjęcia. Może to i dobrze, bo tym razem miałem czas by w spokoju obejrzeć mogiłę nieznanego żołnierza.
    W planie został mi jeszcze virtual "BURZA V4 "Karczma za płotem" OP13BF. Korzystając z okazji postanowiłem spróbować tamtejszej babki ziemniaczanej. Naprawdę niebo w gębie. Do tego oczywiście kiszona kapusta. Zjadłem, wypiłem kawę, która już tak dobra nie była i wróciłem na dworzec PKP. Do odjazdu pociągu miałem dwie godziny. Dość dużo, pomyślałem więc, że pokręcę się jeszcze po Czarnej, ewentualnie podjadę posiedzieć nad zalewem. Najpierw chciałem obejrzeć kościół z imponującą kolekcja poroży wewnątrz, ale był zamknięty na cztery spusty, więc udałem się nad zalew. Zatrzymałem się jednak przy drogowskazie na Czarną Wieś Kościelną i w głowie narodził się plan powrotu do Białegostoku na rowerze. Nie jechałem tamtędy już ze sto lat, więc trochę się bałem czy pamiętam drogę, ale miałem mapę okolic Czarnej Białostockiej i początek drogi, najbardziej trudny do nawigacji miałem z głowy. Okazało się, że trasę pamiętam dość dobrze, a gdy dotarłem do wsi Ratowiec już wiedziałem, że jestem w domu. Dobrze, że zdecydowałem się na taki powrót, bo miałem możliwość obejrzenia młyna w Ratowcu. Popada w coraz większą ruinę i nie wiadomo ile jeszcze zim przestoi. Przed nim jest jakaś betonowa konstrukcja, która pewnie była częścią spiętrzenia potrzebnego do napędzania młyna. A część napędu wciąż się zachowała. Tuż pod powierzchnią wody jest koło napędowe z którego odchodzi w górę, do przybudówki wał przeniesienia napędu. Aż żal patrzeć jak ten zabytek techniki niszczeje.



    Z lasu wyjechałem przed samym Wasilkowem. Przemknąłem przez miasteczko, by przed samym Białymstokiem wspiąć się na dość długi podjazd, który zawsze dawał mi się we znaki. Jak się okazało w domu byłem o tej samej porze o której do Białegostoku dotarł pociąg, którym miałem jechać. A tak, parę groszy zostało w kieszeni, a i kondycja trochę lepsza.

sobota, 12 października 2013

Jak Psikiszek suchą nogą przez Narew przebył i co z tego wynikło

    Wisiała sobie na mapie skrzynka "Wieża w Rogowie" OP6A4E i kusiła. W sumie kilka kilometrów od Białegostoku, akurat na popołudniową przejażdżkę rowerem. I tak wyszło, że jeździłem do niej dwa razy. Dwa dni wcześniej rzuciłem okiem na mapę, spisałem kordy, GPS w kieszeń i w drogę. Okazało się, że popełniłem dwa błędy. Pierwszy to słabe przygotowanie taktyczne. Dotarłem na brzeg rozlewisk Narwi i nie wiedziałem za bardzo gdzie iść. Naturalnym wyborem była kładka przez jedną z odnóg. Udało mi się do niej dostać przez szuwary. Nawet rower przeciągnąłem. W gruncie rzeczy dałoby się i bez kładki, bo wody najwyżej do pasa, a latem pewnie jeszcze mniej. Za kładką była nawet droga. Nieczęsto używana, trochę mokrawa, typowo dojazdowa na łąki. Ujechałem może ze 100 metrów i natknąłem się na rozlewisko. Myślałem, że może da się bokiem przez trzcinowisko, ale tym razem woda rozlała się szeroko i co najmniej bez kaloszy, nie ma co próbować.


Tak, to jest droga

    Wróciłem więc do punktu wyjścia, gdzie stała tablica poglądowa. Była nawet na niej mapa, ale bardzo schematyczna i ciężko coś z niej było pewnego wyczytać. Na całe szczęście przyszło dwóch panów z krowami do wodopoju. Dzień dobry, i tak od słowa do słowa pokazali mi w którym kierunku iść do wieży, ale raczej mi to odradzali z powodu późnej pory. Patrząc na słońce, rzeczywiście blisko już było zachodu, a niepewne krążenie po rozlewiskach Narwi, średnio mi się uśmiechało. Postanowiłem tu niedługo wrócić, ale o trochę wcześniejszej porze. 
    Do drugiej próby przygotowałem się trochę lepiej. Przede wszystkim obejrzałem mapę. Szczególnie pomocna okazała się "googlowska", gdzie jest dość dobra rozdzielczość i nawet można dostrzec ewentualną drogę. I wyjechałem dużo wcześniej, by mieć spory zapas przed zmierzchem.
    Tym razem pierwszą przeszkodą okazała się droga wzdłuż łąk. Rozmiękczona przez krowy, podeszła wodą i by w ogóle przejść trzeba szukać kępek trawy. Można tez próbować przejechać, ale jest dość duże prawdopodobieństwo utknięcia rowerem w środku błota. Pokonując tą przeszkodę dotarłem w końcu do kładki. Przeniosłem przez nią rower i postanowiłem go zostawić. Spiąłem go  tylko i wsunąłem w trzciny.
    Za kładką zobaczyłem coś co od biedy można nazwać ścieżką. Kijek w rękę, by sprawdzać co bardziej podejrzane miejsca i można iść. Początkowo zarośla były dość niskie. Coś, co prywatnie nazywam trawą bagienną, do tego nisko pnące się pokrzywy, osty. Przez tą część co i raz gubiłem ścieżkę i musiałem szukać innej drogi, bo błoto zamykało mi przejście. W końcu dotarłem do drugiej kładki i już wiedziałem, że dalej powinno być dobrze, bo wystarczy się trzymać brzegu jednej z odnóg Narwi. 
    Zaraz za kładką natknąłem się na pierwsze ślady działalności bobrów.




    I to był ten bardziej miły przejaw ich aktywności. Od tego momentu trzeba uważać na wydrążone przez nich dziury. Część z nich przykrytych jest roślinnością, ale wystarczy patrzyć gdzie się stawia kolejny krok i nie powinno być problemów. Przy okazji zaczęło się zwarte trzcinowisko. Rośliny wysokie na ponad dwa metry, skutecznie utrudniają jakiekolwiek rozpoznanie w terenie. Ale był też ogromny plus. Ścieżka stała się świetnie widoczna i już wiedziałem, że nie zabłądzę.



    W końcu dotarłem do wieży. Odszukanie skrzynki to formalność. Nawet nie jest specjalnie mocno zamaskowana. W nagrodę mogłem napawać się wspaniałymi widokami. Może ktoś uznać je za trochę monotonne. Hektary szuwarów, lasy i wioski na horyzoncie. Dla mnie, to co widziałem w połączeniu z ciszą tworzyło mały raj na ziemi. Spędziłem tam trochę czasu, po prostu gapiąc się przed siebie. Trzeba było jednak wracać. To już była łatwizna, bo wiedziałem jak dojść do punktu wyjścia i rzeczywiście poszło mi dużo szybciej. Zadowolony z sukcesu popędziłem do domu, by obejrzeć porażkę Polaków w meczu z Ukrainą, co i tak mi humoru nie popsuło, bo przecież świat się nie zawalił, a Narew ciągle sobie płynie.

Ścieżka od wieży wzdłuż odnogi Narwi. Jakby ktoś nie widział, to te bardziej wydeptane szuwary na środkowym dole

czwartek, 10 października 2013

Na końcu świata

    Zawsze gdy wybieram się gdzieś pod granicę z Białorusią, głoszę wszem i wobec, że byłem na końcu świata. Tam świat rzeczywiście jest trochę inny, a czas płynie wolniej. Do tego sztuczność granicy, na którą nieraz się natykasz ni z tego ni z owego. Chciałbyś iść lub jechać dalej, ale powstrzymuje cię bariera. Po drugiej stronie słupka jest już inny świat, niby zaledwie kilka metrów od ciebie, a tak naprawdę wiele, wiele kilometrów.
    To już chyba stało się tradycją, że jak wyjazd  jest autem, to jadę z MiszkaWu, do którego czasem dołącza rodzina, ale nie tym razem i we dwóch ruszyliśmy na wschód. Wyjechaliśmy dosyć późno, bo o ósmej, przez co nie został zrealizowany cały plan, ale i tak było zarąbiście. Pierwszy postój wypadł w małej wsi, otoczonej lasami Puszczy Knyszyńskiej, Żedni. Główny cel to moja tamtejsza skrzynka. Ze starych, dobrych czasów, kiedy śniadaniowe pudełko zakopywało się i wszyscy byli zadowoleni. Jak na zakopka, trzyma się bardzo dobrze. Niestety stacja z opisu skrzynki już tak się dobrze nie przedstawia. Około roku temu zawieszono na tej linii ruch towarowy, a osobowego nie ma kilka dobrych lat. Wiadomo co się zaczyna dziać z torowiskiem. Zarasta krzewami, wiatr nawiewa piasek, gdzie może w spokoju rosnąć trawa i za kilka lat zapewne, jak mawia klasyk, nie będzie niczego.
    Od Żedni do Sokoli dzielą nas zaledwie trzy kilometry. Ta wieś doczekała się aż dwóch skrzynek. "Hej Sokole!" OP2103 i mojej. O ile pierwsza była na swoim miejscu, to co do własnej, miałem sygnały o możliwości zaginięcia, ale jakoś nie było okazji by sprawdzić. Podejrzenia okazały się prawdziwe i musiałem dokonać reaktywacji. W drodze do końca byłego peronu, musiałem iść przez wysokie, pokryte szronem trawy, które pękały niczym w sztuczce z azotem. Aż szkoda było opuszczać to piękne miejsce, gdzie wspomniany szron skrzył się w październikowym słońcu.



    Kesz "BLT32 Kapliczka z czasów wojny" OP3C0F, to był nasz następny cel podróży. Miejsce upamiętnia śmierć Aleksandra Kuźmy w czasie wojny. Jest to jedno z takich miejsc, których niespodziewanie wiele rozsianych jest w Puszczy Knyszyńskiej. Ciekawe czy jest jeszcze ktoś, kto może o nim powiedzieć więcej niż napisano na pomniku? 
    Kawałek dalej jest kolejne miejsce pamięci z keszem "ted110_pamiec" OP0ACA, poświęcone zamordowanym przez Niemców jeńcom sowieckim. Wiadomo, że już takich miejsc się nie czci, nie ma tu uroczystych akademii, ale widać, że ktoś czasem postawi znicz. Jestem zadowolony, że w końcu odwiedziłem to miejsce. Przejeżdżałem tędy dziesiątki razy, ale nigdy nie było okazji by się zatrzymać. Pomnik migał tylko między drzewami.
    Już w Michałowie skręciliśmy w kierunku wsi Pieńki. Na mapie droga do kesza "ted210_Pienki" OP1A26 wyglądała na strasznie pokręconą. W praktyce okazało się, że wystarczy trzymać się głównej do wsi, a potem skręcić zgodnie z drogowskazem. Skrzynka poświęcona jest klubowi jeździeckiemu. Chyba jest już po sezonie bo koni nie było widać. Rekompensuje to wspaniały widok na dość rozległą równinę, która rozciąga się między Michałowem a Gródkiem. 
    Jak do tej pory szło całkiem sprawnie. Dotarliśmy nad Siemianówkę. MiszkaWu nie zdążył nawet dobrze wyciągnąć kesza, gdy zza płotu zaczął krzyczeć jakiś dziadek. Zaraz też do nad przybiegł ze szpadlem w ręku i już myślałem, że ma go zamiar użyć. Poprzestał jednak na pokrzykiwaniach, że to teren prywatny i tak dalej. Dawno nie widziałem takiej wściekłości, co mnie dziwiło tym bardziej, że była to normalna droga nad zalew. Zawsze uważałem, że spokojna rozmową da się dojść do porozumienia, ale pan sam się nakręcał i nie pozostało nam nic niż zignorowanie. Na takie  postawienie sprawy, krewki staruszek coś jeszcze pomruczał i poszedł sobie. Popsuł jednak całkowicie humor i postanowiliśmy czym prędzej opuścić to miejsce. Przez to zapomniałem nawet zrobić jednej fotki zalewowi w jesiennej krasie. A trzeba przyznać, że prezentuje się wspaniale. Myślę nawet, że lepiej niż latem.
    Bez przeszkód dotarliśmy do Narewki. Szybka reaktywacja mojego kesza o mjr. Szendzielarzu "Łupaszce". Potem na tamtejszy kirkut. Kiedy kolega szukał skrzynki, którą ja już mam w kolekcji, postanowiłem zwiedzić żydowski cmentarz. Niestety niewiele z niego zostało. Resztki ogrodzenia i podobno kilka macew. Niestety nie natknąłem się na nie, ale trzeba przyznać, że słabo szukałem.
    Z Narewki ruszyliśmy dalej na wschód, ku samej granicy. Po drodze zahaczyliśmy o kesza "filips107: Dąb Jacka Kuronia" OP072E. Po raz pierwszy w czasie tej wycieczki zaznaliśmy prawdziwej puszczy. Gęsty sufit z gałęzi i liści, sprawia że światło się rozprasza i stary las tonie w cieniu. Od czasu, do czasu można natknąć się na wielkie dęby, prawdziwych królów tego lasu. I obok jednego z nich, nazwanych imieniem Jacka Kuronia znaleźliśmy skrzynkę, jako małe dopełnienie krótkiego spaceru.
    Docieramy na skraj wsi Masiewo. Tutaj kończy się asfalt, stoi znak zakazu ruchu i dalej można jedynie na piechotę. Postanawiamy trzymać się czarnego szlaku, który ma nas przeprowadzić obok polany pokazowej żubrów. Niestety nie było nam dane ich oglądać. Pewnie siedziały gdzieś w lesie czekając na wieczór, by w spokoju wyjść na żer. Wielkie karmniki czekają na gości. Można za to zobaczyć granicę, która ciągnie się po drugiej stronie polany. Nie podchodziliśmy bliżej, bo nie wiedzieliśmy czy na teren wyszynku dla żubrów można wchodzić.




     Czarny szlak doprowadza nas do głównego celu tego krótkiego spaceru, czyli cmentarza ewangelickiego. Zagubiony w lesie, jest pamiątką po pobycie na tych terenach Niemców. Tablica informacyjna na szlaku, różni się trochę wersją od tych podawanych w internecie. Te ostatnie wydaja się bardziej rzetelne, bo oparte są na "Dziejach Puszczy Białowieskiej w Polsce przedrozbiorowej (w okresie do 1798 roku)" Warszawa 1939. Pojawili się tutaj na początku XIXw, szukając spokojnego domu po klęsce Prus z  Napoleonem. Dotarli na uroczysko Czoło, gdzie wybudowali wieś. Okoliczności zniknięcia są bardziej niejasne. Jedni podają 1915r. gdy opuścili te tereny wraz z armią niemiecką. Inni twierdzą, że było to kilka lat wcześniej, gdy przenieśli się w głąb Rosji, skuszeni obietnicami cara o lepszej ziemi. Jak było naprawdę, kryją mroki historii. Jedyną pamiątką po stuletniej obecności Niemców, jest właśnie cmentarz ewangelicki. Teren na którym była wieś, jest już po białoruskiej stronie. Na niewielkiej nekropolii można dziś znaleźć jedynie kilka krzyży żeliwnych z niemieckimi napisami. Wyjątkiem jest grób Jana Mackiewicza zabitego przez sowietów w 1920r. Niewidzialna ręka usunęła z nagrobka słowa "sowietów" i "zamordowany", pewnie w czasach, gdy było to niewygodne dla władzy ludowej.



    Wracając zeszliśmy trochę ze szlaku, bo lasy obfitują tu w grzyby. Przy okazji odżył odwieczny spór na temat: wycinać czy wykręcać? Osobiście jestem za wykręcaniem bo pozostawienie kawałka owocnika jest doskonałą drogą dla wszelkiej zgnilizny w dostaniu się do grzybni. A tak po wykręceniu wystarczy lekko zagarnąć ściółkę w miejsce po grzybie i grzybnia ma się dobrze.
    Jeszcze w Masiewie drogowskaz wskazał nam kierunek na Zamosze. Daleko nie ujechaliśmy i znów znak zakazu wjazdu zmusił nas do spaceru. Tym razem trochę dalej bo dwa kilometry w jedną stronę, do Uroczyska Głuszec i tamtejszej skrzynki "ted184_uroczysko Gluszec" OP11DC. Idzie się świetną drogą, miejscami usypaną wśród puszczańskich mokradeł. Po dotarciu na miejsce przywitały nas wiaty i ciuchcia z wagonikami. Wszystko rozstawione na sporej polanie, idealnej na piknik. Najbardziej zainteresowała mnie lokomotywa kolejki wąskotorowej. Zapewne produkcji rosyjskiej, bo część tabliczek jest właśnie w tym języku. Doczepione do niej wagoniki termin następnego badania technicznego mają wyznaczony na 28.02.1960. Ciekawe czy z taką datą zostały wygrzebane gdzieś ze złomowiska i po prostu odnowione, czy to przypadkowa data? Oczywiście nie zapomnieliśmy o keszu. Ostatnie logi mówiły o jej zaginięciu, za które odpowiadają dziki. Rzeczywiście miejsce przy kamieniu było głęboko i dokładnie przeryte, więc nie pozostało nic innego jak misja ratunkowa. Polecam to miejsce do odwiedzenia. Turystów tu raczej brak z racji odległości i mniejszej popularności północnych terenów puszczy. Pewnie tym można tłumaczyć świetny stan zachowania wiat jak i kolejki leśnej, która stoi już kilka dobrych lat, a wciąż wyglądają jak nowe.




    Z Uroczyska Głuszec wróciliśmy do Narewki. Małe zakupy w lokalnym markecie i zaraz za miasteczkiem kolejny krótki postój przy mogile żołnierzy rosyjskich, tym razem z okresu I wojny światowej. Powrót do auta i po zaledwie 100m. zatrzymała nas straż graniczna. Krótkie spotkanie  z szczególnym zainteresowaniem ze strony mundurowych z naszego niedawnego pobytu w okolicach Masiewa. Nie wiem czy wypatrzył nas tam patrol, który maskował się w krzakach, czy to sieć cywilnych pomocników, grunt, że lepiej przestrzegać przepisów granicznych, to i spotkanie z pogranicznikami będzie miłym urozmaiceniem wycieczki. Obok miejsca gdzie zostaliśmy zatrzymani jest moja skrzynka z opowieścią o "Łupaszce", ale do niej nie dotarliśmy, bo wydawało mi się strasznie daleko, a jak już sprawdziłem w domu to zaledwie 600m. 
    Przez Hajnówkę przejechaliśmy bez zatrzymywania się. Przy wyjeździe w stronę Białowieży ukryty jest kesz "Kosiak4 - Zaginiona mapa oddziału "Skamarocha" OP2EB3. Przypomina małą, lokalna historię chłopskiej bojówki działającej w Puszczy Białowieskiej. Skrzynki (jest to multikesz), nie są ukryte w żadnym historycznym miejscu, ale dają okazje przejść się po lesie zaraz za Hajnówką. W planach były jeszcze dwa kesze położone po południowej stronie drogi do Białowieży, ale zaczęło się robić dość późno i zostały na następny raz.
    Przed nami Topiło, miejsce które dla mnie było głównym celem tej wycieczki. Mała osada zagubiona w Puszczy Białowieskiej, położona nad stawami. Stworzone ludzka ręką służyły do magazynowania ściętych drzew. Obecnie służą jedynie celom turystycznym. W Topile przystanek końcowy ma kolejka wąskotorowa, kursująca w sezonie z Hajnówki. Nas przygnał tu kesz "ted142_puszczanskie_drzewa" OP0CBA. By go znaleźć trzeba zrobić mały spacer wokół jednego ze stawów. Dawno mi się tak dobrze nie chodziło. Barwy jesieni i ciepłe słońce nad stawem który wcale nie wygląda na wykonany ludzką ręką. Miejsce gdzie naprawdę można wypocząć aktywnie. Podczas przechadzki spisaliśmy z tablic liczby potrzebne do znalezienia kesza, oprócz dwóch. Jedna z tablic jednak całkowicie zaginęła, a druga dość sprytnie się ukryła, ale plan ścieżki podpowiedział w którym miejscu należy jej szukać. Po krótkich obliczeniach, wyciągnęliśmy kesza. Przed opuszczeniem wsi zatrzymaliśmy się jeszcze przed miejscowym sklepem, gdzie uzupełniłem zapasy. A za trud odnalezienia skrzynki spotkał mnie mały bonus. Miałem okazję spróbować puszczańskiej nalewki. Niech się schowają wszelkie polmosy. 




     Z Topiła trzeba było wracać tą samą drogą, bo innej przez puszczę się nie da.  Zresztą zostawiliśmy też na powrót kesza "ted141_pomnik_z_gwiazda" OP0CB6. Zapomniany relikt minionej epoki stoi sobie spokojnie obok drogi. Zgodnie z tablicą ma symbolizować walkę partyzantów polskich i radzieckich na terenie Puszczy Białowieskiej. Jak już w końcu zabiorą się za wszystkie pomniki przyjaźni polsko - sowieckiej, ten pewnie sobie będzie stał nadal, bo jest za daleko od świata i wielkiej polityki. Ciekawsze od pomnika są dwa wielkie, uschnięte dęby. Jeden bezpośrednio za miejscem pamięci, drugi naprzeciw, za drogą. Mimo, że martwe, nadal królują nad resztą lasu.




     Czas już opuścić Puszczę Białowieską, ale to jeszcze nie koniec wycieczki. Kolejny punkt na mapie to kesz "ted143_ostoja_ptakow" OP0CB9. Jakoś nie zauważyłem tutaj żadnych ptaków. Może te które tu mieszkają odlatują na zimę. Obok nas przebiegło za to stado koni. Ich galop można wręcz poczuć fizycznie, czując jak ziemia tętni pod kopytami. 
    Kolejny postój wypadł w Dubiczach Osocznych. Dojechaliśmy do porządnego skrzyżowania. Krzyżowało się tu pięć dróg. Nie wiem czy to specjalny zamysł, czy przypadek, ale postawiono przy nim pięć krzyży. Po jednym dla każdej drogi. Zatrzymaliśmy się z jednej strony wsi, trzeba i z drugiej. Wszystko to, by zdobyć kesza "[sv11] Nieczynna linia kolejowa" OP2B5A. Wystarczy trochę pogrzebać w internecie i okazuje się, że została zamknięta w 1994r. Tory się jeszcze uchowały, ale dziś rosną na nich drzewka. Tak w ogóle to część trasy, która kończy się w Białowieży. Odcinek z Hajnówki do Białowieży jest jeszcze w jako takim stanie, ale nie może doczekać się regularnych kursów, przez spory samorządowców o pieniądze. 



    Zaczęło się już ściemniać i pora już była obierać kierunek na Białystok, ale skrzynki wciąż kuszą. Kiedy nie było jeszcze całkiem ciemno dotarliśmy do kesza "[sv8] Makowieja" OP2B2F. By się do niego dostać trzeba przejść przez kładkę, która jest po prostu trochę szerszą deską. Skrzynka schowana jest koło małej kaplicy prawosławnej. Widać, że niedawno wyposażono ją w nowy dach ze złotych blach. Zastanawia się jak by to wyglądało na prywatnym domu? To byłby szyk, a nie jakieś kolumienki czy wieżyczki.
    W październiku ściemnia się bardzo szybko i mimo że następny kesz "[sv9] Nieczynny cmentarz" OP2BB3, jest zaledwie kilka kilometrów dalej, to szukać przyszło go nam po ciemku. Zakopany gdzieś pod korzeniami nie dawał się łatwo odnaleźć. Do tego wsadzanie ręki po ciemku do różnych dziur sprawia wrażenie, że coś zaraz tę rękę odgryzie. Niedaleko rolnik zbierający kukurydzę, wyglądający w swoim oświetlonym z każdej strony ciągniku jak pojazd i innej planety. Tylko starego cmentarza nie było już jak obejrzeć, czego żałuję, bo pewnie trochę czasu minie, nim znów tu zawitam.
    Został nam jeszcze kesz "ted178_Zbucz" OP10D0. Obok niego wyrósł domek, na szczęście nikogo nie było, bo grzebanie po nocy komuś pod płotem może się skończyć nieprzyjemnie. Trochę się bałem, czytając logi, że kesza brak. Jednak nam się udało wydobyć znalezisko, które ostatnie logowanie miało w 2011r., i było w dobrym stanie. Niestety i tutaj noc pokrzyżowała nam plany obejrzenia czegokolwiek.
    Do Białegostoku wróciliśmy przez Bielsk Podlaski, gdzie MiszkaWu podjął jeszcze zaległego kesza. Skorzystaliśmy też z tamtejszej pizzeri, choć znalezienie lokalu w miasteczku wcale nie było takie proste. Po kolacjo - obiedzie zostałem odwieziony do domu, by po paru minutach paść ze zmęczenia.

piątek, 4 października 2013

Migawka

    Zazwyczaj nic nie piszę o miejskich przejażdżkach. Pewnie z powodu braku koncepcji. Ale tym razem natrafiłem na coś takiego, że nie mogłem się powstrzymać. Prowadziłem rower przez cmentarz prawosławny przy Wysockiego, gdy natknąłem się na takie coś



    Moda jaką widziałem w internecie ogarnęła Rosję. Tutaj i tak jest lepiej, bo Rosjanie potrafią wypalić obrazek najnowszego modelu BMW, który posiadał szanowny nieboszczyk. Mam nadzieję, że to tylko odosobniony przypadek.

środa, 2 października 2013

Kurpie pieczone

    Kolega MiszkaWu zakupił nowe auto, więc trzeba je było wypróbować na większym dystansie. A że zawsze dobrze łączyć przyjemne z pożytecznym, wybraliśmy się do Łomży, Nowogrodu i Mściwuj. Wyprawę rozpoczęliśmy o piątej rano. Niektórzy twierdzą, że to środek nocy. I wiele się nie mylą, bo jeszcze było ciemno, a jak po przejechaniu 50kn. dotarliśmy do pierwszej skrzynki "ted54_Mezenin" OP05D9, zbyt wiele się nie poprawiło. Tylko na wschodzie widać było powoli budzący się poranek. Skrzynka z tych mocno zaległych. Już parę razy obok niej przejeżdżałem, ale zawsze z jakiegoś powodu powtarzałem, że następnym razem. I w końcu zatrzymałem się w miejscu, które od małego było jakąś tajemnicą. Kiedy zajazd jeszcze działał, stał tu budynek stylizowany na wiatrak. Nigdy jednak nie dane mi było obejrzeć go z bliska. Jadąc z Białegostoku, było jeszcze zbyt blisko na postój, wracając, już zbyt blisko domu, by warto się zatrzymywać. I zawsze tylko śmigał za szybą auta, aż popadł w ruinę i całkiem zniknął, a ja już nigdy nie dowiem się jak tu było.
    W Mężeninie odbiliśmy do drogi 679, która prowadzi aż do Łomży. Jednak po drodze czekały nas jeszcze trzy skrzynki. Pierwsza z nich "ted56_pomnik_400" OP05DE. Liczyłem, że do kesza da się dojechać autem. Niestety droga do niego prowadząca ma takie dziury, że bez dobrej terenówki nawet nie ma co się pchać. Trochę ruchu nikomu jeszcze nie zaszkodziło i przejście niecałego kilometra przy wschodzącym słońcu to czysta przyjemność. Pomnik upamiętnia 400 ofiar zamordowanych tu przez Niemców. I choć samo miejsce jest tragiczne, to z drugiej strony przez dęby tam rosnące nabiera piękna.
    Kolejne miejsce straceń, zaledwie kilka kilometrów dalej. Trzy zbiorowe mogiły rozrzucone w  lasach koło Giełczyna. Przy każdej jest kesz. Jeden już był kiedyś znaleziony, ale przez ulewę która się wtedy rozpadała, zostały nam dwa zaległe. "Indar14_Zapomniany Gielczyn2" OP13FC, niestety skrzynki nie udało się odszukać. Jak czytam logi, nie tylko my mieliśmy problemy z namierzeniem właściwego pieńka. A w zasadzie jedynego, który został po porządkach. Może jeszcze tu kiedyś wrócę jak będę miał więcej czasu. Za to przy kolejnej, "Mońka2_Zapomniany Giełczyn3" OP13FD, pełen sukces. Mimo, że pieniek w którym jest ukryta to teraz bardziej mała kupka próchna, która pewnie niedługo zniknie z powierzchni ziemi. A jeżeli chodzi o same pomniki, to przynajmniej ktoś zadbał o ich otoczenie. Wycięto krzaki, zlikwidowano pokrzywy o których wspominali inni keszerzy. Tylko same monumenty wciąż przygnębiają starymi ogrodzeniami i betonem dla którego czas nie ma litości. Nawet zerdzewiała tablica z fotek opisu wciąż stoi.
    Opuściliśmy Giełczyn w stronę cywilizacji miejskiej, czyli Łomży. Na pierwszy ogień poszła "Skrzynka podróżnika" OP6C5F. By ją znaleźć, trzeba było odrobić pracę domową.Wiadomo było że szukać trzeba pod słupem wysokiego napięcia. Zajrzałem na Geoportal i znalazłem linię i słup pod który da się podjechać. Już na miejscu okazało się że trafiłem w punkt, ale przestrzelenie kordów przez autora o 300m. to jednak wyczyn. Przynajmniej trochę dzikich malin skubnęliśmy, które akurat tam rosną.
    Kolejny punkt na mapie czyli "Ołtarz papieski" OP6199. Podpowiedź, że ukryta w dziurze. Problem z tym, że tych dziur całkiem sporo, a niektóre takie, że nawet w rękawiczce rąk się nie chce wkładać. W końcu znaleźliśmy inną od wszystkich, czystą i z pustym workiem w środku. Może to worek po keszu? Tak uznaliśmy i już nie chciało się szukać dalej. Zostało tylko obejrzeć kościół. Do środka nawet nie chciało mi się zaglądać. A z zewnątrz, no cóż, nowoczesna architektura sakralna. Podejrzewam, że architekci którzy je projektują mają jakieś wewnętrzne zawody, komu uda się stworzyć większy koszmarek.



    Dwa następne kesze schowane były przy Alei Legionów. "Budynek starego więzienia" OP501E i "Park Ludowy" OP714C. Oba niby przy jednej z głównych ulic w Łomży, ale mimo to wokół panuje tak mały ruch, że można je spokojnie podjąć. Urok małych, sennych miast.
    Na ten spokój liczyliśmy też przy keszu "Stary Cmentarz" OP6192. Nie zawiedliśmy się, ale skrzynki nie udało się znaleźć. Nie wiem czy to pech, czy jakaś ślepota. To już trzecia nasza nieznaleziona. Czyżby plan zaczynał się sypać? Trochę niezadowoleni podjeżdżamy pod kolejną, czyli "ted_105_Lomza_Katedra" OP07A0. Przy naszej ostatniej wizycie była zagubiona, ale na szczęście dobrzy ludzie ją reaktywowali. Po wpisaniu się nie mogłem przepuścić okazji by zajrzeć do katedry, której wnętrze tonie w majestatycznym półmroku.
    Katedra stoi na terenie, który zazwyczaj nazywa się Starym Miastem. Wąskie, brukowane uliczki, stare kamienice. Tylko szkoda, że to w Łomży jest dość małe i pewnie da się je przejść szybkim krokiem w pięć minut. I właśnie w takim czasie dotarliśmy na jego skraj, czyli kesza "Muzeum" OP24B5. Trochę szkoda że w opisie jest tak mało informacji o budynku przy którym ukryto skrzynkę. A to, że obecnie dom niszczeje jest już dla mnie niepojęte. Stoi chyba w jednym z piękniejszych miejsc miasta, z wspaniałym widokiem na pobliską Piątnicę.



    W Łomży została nam jeszcze jedna skrzynka, "Park Jakuba Wagi" OP5123. Ostatnim razem nie udało nam się znaleźć, bo skupiliśmy się na truchle wrony, gdy tymczasem skrzynka była ukryta trochę gdzie indziej. 
    Czas opuścić miasto, na zachód. Do dwóch skrzynek przy cmentarzach wojennych z I wojny światowej. "Indar8_Cmentarz żołnierzy niemieckich z I wojny światowej" OP123A i "Indar21_Kolejny cmentarz z I WŚ" OP186A. Dwa niewielkie cmentarze przy samej drodze do Ostrołęki. Parę razy tamtędy przejeżdżałem i o ile na ten pierwszy zwracałem uwagę, to ten drugi zawsze mi umykał. A warto tam się zatrzymać. Nie licząc nowego betonowego płotu, prezentuje się wspaniale. Na środku obelisk dla poległych w tym rejonie w sierpniu 1915r. Wokół kamienne nagrobki. Tylko szkoda że nie ma już orła na szczycie obelisku, o którym w opisie wspomina Indar. Ale przynajmniej powycinano krzaki, dzięki czemu w ogóle go widać.




    Zaraz za cmentarzem skręcamy w prawo w drogę 648 do Nowogrodu. Małe miasteczko nad Narwią. Szybko zahaczamy o virtuala "bio5_011 - Skansen w Nowogrodzie" OP0533. Tym razem wyprawa jest wybitnie keszowa i zwiedzanie zostawiamy sobie na inną okazję. Dłuższy postój zrobiliśmy sobie przy skrzynce "Indar15_SGO Narew" OP13EA. Głównie z powodu dzieciaków, które przyszły tu ze szkoły na wycieczkę. Był czas na przegryzienie małego co nie co i łyk kawy. A w tak pięknym miejscu, nad samym brzegiem Narwi, smakuje podwójnie. W końcu dzieciaki sobie poszły i można w spokoju obejrzeć schron jak i odszukać skrzynkę. O miejscu można dowiedzieć się więcej z tablic tu ustawionych. W wielkim skrócie, we wrześniu 1939r. tutaj, tak jak w pobliskiej Wiźnie były ciężkie walki z Niemcami. Wiznę rozsławił szczególnie Sabaton, jednym ze swych kawałków.  Osobiście uważam, że pozostałości wojenne w Nowogrodzie są dużo ciekawsze do obejrzenia. 




    Przy moście na Narwi stoi dość dobrze zachowany, kolejny polski schron z września 39. Na szczycie zachowała się metalowa kopułka strzelnicza. Nie wiem czy to oryginał, czy powojenna rekonstrukcja, ale że nie przetrwało zbyt dużo podobnych obiektów, warto było się tu wybrać, by go obejrzeć. Całości dopełnia czołg na szczycie pobliskiego wzniesienia. T34/85 czyli po polsku "Rudy".  Gdzieżby mogła być skierowana lufa, jeżeli nie na zachód? Niezły żart historyczny. Upamiętniać polski wrzesień radzieckim czołgiem. Szkoda tylko, że okolica trochę zaśmiecona. Na szczęście skrzynka "Indar - Czołg" OP0D59, ukryta jest w pewnym oddaleniu i śmieciarze już do niej nie dotarli.
    Drogą, którą według drogowskazów można dotrzeć do Olsztyna podjechaliśmy kilka kilometrów do kesza "Indar11_Pozycja Pisy (Galindestellung) - Punkt Oporu Zbójna" OP133E. Droga była w remoncie i nie było jak się zatrzymać. W końcu na chwilę zostały załączone światła awaryjne, a Miszka przeskoczył rów melioracyjny, który mi bardziej przypominał rów przeciwczołgowy. Malutki schron, który łatwo przegapić. A skrzynka jeszcze mniejsza. Myślałem że to żart założyciela, ale nie, kesz jest po tymczasowej reaktywacji i czeka na powrót do formy.
    Wróciliśmy w stronę Nowogrodu, jednak tuż przed miasteczkiem odbiliśmy w lewo, by zdobyć małą serię skrzynek założonych przez przemo38 w Puszczy Kurpiowskiej. Autor pomyślał o pętli, którą najlepiej zdobyć rowerem, ale tak się składa, że keszerzy zrobili się strasznie wygodni i wszędzie docierają autem. Podejrzewam, że dlatego umyka część przyjemności w odszukiwaniu niektórych keszy. Tak w ogóle ich kolejność na mapie  jest odwrotna do ruchu wskazówek zegara, a my postanowiliśmy objechać je w przeciwnym kierunku, czyli zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Jak już zaplątałem, to zaczynam. Na pierwszy ogień poszła "Choinka przed Morgownikami #14" OP5A74. Tutaj trzeba było mieć oczy dookoła głowy. Zza krzaka zawsze mógł wyskoczyć grzybiarz, których tutaj wcale nie brakowało. W każdym razie dwóch kolesi grzebiących w choince to widok co najmniej dziwny. Kolejny kesz "Ograniczenie #13" OP5A73, który ukryty jest w znaku drogowym. Myślałem, ze będzie to proste, ale na wąskiej, krętej drodze, znaków jak w Moskwie rakiet. Ale i tak udało się bez GPS. Podobnie jak następnego, czyli "Krzyż przy drodze do Jurek #12" OP5A72. Metalowy krzyż na postumencie, otoczony płotkiem. Ciekawie się prezentował w jesiennej scenerii.
    Dotarliśmy do wsi Jurki i tu mieliśmy małą zagwozdkę. Dalsza droga, na mapie była zaznaczona przerywaną linią, czyli tak naprawdę może się skończyć w środku lasu. Szybka decyzja, jedziemy, najwyżej zawrócimy. Udało nam się dotrzeć w pobliże kesza "Urwisko nad Zrębiskiem #11" OP5A71. Trochę się jej naszukaliśmy, bo nie za bardzo wiedzieliśmy o co chodzi w podpowiedzi. Po znalezieniu kesza wszystko stało się jasne i oczywiste. Najlepsze było to, że skrzynka była dosłownie metr od plecaka, który odłożyłem na czas poszukiwań. Samo miejsce wręcz magiczne. Piękne zakole Pisy, które można obejrzeć ze skarpy. Wokół cisza jesiennego, słonecznego dnia. Od tego miejsca do dwóch następnych skrzynek ruszyliśmy pieszo. Przez las na azymut. Po drodze moc grzybów, które zbierał Miszka. W końcu stwierdził że wraca do auta i mieliśmy się spotkać przy keszu "Skok w bok - na Jazową Górę #9" OP5A6E. Zdążyłem odnaleźć skrzynkę, wpisać się, a kumpla nie widać. W końcu dociera zadowolony z łupu schowanego już w bagażniku w postaci sporej kolekcji grzybów. Mając nadzieję na kolejne idzie już ze mną do kolejnego kesza "Jazowa Góra #10" OP5A70. Niestety las grzybowy z niewiadomych powodów się skończył. Za to będąc już u celu można podziwiać chyba najpiękniejsze miejsce przy pętli wokół Pisy. Utworzyło się tu starorzecze, które powoli zarasta. Wciąż jednak widać, gdzie był nurt. Zachowała się też skarpa z ukrytą w pobliżu skrzynką. Całości dopełniał łabędź, majestatycznie pływając po swoim królestwie.




    Wróciliśmy do auta i w drogę po ostatnią skrzynkę zagubioną przy bezdrożach leśnych, "Choinka za Dobrymlasem #8" OP5A6D. Choinek tu całkiem sporo, ale dzięki spoilerowi tą właściwą namierzyliśmy bez problemu. Zaraz za lasem zaczyna się wieś Dobry Las. Fajna nazwa dla tej niemałej wsi, ładnie rozłożonej nad Pisą. Zaraz za szkołą jest coś jakby boisko, otoczone siatką, a obok stoi kaplica z Nepomucenem w środku i kesz "Nepomuk #7" OP5A69. Do mostu może ze sto metrów, więc nie powinna dziwić, tylko stoi na terenie o którym ciężko powiedzieć czy jest prywatny, czy pod zarządem całej wsi? A jeszcze dodatkowy szok, kiedy my wchodzimy przez jedną furtkę, przez drugą, tę od terenu szkoły, dwaj panowie przeganiają krowy. Może to element akcji "szklana mleka", w tym przypadku z dostawą prosto od krowy? 
    Z tą zagadką ruszamy dalej, do skrzynki "Polana za Rudką Skrodzka #6" OP5A68. I znów dwóch dziwaków, przetrząsających choinkę. Długo się nad nie znęcaliśmy i po szybkiej akcji ruszyliśmy po kolejną, czyli "Most w Rudce Skrodzkiej #5" OP5A67. Z całej wsi miejsce z keszem jest najciekawsze. Most z jazem, którego wysokość można regulować za pomocą ciekawej maszynerii. Obok spory budynek młyna, który wciąż działa. Nie jest to zwykła sytuacja, bo większość małych, lokalnych młynów została zlikwidowana. Ten, dodatkowo zbudowany był w ciekawej technice. Dół murowany, środek szachulcowy, i sama góra drewniana.




   Wracamy w końcu do drogi głównej, by na chwilę zatrzymać się przy kezu "Ostatnia przy asfaltowej szosie #4" OP5A66. Znaleziona jedynie przy pomocy spoilerów. Co ciekawe, miejsce lepiej się prezentuje na zdjęciach niż w rzeczywistości. 
    Kolejny kesz "Indar12_Cmentarz wojenny z I WŚ w Serwatkach" OP133F, choć na szlaku, nie należy do serii. Na miejscu krzyż i tablica dla poległych żołnierzy. Nie za bardzo wiadomo jakiej armii. Na ogrodzeniu zawiązane tylko dwie wstążeczki. Jedna w barwach flagi rosyjskiej, druga w kolorach czerwono - czarnym. Z kolei te kolory kojarzą mi się z Niemcami. Może w tej bezimiennej mogile leżą żołnierze obu armii? 
    Do końca objazdu serii zostały nam trzy skrzynki. Dwie tak naprawdę bez historii, "Na skraju lasu #3" OP5A65 i "Przed drogowskazem "Ptaki 0,2" #2" OP5A64. Akurat na rozprostowanie nóg i odpoczynek od dziurawej drogi. Kończymy przy skrzynce, która miała być pierwsza, "Most na Pisie w Morgownikach #1" OP5A63. Przeszedłem się przez most, podziwiając rzekę w dole, która zaraz zakończy swój bieg wpadając do Narwi. Dzięki OC poznałem trochę tę rzekę i podoba mi się ona. Niespodziewanie szeroka z urozmaiconymi brzegami i co najważniejsze, czysta. Polecam zajrzeć w tamte tereny, bo naprawdę warto.
    Przed nami kolejna seria keszy przemo38, seria bunkrów Linii Mołotowa w rejonie wsi Mściwuje. Z jednej strony po przeczytaniu opisów wiedziałem, że żadna ze skrzynek nie jest schowana w ekstremalny sposób. Nigdzie nie trzeba się wspinać, nigdzie schodzić na dolne poziomy. Z drugiej strony, z doświadczenia wiem, że często zdarzają się strome skarpy, zwaliska gruzu na których łatwo o wypadek. Na szczęście od czego jest kolega i jak nie będę dał rady, to zawsze można po prostu postać przed bunkrem i poczekać, aż kesz sam przyjdzie. Pocieszając się tą myślą ruszyłem zdobywać sowieckie umocnienia. W Mściwujach skręciliśmy w mocno lokalną drogę na pola. Pewnie po deszczach w ogóle się nie da po niej jeździć osobówką. Daleko nie ujechaliśmy i już trzeba się zatrzymać i iść po kesza "Linia Mołotowa - PO Mściwuje #5" OP678D. Początkowo myślałem, że schron był wysadzony. Jednak jak się okazuje, był po prostu nieukończony. Dzięki temu mamy okazję obejrzeć przekrój bunkra. Bez ścian i dachu nie wygląda zbyt imponująco. Gdybym zobaczył  go jako pierwszy w swym życiu, uznałbym, że bunkry to jakieś małe, betonowe skorupki, które nie wiedzieć czemu są ciężkie do zdobycia. A wracając do kesza okazał się trudny do znalezienia. Jeszcze nie wiedzieliśmy czego można sie spodziewać i tylko dzięki Miszce i jego interpretacji cienia na spoilerze udało się odnaleźć skrzynkę.
    Następna skrzynka "Linia Mołotowa - PO Mściwuje #4" OP678C dostępna jedynie po małym spacerze przez pola. Całe szczęście, że już dawno po żniwach i nie musieliśmy wchodzić nikomu w szkodę. Tyle że idąc przez pole, kurzyło się strasznie na kurpiowskich piaskach. Tu pojawiła się pierwsza przeszkoda w postaci stromego nasypu, ale powoli dałem radę i już w bunkrze kesz został sprawnie namierzony. Przy okazji zwróciłem uwagę na to, że bunkier mimo bliskości wsi był prawie w ogóle nie zaśmiecony. Pozostałe schrony też nie tonęły w śmieciach. Widocznie bardzo kulturalni ludzie tu żyją.
    Wracamy do auta by podjechać jedynie kilkaset metrów i tym razem przez łąkę dostać się do "Linia Mołotowa - PO Mściwuje #6" OP678E. Na poszukiwania straciliśmy mnóstwo czasu. Może z powodu braku spoilera, jedynego którego nie miałem. Ale i tak mimo braku tegoż, nie powinno nam to zająć tyle czasu, mając nawet tylko podpowiedź. Skrzynka ukryta w tak oczywistym miejscu i wręcz widocznym, że innego wytłumaczenia na naszą ślepotę niż jakieś czary, nie mogę znaleźć. I przypomnieliśmy sobie, że z logobooków trzeba spisywać cyferki potrzebne do finału, ale o tym jeszcze napiszę.




    I znów podjazd kilkaset metrów. I znów podejście przez pole do kesza "Linia Mołotowa - PO Mściwuje #9" OP6791. Całe szczęście, że tym razem na polu swój ślad zostawił ciągnik i szło się jak ścieżką. Schron jest tak usytuowany, że dopiero przy podejściu widać jego ogrom. Niemcy tu się nie popisali i zniszczenia są raczej niewielkie. Można by rzec, że zrobili jedynie dogodne wejście do środka. 
    Kolejny schron  "Linia Mołotowa - PO Mściwuje #10" OP6792 to już niestety mała kupa gruzów, ledwo widoczna zza gęstych krzaków. Wobec tego kesz nie jest schowany w rumowisku, ale obok i trzeba przyznać, że dość sprytnie.
    Wjechaliśmy do lasu gdzie ukryte są trzy schrony. Zaparkowaliśmy przy wieży przeciwpożarowej i z GPS-em ruszyliśmy na poszukiwania. Pierwszy schron "Linia Mołotowa - PO Mściwuje #13" OP6795 ukryty na granicy pola i lasu. Sympatyczny maluch, przeznaczony tylko pod jeden CKM. Przynajmniej nie było dużo miejsc do przeszukania. Następny to "Linia Mołotowa - PO Mściwuje #12" OP6794. Podeszliśmy do niego od tyłu i dopiero w odległości 5-10 metrów go zobaczyliśmy, tak świetnie się maskuje, choć od przodu z pewnością nie da się go nie zauważyć. No i został nam ostatni z małej grupki, czyli "Linia Mołotowa - PO Mściwuje #11" OP6793. Dość skutecznie wysadzony, ale nie na tyle by nie można było jeszcze dostrzec pierwotnej bryły. Trochę się zastanawiałem co oznacza podpowiedź w cudzysłowie, ale jak się okazało trzeba brać ją dosłownie. I tak postąpił Miszka, nie bawiąc się w interpretacje, szybko wygrzebał skrzynkę. Został nam jeszcze powrót do auta metodą na azymut. Nie wiem czy to był dobry pomysł, bo marsz pod strome górki, a potem przez  równie strome zejścia z przekraczaniem resztek transzei do prostych nie należał. A z pewnością dawno tak się nie zmęczyłem.Całe szczęście następny schron "Linia Mołotowa Rejon Mściwuje Suplement #1" OP6861 był dość daleko i miałem okazję odsapnąć. A już na miejscu czekała na mnie nagroda w postaci niesamowitego widoku na okolicę. Schron, a przed nim krzyż przydrożny, także fajnie się komponują. Dzięki tak wspaniałemu miejscu, wstąpiły we mnie nowe siły na dalsze keszowanie Do tego przyzwoita skrzynka i zielona gwiazdka w pełni zasłużona. 



    Korzystając z chwili przerwy, zastanawiamy się jak podejść pozostałe schrony. Czy zaatakować od zachodu, czy od wschodu, od strony Małego Płocka. Wybór pada na drugą opcję, bo nie trzeba cały czas wracać dziurawą polną drogą, a można skorzystać z asfaltu. W ogóle serię tych bunkrów najlepiej zdobywać zgodnie z numeracją, nie trzeba wtedy nadrabiać drogi. My zaczęliśmy od środka i nadrobiliśmy z dwa, trzy kilometry. Może niewiele, ale po co w ogóle krążyć bez sensu.
    Kolejny schron, "Linia Mołotowa - PO Mściwuje #1" OP678A, wydawał się łatwy do zdobycia. Wjechaliśmy w leśną drogę prowadzącą do jakiejś wsi. Po zaparkowaniu poszliśmy na azymut przez las. Po drodze czekała nas niespodzianka w postaci szerokiej rzeczki. Miszka wypatrzył prowizoryczny mostek z gałęzi. I o ile on nie miał żadnego problemu z przejściem, dla mnie wydawało się to przeszkodą nie do pokonania. Stanęło na tym, że po prostu sam pójdzie po kesza, a ja poczekam. Jednak w myśl zasady, "co, ja k... nie dam rady?" dorzuciłem kilka gałęzi, znalazłem mocny patyk i w ten sposób przeszedłem mostek. Zajęło mi to sporo czasu i już nie pomogłem w poszukiwaniach. Na powrót tą samą droga już się nie zdecydowałem, i poszedłem do pobliskiej asfaltówki. Jak się okazało do przejścia było może ze 100m. więcej ale po normalnym, równym terenie.
    Znów podjazd kilkaset metrów, postój i krótki spacer przez las do kesza "Linia Mołotowa - PO Mściwuje #2" OP6172. Kolejny mały schron i wydawało się że nie będzie problemu z poszukiwaniami. Okazało się, że skrzynka ukryta jest w sprytny sposób i zeszła nam chwila na poszukiwania. 
    Po drugiej stronie asfaltowej drogi czekały jeszcze dwa bunkry. Pierwszy z nich, "Linia Mołotowa - PO Mściwuje #7" OP678F, w wyniku wysadzenia zapadł się w sobie. To było jedno z miejsc, gdzie sam miałbym mały problem z poszukiwaniami. Ja przeszukiwałem te mniej nachylone gruzy, Miszka te bardziej i to on złowił kesza. Po szybkiej akcji czas na kolejny schron, "Linia Mołotowa - PO Mściwuje #8" OP6790. Miejsce wybitnie brudzące. By wejść do środka, trzeba przejść na czworakach. Przez ten mały otwór  w środku jest słaba cyrkulacja powietrza, a co za tym idzie gorąco i wilgotno. Latają też jakieś bliżej nie zidentyfikowane muszki. Całe szczęście przez małość pomieszczenia, kesz znaleziony w chwilę i można się było ewakuować.
    Przed nami ostatni, tradycyjny kesz z serii, "Linia Mołotowa - PO Mściwuje #3" OP678B. Drugi, który był poza bunkrem, co mnie nawet ucieszyło, bo sam schron jest w stanie poważnej ruiny. W czasie kiedy ja się wpisywałem, i odkładałem kesza, Miszka zajął się reperowaniem zamka w aucie, a i tak musiałem w końcu pomóc, bo do domu pewnie wracalibyśmy z otwartymi drzwiami.
    Została nam jeszcze wisienka na torcie, czyli skrzynka "Linia Mołotowa - PO Mściwuje FINAŁ" OP6796. Jak wspominałem wcześniej, zapomnieliśmy w dwóch pierwszych punktach spisać cyferki i z obliczeń nic nie będzie. Zmęczeni całodziennym, intensywnym keszowaniem decydujemy się zadzwonić z prośbą o pomoc. Jeżeli nikt nie będzie mógł, to pozostanie nam znów marsz do schronów. Najpierw telefon do zbyszatego i rada by zadzwonić do  polcia&szymaneq. Z kolei od nich dostajemy namiary na samego ojca założyciela, czyli przemo38. Całe szczęście, że keszerzy to mili i pomocni ludzie i widząc trud innych, zawsze chętnie pomogą. Dzięki przemo38 dotarliśmy w końcu do finału. Ale że i tak już było po zachodzie słońca, szukanie skrzynki w lesie po ciemku to dość ciekawe doświadczenie. Udało się tylko temu, że kordy jak na las są dość dokładne. Po otwarciu finałowej skrzynki trafiliśmy na prawdziwy skarb. Kilku litrowe wiaderko mieści sporo fajnych fantów i nawet ja, który zazwyczaj nie interesuje się zawartością z ciekawością rzuciłem okiem.
    Po takim finale, morale mocno  wzrosło i mimo, że zrobiła się już noc ciemna, zatrzymaliśmy się przy keszu "Indar7_Grodzisko w Małym Płocku" OP0ECD. Trzeba było zrobić mały spacer z latarkami przez łąkę. Kesz był tam gdzie wskazywała podpowiedź, ale żeby go wyciągnąć trzeba trochę pokombinować. A grodzisko, jak to grodzisko w nocy. Nic nie widać. Dobrze, że przejeżdżaliśmy koło niego jeszcze za dnia, więc przynajmniej miałem jakieś pojęcie o miejscu.
    Z Małego Płocka ruszyliśmy w kierunku Jedwabnego. Oczywiście najkrótszymi, dostępnymi drogami. Miszka narzekał, że wyprowadziłem go gdzieś, gdzie zaraz drogi się skończą. Przez zakręty, skrzyżowania sam już myślałem, że pogubiłem się na mapie, ale nazwy wsi które mijaliśmy, przywracały wiarę w moje zdolności nawigatora. Bez błądzenia dotarliśmy  do Jedwabnego i pomnika z keszem "ted37_Jedwabne" OP0526. Tragiczne miejsce, które rozpoczęło dyskusję nad postawami Polaków w czasie II wojny światowej, a niektórym uświadomiło, że nasz naród nie składa się tylko z szlachetnych bohaterów. Stojący na skraju śpiącego miasteczka robi mocne wrażenie. Co do kesza, myślałem, że ukryty jest przy pomniku, co wydawało mi się co najmniej dziwne, ale na szczęście się myliłem. Trochę tez się bałem, że go nie ma, bo ostatnie wpisy informowały o zaginięciu, ale widocznie poprzedni keszerzy słabo szukali.



    Droga do domu była już miarę prosta i uznałem, że moje dalsze usługi pilota nie są potrzebne. By uczcić to niewątpliwie udane, ale i męczące keszowanie pozwoliłem sobie na dwa piwka. Co prawda, mieliśmy jeszcze w planie kesza "ted215_nad_Biebrza" OP1FAF i dotarliśmy na miejsce, ale skrzynki nie udało się znaleźć. Kordy prowadziły na łąkę, a przeszukanie wszystkich możliwych miejsc z podpowiedzi, także nic nie dało. Kto by się jednak przejmował tak małym niepowodzeniem. Bardziej żałowałem, że ciemności nie pozwoliły obejrzeć doliny Biebrzy, która rozciągała się przed nami. To był ostatni postój i już bez przeszkód dotarliśmy do Białegostoku. Czas pomyśleć nad kolejnym wyjazdem.