Tak, to jest droga |
Wróciłem więc do punktu wyjścia, gdzie stała tablica poglądowa. Była nawet na niej mapa, ale bardzo schematyczna i ciężko coś z niej było pewnego wyczytać. Na całe szczęście przyszło dwóch panów z krowami do wodopoju. Dzień dobry, i tak od słowa do słowa pokazali mi w którym kierunku iść do wieży, ale raczej mi to odradzali z powodu późnej pory. Patrząc na słońce, rzeczywiście blisko już było zachodu, a niepewne krążenie po rozlewiskach Narwi, średnio mi się uśmiechało. Postanowiłem tu niedługo wrócić, ale o trochę wcześniejszej porze.
Do drugiej próby przygotowałem się trochę lepiej. Przede wszystkim obejrzałem mapę. Szczególnie pomocna okazała się "googlowska", gdzie jest dość dobra rozdzielczość i nawet można dostrzec ewentualną drogę. I wyjechałem dużo wcześniej, by mieć spory zapas przed zmierzchem.
Tym razem pierwszą przeszkodą okazała się droga wzdłuż łąk. Rozmiękczona przez krowy, podeszła wodą i by w ogóle przejść trzeba szukać kępek trawy. Można tez próbować przejechać, ale jest dość duże prawdopodobieństwo utknięcia rowerem w środku błota. Pokonując tą przeszkodę dotarłem w końcu do kładki. Przeniosłem przez nią rower i postanowiłem go zostawić. Spiąłem go tylko i wsunąłem w trzciny.
Za kładką zobaczyłem coś co od biedy można nazwać ścieżką. Kijek w rękę, by sprawdzać co bardziej podejrzane miejsca i można iść. Początkowo zarośla były dość niskie. Coś, co prywatnie nazywam trawą bagienną, do tego nisko pnące się pokrzywy, osty. Przez tą część co i raz gubiłem ścieżkę i musiałem szukać innej drogi, bo błoto zamykało mi przejście. W końcu dotarłem do drugiej kładki i już wiedziałem, że dalej powinno być dobrze, bo wystarczy się trzymać brzegu jednej z odnóg Narwi.
Zaraz za kładką natknąłem się na pierwsze ślady działalności bobrów.
I to był ten bardziej miły przejaw ich aktywności. Od tego momentu trzeba uważać na wydrążone przez nich dziury. Część z nich przykrytych jest roślinnością, ale wystarczy patrzyć gdzie się stawia kolejny krok i nie powinno być problemów. Przy okazji zaczęło się zwarte trzcinowisko. Rośliny wysokie na ponad dwa metry, skutecznie utrudniają jakiekolwiek rozpoznanie w terenie. Ale był też ogromny plus. Ścieżka stała się świetnie widoczna i już wiedziałem, że nie zabłądzę.
W końcu dotarłem do wieży. Odszukanie skrzynki to formalność. Nawet nie jest specjalnie mocno zamaskowana. W nagrodę mogłem napawać się wspaniałymi widokami. Może ktoś uznać je za trochę monotonne. Hektary szuwarów, lasy i wioski na horyzoncie. Dla mnie, to co widziałem w połączeniu z ciszą tworzyło mały raj na ziemi. Spędziłem tam trochę czasu, po prostu gapiąc się przed siebie. Trzeba było jednak wracać. To już była łatwizna, bo wiedziałem jak dojść do punktu wyjścia i rzeczywiście poszło mi dużo szybciej. Zadowolony z sukcesu popędziłem do domu, by obejrzeć porażkę Polaków w meczu z Ukrainą, co i tak mi humoru nie popsuło, bo przecież świat się nie zawalił, a Narew ciągle sobie płynie.
Ścieżka od wieży wzdłuż odnogi Narwi. Jakby ktoś nie widział, to te bardziej wydeptane szuwary na środkowym dole |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz