W ostatnim tygodniu stycznia planowałem wybrać się do rezerwatu Stare Biele po tamtejszego kesza "Stare Biele" OP5B58. Samemu nie chciało mi się jechać, a nie mogłem zgrać terminów z moim kompanem od skrzynek MiszkaWu. W międzyczasie na fejsie, na grupie białostockich keszerów, pojawił się pomysł wyprawy właśnie w to miejsce. I tak w końcu wycieczka urosła do dziewięciu osób. Pojechali: polcia&szymaneq, Zbyszaty i Ewa, Gacekk, Akimg, Mieszko, MiszkaWu, no i ja.
To była wyprawa samochodowa. Spotkanie zostało wyznaczone na ul. Raginisa, o dziewiątej rano. Może trochę późno jak na wycieczkę keszerską, ale przecież w niedzielę nie można zbyt mocno się spieszyć. Ruszyliśmy w stronę Supraśla, a stamtąd na Krynki. Droga początkowo w niezłym stanie, później trochę rozczarowała. Mocno oblodzona, miejscami nie pozwalała jechać szybciej niż 70km/h. Oczywiście po lesie nie jeździliśmy autami. Zaparkowaliśmy przy drodze głównej, przy wejściu do rezerwatu Stare Biele. Czekał nas mały spacer przez zamarznięte bagno. Teoretycznie do przejścia mieliśmy jedynie 1,5km. W praktyce nasz ślad przypominał trop pijanego łosia. Wiadomo, bagno nawet zimą miejscami słabo zamarza i nieraz trzeba szukać dogodnego przejścia, by nie zapaść się w głębokie błoto. Szliśmy tak przez las, a mi przypomniała się stara piosenka zespołu N.R.M. "Partyzanskaja".
W końcu po długim marszu dotarliśmy na miejsce. Kordy, jak to w środku lasu, trochę pływają, ale jak się szuka w dziewięć osób to żaden problem. Najwięcej radości sprawiła mała butelka alkoholu. Herbata z prądem niektórych dobrze rozgrzała. Ja musiałem obejść się smakiem, z racji obowiązków kierowcy. Pozostało jeszcze wrócić do aut. Tym razem bardziej w linii prostej. A, że nie trzeba było już tak mocno wpatrywać się w GPS, można było podziwiać przyrodę. Słońce mieliśmy za plecami, które pięknie rozświetlało zimowy las. Różnej wielkości wykroty z wspaniałymi korzeniami. To co było częścią naziemną nieraz tarasowało przejście, ale odrobina gimnastyki jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Tym razem na żadnego zwierza nie natrafiliśmy, ale kilka tropów znaleźliśmy. Do tego na niektórych martwych drzewach, największe jakie w życiu widziałem, ślady żerowania dzięciołów.
Udało dotrzeć się do najważniejszego celu wyjazdu, ale zostało jeszcze kilka skrzynek. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się przy keszu "ted124_Kopna_Gora" OP0BDE. Tutaj dokonaliśmy dobrego uczynku w postaci reaktywacji. Samo miejsce świetnie się nadaje na postój w czasie wędrówek po Puszczy Knyszyńskiej. Niestety tym razem nie skorzystaliśmy, bo na otwartym terenie straszliwie wiało.
W bliskiej odległości chcieliśmy jeszcze podjąć kesza "ted12_arboretum" OP0347. Szkoda, że było zamknięte. Co to jednak dla keszerów.. Z szymanqiem przeskoczyliśmy przez tylną bramę i chyba nawet znaleźliśmy odpowiedni pieniek, ale nadjechali pracownicy leśnictwa i trzeba było się ewakuować. Pozostało obejrzenie mauzoleum ze szczątkami 46 powstańców listopadowych. Tuż obok rosną wspaniałe dęby, które być może są świadkami wydarzeń sprzed prawie 200 lat.
Wracając w stronę Supraśla, skręciliśmy w lewo w las do rezerwatu Krzemienne Góry i tamtejszej skrzynki "Krzemienne Góry" OP5999. Różnica wysokości sięga tu 45m. Jak na warunki podlaskie, górki są dość wysokie. My z drogi szliśmy na azymut i musieliśmy się wspinać po dość stromym zboczu. Tak stromym, że nie da się iść wyprostowanym i trzeba pochylać się do przodu. Zadania nie ułatwiał też śnieg i należało uważać by się nie pośliznąć. Jak wszedłem na szczyt, sapałem jak miech kowalski. Co prawda większość widoku zasłaniały drzewa, ale i tak te wzniesienia robią niezłe wrażenie. Droga w dół była łatwiejsza, bo częściowo po prostu sobie zjechałem po śniegu.
Jadąc dalej leśną drogą dotarliśmy do skrzyżowania, opodal którego ukryty jest kesz "ted125_lesna_galeria" OP0BDF. Galeria w nazwie skrzynki to rzeźby ludowe autorstwa Ryszarda Boltowicza, przedstawiające postacie z Powstania Styczniowego. Można tu także odpocząć pod wiatą turystyczną. Sam kesz ukryty jest zgodnie z tradycja podlaską, czyli w pieńku. Z racji mrozu i śniegu, ciężko go było wydobyć. Stojąc wokół pieńka doszliśmy do wniosku, że wyglądamy jak czciciele charakterystycznych pieńków i drzew. Co raz ktoś nowy pochylał się nad nim, a nawet przyklękał. W końcu pieniek się zlitował i wydał skrzynkę. Tak narodziła się nowa religia.
I to były wszystkie kesze, których nie miałem w swojej kolekcji. Nie był to jednak koniec wycieczki. Zatrzymaliśmy się na chwilę w Supraślu. Od strony miasteczka poszliśmy po kesza "Trzy Dęby" OP5900. Przeszliśmy ścieżką, którą jesienią próbowałem dostać się od skrzynki do Supraśla i nie dałem rady z powodu zbyt mokrego terenu. Teraz trochę po lodzie, trochę po zmarzniętej ziemi doszliśmy do celu. To najkrótsza trasa, ale dostępna właśnie zimą lub bardzo suchym latem. Supraśl jak zwykle piękny. Tym razem przysypany na biało. Na rzece ogromna ilość kaczek, a wśród nich parę łabędzi. I jak na niedzielę, naprawdę mało ludzi. Pewnie przez dość mroźną pogodę.
W Supraślu jeszcze krótka wizyta w sklepie i pojechaliśmy do kolejnego kesza "Bagno" OP597B. Gdybym nie był tu parę miesięcy temu, teraz nawet bym nie spostrzegł, że jestem na skraju bagna. Trzeba przyznać, że jest tu dużo ładniej poza okresem zimowym.
Po zdobyciu tego kesza, niestety polcia&szymaneq oraz zbyszaty z Ewą musieli wracać do Białegostoku. Do końca dnia było jeszcze daleko, wiec postanowiliśmy jechać jeszcze do kesza "filips6: bagna Puszczy Knyszynskiej" OP00A5. Z MiszkaWu mieliśmy go na koncie, ale nie potrafiłem sobie odmówić niewątpliwej przyjemności spaceru po lesie. Szedłem na przedzie, gdy zauważyłem jakiś ruch między drzewami. Okazało się, że to dziki. Zatrzymałem resztę ekipy i zaraz zaczęła się sesja zdjęciowa. Dziki dość szybko się zmyły i pozostał po nich tylko zapaszek.
Tym razem w pobliże skrzynki udało mi się dotrzeć suchą stopą, choć inni nie mieli tyle szczęścia. Jednak bagno jest zdradliwe. Zaczęliśmy szukać kesza. Mniej więcej pamiętaliśmy gdzie był schowany, ale nie chciał się ujawnić. Okazało się, że wykrot, gdzie był ukryty powoli pogrąża się w bagnie. Kiedy pojemnik w końcu został namierzony powstał nowy problem. Został tak dociśnięty przez pogrążające się w błocie korzenie, że przez dobrych kilka minut siłowaliśmy się by go wyciągnąć. Z wielkim trudem, ale w końcu się udało. Schowaliśmy go trochę wyżej, bo z taką częstotliwością znalezień, istnieje duże prawdopodobieństwo, że następni w ogóle nie daliby rady wydobyć pojemnik z ziemi.
Już na drugi dzień zadzwonił do mnie MiszkaWu i informuje mnie, że ten kesz był przez nas znaleziony dokładnie dwa lata temu, czyli 2 lutego 2012r. A relacja z jego zdobywania przy ponad -20 st.C. to mój pierwszy wpis na blogu. Magia opencachingu.
Ja nie powiem, co zobaczyłem jak spojrzałem na zdjęcie z dzikami po raz pierwszy, ale na pewno nie były to "pastowane kabany".
OdpowiedzUsuńRzeczywiście ciekawie spojrzeć na to samo wydarzenie oczami innej osoby :)