środa, 17 września 2014

Ekspresem do Królowego Mostu

    Początek września, pogoda piękna więc aż ciągnie, by rowerem pojechać trochę dalej niż na obrzeża  Białegostoku. Zadzwoniłem do MiszkaWu, który jest mocno uziemiony z racji pojawienia się na świecie kolejnego potomka, ale na krótką popołudniową przejażdżkę dostał dyspensę od żony. Idealnym celem był Królowy Most, gdzie niedawno pokazała się skrzynka. Wyruszyliśmy trochę po 14-stej dobrze znanym szlakiem napoleońskim. Nie wiem po co, ale leśnicy postanowili ulepszyć tę drogę przy pomocy równarki. Zamiast lepiej jest gorzej. Maszyna powyciągała kamyki na wierzch, a do tego zmiękczyła nawierzchnię. Z czasem to się ujeździ, ale teraz powoduje mały dyskomfort. Tempo było dość szybkie, ale nie obyło się bez postojów bo kolega wypatrzył trochę grzybów.
    W Królowym Moście zgodnie z drogowskazami popędziliśmy do wieży widokowej. Słowo "popędziliśmy" jest tu trochę na wyrost. Początek drogi to piach po którym nijak rowerem nie da się jechać, a zaraz potem zaczyna się piekielny podjazd. Dotarliśmy do kolejnego drogowskazu i lekka konsternacja. Rowery trzeba było prowadzić wąska ścieżką pod naprawdę strome wzniesienie. Korzenie i sypki piasek nie ułatwiały zadania. Z czasem ścieżka po wejściu na szczyt biegła już poziomo, a jedyną przeszkodą były zwalone drzewa. Pięknie jechało się grzbietem mając stoki wzniesienia po obu stronach. Las niezbyt gęsty, akurat taki by przepuszczać odrobinę słońca, a liście sprawiały, że wszystko ma lekko zielonkawy odcień.


    Wieża z keszem "Wieża Widokowa - Królowy Most" OP84J3 robi niezłe wrażenie. Jest naprawdę sporych rozmiarów. Przynajmniej jeśli chodzi o obwód, ale i na wysokość jest chyba trochę większa niż te w szeroko rozumianych okolicach Białegostoku. Ładny widok jest na północny wschód. Na zachód raczej dla miłośników regionu, którzy może dojrzą kilka wysokich punktów wystających ponad ścianę lasu. W pozostałe strony widać niewiele, bo zasłaniają drzewa. Żałowałem, że nie mam lornetki, bo może dałoby się zobaczyć więcej szczegółów. 


     Ze wzgórza na którym stoi wież czekał nas ostry zjazd. Nie chcieliśmy wracać tą samą drogą i pojechaliśmy przez Kołodno i Supraśl. Jeszcze zaraz za punktem widokowym przystanęliśmy na grzyby. Ja bardziej dla towarzystwa, bo  nie lubię zbierać "przy okazji", ale przejść się po lesie zawsze miło, a i coś udało mi się wypatrzeć. 
    Droga powrotna naprawdę nam się udała. Oprócz wspomnianego Kołodna przejechaliśmy jeszcze przez Cieliczankę. Poza tym na wpół zdziczałe łąki, niewielkie pola i przede wszystkim las. Po dotarciu do Supraśla przypomniało mi się o keszu "N*012 Cmentarz Ewangelicki" OP5487. Mi z takim sposobem ukrycia kiepsko idzie, a mając pomoc liczyłem w końcu na sukces. No i tym razem się udało.Z wizytą na pobliskim cmentarzu daliśmy sobie spokój, bo hasło jest już w domowym archiwum. Ja jednak nie darowałem sobie i kolejnego dnia, tylko że w czasie pracy, po raz któryś odwiedziłem ewangelicki cmentarz.


    Za Supraślem chwila postoju w Ogrodniczkach i już bez przerw dotarliśmy do Białegostoku. Byliśmy o 19, więc kolega zgodnie z obietnica pojechał do domu, a ja zrobiłem sobie jeszcze rundkę po mieście. Wspaniała pogoda babiego lata wręcz zachęca do niespiesznego włóczenia się ulicami i uliczkami miasta. A na drugi dzień dowiedziałem się, że zrobiliśmy ponad 60 km. Jak na niecałe pięć godzin rekreacyjnego wyjazdu, dwa kesze i trochę grzybów to coś szybko poszło. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz