Okres wakacyjny to gorący czas w pracy i ciężko mi się wyrwać bez urlopu. Dlatego mając w perspektywie dwa dni wolnego postanowiłem ruszyć na wycieczkę mimo, że skończyłem nocną szychtę i powinienem raczej odsypiać. Samochodem dojechałem do Mielnika, a stamtąd już dalej rowerem. Plan był na dojechanie do Terespola jednego dnia i powrót następnego, co udało się całkowicie.
Na samym początku ciekawa atrakcja, czyli przedostanie się na drugi brzeg Bugu promem o napędzie ręcznym. Chwilę to trwało, bo prom bardzo leniwie pokonuje rzekę. Mi to nie przeszkadzało, przecież nigdzie się nie spieszyłem, a była okazja rozejrzeć się wokół z perspektywy Bugu. Niestety na drugim brzegu czekało mnie małe rozczarowanie w postaci braku kesza "Prom w Zabużu" OP8JT5. Nawet następnego dnia gdy byłem tu po raz drugi, dzwoniłem do poprzednich znalazców, bo może coś przegapiłem, niestety raczej potwierdzili moje przypuszczenia.
Właśnie na drugim brzegu Bugu rozpocząłem swoją prawdziwą wycieczkę. Nie ujechałem daleko i zaraz kolejny kesz przy dworku, przerobionym na hotel, taki ekskluzywny. Nie wiem jak w środku, ale z zewnątrz odnowiony zgodnie z duchem czasu w którym powstał. A za dworem może z kilometr kolejny kesz, tym razem przy punkcie serwisowym. Na gęstość skrzynek nie ma co narzekać.
W Serpelicach pierwsza skrzynką jaką znalazłem była Pocztówka z Serpelic" OP8KBK. Schowana na tyłach ośrodka wypoczynkowego całkiem niedaleko Bugu, kilkanaście metrów od brzegu. Akurat trafiłem na spływ kajakowy, więc mimo wszystko wolałem przeczekać. Trochę mnie zazdrość wzięła, bo pogoda była optymalna na jednodniowy spływ, no ale nie można mieć wszystkiego. Wracając do tytułu kesza to nawiązuje do pocztówek jakie się kiedyś wysyłało z wakacji. Obrazek z miejsca gdzie byliśmy, na odwrocie z dwa zdania z pozdrowieniami, ale wydaje mi się że dostanie takiej pocztówki było bardzo miłe. Na pocztówkach z Serpelic pewnie był głównie Bug i lokalne ośrodki. Jadąc zwróciłem uwagę, że od czasu komuny większość z nich się niewiele zmieniła. Taki skansen z czasów funduszu wczasów pracowniczych.
Oprócz ośrodków i Bugu atrakcją Serpelic jest Kalwaria Podlaska. Kolejne stacje Drogi Krzyżowej wiodą nas przez las. Mnie akurat bardziej prowadziły punkty multaka "Kalwaria Podlaska" OP8L9E. Najgorzej było na leśnych dróżkach, bo niestety sypki piasek dawał się we znaki. całe szczęście dużo jeżdżenia nie było i tego kesza da się zrobić nawet na piechotę. Szczególnie polecam historię powstania tego miejsca, a lektura jak to ksiądz Adam Krajewski musiał radzić sobie w czasach PRL jest fascynująca. Niezależnie od naszego stosunku do religii, opowieść jest uniwersalna, że jak się ma prawdziwą ideę to napotykane przeszkody wydaja się mniejsze i do przejścia.
Kolejny postój w Gnojnie przy tamtejszych keszach. Warto zwrócić uwagę na nazwy miejscowości nad Bugiem: Gnojno, Stary Bubel, Zaczopki to chyba te ciekawsze. Niestety w Gnojnie kesza przy kościele nie mogłem szukać bo akurat trwała msza, ale tego przy promie "GNOJNO-przeprawa promowa" OP8H3J jak najbardziej. Trzeba uważać czy akurat tego dnia ten prom kursuje, bo na drugi brzeg można dostać się tylko w dni nieparzyste. Na szczęście ja nie miałem takiej potrzeby i tylko posiedziałem na tutejszym MOR-ze. A, muszę wyjaśnić że do Terespola jechałem szlakiem rowerowym Green Velo, a MOR to miejsce obsługi rowerzystów. Są to drewniane wiaty z ławkami i stolikami, dodatkowo stojaki na rowery, czasem punkt serwisowy z podstawowymi narzędziami do samodzielnej naprawy drobnych usterek. Tutaj MOR mocno się rozrósł, chyba był największy jaki widziałem, a jeszcze do tego postawiono logo szlaku, takie na ponad 1,5m. Wszystko to wyglądało całkiem imponująco, ale ja i tak najbardziej zachwyciłem się Bugiem.
Jadąc dalej podziwiałem piękny krajobraz. Może nie spektakularny, ale przypadł mi do gustu. Warto tu też zwrócić uwagę na budownictwo, szczególnie te starsze, drewniane. Prawdę mówiąc to jak zauważyłem bale w domach są łączone na jaskółczy ogon, czyli tak jak i wokół Białegostoku, ale te starsze domy tu zdecydowanie mniejsze. A w Starym Bublu piękny, drewniany kościół z oddzielnie stojącą dzwonnicą. Zbudowany jako cerkiew unicka, przez pewien czas prawosławna, potem neounicka, by skończyć jako kościół rzymskokatolicki. Dobry przykład na skomplikowane dzieje religijne dzisiejszej wschodniej Polski. W turystycznych folderach reklamowych wielokulturowość, tolerancja, jednak jak się tu mieszka to wiadomo, że wystarczy trochę poskrobać a pod tym sreberkiem już tak cukierkowo nie jest.
Kolejny etap wycieczki przez Stary Pawłów, Janów Podlaski, Werchliś i Zaczopki wspominam jak jeden punkt. Pamiętam że jechałem, robiłem przerwy na kesze, ale chyba mózg po nocnej zmianie postanowił jednak dać sobie na pewien czas wolne. Ograniczył mnie do minimum, pedałowanie, szukanie skrzynek i kilka zdjęć w miejscach które przypadły mi szczególnie do gustu. Gdybym kiedyś kilka razy nie przemierzył tego odcinka służbowo i raz rowerem, to poza tym co mam w aparacie nic bym nie zapamiętał. Na szczęście znów "odpaliłem" w Pratulinie, miejscu skądinąd ciekawym historycznie. Tutaj rozegrał się jeden z tragicznych epizodów z okresu likwidacji kościoła unickiego. Tutejsza ludność, która nie chciała przejść na prawosławie zorganizowała czynny opór w wyniku czego interweniowało wojsko i zostało zabitych 13 osób. Z czasem zyskali status męczenników, a w Pratulinie powstało niewielkie sanktuarium. Zazwyczaj w takich miejscach kościół jest najciekawszym miejscem. Tutaj jednak moim zdaniem warto bardziej zwrócić uwagę na Drogę Krzyżową z rzeźbami naturalnej wielkości, a także na drewnianą mniejszą świątynię. Miałem wrażenie że ten kościółek jest przeniesiony gdzieś z Bieszczad. Co prawda to nie ten styl, ale klimat jak najbardziej, czuje się podobne zagubienie gdzieś na końcu świata. No może ten drewniany płotek wokół tak na mnie zadziałał.
Z pewnością jednym z piękniejszych miejsc były okolice kesza "KRZYCZEW-kościół" OP8H33. Sympatyczny niewielki, drewniany kościółek otoczony zielenią na brzegu Bugu, który po polskiej stronie jest wyższy. Parę metrów od kościoła stoi słupek graniczny, przy którym jest ścieżka w dół do samej rzeki. A na brzegach wielkie, uschnięte pnie drzew przyniesione tu przez rzekę. Patrząc na zarośniętą białoruską stronę można odnieść wrażenie, że się jest nad jakąś rzeką w dżungli.
W Neplach i okolicach nastąpiła spora kumulacja skrzynek. Zacząłem od punktu widokowego na Bug i pobliskiego czołgu, który został ustawiony tu jako pamiątka forsowania Bugu przez Armię Czerwoną. Szczególnie ucieszyłem się z kesza "NEPLE - kamienna Baba". Kiedyś jadąc tędy rowerem nie mogłem namierzyć tego obiektu, a teraz dzięki OC trafiłem tam bez problemu. Myślałem, że kamienna baba jest mniejsza, lekko wystająca z trawy, a to spory kawał obrobionego kamienia w kształcie krzyża. Jest tylko jeden problem, nie do końca wiadomo czym to jest. Przyjmuje się, że wyciosano ją w XVw., ale trwają spory czy kształt krzyża to solarny symbol pogański, czy mamy tu już do czynienia z krzyżem chrześcijańskim.
Chwilę pokręciłem się jeszcze po Neplach nad uroczą rzeką Krzną i ruszyłem do Terespola. To był cel mojej przejażdżki na ten dzień. Jednak jeszcze w miasteczku czekają na mnie cztery skrzynki z czego znalazłem tylko jedną, "Terespol - prochownia OP8H2W. Przy kościele i cerkwi nie mogłem szukać przez ludzi, a ta przy cmentarzu prawosławnym zaginęła. Fajnie, że udało mi się dotrzeć do prochowni w której jeszcze nie byłem. Co prawda zamknięta, ale i z zewnątrz warta zobaczenia, a szczególnie betonowe słupki przed nią z jakimiś rosyjskimi oznaczeniami.
Czas było poszukiwać miejsca noclegowego. Pomyślałem, że może nieźle będzie przy "Twierdza Brześć - Koszary Obronne" OP8913. Najpierw kesz po jednej stronie fortu. Łatwo się tam dostać nie było. Gęste krzaki, część z nich z kolcami, gdyby nie skrzynka to na pewno nie zdecydowałbym się tam wejść. Natomiast z drugiej strony ładna polanka wśród krzaków, które otaczały mnie z każdej strony i tam rozbiłem namiot. Myślałem że może spać wewnątrz fortu i gdyby burza która przeszła tej nocy była silniejsza, to pewnie bym się tam przeniósł.
Rankiem dnia następnego przywitały mnie szare chmury, ale nie ma tego złego bo temperatura była w miarę optymalna, zresztą potem i tak wróciło słońce. Keszowanie zacząłem od okolicy strzelnicy sportowej, z której dzień wcześniej słychać było strzały z różnych rodzajów broni. Po znalezieniu kesza przy kopcu w Kobylanach czekało mnie łażenie po ciemnych wnętrzach fortu w poszukiwaniu skrzynki "Snuffer- Fort Kobylany" OP011B. Rower zostawiłem przy jednym z wejść bo już nie chciało mi się go ciągać po leśnych ścieżkach i poszedłem do wejścia wskazanego przez kordy. Samotne łażenie po mrocznych korytarzach dostarczyło mi trochę dreszczyku emocji. A nuż coś wyskoczy z bocznego korytarza. Jako że opis dojścia jest dość precyzyjny za długo nie błądziłem. Szczególnie ciekawy był ostatni etap, gdy idzie się po gruzie powstałym z odpadniętego, grubego tynku. Opalone, czarne ściany chyba są śladem po czasie kiedy wysadzono fort. Wracając postanowiłem skorzystać z pierwszego napotkanego wyjścia i jakie było moje zadowolenie, kiedy wyszedłem wprost na rower.
Podjechałem do DK2 którą kawałek miałem do Małaszewicz i tam skręciłem w stronę składów celnych i bocznic. To miejsce to istny raj dla miłośników kolei. Można popatrzyć na różne rodzaje wagonów i lokomotyw. Najwięcej widziałem SM48, zarówno stojących jak i ciągnących wagony. W ogóle warto tam uważać przekraczając tory, bo ruch jest naprawdę spory. Mnie tu przyciągnęła głównie skrzynka "Morderstwo NA Orient Expressie" OP8DR2. Są to prawdziwe wagony, którymi w luksusowych warunkach można było w 1988r. przejechać turystycznie z Paryża do Hongkongu. Mimo, że oryginalny Orient Express kursował na linii Paryż - Istambuł to w latach 80-tych prywatny przedsiębiorca uruchomił kilka połączeń odwołujących się do legendy. Są to pozarozkładowe kursy, na których bilet kosztuje ciężkie pieniądze. I właśnie jeden ze składów utknął kiedyś w Małaszewiczach. Przez niejasne powiązania biznesowe dziś trudno nawet ustalić czyje te wagony są i niszczeją sobie na bocznym torze. Z zewnątrz prezentują się nieźle, a złote napisy i delikatne linie, choć nieco wyblakłe wcale nie wyglądają kiczowato, a podkreślają luksus. Po znalezieniu kesza postanowiłem obejrzeć cały skład i tak sobie idąc zauważyłem wejście zrobione już pewnie przez szabrowników. Takiej okazji nie mogłem przepuścić i tylko się rozejrzałem czy na horyzoncie nie widać patrolu SOK czy innych pracowników kolei i szybko wspiąłem się do środka. Początkowo wagony sypialne, każdy wyposażony w umywalkę. Niestety mocno zdewastowane. Wszystko przewrócone na druga stronę, jakby ktoś przeszukiwał poszczególne przedziały w nadziei na zapomniane czy zagubione kosztowności. Gdzieniegdzie ocalały jednak szafki z ozdobnymi monogramami, czasem piękny klosz lampy. Ładne też były okienka przy końcach wagonów. Małe, okrągłe z delikatnym wzorkiem i mlecznymi szybami, nawiązywały do lat 20 i 30-tych XXw. W wagonie z łazienkami wszystkie drzwi były pozdejmowane, ale poza tym kabiny prysznicowe, umywalki były w całości. Jako, że to skład z lat 80-tych to ścianki tutaj zrobione na wysoki połysk. Jest i wagon obsługi w której sporą część zajmuje kuchnia. Zostały po niej tylko blaty ze stali nierdzewnej. I w końcu wisienka na torcie czyli wagon pełniący rolę salonu, a następny baru. Szerokie, skórzane fotele, niektóre ponakrywane białymi prześcieradłami. Do dzisiaj nieźle się na nich siedzi. Tam gdzie jest bar centralne miejsce zajmuje pianino, jak sprawdziłem wciąż sprawne. Do intymnych rozmów stworzono nawet oddzielne pomieszczenie z kanapą, dwoma fotelami i stolikiem. Co ciekawe te dwa wagony jakby nie ruszone ręką szabrowników. Czas zrobił swoje i widać że wnętrza niszczeją chociażby z braku ogrzewania, ale wciąż panuje tu czystość i porządek. To było jedno z keszerskich miejsc, które zapamiętam do końca życia.
Z żalem rozstałem się z kolejowymi klimatami Małaszewicz, ale już za niedługo miałem kolejną atrakcję z keszem "Snuffer- Fort Koroszczyn OP011A. Do fortu wiedzie zapewne jakaś niezła ścieżka bo obok spotkałem grupę młodzieży, pewnie na wagarach. Ja niestety przedzierałem się jakąś ledwo widoczną, a i tak dobrze że rower zostawiłem na skraju lasu. W odróżnieniu do poprzedniej skrzynki Snuffera w forcie tutaj czekał mnie spacer mniejszym korytarzem. Ale na szczęście cały czas na tyle szerokim i wysokim, by można swobodnie iść. Miło, że tutejsze forty mimo, że opuszczone to w środku są czyste. W pobliżu ludzkich siedzib to wcale takie oczywiste nie jest i wszelkie schrony bywają śmietnikami na wielkogabarytowe śmieci.
Jeszcze dwie skrzynki i czekało mnie kilkadziesiąt kilometrów do Zabuża, skąd promem z powrotem do Mielnika. Wybrałem inną drogę by zobaczyć coś nowego. Zaplanowałem jechać przez Rokitno i Konstantynów. I przekonałem się dlaczego szlak Green Velo idzie akurat w tych okolicach nad Bugiem. Ciekawa jest nie tylko sama rzeka, ale i piękniejsze są widoki, a mijane wsie mają bardziej interesującą architekturę. Nie mogę powiedzieć, że nic wartego uwagi nie było, bo i drewniany kościół w Rokitnie, czy murowany w Klonownicy Dużej, oba wybudowane jako cerkwie. To jednak za mało by równać się drodze która wiedzie przy samym Bugu.
Po dojeździe do Zabuża odpocząłem chwilę przy wiacie i zszedłem na brzeg do promu. A z drugiej strony pan krzyczy "prom dziś nie działa, lina zerwana". No żesz k..., tylko pomyślałem. Na drugim brzegu widzę zaparkowany samochód, a jeszcze tak daleko. Miałem dwie drogi do wyboru, albo prom w Niemirowie, albo most kolejowy w okolicach Mierzwic. Odległość do obu przepraw podobna, ale pomyślałem że w tym przypadku skorzystam z pewniejszej rzeczy, czyli mostu. Ostatni kilometr przed przeprawą musiałem prowadzić rower, bo po tutejszych piaskach nie dało się jechać. Wychodząc z lasu zobaczyłem że jedna strona jest zamknięta i remontowana, a wokół krzątają się robotnicy. Nie będę jechał jednak aż do Siemiatycz na most drogowy, więc na pewniaka wszedłem na tor, mijanemu pracownikowi powiedziałem tylko dzień dobry, i tak jakby most był moją własnością wszedłem na niego i bez problemu przeszedłem używaną wciąż stroną. Właśnie przeszedłem, bo przejazd po słabych deskach, których zresztą miejscami brakuje byłby zbyt niebezpieczny.
W Mielniku jeszcze trochę zabawiłem, bo jakiś dziadek chciał się zabrać na stopa do Siemiatycz. Finalnie nie pojechał, a straciłem dużo czasu. Bo jeszcze do sklepu, bo obiad, chyba jakiś czar rzucił skoro nie odjechałem po kilku minutach, a czekałem.... dwie godziny. W końcu udało mi się wyrwać. Za to z Siemiatycz zabrałem jakiegoś chłopaka. Sam kiedyś trochę pojeździłem stopem, więc dziś sam zabieram pasażerów. Trzeba jednak przyznać, że na poboczach nieczęsto już spotyka się ludzi szukających okazji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz