piątek, 8 czerwca 2018

Kawałek Nadbużanką

    Tytułowa Nadbużanka to droga wojewódzka 816 łącząca Terespol z Zosinem. Biegnie wzdłuż naszej wschodniej granicy, miejscami do słupków granicznych jest zaledwie kilkanaście metrów. Częściowo biegnie po niej coraz popularniejszy szlak rowerowy Green Velo, a że jest też parę skrzynek to wszystko pięknie mi się układa. Tym razem zaplanowałem trasę z Terespola do Włodawy i z powrotem. Wycieczka na półtorej dnia, ale mi wyszedł jeden, a jak do tego doszło napiszę na końcu.
    Do Terespola dostałem się autem z rowerem na bagażniku. Samochód zostawiłem pod dworcem i witaj przygodo. W Terespolu znalazłem dwie skrzynki, które już szukałem, ale z różnych powodów ich nie znalazłem. Tym razem długo nie zabawiłem w mieście, oprócz keszy zatrzymałem się tylko przy obelisku szosy brzeskiej. Drugi, bliźniaczy jest w Warszawie przy Grochowskiej.
    Pierwszy kesz poza miastem "TK-2 Rowerowa trasa Terespol-Kodeń" OP8H4W i już mała dawka adrenaliny. Trzeba się zapuścić w ciemne tunele fortu. Lubię wszelkie budowle militarne, więc wędrowałem korytarzami z przyjemnością. Tylko wejście do kesza ciut niebezpieczne, bo trzeba zrobić krok nad zerwanymi schodami. Droga w dół niedaleka, ale można się połamać i kto by mi pomógł? Dobrze że jest ta skrzynka bo na mapie satelitarnej nie widać charakterystycznej sylwetki fortu, a w terenie nie ma żadnej tabliczki.


    W Dobratyczach gdzie jest okeszowana cerkiew, choć nieco nijaka, Green Velo odbija na wschód i przez pewien czas nie jedzie się drogą 816, a jakąś lokalną, ale wciąż asfaltową. W Żukach był kolejny fort i do tego dwa kesze. Z tego umocnienia nie zostało zbyt wiele. Malutki kawałek betonowej ściany i parę nasypów w terenie. Może niezbyt to imponujące, a zabawnie wyglądała tabliczka obiekt zabytkowy na gruzowisku. Przy znalezieniu tych skrzynek i mając w pamięci wcześniejsze znaleziska związane z Twierdzą Brzeską można uzmysłowić sobie jak wielki teren zajmowała ona. Gdyby była położona w bardziej dogodnym turystycznie miejscu z pewnością byłaby bardziej popularna. Do tego spora jej część jest po białoruskiej stronie. Co prawda obecnie nie trzeba mieć wiz w tym rejonie, ale paszport jak najbardziej, a od kiedy od obywateli pobiera się odciski palca, to mam w głębokim poważaniu ten dokument. Pewnie kiedyś się przełamię, ale budzi to mój niesmak.

   
    W końcu miałem okazję bliżej obejrzeć cerkiew w Kostomłotach, poprzednim razem było nabożeństwo i nie chciałem przeszkadzać. Jest to jedyna na świecie parafia neounicka, czyli są to katolicy, ale obrządek jest w rycie bizantyjskim. Na pierwszy rzut oka wydaje się że trafiło się do prawosławnego ośrodka kultu. I jest to co charakteryzuje cerkwie - złoto, dużo złota. Złote dachy w słońcu aż oślepiają. Malowidła na ścianach nawiązują do stylu ikon i są utrzymane w ciepłych pastelowych kolorach. Jako że jestem z Białegostoku, nie jest to dla mnie egzotyka, ale ten przepych zawsze robi na mnie wrażenie. Jest też studnia z zbudowaną nad nim kaplicą. Jakoś nigdzie nie doczytałem by woda miała jakieś cudowne właściwości, ale trzeba przyznać że jest naprawdę smaczna.


    Za Kostomłotami wyskoczyłem znów na 816 i jej już się trzymałem do końca mojej wycieczki. W Kodniu czekało na mnie małe skupisko keszy. Większość związana z sanktuarium Matki Bożej Kodeńskiej. Jak głosi legenda Mikołaj Sapieha modląc się pod obrazem Maryi w Rzymie doznał uzdrowienia z choroby która męczyła go dłuższy czas. Nie mogąc jednak uzyskać zgody na wywiezienie obrazu słynącego już z cudów, po prostu go ukradł i przywiózł do kraju. Całe szczęście nie walą tu niezliczone pielgrzymki jak do największych sanktuariów, więc mogłem sobie szukać keszy do woli. Sam kościół dość ciekawy w stylu barokowym, ale moim zdaniem znacznie ciekawsze są rozległe ogrody na jego tyłach. Można pospacerować ocienionymi alejkami, odwiedzić kaplicę zamkową, obejrzeć Drogę Krzyżową z ludowymi rzeźbami czy podejść do granicznego Bugu.


    Muszę przyznać że wycieczka obfitowała w odwiedziny miejsc świętych, bo kolejny przystanek to Jabłeczna i tamtejszy klasztor prawosławny. Kiedyś tutaj nocowałem, więc była już okazja dokładniej zapoznać się z tutejszą cerkwią. Tym razem bliżej przyjrzałem się okolicznym kaplicom. Są dość nietypowe, bo wąskie acz wysokie. Poza Jabłeczną nigdzie takich nie widziałem. Zazwyczaj to po prostu prostokątny, niewielki budynek, często spotykany na cmentarzach. Nie mogłem przepuścić okazji i podjechałem nad sama granicę. Nie wiem który już raz, ale ciągnie mnie ona jak magnes.


    W Sławatyczach czekała mnie miła niespodzianka. Tutejszą cerkiew pamiętam jeszcze jako ruinę. W międzyczasie odzyskała ona swój blask. Obecnie trwa budowa ogrodzenia i plac nie jest jeszcze uporządkowany i na zdjęciach niezbyt ładnie to wygląda, ale dobrze że ktoś sobie przypomniał o tym zabytku. Niestety nie można tego powiedzieć o kirkucie. Gdyby nie kesz "Sławatycze - cerkiew" OP8ELB to nawet bym nie wiedział że zawędrowałem pod żydowską nekropolię.
    Za Sławatyczami zaczyna się droga rowerowa. Na odcinku do Włodawy jest już większy ruch aut, więc świetnie się tu sprawdza. Sporą atrakcją na tym odcinku są wieże widokowe. Najlepsza jest ta w Różance, a to z prostego powodu, po prostu jest najwyższa i widoki z niej najlepsze. Bez problemu można zajrzeć na białoruska stronę, a i pewnie Ukrainę widać, bo w pobliżu niedalekiej Włodawy jest trójstyk granic. Dwie pozostałe też niczego sobie, a do tego u ich stóp są ławki gdzie można przysiąść i coś przekąsić. W Dołhobrodach to nawet WC jest, może temat przyziemny, ale na szlakach rowerowych to rzadkość, co czasem bywa problemem. Tak że musiałem wspomnieć i docenić.


    Jeszcze z dwa kesze przy ścieżce rowerowej i jest Włodawa. Tutaj pojechałem najpierw do dzielnicy po byłej jednostce wojskowej. Tradycje sięgają jeszcze czasów IIRP, kiedy stacjonowała tu artyleria ciężka. Dziś mały kawałek zajmuje straż graniczna. Reszta wydał mi się taką zakazaną dzielnicą Włodawy. Może wcale tak nie jest, ale miałem takie wrażenie. Wąskie, dziurawe uliczki, niekoszone trawniki, zarastające boisko i opuszczona szkoła nie nastrajały optymistycznie. Za tym wszystkim jest jeszcze radziecki cmentarz wojenny. Tutaj trawa skoszona, ale obramowania mogił się powykrzywiały i tylko pomnik trzyma się prosto.


    Znalazłem ostatniego kesza we Włodawie i czas było ruszać w drogę powrotną. Była siedemnasta, więc pomyślałem że przejadę pół powrotnej drogi, prześpię się gdzieś i rankiem pokonam pozostały dystans do Terespola. Jakoś mi się to nie uśmiechało, ale wrócić trzeba. I wtedy z ciekawości zatrzymałem się na przystanku PKS by zobaczyć gdzie z Włodawy da się dojechać. Za 25min. odjeżdżał bus do Terespola, więc się długo nie namyślałem, przypiąłem rower pod szpitalem i już po parunastu minutach zza okien pojazdu podziwiałem trasę którą tego dnia pokonałem. W Terespolu do swojego auta, z powrotem do Włodawy i stąd już do domu. To była udana wycieczka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz