czwartek, 25 czerwca 2020

I Ty możesz zostać Napoleonem

    A może do Olsztyna na tamtejszą ścieżkę o Napoleonie? To pytanie pojawiło się któregoś dnia w telefonie. Nie powiem spoglądałem w tamtym kierunku, ale mnogość skrzynek quizowych mnie zniechęcała. Nie przepadam za tym typem, ale przyjrzałem się bliżej i te zagadki okazały się nie takie straszne, bardziej po to żeby przeczytać opis ze zrozumieniem. Wobec tego poświęciłem jeden wieczór i już miałem plan na małą wyprawę z MiszkąWu i wzorowym.
    Nim złapaliśmy pierwszego kesza z serii o Napoleonie wpadła nam skrzynka "ZAPORA MOSTOWA" OP1098. W zasadzie brak opisu, więc nie bardzo wiedziałem czego się spodziewać, ale na miejscu mogłem zobaczyć największą zastawkę. Widywałem takie na niewielkich rzekach. Tutaj też Łyna nie jest zbyt imponującą rzeką, ale zastawka na kilkanaście metrów wysoka to ewenement. No i nie można zapominać o wspaniałym widoku na j. Mosąg.


    Zaczęliśmy ścieżkę "Szlak Napoleoński". Fajna lekcja historii, jak kogoś nie interesuje specjalnie temat, to myślę że jednak parę ciekawostek sobie przyswoi, jak chociażby skąd wzięło się powiedzenie "pijany jak Polak".
    Większość skrzynek pochowana jest w lesie. Las jaki jest każdy widzi. Tutaj mamy typowy dla Polski płn - wsch. Dominuje sosna, świerk i brzoza. Może trochę nie trafiliśmy z czasem bo w nocy mocno padało i czasami trzeba było wycierać się o mokre gałęzie, ale z drugiej strony po deszczu las ma swój niepowtarzalny, wspaniały zapach.


    Część skrzynek leży dość blisko linii kolejowej z Olsztyna do Braniewa. Udało się obejrzeć dwa wiadukty, a także nieliczne budynki kolejowe. Te ostatnie pamiętające pewnie czasy Prus Wschodnich. Tory z pewnością nie są intensywnie używane, a szkoda bo chciałoby się zobaczyć jakiś skład w pięknym otoczeniu lasów.


    Kilka keszy ukrytych było w wsiach. Dzięki temu udało się odkryć prawdziwą perełkę, kościół z XVIIIw. w Skolitach. Jakie było moje szczęście że był otwarty i mogłem zajrzeć do środka. Skromny z zewnątrz, wewnątrz kryje bogate skarby jak chociażby ołtarz główny z XVIIw. Nadarzyła się też okazja by powtórnie odwiedzić kościół w Gutkowie.  Pochodzi z XIVw. i do dzisiaj kryje parę zagadek.  Warto obejrzeć całość zwracając uwagę na szczegóły, jak chociażby niewielki fryz z przedstawieniem ludzkich popiersi.


    Ogólnie ścieżka akurat na jednodniowy, niespieszny wyjazd. My wracając zahaczyliśmy jeszcze o Prostki, gdzie w lesie ukryte są resztki tajemniczej fabryki, prawdopodobnie materiałów wybuchowych. Okoliczności nie sprzyjały jednak zwiedzaniu, ale na mapie jest już pinezka "do zobaczenia" więc z pewnością wrócę.

środa, 24 czerwca 2020

Trochę dziksze Mazowsze

    Jak komuś wydaje się że Warszawa to tylko domy, wieżowce i ulice, a Mazowsze to płaska, nudna kraina to jest w wielkim błędzie. Ja wiedziałem że to nieprawda, a to właśnie głównie dzięki OC. Krótka wycieczka z wzorowym potwierdziła dotychczasowe obserwacje.
    Nim jednak dotarliśmy do stolicy był krótki pobyt w Komorowie, graniczącym z Ostrowią Mazowiecką. Już tu kiedyś wspomniałem o tutejszym garnizonie. Jego początki sięgają czasów zaborów gdy władze rosyjskie zbudowały tu koszary. Od tego czasu nieprzerwanie są we władaniu wojska. I miejsce nie różniłoby się od dziesiątek innych o militarnym przeznaczeniu, gdyby nie szkoła podchorążych z czasów II RP. To za sprawą władz szkoły powstała tu unikatowa aleja rzeźb przedstawiająca głównie wybitne, polskie postacie wojskowe. Wykonane z betonu, od mojej ostatniej wizyty poddano je gruntownej renowacji. Jest i pomnik Piłsudskiego, moim zdaniem jeden z lepszych, gdzie marszałek na koniu to prawdziwy zwycięzca z Bitwy Warszawskiej, a nie zadumany dziadek narodu.


    W Warszawie zatrzymaliśmy się przy końcu uliczki Wał Kościuszkowski i ruszyliśmy śladem ścieżki "Rezerwat Olszynka Grochowska". Niewielki obszar leśny a każdy znajdzie coś dla siebie.  Oczywiście po pierwsze miłośnicy przyrody. Mimo że las poprzecinany jest dużą ilością ścieżek, nad Kanałem Kawęczyńskim są mostki to jednak i dzikszych miejsc nie brakuje. Ja szczególnie polecam te mniej używane ścieżki które nieraz wiją się niczym wąż.


    Miłośnikom kolei polecam zachodnią część rezerwatu gdzie przebiegają tory. Ruch pociągów tu nawet spory, choć my trafiliśmy tylko na składy regionalne. Czy jeżdżą tu dalekobieżne lub towarowe tego niestety nie wiem. Z kesza spoza ścieżki "mt20 - Co dwie rury to nie jedna" OP342B można coś tam podpatrzyć co piszczy na tyłach Warszawy Grochów.


    Rezerwat związany jest też z historią Polski, to właśnie tutaj rozegrała się najkrwawsza bitwa Powstania Listopadowego, która do historii przeszła właśnie jako Bitwa pod Olszynką Grochowską.  Pomnik upamiętniający te wydarzenia jest w północnej części rezerwatu. Obok galeria chwały z kamieniami upamiętniającymi bohaterów powstania, ale nie tylko. Zaś trochę bardziej w głąb lasu inicjatywa oddolna i kapliczka poświęcona też tej bitwie.


    Po jakże ciekawej przechadzce ścieżkami rezerwatu przyszła pora ruszać do domu, ale tak by parę keszy jednak jeszcze znaleźć. Po kilku ciekawych miejscach w końcu dotarliśmy do wsi Urle. Na mapie nie wygląda zbyt imponująco. Niewielka wieś nad Liwcem w otoczeniu lasów. Tymczasem jest tu i kościół z parafią, jest i liceum. Najbardziej zdziwił mnie czołg przed szkołą, ale jak doczytałem ta ma charakter mundurowy i wtedy to się składa w całość.


    Jeszcze tylko kesz poświęcony baonowi Zośka pod Wyszkowem, gdzie można natknąć się na wspaniałe okazy dębów. To był ostatni i bardzo dobrze bo się rozpadało, a szukanie skrzynek jak pada to średnia przyjemność.

sobota, 23 maja 2020

Kawałek Wielkopolski

    Do tej pory w Wielkopolsce udało mi się być parę razy w Poznaniu i jego okolicach, pozostałych pojedynczych keszy nie ma co nawet liczyć. Spoglądałem łakomym okiem na mapę w tamtym kierunku i znalazłem Jarocin ze skrzynkami poświęconymi Jarocińskiej Kolei Dojazdowej. Kesze i kolejnictwo, jak te dwie rzeczy idą w parze to jestem szczęśliwy.
    W czasie wyjazdu przewijały się też inne tematy. Udało się odwiedzić kilka miejsc związanych z ewangelikami. Głównie cmentarze, ale też i świątynie. Zgodnie z doktryną świątynie o prostej bryle z niedużą ilością ozdobników. Niestety nie udało się zajrzeć do wnętrz.
    Cmentarze prezentowały się dużo gorzej. W większości strasznie zarośnięte i dojście do kesza czy obejrzenie nagrobków to była walka z przyrodą. Samych płyt nagrobnych zostało niewiele. Podejrzewam że zostały rozkradzione na materiał budowlany. Smutny to widok, ale mam pewne podejrzenia że takie traktowanie wynika z zaszłości II wojny światowej.


    Bardzo spodobały mi się tutejsze kościoły katolickie, nie wszystkie, ale te drewniane, a także budowane częściowo z cegły, a częściowo z drewna. Połączenie tych dwóch materiałów daje piękny efekt. Te całe z drewna oprócz ładnego widoku, ciekawie pachną w ciepły, słoneczny dzień.


    Wielkopolska to mnogość pałaców i dworków, o czym wcześniej wiedziałem głównie dzięki OC. Są w różnym stanie. W Twardowie zamieniony na mieszkania pozbawiony jakichkolwiek cech stylowych, jedynie bryła w kształcie spłaszczonej litery H przetrwała. W Grabie jest jakiś właściciel i widać że pałac został odnowiony, elewacja z daleka świeci świeżością, niestety teren niedostępny i bliżej nie można podejść. Za to w Dobrzycy można przekroczyć bramę i obejrzeć pałac z bliska. Zresztą działa tam muzeum ziemiaństwa. Wokół pałacu rozciąga się znakomicie utrzymany park w stylu angielskim z kilkoma egzotycznymi gatunkami drzew.


    Nie sposób nie wspomnieć o tutejszym budownictwie. Jako człowiek wschodu jestem przyzwyczajony, że przejeżdżając przez wsie i miasteczka mijam w dużej części drewniane domy. Miejscowi pewnie na to na co dzień uwagi nie zwracają, ale ja wyszukiwałem wzrokiem co ciekawsze domy i kamienice.


    Jak pojechałem na wycieczkę śladem jarocińskiej kolejki to wypadałoby zajrzeć do Jarocina. Keszy tam sporo, ale czas nie z gumy więc za pierwszym razem skupiłem się głównie na okolicach dworca PKP. Jego największa atrakcją jest lokomotywa  Ol49 o nr 1. jest to pierwsza powojenna polska konstrukcja, przeznaczona do prowadzenia składów osobowych. Wielka maszyna robi wrażenie, nawet wygaszona i odstawiona jako pomnik techniki.


    Po Jarocińskiej Kolei Dojazdowej nie zostało zbyt wiele. Z rzadka trafi się jakiś nasyp, ale i z tego podbiera się żwir i z czasem pewnie zniknie. Najtrwalszym śladem okazały się mosty. Myślałem że będą to małe konstrukcje, bardziej przepusty. Jakie było moje pozytywne zaskoczenie gdy dotarłem do kesza "Tu też była wąskotorówka" OP8DY2. Most wysoki na kilka metrów, a nic tego nie zapowiadało bo teren lekko pofałdowany, a tu nagle taki uskok. Trzeba uważać bo barierek żadnych nie ma.


    Kolejne ciekawe miejsce to most nad Prosną niedaleko wsi Gizałki. Do tej pory nie spotkałem się z torami w jednej płaszczyźnie z jezdnią. Był taki most na Bugu na nieistniejącej już linii między Małkinią a Sokołowem Podlaskim,ale nie zdążyłem obejrzeć. Tutaj też jedyny raz widziałem tory jakie pozostały po tej wąskotorówce. Miejsce warte na dłuższy postój, nawet na mały piknik.


    Ogólnie jestem bardzo zadowolony z miejsc związanych z kolejką jakie odwiedziłem. Trzeba jednak przyznać że nie jest to wyprawa dla poszukiwaczy wielkich wrażeń. Raczej spokojne poznawanie miejsc o których w większości ciężko się domyślić, że miały związek z kolejnictwem.
    Wracając do domu postanowiłem jeszcze zatrzymać się przy dwóch zamkach. Jeden w Kole drugi w małej wsi Borysławice Zamkowe. Oba to ruiny, z tymże do tego pierwszego jest normalny dostęp a do drugiego trzeba iść przez prywatną łąkę. W Kole zachował się ciut lepiej, to wciąż zwarta bryła na lekkim podwyższeniu wśród łąk. W Borysławicach to kilka oddzielonych od siebie fragmentów do tego zasłoniętych przez gęste krzaki. Z tego powodu ten w Kole bardziej mi się podobał, gdyby tylko nie padało.


wtorek, 10 września 2019

Bunkry i wąskotorówka

    Nieoczekiwany wypad na jeden dzień na pogranicze Mazur i Suwalszczyzny, ale z takimi atrakcjami że sie nie spodziewałem. Zazwyczaj ja planuję wycieczki, ale tym razem logistykę wziął na siebie kolega wzorowy i się spisał.
    Krótki postój w Grajewie, na dworcu niewielkie zmiany, może tylko w zabytkowym dworcu więcej szyb wybitych i zastąpionych dyktą. Miasto w moim odczuciu niedoceniane. Sam tym razem przy okazji kesza "Zespół Pieśni i tańca Grajewianie" OP91GZ niespodziewanie odkryłem że istnieje coś takiego jak muzeum mleka. To nie była pora na zwiedzanie, ale krówki przed obiektem całkiem sympatyczne.


    Z Grajewa na wchód, gdzie czekały nas główne atrakcje wycieczki, czyli tory wąskotorówki i bunkry. Ełcka wąskotorówka szczęśliwie przetrwała burzliwe lata 90-te, głownie temu że w 1991r. wpisano ją w ewidencję zabytków. Obecnie odbywa się tu ruch turystyczny, jednak nie na całej linii. Na odcinku do Sypitek tor ładnie utrzymany. Jeden z wiaduktów na które trafiliśmy świeżo odnowiony, będzie służył kolejne lata.


    Tam gdzie nic już nie jeździ jest nie mniej ciekawie. Czasem widać że w polu obok drogi idą tory bo jest nasyp, czasem z trawy ledwo wystaje zwrotnica. Ale są i ślady widoczne z daleka. Na pierwszy plan wysuwają się mosty i wiadukty. Niewielki most na Pietraszce, przecież można było zostawić betonową płytę i po sprawie. Budowniczowie pokusili się jednak o niewielkie, łukowate barierki z betonu i jeszcze dodali dość zwykłe metalowe. Wszystko razem ładnie gra i cieszy oko.


    Wiadukt w Mażech to kolejny przykład ciekawej architektury. Niewielki, bo przy wąskotorówkach wszystko jakby mniejszy, ale tu znów można podziwiać kunszt architektów. Cegła i kamień to połączenie które przeważnie się sprawdza. Mi to zawsze na myśl nasuwa średniowieczne budowle. Tylko żeby nie było tak słodko, to jest tu tablica o spadających elementach, a z rozmowy z miejscowym wynika że swego czasu wiadukt był całkiem zamknięty, nawet dla ruchu pieszego.


    Niezgorsze są i tutejsze bunkry. Miłośnicy wszelakich budowli wojskowych mają w Polsce sporo do obejrzenia, choć trzeba przyznać, że większość to obiekty dla pasjonatów. Takie są i schrony Mazurskiej Pozycji Granicznej. Poza nielicznymi wyjątkami to wysadzone ruiny. Jak to się stało że przy schronie z keszem "Punkt Oporu Katarzynowo #4 - Regelbau i kopuła pancerna 20P7" OP8JMZ przetrwało kilka ton znakomitej stali? Leży sobie taka kopuła, wygląda jakby ucięta, choć pewnie wyrwał ją podmuch, a dzięki temu możemy zobaczyć jak gruby to pancerz.


    Wycieczka na tereny dawnych Prus to prawie zawsze zajrzenie na stary cmentarz. Czy to cywilny, czy wojskowy. Tym razem były oba, ale na wojskowym wizyta lekko makabryczna. Leśna, zapomniana nekropolia koło Szeszek, wydawałoby się że będzie jak na innych, ale widok kawałka ludzkiej żuchwy wytrącił z równowagi. Nie pozostało nic innego niż przeniesienie tego na główny grób. Ziemia skrywa tam i mniejsze niespodzianki, kolega znalazł walający się po ziemi kawałek skorupy po pocisku większego kalibru.


    Niespodzianką był urbeks w Bartkowskim Dworze. Ta opustoszała osada to relikt niemieckiego majątku, który po 1945r. stał się częścią PGR-u. Do dziś zachował się tu budynek dworski. Ze środka zabrano chyba wszystko, przetrwało parę drzwi. Opustoszały budynek dziś popada w ruinę. Brak remontów sprawił że dach się częściowo zawalił, a do środka zaglądają gałęzie. Tu nie ma co liczyć że ktoś to kupi i wyremontuje. Warto zajechać, popatrzyć na to co zostało, choć to nijak nie po drodze dokądkolwiek.


    Jakby ktoś mnie spytał czy mi na tej wycieczce czegoś brakowało to musiałbym przyznać że nie. Naprawdę byłem bardzo zadowolony, bo tak urozmaicone  atrakcje nie na każdym wyjeździe się zdarzają. A z pewnością nie zawsze jest piknik nad jeziorem.

środa, 28 sierpnia 2019

Śląskie wojaże

    Tegoroczny urlop to zwiedzanie Górnego Śląska. Tym razem naszła mnie ochota na industrialne widoki: huty, szyby kopalniane i tereny kolejowe. Za przewodnika obrałem sobie wieże ciśnień, najczęściej kolejowe, ale i sporo wodociągowych, jak i obsługujących duże zakłady. Najpiękniejsze to te największe i najstarsze, niektóre jeszcze rodem z XIXw. Jak nie zachwycić się monumentalnymi budowlami z Giszowca czy Szopienic? Ta druga nadgryziona zębem czasu, tynk z niej się sypie, ale wciąż przyciąga wzrok.


    Przy terenach kolejowych zadziwiająco wiele konstrukcji przetrwało sprzed II wojny światowej i naprawdę różne. Taka wieża w Łazach to nie jest typowy trzonek z bańką u góry, a przysadzisty budynek z lekko rozszerzoną górą. Jakby pełniła też inne funkcje, np posterunek straży kolejowej.


    Typowe przedstawicielki wież jakie najczęściej widzimy choćby z okien pociągu i na Śląsku są popularne.. Żelbetowa konstrukcja, tylko otynkowana, bardzo surowa w swej formie. Z tych najlepiej wspominam tą w Tarnowskich Górach, bo dość dobrze zachowana w otoczeniu drzew. A do tego kawałek dalej zupełny rarytas w postaci wieży do obsługi parowozów, jednej z czterech w Polsce. Miałem to szczęście że odwiedziłem już tą na Odolanach.


    Część wież zupełnie niepozorna, górna część drewniana co niestety przyczynia się do ich szybszego upadku. Z tych mniejszych chciałbym jeszcze wspomnieć o tej w Knurowie. Naprawdę niewielka i nie wiem czy widziałem mniejszą. Wygląda pociesznie i jak ją zobaczyłem to pomyślałem o chatce na kurzej nóżce.


    Te bliższe współczesności to wieże metalowe, stawiane bez uwagi na walory ozdobne. Jednak to taka konstrukcja że i tak się broni. Natomiast jedna z metalowych szczególnie przypadła mi do gustu. Ta przy kopalni w Będzinie stawiana jeszcze na nity. Nie wiem jaki to metal, ale trzyma się zdrowo.


    W zasadzie to o każdej wieży można coś napisać. Każda jest piękna i niepowtarzalna. Nawet jak w dwóch przypadkach natknąłem się na obicie górnej części blacha falistą, to i tak taka wieża z takiej operacji wyszła obronna ręką.
    Jako miłośnik kolei (na szczęście jeszcze nie mikol co rozpoznaje każdy typ lokomotywy i wagonu) na Śląsku miałem prawdziwe używanie. Tylu składów towarowych i osobowych to nie zobaczę przez cały rok w Białymstoku ile widziałem tu w ciągu ponad tygodnia. Czemu się jednak dziwić jak zahaczyłem o Tarnowskie Góry czy Łazy. Największe szczęście spotkało mnie w Szczakowiance Jaworznie gdzie trafiłem na lokomotywownię. W życiu jeszcze nie widziałem takiej ilości lokomotyw w jednym miejscu, choć większa część niestety tylko rdzewieje. Lokomotywy w starym, zielonkawym malowaniu. Oznaczenia PKP i typu pojazdu nie malowane, ale doczepiane przestrzenne litery i cyfry, tego już się nie stosuje.


     Oddzielna rzecz to stacje i przystanki kolejowe. Mam ogromny kłopot by coś wyróżnić bo wszędzie mi się podobało. Chyba znów wrócę do Knurowa z miniaturową wieżą, gdzie niedaleko stacji widać tereny załadunkowe kopalni. Mogłem sobie popatrzyć na manewry zakładowej lokomotywy, ale i sama stacja robi pozytywne wrażenie, szczególnie patrząc na zdjęcia sprzed paru lat. Kiedyś zarośnięte tory i perony, a teraz nowe tablice i gabloty z informacjami. Widać że kolej po latach posuchy radzi sobie coraz lepiej. Ale i tak nic nie przebije tunelu w Rydułtowych. Zdrowy rozsądek zwyciężył i nie wchodziłem głęboko, choć coś wzywało ze środka.


    Będąc na Śląsku ciężko nie zauważyć terenów przemysłowych. Jednak wbrew pozorom wszystkiego nie otacza mgła trujących wyziewów. Sporo tu zieleni, a dzikich jeżyn tyle że objadłem się za wszystkie czasy. Oczywiście jak trafiłem na szyb górniczy to była obowiązkowa fotka, bo dla mnie to pewna egzotyka. I w końcu zajechałem do Miasteczka Śląskiego, pod płot huty cynku, ale gdzie także jako produkt uboczny pozyskiwany jest też min. kadm. Huta chwali się że stosują nowoczesne filtry, ale i tak las wokół jest na wpół martwy. Drzewka wyrastają, ale dość szybko umierają, a w poszyciu jest tylko ostra, sucha trawa, niezbyt gęsta. Do tego jakiś dziwny zapach, coś jakby siarka. Może to niezbyt normalne, ale bardzo się ucieszyłem że trafiłem w prawdziwie zatrute miejsce.


    Żeby nie było, odwiedziłem też typowo turystycznie miejsca. Zobaczyłem parę pałaców, zabytkowych kościołów, ale i kilka ciekawostek przyrodniczych też miałem okazje poznać. Największą niespodzianką była wizyta na Nikiszowcu. Spodziewałem się slumsów, a tymczasem to  dzielnica, która dostała nowe życie. Z brzegu niezbyt imponujący biurowiec kopalni Wieczorek, ale potem zagłębiamy się w zabytkowe familoki. I wcale nie brudne i sypiące się, a starannie utrzymane, z nowymi oknami. Na parterach od ulicy sklepiki i bary i widać że to modne miejsca w Katowicach. Niespodzianką jest wejście na któreś podwórze. Spodziewałem się betonu, klopsztangi i hasioka (śląskiego się poduczyłem), a tymczasem toną one w zieleni.


    Tym razem wrażeń przyrodniczych za dużo nie było, kraina nie sprzyja temu. Co prawda nie na właściwym Śląsku, ale w województwie miałem okazję zobaczyć słynny wśród wspinaczy Okiennik. Spokojnym turystom takim jak ja wystarczy fajny widok na okno w skale, skąd wzięła się nazwa skały. Z kolei przy w starym kamieniołomie w Juliance miałem okazję obejrzeć  bochenki krzemienia zatopione w skale.


    Pałace, kościoły piękne, ale tym razem będąc w miejscach historycznych najbardziej oddech historii poczułem przy kopalni Wujek. O tragicznych wydarzeniach przypomina ogromy krzyż, będący częścią pomnika. Może na postrzeganie tego miejsca wpływ miało obejrzenie kiedyś filmu "Śmierć jak kromka chleba". Zobaczyć to miejsce gdzie o godność walczyło pokolenie moich rodziców, ludzi z których część wciąż gdzieś tam pracuje. I ta kopania też wciąż działa, nie stając się tylko pomnikiem historii.


    Przez ten czas zaledwie liznąłem tych terenów. Zostało jeszcze tyle miejsc do odwiedzenia, i gdyby to były tylko miejsca z folderów, ale przecież skrzynki OC prowadzą i do tych mniej oczywistych miejsc. Jeszcze tu wrócę bo Spodka, najważniejszego budynku Katowic, to jednak nie widziałem.

czwartek, 28 marca 2019

Przedmoście Bydgoskie

    Na zachód od Bydgoszczy rozciąga się linia polskich umocnień i to ona była głównym celem mojej kolejnej wycieczki. Budowę schronów rozpoczęto w kwietniu 1939r. w związku z czym nie skończono z ukończeniem wszystkich prac. Główny trzon to linia Kruszyn - Osówiec. Bunkry wznoszono według gotowych schematów i były przygotowane pod jeden lub dwa CKM-y. Uzupełnieniem były okopy ciągnące się w dwóch liniach, zasieki i pola minowe. We wrześniu 1939r. żołnierze bronili się tu trzy dni, następnie dostali rozkaz wycofania się na południowe przedpola Bydgoszczy.
    Obecnie od schronu do schronu prowadzi czerwony szlak z którego głównie korzystałem, choć skracałem też sobie drogę za pomocą GPS. Najlepszy obraz tego jak to dawniej wyglądało daje skansen w Kruszynie. Fajerwerków nie ma, ale jakieś mgliste pojęcie się pojawia. Do tego dla spragnionych wiedzy jest i tablica do poczytania. Niestety opiekuna chyba obecnie brak.


    Zgodnie z zasadą że rozmiar ma znaczenie szczególnie podobało mi się przy keszu "Przedmoście bydgoskie nr 13" OP02FC. Tutaj bunkier był ciut większy, a jeszcze dodatkowo pięknie oświetlało go słońce. Dodatkowe, współczesne stanowisko strzeleckie też dobrze ze wszystkim zagrało.


    Fajnie że początek wypadł przy mojej innej słabości - kolei. Przyjemne połączenie, tym bardziej że na tym odcinku wszystko spowijała mgła, która jak zwykle potrafi wprowadzić lekko tajemniczy klimat.


    Po bunkrach był czas na inną atrakcję Bydgoszczy, a mianowicie Myślęcinek. To największy park miejski w Polsce, a jak mogłem się przekonać zjechało się tu chyba pół Bydgoszczy. Ja człowiek północy, jeszcze w kurtce, a tu niektórzy ludzie już w krótkim rękawku. Poznałem tu coś co zwie się alpinarium, początkowo nazwałem to przerośniętym skalniakiem. Tymczasem alpinarium to odtworzenie środowiska górskiego na poważnie. W parku za keszami zawędrowałem do opuszczonego browaru i muszę przyznać, że tam najbardziej mi się podobało. Budynek pewnie za parę lat całkiem się zawali, a tymczasem na skraju tłocznego parku można zażyć chwili samotności.


    Na końcu była jeszcze krótka wizyta w Solcu Kujawskim (bilet weekendowy więc mogłem sobie jeździć niektórymi pociągami do woli). Tutaj najbardziej ciągnęło mnie nad Wisłę. I nie zawiodłem się, ciemna rzeka w dole, gwieździste niebo nade mną, jakby tak nie wiało to by człowiek stał i stał. Znad rzeki zdjęcia brak, bo ciemno że oko wykol, a mój aparat braku światła nie ogarnia.

niedziela, 17 marca 2019

Chełm - małe miasto pełne atrakcji

    Tym razem wycieczka do Chełma w sprawdzonym towarzystwie mimiego, MiszkiWu i wzorowego. Miasto odwiedziłem już z dwa, trzy razy, zwiedzając podziemia kredowe, szukając keszy na bulwarze nad Uherką, a innym razem bez wyraźnego celu. Keszu ty jednak tyle, że i kolejny raz nie zabrakło co robić. Miasto niezbyt rozległe, ale do reformy administracyjnej siedziba województwa. Oczywiście polecam zwiedzić wspomniane podziemia kredowe, ale poza nimi jeśli na chwilę zawitasz do tego miasta, oto moja subiektywna lista miejsc wartych odwiedzenia.
    Budynki wojskowe, wśród których są i drewniane. Murowane, wzniesione z cegły, charakterystyczne dla całego zaboru rosyjskiego, dziś cieszą oko solidnością wykonania i prostymi bryłami z skromnymi i gustownymi zdobieniami. Część jest do podejrzenia tylko zza płotu, bo wciąż są pod zarządem wojskowym, ale do części dostęp jest swobodny. Szczególnej uwagi warte są zaś drewniane baraki. Choć słowo barak w języku polskim źle się kojarzy to po wizycie w Chełmie nabierze nowego znaczenia. Są to spore budynki gdzie warto zwrócić uwagę na zdobienia snycerskie ganków. Prawdziwe dzieła sztuki, mam nadzieję że przetrwają kolejne lata na miejscu, a nie przeniesione gdzieś do muzeum.


    Chełm na kredzie stoi i do kopalni warto zawitać. Nadaje się świetnie do tego kesz "Kopalnia kredy" OP681D. Z punktu widokowego jest świetny widok na wyrobisko. A jak będziecie mieli szczęście jak my, to zobaczycie załadunek urobku na wagony i transport go koleją zakładową.


    W mieście mamy do wyboru jedno z kilku wzgórz z których jest świetny widok na okolicę. Ja jednak szczególnie polecam te gdzie wznosi się też kościół NMP. Tutaj oprócz widoków do obejrzenia jest wspomniana bazylika z dawnym zespołem klasztornym. Lekko w dole dawna nekropolia z kilkoma pięknymi , starymi nagrobkami, a jeszcze niżej cmentarz wojskowy. Stąd mamy parę kroków na rynek. Jego urok polega głównie na pochyłości, no i na sporej przestrzeni. Lubię jak rynek zachowuje swój historyczny charakter głównego placu, a nie jest przerabiany na jakiś zieleniec.


    Zainteresowanym najnowszą historią Polski polecam obejrzeć gmach PKWN. Oczywiście to nie jego oficjalna nazwa, ale z tym się głównie kojarzy. Przez ostatni tydzień lipca 1944r. była to siedziba nowo powstałego rządu narzuconego nam przez sowietów. Budynek został oddany tuz przed wojną i należał do PKP. Zbudowany w stylu modernistycznym i moim zdaniem jest piękny w swej surowości.


    Jak komuś po drodze z koleją to warto też zawitać na dworzec. W dzień całkiem sporu tu ruch. Zupełnie nie planując mogliśmy obejrzeć ukraiński EZT, stały polskie elektrowozy, przetoczyła się też lokomotywa ST48. Jednak główną atrakcją jest ustawiony jako pomnik parowóz Ol49. O ile się nie mylę to najdłużej wykorzystywany parowóz w Polsce. Ostatnie sztuki były na stanie PKP jeszcze w latach 90-tych XXw.