wtorek, 10 września 2019

Bunkry i wąskotorówka

    Nieoczekiwany wypad na jeden dzień na pogranicze Mazur i Suwalszczyzny, ale z takimi atrakcjami że sie nie spodziewałem. Zazwyczaj ja planuję wycieczki, ale tym razem logistykę wziął na siebie kolega wzorowy i się spisał.
    Krótki postój w Grajewie, na dworcu niewielkie zmiany, może tylko w zabytkowym dworcu więcej szyb wybitych i zastąpionych dyktą. Miasto w moim odczuciu niedoceniane. Sam tym razem przy okazji kesza "Zespół Pieśni i tańca Grajewianie" OP91GZ niespodziewanie odkryłem że istnieje coś takiego jak muzeum mleka. To nie była pora na zwiedzanie, ale krówki przed obiektem całkiem sympatyczne.


    Z Grajewa na wchód, gdzie czekały nas główne atrakcje wycieczki, czyli tory wąskotorówki i bunkry. Ełcka wąskotorówka szczęśliwie przetrwała burzliwe lata 90-te, głownie temu że w 1991r. wpisano ją w ewidencję zabytków. Obecnie odbywa się tu ruch turystyczny, jednak nie na całej linii. Na odcinku do Sypitek tor ładnie utrzymany. Jeden z wiaduktów na które trafiliśmy świeżo odnowiony, będzie służył kolejne lata.


    Tam gdzie nic już nie jeździ jest nie mniej ciekawie. Czasem widać że w polu obok drogi idą tory bo jest nasyp, czasem z trawy ledwo wystaje zwrotnica. Ale są i ślady widoczne z daleka. Na pierwszy plan wysuwają się mosty i wiadukty. Niewielki most na Pietraszce, przecież można było zostawić betonową płytę i po sprawie. Budowniczowie pokusili się jednak o niewielkie, łukowate barierki z betonu i jeszcze dodali dość zwykłe metalowe. Wszystko razem ładnie gra i cieszy oko.


    Wiadukt w Mażech to kolejny przykład ciekawej architektury. Niewielki, bo przy wąskotorówkach wszystko jakby mniejszy, ale tu znów można podziwiać kunszt architektów. Cegła i kamień to połączenie które przeważnie się sprawdza. Mi to zawsze na myśl nasuwa średniowieczne budowle. Tylko żeby nie było tak słodko, to jest tu tablica o spadających elementach, a z rozmowy z miejscowym wynika że swego czasu wiadukt był całkiem zamknięty, nawet dla ruchu pieszego.


    Niezgorsze są i tutejsze bunkry. Miłośnicy wszelakich budowli wojskowych mają w Polsce sporo do obejrzenia, choć trzeba przyznać, że większość to obiekty dla pasjonatów. Takie są i schrony Mazurskiej Pozycji Granicznej. Poza nielicznymi wyjątkami to wysadzone ruiny. Jak to się stało że przy schronie z keszem "Punkt Oporu Katarzynowo #4 - Regelbau i kopuła pancerna 20P7" OP8JMZ przetrwało kilka ton znakomitej stali? Leży sobie taka kopuła, wygląda jakby ucięta, choć pewnie wyrwał ją podmuch, a dzięki temu możemy zobaczyć jak gruby to pancerz.


    Wycieczka na tereny dawnych Prus to prawie zawsze zajrzenie na stary cmentarz. Czy to cywilny, czy wojskowy. Tym razem były oba, ale na wojskowym wizyta lekko makabryczna. Leśna, zapomniana nekropolia koło Szeszek, wydawałoby się że będzie jak na innych, ale widok kawałka ludzkiej żuchwy wytrącił z równowagi. Nie pozostało nic innego niż przeniesienie tego na główny grób. Ziemia skrywa tam i mniejsze niespodzianki, kolega znalazł walający się po ziemi kawałek skorupy po pocisku większego kalibru.


    Niespodzianką był urbeks w Bartkowskim Dworze. Ta opustoszała osada to relikt niemieckiego majątku, który po 1945r. stał się częścią PGR-u. Do dziś zachował się tu budynek dworski. Ze środka zabrano chyba wszystko, przetrwało parę drzwi. Opustoszały budynek dziś popada w ruinę. Brak remontów sprawił że dach się częściowo zawalił, a do środka zaglądają gałęzie. Tu nie ma co liczyć że ktoś to kupi i wyremontuje. Warto zajechać, popatrzyć na to co zostało, choć to nijak nie po drodze dokądkolwiek.


    Jakby ktoś mnie spytał czy mi na tej wycieczce czegoś brakowało to musiałbym przyznać że nie. Naprawdę byłem bardzo zadowolony, bo tak urozmaicone  atrakcje nie na każdym wyjeździe się zdarzają. A z pewnością nie zawsze jest piknik nad jeziorem.

środa, 28 sierpnia 2019

Śląskie wojaże

    Tegoroczny urlop to zwiedzanie Górnego Śląska. Tym razem naszła mnie ochota na industrialne widoki: huty, szyby kopalniane i tereny kolejowe. Za przewodnika obrałem sobie wieże ciśnień, najczęściej kolejowe, ale i sporo wodociągowych, jak i obsługujących duże zakłady. Najpiękniejsze to te największe i najstarsze, niektóre jeszcze rodem z XIXw. Jak nie zachwycić się monumentalnymi budowlami z Giszowca czy Szopienic? Ta druga nadgryziona zębem czasu, tynk z niej się sypie, ale wciąż przyciąga wzrok.


    Przy terenach kolejowych zadziwiająco wiele konstrukcji przetrwało sprzed II wojny światowej i naprawdę różne. Taka wieża w Łazach to nie jest typowy trzonek z bańką u góry, a przysadzisty budynek z lekko rozszerzoną górą. Jakby pełniła też inne funkcje, np posterunek straży kolejowej.


    Typowe przedstawicielki wież jakie najczęściej widzimy choćby z okien pociągu i na Śląsku są popularne.. Żelbetowa konstrukcja, tylko otynkowana, bardzo surowa w swej formie. Z tych najlepiej wspominam tą w Tarnowskich Górach, bo dość dobrze zachowana w otoczeniu drzew. A do tego kawałek dalej zupełny rarytas w postaci wieży do obsługi parowozów, jednej z czterech w Polsce. Miałem to szczęście że odwiedziłem już tą na Odolanach.


    Część wież zupełnie niepozorna, górna część drewniana co niestety przyczynia się do ich szybszego upadku. Z tych mniejszych chciałbym jeszcze wspomnieć o tej w Knurowie. Naprawdę niewielka i nie wiem czy widziałem mniejszą. Wygląda pociesznie i jak ją zobaczyłem to pomyślałem o chatce na kurzej nóżce.


    Te bliższe współczesności to wieże metalowe, stawiane bez uwagi na walory ozdobne. Jednak to taka konstrukcja że i tak się broni. Natomiast jedna z metalowych szczególnie przypadła mi do gustu. Ta przy kopalni w Będzinie stawiana jeszcze na nity. Nie wiem jaki to metal, ale trzyma się zdrowo.


    W zasadzie to o każdej wieży można coś napisać. Każda jest piękna i niepowtarzalna. Nawet jak w dwóch przypadkach natknąłem się na obicie górnej części blacha falistą, to i tak taka wieża z takiej operacji wyszła obronna ręką.
    Jako miłośnik kolei (na szczęście jeszcze nie mikol co rozpoznaje każdy typ lokomotywy i wagonu) na Śląsku miałem prawdziwe używanie. Tylu składów towarowych i osobowych to nie zobaczę przez cały rok w Białymstoku ile widziałem tu w ciągu ponad tygodnia. Czemu się jednak dziwić jak zahaczyłem o Tarnowskie Góry czy Łazy. Największe szczęście spotkało mnie w Szczakowiance Jaworznie gdzie trafiłem na lokomotywownię. W życiu jeszcze nie widziałem takiej ilości lokomotyw w jednym miejscu, choć większa część niestety tylko rdzewieje. Lokomotywy w starym, zielonkawym malowaniu. Oznaczenia PKP i typu pojazdu nie malowane, ale doczepiane przestrzenne litery i cyfry, tego już się nie stosuje.


     Oddzielna rzecz to stacje i przystanki kolejowe. Mam ogromny kłopot by coś wyróżnić bo wszędzie mi się podobało. Chyba znów wrócę do Knurowa z miniaturową wieżą, gdzie niedaleko stacji widać tereny załadunkowe kopalni. Mogłem sobie popatrzyć na manewry zakładowej lokomotywy, ale i sama stacja robi pozytywne wrażenie, szczególnie patrząc na zdjęcia sprzed paru lat. Kiedyś zarośnięte tory i perony, a teraz nowe tablice i gabloty z informacjami. Widać że kolej po latach posuchy radzi sobie coraz lepiej. Ale i tak nic nie przebije tunelu w Rydułtowych. Zdrowy rozsądek zwyciężył i nie wchodziłem głęboko, choć coś wzywało ze środka.


    Będąc na Śląsku ciężko nie zauważyć terenów przemysłowych. Jednak wbrew pozorom wszystkiego nie otacza mgła trujących wyziewów. Sporo tu zieleni, a dzikich jeżyn tyle że objadłem się za wszystkie czasy. Oczywiście jak trafiłem na szyb górniczy to była obowiązkowa fotka, bo dla mnie to pewna egzotyka. I w końcu zajechałem do Miasteczka Śląskiego, pod płot huty cynku, ale gdzie także jako produkt uboczny pozyskiwany jest też min. kadm. Huta chwali się że stosują nowoczesne filtry, ale i tak las wokół jest na wpół martwy. Drzewka wyrastają, ale dość szybko umierają, a w poszyciu jest tylko ostra, sucha trawa, niezbyt gęsta. Do tego jakiś dziwny zapach, coś jakby siarka. Może to niezbyt normalne, ale bardzo się ucieszyłem że trafiłem w prawdziwie zatrute miejsce.


    Żeby nie było, odwiedziłem też typowo turystycznie miejsca. Zobaczyłem parę pałaców, zabytkowych kościołów, ale i kilka ciekawostek przyrodniczych też miałem okazje poznać. Największą niespodzianką była wizyta na Nikiszowcu. Spodziewałem się slumsów, a tymczasem to  dzielnica, która dostała nowe życie. Z brzegu niezbyt imponujący biurowiec kopalni Wieczorek, ale potem zagłębiamy się w zabytkowe familoki. I wcale nie brudne i sypiące się, a starannie utrzymane, z nowymi oknami. Na parterach od ulicy sklepiki i bary i widać że to modne miejsca w Katowicach. Niespodzianką jest wejście na któreś podwórze. Spodziewałem się betonu, klopsztangi i hasioka (śląskiego się poduczyłem), a tymczasem toną one w zieleni.


    Tym razem wrażeń przyrodniczych za dużo nie było, kraina nie sprzyja temu. Co prawda nie na właściwym Śląsku, ale w województwie miałem okazję zobaczyć słynny wśród wspinaczy Okiennik. Spokojnym turystom takim jak ja wystarczy fajny widok na okno w skale, skąd wzięła się nazwa skały. Z kolei przy w starym kamieniołomie w Juliance miałem okazję obejrzeć  bochenki krzemienia zatopione w skale.


    Pałace, kościoły piękne, ale tym razem będąc w miejscach historycznych najbardziej oddech historii poczułem przy kopalni Wujek. O tragicznych wydarzeniach przypomina ogromy krzyż, będący częścią pomnika. Może na postrzeganie tego miejsca wpływ miało obejrzenie kiedyś filmu "Śmierć jak kromka chleba". Zobaczyć to miejsce gdzie o godność walczyło pokolenie moich rodziców, ludzi z których część wciąż gdzieś tam pracuje. I ta kopania też wciąż działa, nie stając się tylko pomnikiem historii.


    Przez ten czas zaledwie liznąłem tych terenów. Zostało jeszcze tyle miejsc do odwiedzenia, i gdyby to były tylko miejsca z folderów, ale przecież skrzynki OC prowadzą i do tych mniej oczywistych miejsc. Jeszcze tu wrócę bo Spodka, najważniejszego budynku Katowic, to jednak nie widziałem.

czwartek, 28 marca 2019

Przedmoście Bydgoskie

    Na zachód od Bydgoszczy rozciąga się linia polskich umocnień i to ona była głównym celem mojej kolejnej wycieczki. Budowę schronów rozpoczęto w kwietniu 1939r. w związku z czym nie skończono z ukończeniem wszystkich prac. Główny trzon to linia Kruszyn - Osówiec. Bunkry wznoszono według gotowych schematów i były przygotowane pod jeden lub dwa CKM-y. Uzupełnieniem były okopy ciągnące się w dwóch liniach, zasieki i pola minowe. We wrześniu 1939r. żołnierze bronili się tu trzy dni, następnie dostali rozkaz wycofania się na południowe przedpola Bydgoszczy.
    Obecnie od schronu do schronu prowadzi czerwony szlak z którego głównie korzystałem, choć skracałem też sobie drogę za pomocą GPS. Najlepszy obraz tego jak to dawniej wyglądało daje skansen w Kruszynie. Fajerwerków nie ma, ale jakieś mgliste pojęcie się pojawia. Do tego dla spragnionych wiedzy jest i tablica do poczytania. Niestety opiekuna chyba obecnie brak.


    Zgodnie z zasadą że rozmiar ma znaczenie szczególnie podobało mi się przy keszu "Przedmoście bydgoskie nr 13" OP02FC. Tutaj bunkier był ciut większy, a jeszcze dodatkowo pięknie oświetlało go słońce. Dodatkowe, współczesne stanowisko strzeleckie też dobrze ze wszystkim zagrało.


    Fajnie że początek wypadł przy mojej innej słabości - kolei. Przyjemne połączenie, tym bardziej że na tym odcinku wszystko spowijała mgła, która jak zwykle potrafi wprowadzić lekko tajemniczy klimat.


    Po bunkrach był czas na inną atrakcję Bydgoszczy, a mianowicie Myślęcinek. To największy park miejski w Polsce, a jak mogłem się przekonać zjechało się tu chyba pół Bydgoszczy. Ja człowiek północy, jeszcze w kurtce, a tu niektórzy ludzie już w krótkim rękawku. Poznałem tu coś co zwie się alpinarium, początkowo nazwałem to przerośniętym skalniakiem. Tymczasem alpinarium to odtworzenie środowiska górskiego na poważnie. W parku za keszami zawędrowałem do opuszczonego browaru i muszę przyznać, że tam najbardziej mi się podobało. Budynek pewnie za parę lat całkiem się zawali, a tymczasem na skraju tłocznego parku można zażyć chwili samotności.


    Na końcu była jeszcze krótka wizyta w Solcu Kujawskim (bilet weekendowy więc mogłem sobie jeździć niektórymi pociągami do woli). Tutaj najbardziej ciągnęło mnie nad Wisłę. I nie zawiodłem się, ciemna rzeka w dole, gwieździste niebo nade mną, jakby tak nie wiało to by człowiek stał i stał. Znad rzeki zdjęcia brak, bo ciemno że oko wykol, a mój aparat braku światła nie ogarnia.

niedziela, 17 marca 2019

Chełm - małe miasto pełne atrakcji

    Tym razem wycieczka do Chełma w sprawdzonym towarzystwie mimiego, MiszkiWu i wzorowego. Miasto odwiedziłem już z dwa, trzy razy, zwiedzając podziemia kredowe, szukając keszy na bulwarze nad Uherką, a innym razem bez wyraźnego celu. Keszu ty jednak tyle, że i kolejny raz nie zabrakło co robić. Miasto niezbyt rozległe, ale do reformy administracyjnej siedziba województwa. Oczywiście polecam zwiedzić wspomniane podziemia kredowe, ale poza nimi jeśli na chwilę zawitasz do tego miasta, oto moja subiektywna lista miejsc wartych odwiedzenia.
    Budynki wojskowe, wśród których są i drewniane. Murowane, wzniesione z cegły, charakterystyczne dla całego zaboru rosyjskiego, dziś cieszą oko solidnością wykonania i prostymi bryłami z skromnymi i gustownymi zdobieniami. Część jest do podejrzenia tylko zza płotu, bo wciąż są pod zarządem wojskowym, ale do części dostęp jest swobodny. Szczególnej uwagi warte są zaś drewniane baraki. Choć słowo barak w języku polskim źle się kojarzy to po wizycie w Chełmie nabierze nowego znaczenia. Są to spore budynki gdzie warto zwrócić uwagę na zdobienia snycerskie ganków. Prawdziwe dzieła sztuki, mam nadzieję że przetrwają kolejne lata na miejscu, a nie przeniesione gdzieś do muzeum.


    Chełm na kredzie stoi i do kopalni warto zawitać. Nadaje się świetnie do tego kesz "Kopalnia kredy" OP681D. Z punktu widokowego jest świetny widok na wyrobisko. A jak będziecie mieli szczęście jak my, to zobaczycie załadunek urobku na wagony i transport go koleją zakładową.


    W mieście mamy do wyboru jedno z kilku wzgórz z których jest świetny widok na okolicę. Ja jednak szczególnie polecam te gdzie wznosi się też kościół NMP. Tutaj oprócz widoków do obejrzenia jest wspomniana bazylika z dawnym zespołem klasztornym. Lekko w dole dawna nekropolia z kilkoma pięknymi , starymi nagrobkami, a jeszcze niżej cmentarz wojskowy. Stąd mamy parę kroków na rynek. Jego urok polega głównie na pochyłości, no i na sporej przestrzeni. Lubię jak rynek zachowuje swój historyczny charakter głównego placu, a nie jest przerabiany na jakiś zieleniec.


    Zainteresowanym najnowszą historią Polski polecam obejrzeć gmach PKWN. Oczywiście to nie jego oficjalna nazwa, ale z tym się głównie kojarzy. Przez ostatni tydzień lipca 1944r. była to siedziba nowo powstałego rządu narzuconego nam przez sowietów. Budynek został oddany tuz przed wojną i należał do PKP. Zbudowany w stylu modernistycznym i moim zdaniem jest piękny w swej surowości.


    Jak komuś po drodze z koleją to warto też zawitać na dworzec. W dzień całkiem sporu tu ruch. Zupełnie nie planując mogliśmy obejrzeć ukraiński EZT, stały polskie elektrowozy, przetoczyła się też lokomotywa ST48. Jednak główną atrakcją jest ustawiony jako pomnik parowóz Ol49. O ile się nie mylę to najdłużej wykorzystywany parowóz w Polsce. Ostatnie sztuki były na stanie PKP jeszcze w latach 90-tych XXw.

czwartek, 7 marca 2019

Klimaty bagienno - kolejowe

    Krótka przedpołudniowa wycieczka w okolice Łap przyniosła więcej atrakcji niz się spodziewałem. Nad Narwią pod tym miastem zobaczyłem żurawia, były też inne ptaki których niestety nie potrafię nazwać. Jeszcze chłodno nawet w słońcu, ale czuć już inne powietrze i przyroda niemrawo zaczyna się przebudzać.


    W Uhowie, wsi graniczącej z Łapami najbardziej w oczy rzuca się majestatyczny most kolejowy. W zasadzie to dwie bliźniacze konstrukcje. Z tym że jedna odmalowana, druga pokryta rdzą. Jak się jedzie pociągiem z Białegostoku do Warszawy to z mostu mamy jeden z piękniejszych widoków jakie zobaczymy na trasie.


    W Łapach wizyta na dworcu, niestety mocno podupadłym. Budynek dworcowy w ogóle zamknięty na głucho, zaś perony pamiętają lepsze czasy. Za to można liczyć na podejrzenie sprzętu kolejowego.  Kiedyś działały tu wielkie zakłady naprawy taboru. Dziś w dawnych warsztatach, już pod innym szyldem i na mniejszą skalę można sobie naprawić wagon.


    Na bocznicy zakładowej dostrzegłem niewielką lokomotywę. Nie mogłem przepuścić okazji i zrobiłem fotkę. Pozbawiona oznaczeń, więc sądziłem że to polski wyrób przeznaczony do prac manewrowych na terenach zakładów i bocznic PKP. W domu zacząłem przeglądać neta, szperać w książkach i za nic nie mogłem przypasować typu. W końcu dogrzebałem się że to niemiecka V15, których do Polski trafiło trzy sztuki. Nawet nie wiedziałem że w regionie mamy taki rarytas.

sobota, 2 marca 2019

Zimowe morze

    Nigdy nie byłem w zimie nad morzem, wiec pomyślałem czemu nie. Nim dotarłem nad Bałtyk poszwendałem się po trójmiejskich lasach. Wystarczy spojrzeć na mapę, całkiem ich sporo. Krajobrazowo przypominają niskie góry. Teren mocno pofałdowany, poprzecinany jarami wydrążonymi przez strumienie. Jak przeczytałem na jednej z tablic nawet skład gatunkowy drzew też przypomina ten z południa Polski.


    Jak zawsze morze zachwyciło mnie swym bezkresem. Płaska powierzchnia po horyzont w którą można się wpatrywać godzinami. Prawdę mówiąc nie wiem co się spodziewałem zobaczyć zimą. Z pewnością ludzi dużo mniej. Choć odcinek między Sopotem a Gdańskiem mnie zaskoczył. Tam chyba nigdy nie ma co liczyć na pustki.


    W Gdańsku sporo czasu spędziłem na Brzeźnie. Dzielnica nad samym morzem, czasami kojarzona z falowcami. To takie długie bloki zaprojektowane na kształt fal. Typowe PRL-owskie blokowisko, ale trzeba przyznać że mieszkańcy ostatnich pięter mają naprawdę wspaniałe widoki.


    Będąc w Trójmieście nie można wspomnieć o willach. Przedwojenne budynki są prawdziwą ozdobą. Czasami można dostrzec budynek bliższy naszym czasom, który również wyróżnia się na tle okolicy.


    Przygotowując plan wycieczki w domu natknąłem się na ścieżkę "Portowa linia kolejowa 249". A że lubię kolej to postanowiłem skorzystać z okazji wyjazdu i ją obejrzeć. Po części jest nieczynna i zwiedzanie opuszczonych peronów, zwłaszcza po ciemku bywa trochę przygnębiające. Z racji tego że opuszczona linia tonęła w mroku, zdjęcie zastępcze  z przystanku Sopot Wyścigi i skład SKM.


    Na sam koniec zostawiłem sobie zwiedzanie gdańskiej starówki. Było już bardzo późno i uliczki opustoszały. Nie licząc młodzieży przy klubach i na Długiej. W dzień nie ma chyba co liczyć na widok jakiejkolwiek ulicy bez ludzi.


    Co do keszy to wszystkie mi się podobały. Każdy pokazywał coś ciekawego, więc zaryzykuję twierdzenie, że w Trójmieście nie ma keszy słabych.

sobota, 9 lutego 2019

Czuchunką na Hajnołku

    A jak ktoś nie rozumie podlaskiej gwary to "Pociągiem do Hajnówki". Po tutejszych torach w drugi lutowy weekend jeździł pociąg specjalny. Co prawda do Hajnówki mógłbym dostać się taniej, ale była niepowtarzalna okazja przejechać się odcinkiem Lewki - Hajnówka którym nie jeżdżą żadne pociągi osobowe.
    Transport zapewnił Turkol, a pociąg to był leciwy spalinowy zespół trakcyjny MR/MRD. Produkowane w Niemczech w latach 1978 - 1985 specjalnie dla kolei duńskich. W 2007r. pierwsze egzemplarze trafiają do Polski, gdzie po modernizacji mają jeździć po torach w kujawsko-pomorskim pod szyldem Arrivy. Ten skład który zawitał do Białegostoku w Polsce pojawił się w 2009r. i są to sprzęgnięte MR4015 i MRD4215. Na krótkich odcinkach jest całkiem wygodnie, choć siedzenia mogłyby być ciut szersze. Do środka nie przedostaje się zbyt wiele hałasu, a na zwrotnicach nie buja tak jak można się spodziewać po tak leciwym sprzęcie. 


    Postojów nie było zbyt wiele. Jeden niespodziewany w Strabli. Na starym, rozpadającym się budynku tablica z nazwą przystanku. Wizytówka jak się patrzy, trochę wstyd.


    Kolejny postój w Bielsku Podlaskim. Dworzec z okresu PRL a dodatkowo do oglądania węglarki i wagony samowyładowcze. 


    W Hajnówce dłuższy postój bo skład musiał zmienić tor by dalej pomknąć do Cisówki. Niestety ja pożałowałem pieniędzy i zostałem w mieście. Była okazja założyć kesza. Może kiedyś uda się podjechać pociągiem specjalnym WOŚP, miłośnicy kolei organizują przejazd przez groble na Siemianówce, a kwota z biletów idzie na szczytny cel. Tymczasem była okazja obejrzeć dużą stację na której ruch jest bardzo ubogi.


    Na powrocie już tak ciekawie nie było bo ciemno i nie było tego co najbardziej lubię w jeździe pociągiem: przesuwającego się krajobrazu za oknem.

czwartek, 7 lutego 2019

Oblicza Łodzi

    Dawno nic nie pisałem, ale niespodziewanie musiałem zmienić pracę. A że zmian nie lubię, przybyło parę siwych włosów, no i temat bloga zszedł na daleki plan. Prawdę mówiąc chciałem w ogóle go zawiesić, ale jakoś szkoda mi go było. W poprzedniej pracy jak nie było nic do roboty to właśnie go pisałem, planowałem wycieczki, albo czytałem książki. Tak się właśnie zastanawiam za co ja właściwie dostawałem pieniądze :) Teraz zasuwam jak mały samochodzik od poniedziałku do piątku po osiem godzin i okazuje się że dramatycznie brakuje czasu na dawne przyjemności. Wobec tego zmieniam formułę i zamiast przydługich opowieści parę zdjęć i kilka zdań, takie ogólne wrażenia. Na pierwszy ogień wycieczka do Łodzi.
    Każde duże miasto ma kilka oblicz. Tak między keszami udało mi się dostrzec pewnie tylko kilka z nich. Pierwsze to blokowiska, ale w całej Polsce takie same, więc przejdźmy dalej.
    Łódź zdegradowana to wiele lat nieremontowane kamienice, niektóre w ogóle opuszczone. Szare mury pełne kibicowskich symboli i zabałaganione podwórka. To królestwo Bałut, ponoć niebezpiecznej dzielnicy. Moim zdaniem jednak niezwykle klimatycznej.


    Łódź złotej ery. Tak nazwałem odnowione kamienice z przełomu XIX i XXw. I nie mam na myśli tu tylko Piotrkowskiej, ale  chyba całe Śródmieście. Jakby wszystkie budynki odzyskały dawny blask, to byłoby jedno z piękniejszych polskich miast. A tak cóż...


    Łódź fabryczna, wszak to dawne imperium włókiennicze, zresztą do dziś ta gałąź przemysłu jest tu obecna, ale nie ma już ogromnych fabryk zatrudniających tysiące ludzi. Po wielkich fabrykantach zostały ruiny, albo co lepsze zakłady zaadaptowano na lofty czy na sklepy. Idealny przykład to Manufaktura na terenach dawnej fabryki Poznańskiego. Sklepów nie zwiedzałem, ale z zewnątrz jest na co popatrzyć.


    Łódź przytłaczająca. To najczęściej łódzkie podwórka. w innych miastach jak przechodziłem przez bramę znajdowałem się winnym świecie, może nie zawsze czystym, ale kameralnym, gdzie czuło się że wchodzisz prawie do kogoś do domu. W Łodzi zupełnie inaczej, czułem się jakbym wkraczał na ziemie niczyją. Miejsca bez życia, bez historii, ale wbrew pozorom okazało się to ciekawym doświadczeniem.


    A tak w ogóle to był rajd po łódzkich muralach. Większość udana, trochę brakowało mi w starym graficiarskim, kolorowym stylu. Co się komu podoba to rzecz subiektywna, ale mi do gustu najbardziej przypadły łasice. Widząc dobrobyt tych małych drapieżników kąciki ust same wędrują do góry. I właśnie w pierwszej kolejności oczekuje od sztuki ulicznej, najpierw ładnie, a potem jak chcesz możesz dodać głębszy sens.


    Dziękuję za towarzystwo mimiemu, MiszceWu i wzorowemu, szczególnie za to że nawet za mocno nie narzekali, że chcą już do domu i starczy tego latania po mieście.