niedziela, 22 lipca 2012

OK Supraśl

  Nie miałem ostatnio wiele wolnego czasu, oj nie miałem. Jedyny wolny dzień, który mogłem poświęcić całkowicie dla siebie to była sobota tydzień temu. I nawet nie wiem kiedy ten tydzień minął. Rozpędziła mnie impreza keszerska o jakże wielce mówiącej nazwie "OK Supraśl", zorganizowanej przez kolegę Mieszka. W wielkim skrócie polegało to na tym że kto ma na to ochotę zakłada skrzynki w pięknym mieście Supraślu, ustawia datę publikacji na 14 lipca godź.13 i kto ma ochotę ten szuka. Samemu lub w grupie. A kto już znalazł wszystkie kesze (albo i nie) może jechać na ognisko celem integracji. I w ten sposób w tym malutkim mieście pojawiło się sporo skrzyneczek. I ja tam byłem, skrzynki założyłem. I oczywiście znalazłem.
   Niestety aparatu zapomniałem, więc zdjęć nie będzie. Podejrzewam że pasjonaci fotografii nawet się cieszą. A wracając do wydarzeń sprzed tygodnia. Wiadomo że kesze będą opublikowane o 13:00. Jedyny środek transportu jaki wchodził w grę to rower (planowane piwko przy ognisku wyklucza auto). Póki zrzuciłbym ( w moim przypadku na kartkę) opisy, dojechał do Supraśla i znalazł skrzynki byłoby już pewnie nawet po ognisku. Od czego ma się jednak kolegę, który dysponuje notebookiem? Z MiszkaWu jakoś trochę po dwunastej pojechaliśmy w kierunku Supraśla. Po drodze spotkaliśmy zmotoryzowanych Polcie i Szymanka. Chwila rozmowy i życzenia powodzenia w szukaniu. Po drodze Miszka prawie cały czas w żartach próbował wydobyć ze mnie miejsce ukrycia moich keszy. Jednak moja uczciwość i kręgosłup moralny, oparły się nawet próbom przekupstwa.
  Rozsiedliśmy się przed sklepem tuż po wjeździe do Supraśla. Było kilka minut przed trzynastą. Parę łyków energetyka i na mapie zaczynają pojawiać się kesze. Szybko wyznaczamy marszrutę ( a może rowerrutę?)  i w drogę. Pierwszy kesz to pobliski "Cmentarz Ewangelicki" OP5487. Autorem jest Nickiel, więc tylko się przejechaliśmy dookoła, bo jeżeli w mózgu nie ruszy się odpowiednia zapadka, to można szukać do śmierci. Kalendarz adwentowy wyczerpuje całkowicie moje roczne zapotrzebowanie na zagadki, więc... może go znajdę moim sposobem. Będę myślał o nim (keszu nie Nickielu) od czasu do czasu, aż mnie oświeci i oddam strzał od razu w dziesiątkę. Stamtąd po mojego mikrusa przy ścieżce rowerowej. Miejsce oczywiste. Z tym że mała uwaga. Parę dni później, będąc służbowo w Supraślu z drogi zauważyłem że strunówka sporo wystaje. Zatrzymałem się, domknąłem i porządnie schowałem. Ja wiem że czasem trzeba szybko odkładać, ale trzeba robić to tak by i inni mieli szansę na zabawę.
  Kolejny czekał na nas mieszkowy "Grób nieznanego żołnierza" OP53EA. Miejsce chyba wszystkim uczestnikom eventu nieznane. I za to właśnie kocham tą grę. Stamtąd do "Ścieżki zdrowia" aragorna12 OP5368. Sama nazwa mi się niezbyt miło kojarzy. Ale miejsce jak i sam keszyk warte odwiedzenia.
   Doczekałem się kolejnej legendy Krzysztofa Szubzdy "O supraskich sosnach" i związanego z tym kesza o tej samej nazwie OP5498. Polecam jego legendy białostockie, które stały się punktem wyjścia dla świetnej serii skrzynek mieszka. Tym razem historia bardziej taka do myślenia dająca, ale i tak świetna. "Uciekaj" to kolejny kesz OP53EB. A skąd taka nazwa? Warto poczytać w opisie. Stąd już niedaleko do "Kopanicy" OP53EC. Systemu kanałów na rzece Supraśl. Na moście nad kanałem wylegiwała się jakaś pani (mi się wydawało że to pan, a o swojej pomyłce zostałem poinformowany dopiero na ognisku). Jak się potem okazało, przed wizytą keszerów była to bezludna okolica. Z opowieści wiem że pani nie wytrzymała i przerwała leżakowanie interesując się po co tylu ludzi łazi i ogląda most.
  Kolejny kesz mojego autorstwa "Bulwary nad rzeką Supraś" Spotkaliśmy tam Polcie z Szymankiem, Nickiela, Zbyszatego i Mieszka. Mieli już kesza w ręku. Miszce nie pozostało nic innego jak się wpisać. A mi jako założycielowi schować ją na powrót. No i tutaj wpisałem się w końcu w owncache MiszkiWu OP52B7. Tak na moje oko warte to jest skrzynki niepośledniego piwa.
  Po tym krótkim, przypadkowym spotkaniu ruszamy szukać dalej. Przed nami najtrudniejsza skrzynka. "Pałac Bucholtzów" Uli OP540B. Lokalizacja pojemnika to nic trudnego, ale jak ja podjąć? Wokół dziesiątki ludzi, jak to w słoneczny weekend w Supraślu. Przygląda się nam dwóch facetów. No to my im. Okazuje się że to Snowak z miniboomem. Snowaka spotkałem już kiedyś na keszerskim szlaku, ale to on mnie rozpoznał. We czterech można już było jakoś podjąć kesza by nie wzbudzać podejrzeń. Przy "Domie Kleina" OP5497 skrzynkę wskazywały kartki papieru upchnięte przez Mieszka. Miały pomóc w odnalezieniu skrzynki nietypowej "Geoquesting supraski". W czasie eventu nikt się na nią nie porwał. Na ognisku wszyscy szczerze przyznali że obejrzeli i zamknęli stronę. Ale wisi na mapie i kusi.
  Kolejny kesz w centrum to "Dom tkaczy" OP5495. Tutaj ty razem mimo położenia w centrum zdecydowanie mniej ludzi, więc i stres mniejszy.. Za to przy "Teatrze Wierszalin" OP5421 zapanowało leka konsternacja. Szukaliśmy z Miszką i nic. W tym czasie przyjechała kolejna silna ekipa. Jakiś diabełek podszeptał mi do ucha że kesz "jest po lewej" i wszyscy szukali nie tam gdzie trzeba. Chyba jestem strasznie wiarygodny bo nikt nie sprawdził moich słów i kesz został znaleziony bardziej dzięki doświadczeniu niż opisowi. Do teraz jest mi jeszcze głupio. Chociaż diabełek chichocze.  Ale miał za swoje bo zaraz wkroczyłem na święta ziemię "Kościoła NMP Królowej Polski" OP5423. A stamtąd do quizu Nickiela "Ratusz Miejski" OP5489. Doprawdy niezbadane są ścieżki logiczne. Nie to że mi się nie podoba. Bo podoba niebywale. Ale albo załapiesz od razu, albo będziesz mędrkował dwa lata i w końcu zapali się żaróweczka jak w "Zaczarowanym ołówku". Parę kroków i byliśmy "W parku orła" OP540A. W końcu skrzyneczka zakopana. Jak można nie szanować prastarej tradycji zagrzebywania pojemnika? Niby jest to passe, ale są "zboczeńcy" dla których to ulubione miejsce schowania.
  Przy "Supraskiej legendzie" OP53E9 mieliśmy niezły zgryz. Miszka Wu znalazł kesza, wpisaliśmy się, czas odkładać, a tu za winkla wychodzi wycieczka i staje przy miejscu ukrycia. Nawet czapka niewitka by nie pomogła bo musiałbyś sie otrzeć o wycieczkowicza. Co robić? Przewodnika słuchać nie będziemy bo to jednak "zagramiczne turysty, a my na ichnich językach sie nie wyznajem" Całe szczęście całkiem niedaleko jest kesz "Muzeum ikon" OP540C. Szukaliśmy po kordach. I tak to jest jak się nie doczyta że skrzynka nietypowa. Poratowała nas silna ekipa, za co udostępniliśmy im pojemnik od legendy. Jak współpraca to współpraca.  Chociaż i tam były osoby co nie zauważyły nietypowości skrzynki i już chciały słać pioruny na niczemu niewinną Ulę.
   Została jeszcze moja skrzynka przy cmentarzu prawosławnym. Trzeba przyznać że MiszkaWu mimo braku GPS-a ma niezłego nosa do szukania. Przydaje mu się świetne czytanie mapy. A stamtąd już całkiem niedaleko na miejsce relaksu. Mieszko zatroszczył się o ognisko. A co kto przywiózł ze sobą, to ma. Czyli królują kiełbaski i piwko. I oczywiście kawałek koguta MiszkiWu. Jest gospodarz, ja z kumplem, aragorn12, Ula, Polcia z Szymankiem, Nickiel, Zbyszaty, Snowak i miniboom. Na chwilę pojawia się też 1dhsuprasl. I jak to przy ognisku. Czas wesoło płynie. By poczuć atmosferę takiego spotkania trzeba na nim być. Żadne słowa tego nie opiszą.
   Fajnie się siedziało, ale ludzie powoli się rozjeżdżali. Zostałem tylko ja z MiszkąWu i Mieszkiem. Wsiadamy na rowery, a  tu niemiła niespodzianka. U Mieszka w tylnym kole brak powietrza i pęknięta szprycha. Nie zostawimy go samego i odprowadzamy do Supraśla, skąd kursuje komunikacja miejska. Mieszko bezpiecznie odstawiony, a nam pozostaje jeszcze droga do domu. Niestety łapie nas deszcz. Może niezbyt wielki, ale całkowite ciemności po drodze i ten deszcz to niezbyt dobre połączenie. Na osłodę został nam kesz "Krasne. Nawiedzony młyn"OP53EE. W tej scenerii ten kesz nabrał dodatkowej mocy. Polecam szukać go w deszczową noc. Pewnie w listopadową będzie jeszcze lepszy.
   Ten powrót MiszkaWu okupił przeziębieniem, a mi jak zwykle nic. Oczywiście oprócz ironiczynch komentarzy żony kolegi. Coś o dorosłych dzieciach. Ale co ona może wiedzieć o męskiej przygodzie?
 

czwartek, 12 lipca 2012

Trzy dni Psikiszka

  Niezbyt często zdarza mi się żebym miał cały weekend wolny. Od piątku do niedzieli. A w ostatni piątek zaczęła się taka kumulacja. Niestety prawie cały piątek i tak musiałem spędzić w Białymstoku. Dlaczego to nieistotne. Ważne że udało mi się wyjechać dopiero około 18:30. Wybitnym kolarzem nie jestem, więc i dojechać daleko już nie było gdzie. Niespiesznie pojechałem w stronę Królowego Stojła, by tam przenocować i na drugi dzień wyruszyć nad Siemianówkę i do Narewki.. Chwila zastanowienia którędy jechać. Drogą krajową czy traktem napoleońskim? Decyduję się na trakt. Droga przez las na pewno jest ładniejsza i spokojniejsza. Jedzie się świetnie. O tej porze upał, który daje się ostatnio we znaki już zelżał. Las szumi, ptaszki ćwierkają, a po drodze spotykam tylko jednego rowerzystę.



  Zaraz za Królowym Mostem czeka mnie ostry podjazd. Góra św. Anny o wysokości ponad 200 metrów. Może niewiele, ale sypki piasek sprawia że muszę wprowadzać rower. W przyrodzie jednak nic nie ginie. Długi zjazd daje odpocząć. Wyjeżdżam obok wsi Załuki, która jest jednym z wyjątków wyludniających się wsi puszczańskich. Nie najlepszym asfaltem toczę się do celu. Mijam wieś Waliły, gdzie w byłej szkole mieszka słynny malarz, Leon Tarasewicz. Jak mawia część miejscowych "kiedyś ładnie malował, ale coś mu się porobiło". Za to w Słuczance zrobiłem niezłe wrażenie. Mieszkańcy, pradawnym zwyczajem wysiadując na ławeczkach przy drodze, przerywali rozmowy i przyglądali mi się z uwagą. I w końcu dotarłem do Stojła. Słońce już prawie zaszło. Kolacja, piwko i dotleniony czystym powietrzem zasypiam jak młody bóg.



  Udało mi się wstać już o szóstej rano. Śniadanie i w drogę. Nawet nieźle się jechało, bo słońce jeszcze nie zdążyło wszystkiego nagrzać do temperatury piekarnika. Tym razem na początek wybrałem szosę. Do granicy z Białorusią było coraz bliżej. Czas było skręcać ku południu. Można podjechać pod same przejście graniczne i tam dopiero jechać wzdłuż granicy, ale tym razem miałem trochę inne plany. W Wierobiach minąłem pomnik św. Huberta z jeleniem. Jak na wielokulturowe pogranicze przystało, zwierz w rogach miał obok krzyża katolickiego, prawosławny. Niestety w Wierobiach skończył się asfalt. Dalej trzeba było jechać wyboistą szutrówką.
  W Zubkach przeciąłem linie kolejową. Z roku na ro coraz gorzej wygląda. Między szynami rosną drzewka. Dobrze że chociaż jeszcze torów nie rozkradli. Zaraz potem zostawiłem wieś Zubry trochę z boku i droga chociaż nadal gruntowa, to przynajmniej mniej wyboista się zrobiła. I tak sobie jechałem okolicą sielską, anielską.



  Dojechałem do wsi Kituryki. Mała, zapomniana wieś w Puszczy Knyszyńskiej. Chyba jedno gospodarstwo w którym coś się produkuje. Kila chat emerytów i trochę ruin po opuszczonych gospodarstwach. Piękne, ale i trochę smutne miejsce. Założyłem skrzyneczkę z serii o mjr. Zygmuncie Szendzielarzu ps. "Łupaszko". Czas ruszać dalej. Całkiem niedaleko było do Jałówki. Przed wojną było to duże miasteczko. Po wojnie znalazło się nad samą granicą i straciło na znaczeniu. Warto je jednak odwiedzić. Dla nietypowej architektury kościoła i cerkwi, ale głównie dla ruin kościoła św. Antoniego. Stoi na wzniesieniu przy końcu wsi w stronę granicy. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie postawiono przed nim czegoś w rodzaju ołtarza polowego, który psuje ogólną perspektywę. A i przy ruinach kościoła jest kesz teda "Jałówka" OP043C.



  Zajechałem jeszcze na cmentarz, gdzie powinien być grób rodziny Bohatyrowiczów. I znów internet nie jest zbyt precyzyjny. Czy jest tam grób rodzinny, czy jednej osoby z tym nazwiskiem, który znalazłem? I czy to ktoś z rodziny opisywanej przez Orzeszkową w "Nad Niemnem", czy tylko zbieżność nazwisk? I tak się zastanawiając pojechałem w kierunku Cisówki. Przejeżdżając przez Nowosady spotkałem pogranicznika na motorze. Myślałem że trochę więcej ich tam się kręci. Ale będąc w strefie przygranicznej, natrafiłem tylko na tego jednego. Widocznie dobrze się maskują po krzakach. Przynajmniej nie przeszkadzali mi w szukaniu kesza filipsa "Na końcu świata..." OP0022. Ciekawie ukryty. I po raz pierwszy widziałem szklany pojemnik, który się sprawdza. Przyjedźcie, zobaczycie. Tylko dróżek nie pomylcie bo u "baćki" wylądujecie. Fajna jest historia powstania stacji. Muszę przyznać że jej nie znałem.
  Stamtąd mogłem jechać nasypem dzielącym Siemianówkę na dwie części. Nie jest to jednak do końca legalne.  Na południe zalewu dostałem się więc objeżdżając go dookoła. Daje to kilka kilometrów, ale teren nie jest jakoś szczególnie ciężki. Tym bardziej że cały czas jechałem asfaltem. Przed dotarciem nad zalew, zaliczyłem jeszcze kesza Bombadila "Miejsce uświęcone krwią" OP3B6F. Kolejne miejsce pamięci, jakich wiele w całej Polsce, a które byłyby prawie zapomniane gdyby nie geocaching. Kesza znalazłem bardzo szybko, ale dałem sobie czas na delektowanie się nim. Po prostu był taki upał, że opony kleiły się do asfaltu, a mi nie chciało się opuszczać miłego cienia lasu, który jeszcze na dodatek pachniał żywicą. Ale w końcu czas było ruszyć się dalej. Do kesza znów Bombadila "Stary Dwór" OP3B62. Tu czekała mnie jednak niemiła niespodzianka. Drogę przegrodził mi płot siedziby WOPR i przejście było brzegiem. Z tym że musiałbym się jeszcze bardziej cofnąć bo po drodze był jeszcze teren jakiegoś klubu jachtowego. Zmęczony upałem darowałem sobie drałowanie ogólnodostępnym pasem brzegu z rowerem. Jest po co wracać, bo Siemianówka jest piękna.





  Wymoczyłem się trochę w ciepłej wodzie i pojechałem dalej ku wschodnim krańcom zalewu. Tam gdzie jest nasyp kolejowy dzielący Siemianówkę na dwie części. Chwilę przystanąłem w Tarnopolu, by coś zjeść i uzupełnić wodę, która schodziła bardzo szybko. Gdzieś na południu zaczęły się zbierać ciemne chmury burzowe. Jak się potem okazało, na szczęście poszły sobie w inną stronę. A wracając do nasypu, nigdy tam wcześniej nie byłem. Wjechałem od strony dość dużej stacji i drogą gruntową miedzy torami dojechałem do mostu. Jest przy nim kesz tomacza "Dwa jeziora - Siemianówka" OP37B5. Wyciągam kesza, a tam pod nim mały lokator. Jaszczurka, która bacznie mi sie przygląda. Póki przy niej jestem, tylko szybko rusza głową. Jak odszedłem i wróciłem po wpisie i drobnym serwisie już jej nie było.




  Czas już opuścić Siemianówkę. Zaraz za tablicą z końcem miejscowości stoi coś w rodzaju znaku ostrzegawczego z sylwetka żubra i podpisem "UWAGA KRAINA ŻUBRA". Niestety nie spotkałem żadnego. Czy już wspominałem o upale? Pewnie każde zwierzę siedziało sobie w cieniu głębokiego lasu i gwizdało na turystów.
  Dość szybko dojechałem do Narewki. Pierwsze kroki skierowałem do restauracji, która jest nad samą rzeką Narewką. Za 14zł można zjeść całkiem smaczny, dwudaniowy obiad. Akurat trafiłem na transmisję meczu Radwańskiej, ale że tenisem się nie interesuję, popatrzyłem jednym okiem, zjadłem i wyjechałem pokręcić się trochę po Narewce. A to do sklepu zajechałem uzupełnić zapasy, a to na most kolejowy. Podjechałem do kesza teda "Narewka kirkut" OP11D9. Niestety nie dałem rady dłużej pochodzić po terenie kirkutu, bo gzy strasznie gryzły i niewiele pomagał spray na komary.
  Czas już było zjeżdżać na nocleg w Świnorojach. Po drodze znalazłem jeszcze kesza Bombadila "11żołnierzy rosyjskich" OP3B3E. Łatwo nie było. Niby jest nawet drogowskaz, ale grób ciężko jest odnaleźć wśród drzew. Musiałem pomóc sobie GPS-em. Stąd już dosłownie kilka metrów do miejsca biwakowego, gdzie zaczyna się ścieżka edukacyjna "Pod Dębami". Na starszych zdjęciach widać że było oznaczone symbolem namiotu. Teraz nic takiego nie ma, ale decyduję się rozbić. Tym bardziej że teren jest ogrodzony, jest wiata z miejscami do siedzenia, pięknie obudowane palenisko. Jak nic miejsce dla turystów. Rozstawiam namiot i zjadam kiełbasę na kolację. Szkoda że zapomniałem zapałek i muszę ją jeść na surowo. Niby do Narewki blisko, ale nie chce mi się jechać. Zakładam za to niedaleko kesza z serii o mjr. Szendzielarzu, a dokładnie o pobycie części jego ludzi w lasach tutejszego leśnictwa. Początkowo chciałem schować kesza gdzieś w głębi lasu, ale pomyślałem że w Puszczy Białowieskiej jest tyle pięknych szlaków, że keszerzy nie muszą deptać puszczy dla jednej skrzynki. I posadziłem ją przy drodze.
  Wróciłem do obozowiska i tuż przed snem podjąłem jeszcze kesza teda "Pod dębami" OP03B8. W opisie było coś o mostku, więc szukałem rzeczki, rowu. Aż w końcu pojąłem nowe znaczenie słowa mostek. Szybki wpis, trochę lepsze zamaskowanie i można udać się na zasłużony odpoczynek. Zasypiam przy dźwiękach białoruskiego disco polo dochodzących z pobliskiego gospodarstwa. Niestety w środku nocy zbudziło mnie jakieś tupanie i mlaskanie. Patrzę na zegarek. Druga w nocy. Jak to jakiś lis czy borsuk to wyjdę i przegnam, ale jak dzik to raczej ja będę przegoniony. A niech sobie łazi. Do namiotu czy roweru raczej się nie zabierze. Przewracam się na drugi bok  i dalej w kimono.
   Budzę się o siódmej. na śniadanie niedokończona wczorajsza kiełbasa. Gorzej że nie ma gdzie się umyć. Zwijam tobołki i jadę do Narewki. O tej porze nad tutejszą rzeką jest pusto. O dziwo woda w rzece jest bardzo ciepła. Tego mi było trzeba. Z nowymi siłami mogę wracać do Białegostoku.




   Zaraz za ostatnimi budynkami Narewki, na rozjeździe dróg lokuję kolejnego kesza o mjr. Szendzielarzu. Jego akcja na Narewkę jest jedną z bardziej spektakularnych. Może to tą drogą wchodził do miasteczka?
  Przecinam tory i zaraz za wsią Zabłotczyzna kończy się asfalt, ale zaczyna świetna szutrówka. Prowadzi przez gęsty, ocieniony las. Z prawej mam małe bagienko, skąd powiewa chłodny wietrzyk. Szkoda że ten odcinek był taki krótki. Przed Podlewkowiem odbijam na chwilę z trasy na kilkaset metrów do kesza Bombadila "Nieznany żołnierz rosyjski" OP3B3A. Nieczęsto spotyka się pojedyncze groby żołnierskie, a przynajmniej te czytelnie oznaczone. Podumałem chwilę skąd mógł się wywodzić, kim byli jego rodzice, czy miał dzieci? Gdzieś w głębokich archiwach to jedno z tysiący nazwisk z dopiskiem zaginiony. Nie ma co się jednak rozczulać, tym bardziej że do domu jeszcze daleko. Jadę więc przez Lewkowo, wieś o dźwięcznej nazwie Eliaszuki i przecinam Narew w okolicach Suszczy. Na tym odcinku rzeka nie zachęca do kąpieli. Pewnie gdzieś w górnym odcinku spadł deszcz i teraz woda miała kolor brązowy. Za to Suszcza to pięknie położona wieś. Częściowo na niewielkiej skarpie, łagodnie opadającej ku rzece.



    Jechało się coraz gorzej. Odsłonięty teren, a słońce coraz wyżej. W końcu dojechałem do Nowej Woli. Duża wieś z ładną, drewnianą cerkwią. Ale dla mnie w tym momencie ważniejsze było, że sklep był otwarty. W jego cieniu zrobiłem sobie mały piknik. Tego mi było trzeba. Po odpoczynku jadę w kierunku Hieronimowa. Niesamowita wieś. Częściowo to ruiny PGR-u, który nie powstał. Częściowo to duży majątek ziemiański. Zdezelowana stacja paliw sąsiaduje z ruinami pałacyku w otoczeniu parku angielskiego. A bloki z wielkiej płyty z dworkiem szlacheckim. Jest i kesz 3po3 "Kołchoz, który nie powstał" OP081C. Ukryty wśród polnych kamieni. Nie szukałem zbyt dokładnie. Słonce nagrzało kamienie, tak że nie było można koło nich zbyt długo wytrzymać. Tym razem porażka. Wybiorę się tam znów, gdy będzie zdecydowanie chłodniej, a i chaszcze poznikają.




  Od Hieronimowa dosłownie rzut beretem jest do Topolan. Małej wsi, znanej głównie z tego że nie może tu powstać lotnisko. Bo "baćko" będzie nasze samoloty zestrzeliwał. Widocznie paru polityków gdzie indziej ziemię zakupiło i plotą takie bzdury. A we wsi znajduję kesza teda "Topolany" OP11D8. Trochę się myli ted w  swym opisie, że poza lotniskiem którego nie ma i stawem nie ma tu nic ciekawego. Przy zachodnim krańcu wsi jest niewielka, drewniana, zabytkowa cerkiew. Może to nie jest jakieś cudo architektury sakralnej, ale takie niewielkie świątynie maja swój niepowtarzalny urok.



   Od Topolan do białegostoku wiedzie juz dobrze znana droga przez Folwarki I Rafałówkę. tutaj widzę jak duże mam szczęście. Ciemne chmury które widziałem poprzedniego dnia, tutaj dały się nieźle we znaki. Połamane drzewa, pozrywane linie. I w końcu jest Białystok. Jest godzina dopiero szesnasta, a ja czuję się jakbym jechał cały dzień bez przerwy. Dzięki ci dobry Boże za zimny prysznic.

wtorek, 3 lipca 2012

W puszczy i w puszczy

  W sobotę mieliśmy się wybrać z Miszką i jego żoną i córką we wschodnie rejony Puszczy Knyszyńskiej. Wycieczka na dwa dni i połączenie przyjemnego z pożytecznym. Niech córka od małego poznaje geocaching. Może jak podrośnie zacznie swoje skrzynki zakładać? Niestety obowiązki dopadły kumpla w sobotę rano i wyjechać mogliśmy dopiero po południu. I niestety żona zadecydowała że z córka zostają w domu. Pojechaliśmy więc tylko we dwóch. Ja bez żadnego przygotowania, bo w tym rejonie brakuje mi tylko dwóch skrzynek, a stronę opisowa wziął na siebie kumpel. Chyba przez  ten późny wyjazd okazało się że nie zrealizuje nawet połowy swoich planów, ale i tak wyjazd trzeba uznać za udany.
  Z Białegostoku wyjechaliśmy dróżką rowerową wzdłuż ul. 27 Lipca (jakby ktoś nie wiedział to data "wyzwolenia" Białegostoku przez Armię czerwoną), potem jeszcze kawałek asfaltu i wjechaliśmy na trakt napoleoński. Według legendy wracał tędy Napoleon z Moskwy. Co prawda cesarza tu nie było, ale część jego wojsk szła tą drogą. Jest to też niezła alternatywa dla tych którzy nie chcą jechać równoległą drogą krajową. Wzdłuż traktu sporo jest "świętych drzew" na których wiszą kapliczki czy krzyże. Przy samym trakcie ted ukrył kesza "Trakt napoleoński" OP0BEC.  Las wbrew pozorom szybko się zmienia i nawet ja miałem kłopoty ze zlokalizowaniem miejsca ukrycia, chociaż kiedyś już go znalazłem razem z Bombadilem.



  Przy jednej z kapliczek ted schował kesza "Leśna kapliczka" OP0BEB. Są one echem wierzeń i kultury "leśnych ludzi". W końcu udało mi się znaleźć o nich artykuł. Naprawdę warto poczytać.
O mieszkańcach Puszczy Knyszyńskiej
  Stąd już niedaleko Królowego Mostu. Wsi która zasłynęła głównie z serii filmów "U Pana Boga w..." Królowy Most gra tam Supraśl, Sokółka czy Tykocin. Tak naprawdę to mała wieś, teraz głównie letniskowa. Z piękną cerkwią św. Anny i niedużą kaplicą katolicką z 1840r. pod tym samym wezwaniem. I oczywiście z keszem teda "Królowy Most" OP043A. Niestety nie spotkaliśmy ani księdza na rowerze, ani nikt nam prędkości nie zmierzył. A co najgorsze sklep już był zamknięty.


 
    Pojechaliśmy dalej drogą krajową. Na wysokości wsi Pieszczaniki odbiliśmy w prawo do miejsca, gdzie kiedyś była wieś Popówka. Jej mieszkańcy zostali wymordowani przez hitlerowców. Niezwykłe miejsce. Śladem wsi są chociażby akacje, które w puszczy same z siebie nie rosną. Jest i pomnik. Byłem tam kiedyś późnym wieczorem i z daleka jego biel robi niepokojące wrażenie. Oczywiście jest i kesz 3po3 "Dwa pomniki" OP14AB.



  Wróciliśmy do drogi głównej i przed nami ostry podjazd. Poszło jednak nadspodziewanie lekko. Pewnie przez pogodę, która przez bardzo późne popołudnie zrobiła się optymalna. Zahaczyliśmy jeszcze o kesza 3po3 "Droga 65" OP03F8. Schowany jest kawałek od tej drogi przy dojeździe do bazy paliwowej. Baza jest wciąż czynna, ale chyba nie pełni już tak ważnej roli jak za komuny. A sam kesz ostro zagrożony. Trwa wycinka. Może jednak się uchowa, bo zostawili pas drzew przy samej drodze. A już stamtąd dosłownie rzut beretem do Stacji Waliły. Tutaj kończą swój bieg pociągi towarowe, które z dwa razy w tygodniu przyjeżdżają po drewno. Kiedyś ta stacja tętniła życiem, dzis pozostało jedynie wspomnienie. Przy opuszczonej budce dróżnika jest mój kesz "Stacja Waliły" OP3C4F. Cieszę się że spokojnie czeka na kolejnych poszukiwaczy.



  Stacja waliły ma zt bardzo duży plus w postaci sklepu. Kiedyś był całodobowy. Jak jest teraz nie wiem, ale otwarty jest bardzo długo. Zaopatrzyliśmy się w piwko i pojechaliśmy do Królowego Stojła, gdzie mam ranczo po dziadkach. Po kolacji i jednym, małym złotym pojechaliśmy na mogiłę powstańców styczniowych, gdzie jest moja skrzyneczka "Bitwa pod Waliłami" OP41A3. Słońce już zachodziło, ale wschodził księżyc, prawie w pełni, tak że było dość jasno. Zresztą mamy teraz najjaśniejsze noce. Sama skrzyneczka może rzeczywiście położona jest spory kawałek od mogiły, ale czy zawsze musi być łatwo? Czym bliżej skrzynki tym bardziej nasilał się zapaszek dzików, którego nie da się pomylić z żadnym innym. O spotkanie zwierza tam nie trudno, bo kilkaset metrów dalej jest ostoja zwierzyny z całkowitym zakazem wstępu, a i pora była w której żerują. Niestety oprócz zapaszku, nie spotkaliśmy dzików, które zresztą sobie poszły bo z czasem smród się rozwiał.
  Robiło się coraz ciemniej, ale chcieliśmy się jeszcze przejechać na Wyżary. Co prawda dawno nie jechałem z mogiły w tamtym kierunku, ale co szkodziło spróbować. I tu spotkała nas największa niespodzianka. W końcu udało mi się zobaczyć wolne stado żubrów z Puszczy Knyszyńskiej. Co prawda tylko matkę z młodym, ale wrażenie niesamowite. Kiedy we dwoje przebiegały przez drogę, w odległości 50 - 100 metrów, ziemia dudniła, a już w lesie słychać było tylko trzask łamanych gałęzi. Zatrzymały się jakieś sto metrów w głębi lasu i patrzyły na nas. A potem majestatycznie oddalały się po parę kroków, cały czas nas obserwując. Teraz do szczęścia brakuje mi tylko spotkać rysia, ale z tym będzie większy kłopot ( o ile kiedykolwiek?). A na Wyżary nie dojechaliśmy, bo przegapiłem dróżkę i odłożyliśmy to sobie na dzień następny. Mieliśmy wstać o szóstej, by ruszać już o siódmej, ale jak się siedzi przy ognisku do trzeciej, szanse na to są niewielkie.
  Udało się w końcu jakoś wygramolić i w końcu wyjechać. Na początek odłożone z dnia poprzedniego Wyżary. Jest to spory staw w środku lasu. Bardzo malowniczo położony. A że pogoda była wyśmienita, było tam sporo osób. Głównie wędkarzy. Niestety połów jest tu dozwolony tylko dla pracowników Nadleśnictwa Waliły. I mimo że ludzi sporo to i tak spotkaliśmy tam sarny. Przy kanale doprowadzającym wodę jest mój kesz "Wyżary" OP419F. Jak ktoś ma trochę samozaparcia może wejść trochę dalej do królestwa bobra. Przydadzą się jednak kalosze, a o tej porze roku coś na komary.



  Robiło się coraz bardziej gorąco. Lodowata woda ze studni, którą zabraliśmy ze sobą, dość szybko robiła się ciepła. Wypróbowałem teorię zgodnie z która im szybciej się jedzie, tym bardziej chłodzi nas wiatr. W praktyce dział to przy zjeździe z górki, bo pod górkę coś nie bardzo. I tak sobie jechaliśmy koło Słuczanki, gdy wyprzedza nas motocyklista. Zatrzymuje się trochę dalej, ściąga kask i okazuje się że to kolega jeszcze ze studiów. Pogadaliśmy trochę. Akurat jechał tędy do Augustowa. Nie ten kierunek? A kto mówi że trzeba jechać prosto do celu. Patrząc na motocykl, zastanawiałem się nad zmianą środka transportu. Wjedziesz prawie wszędzie tam gdzie rowerem, a na zdjęciach wygląda jednak o wiele lepiej.Jak to się mówi pogadaliśmy, pośmieliśmy się i każdy w swoją drogę.



  Jadąc w kierunku Piłatowszczyzny stanęliśmy na krótko nad Supraślą. Głównie w celu by Miszka poszukał mojego kesza "Carski słup graniczny" OP5282. Poszło mu naprawdę szybko. Niestety zagadka słupka wciąż pozostaje dla mnie nierozwiązana. Daleko nie ujechaliśmy, bo zaraz zatrzymał nas następny kesz 3po3 "Leśny staw" OP13DD. Stawy są położone bardzo pięknie. Niby wciąż służą hodowli ryb, a jednak są trochę zdziczałe. Soczysta zieleń wokół dodawała jeszcze uroku. I co najdziwniejsze, nie było tam żadnych komarów.




Za stawami znów przez las. I tu dopadły nas poziomki. Jak czytam inne blogi, czy nawet wpisy w logach potrafią one skutecznie zatrzymać każdego keszera. Nie inaczej było z nami. Nagle owinął nas zapach poziomek. Rowery stop i uczta. Akurat trafiliśmy na najlepszy czas. Wielkie, słodkie bomby. I jeszcze ta i jeszcze tamta. Nie sposób się oderwać. Dobrze że poziomki nie rosną jakimiś wielkimi połaciami, bo chyba nigdzie byśmy nie ruszyli. A tak udało się w końcu dojechać do Straszewa po kesz mego autorstwa "Stacja Straszewo" OP3C51. Miejsce rzeczywiście piękne, ale w tym upale brak jakiegokolwiek cienia dawał się we znaki. Ze Straszewa całkiem blisko było do Gródka, gdzie zajechaliśmy. W sezonie turystycznym miasteczko zaczyna żyć. A jeszcze kilkanaście lat temu, kiedy jeszcze dziadkowie żyli, gdy przyjeżdżało się do Gródka do kościoła, miasteczko nawet w słoneczną niedzielę zdawało się opustoszałe. Nie umiem obiektywnie o nim nic powiedzieć, bo mam do niego sentyment, ale chyba każdy się zgodzi że cerkiew robi ogromne wrażenie.


  Po obiedzie w miejscowym barze, czas ruszać dalej. Prosto do Białegostoku, bo w upale jakoś nie chciało nam się szukać skrzynek. Postanowiliśmy że pojedziemy przez Dzierniakowo, przetniemy tory i wyjedziemy na szosę i prosto jak strzała na zachód. Plan prosty, gorzej z wykonaniem. W Dzierniakowie skręciliśmy nie w tą drogę co trzeba i jadąc lasem to przybliżaliśmy się do szosy krajowej to się od niej oddalaliśmy. Jedno tylko było pewne. Właściwy kierunek. Jakie było nasze zdziwienie, gdy wyjechaliśmy przy keszu "Stara aleja" OP43E1. Nagle w środku lasu wyrasta aleja sadzona ludzka ręką, a w promieniu kilku kilometrów żadnego budynku. Puszcza Knyszyńska kryje wiele takich tajemnic. Nawet jak kogoś nie interesuje historia, musi przyznać że takie miejsca mają w sobie coś z innego świata.


 
  I tak jadąc wciąż ku zachodowi wyjechaliśmy w Królowym Moście. A tu widać już kawałek horyzontu, a na nim podejrzanie ciemne chmury. Co ma być, to będzie, ale i tak postanawiamy że zatrzymamy się w Majówce. Chociażby żeby wypić soku z brzozy. Przy okazji Miszka podjął kesza zbyszatego "Majówka" OP4B20. Był pomysł by cos jeszcze zjeść,a le okazało się że trzeba czekać na zamówienie minimum ponad pół godziny. Tak więc wypiliśmy tylko po soku z brzozy, no i z chmielu i raźno do domu. Zaraz za Majówką dopadły nas pierwsze krople burzy, której główna siła przetoczyła się jednak bokiem. A ciepły deszcz był wręcz wybawieniem po upale, który ostro dał się we znaki. Zmęczenie wyszło ze mnie już w domu. Finału Euro 2012 nie dałem rady obejrzeć do końca i czwartego gola Hiszpanów już nie widziałem