niedziela, 15 kwietnia 2012

Dwa razy wiosna

   Dobrze jest mieć pracę w której czasem w środku tygodnia wypada trzy dni wolnego. Pod koniec marca wypadła taka kumulacja. Pierwszego dnia poszedłem na koncert Vader'a który akurat zawitał do Białegostoku. Drugiego dnia próbowałem pozbierać się do kupy po wrażeniach muzycznych i trochę po zbyt dużej dawce napojów energetycznych :) I nastał dzień trzeci. Zaświeciło słońce. Pomyślałem że dobrze zrobić sobie małą przebieżkę rowerem, a przy okazji założyć dwie skrzynki. Jedną tradycyjną, drugą nietypową co do której miałem ogólny zarys, ale historię do niej miałem wymyślić po powrocie.
   No to w drogę. Pierwszy przystanek to cerkiew Zmartwychwstania Pańskiego (OP2E62). Może dodam jako małe uzupełnienie opisu, że ta rozebrana w 1938r. cerkiew była przy ul. Sienkiewicza. Prawdę mówiąc przy tej cerkwi na dłuższy czas zatrzymałem się na trochę dłużej po raz pierwszy. Trochę nowoczesna w kształcie, ale i tak ładna. Obejrzana i można było poszukać skrzyneczki w "lasku bulońskim" obok, który służy głównie jako wybieg dla psów. Trzeba uważać na miny. Skrzyneczka znaleziona, ale lasek się kurczy. Pewnie zaraz któryś z developerów wciśnie tam jakiś pastelowy klocek. Oto smutny widoczek zaraz za keszem.



   Czas w dalszą drogę. Przez Zielone Wzgórza i Klepacze do Niewodnicy Kościelnej. Od Białegostoku jedzie się nowym asfaltem, więc jazda rowerem to czysta przyjemność. W samej Niewodnicy warto obejrzeć cmentarz z XVIIIw. z kaplicą z 1872r. Więcej można przeczytać na tablicy informacyjnej.



  Kilkanaście metrów dalej jest kościół p.w. św. Antoniego z końca XIXw. Nieduży, biały budynek na wzgórzu ładnie wpisuje się w krajobraz. Trochę gorzej przedstawia się wnętrze. Dotknięte zębem czasu, ale widać że są prowadzone jakieś prace remontowe. Przynajmniej przy głównym ołtarzu. Przy kościele jest dość oryginalna  Droga Krzyżowa oraz coś w rodzaju groty zbudowanej z kamienia.



  Jadąc dalej mijamy tory i zaraz po lewej jest pomnik dla sformowanego tu w 1944r. 26 pułku piechoty LWP. Oprócz kamiennego obelisku jest tu jeszcze armata, jak mi się zdaje dywizyjna wz. 1942 ZiS3. Jest i czołg  T-34-85. Czyli popularny "Rudy". Jego największą atrakcją jest ruchoma wieżyczka. Uwieszenie się lufy i mała karuzela to naprawdę świetna zabawa. Szkoda że drzewa uniemożliwiają pełen obrót. Przy pomniku jest skrzyneczka teda "Niewodnica" (OP0B53). Całe szczęście że tym razem nikogo nie było, bo zazwyczaj kręcą tu się okoliczne dzieciaki. A na zdjęciu "Rudy" i PanzerFahhrad II "Psihiszek".



  Z Niewodnicy niedaleko do Ignatek. Jest tam niedokończony blok, obecnie ruina. Swego czasu ćwiczyli tam antyterroryści. Często obok niego przejeżdżałem i od dość dawna kusiło mnie by założyć tam kesza. Kilka razy wcześniej trochę po nim pochodziłem by wyszukać odpowiednie kryjówki. Cały czas miałem tylko ogólną koncepcję i zarys historii. Wiedziałem że trzeba wymyślić jakąś historię by ten blok ożywić. Coś w stylu filmu "Wejście smoka". Kto pamięta odtwarzacze video w ich początkach w Polsce, ten zrozumie dlaczego akurat wybrałem ten film walki. W czasie chowania wymyśliłem bohaterów i to co sobą mieli reprezentować. Pozostało tylko wrócić do domu i ją opisać.
  Do domu wróciłem trochę naokoło. Miałem jeszcze w planach założyć skrzyneczkę koło cerkwi w Zaściankach. Obok niej jest górka porośnięta lasem i to właśnie na niej miałem zakopać skrzyneczkę. Wiem, wiem zakopywanie jest passe. Ale ten zapaszek skrzyneczki która co najmniej rok przeleżała w ziemi. Wspaniały niczym stare wino. Znalazłem jednak kupę kamieni i gruzu i tam schowałem, co z pewnością ucieszy tych co w ziemi grzebać się nie lubią. Sama cerkiew co prawda niewielka, ale naprawdę ładna. Przy okazji uświadomiłem sobie co mi w niektórych brakuje. Złotych kopuł. Może nie wszędzie by pasowały, ale z tym mi się kojarzy cerkiew.



  Tyle z pierwszej przejażdżki. Potem nazbierało się pracy, święta które preferuję w tradycyjnej formie, czyli za stołem. I dopiero wczoraj znalazłem czas na dłuższa przejażdżkę. Wyznaczyłem trasę, coś koło 50km. zjadłem obiad i w drogę. Podobnie jak ostatnio przez Klepacze dojechałem do Niewodnicy. Tutaj naprawdę brakuje skrzyneczki przy kościele lub cmentarzu.; Może ktoś ją założy, może ja coś wymyślę. Tego miejsca nie można tak zostawić. Tym razem nie przejeżdżałem przez tory, a tuż przed nimi skręciłem w szutrową drogę w prawo. Mijam wieś o jakże pięknej nazwie Trypucie. Za wsią zaczyna się asfalt. Wiatr w plecy, równiutka droga, zero aut. Jazda to sama przyjemność. Nie przeszkadza nawet zapaszek obornika z pól. Ani to że miejscami droga jest uświniona przez ciągniki wyjeżdżające z pola.



  Dojeżdżam do Baciut. I znów dzięki keszowaniu odkrywam małą perełkę podlaskiego krajobrazu. Mała pobielona kaplica na rozstaju dróg, otoczona niewysokim, kamiennym płotem. Obok stary, żelazny krzyż na kamiennym postumencie i stary drewniany oparty o żelazny płotek. Ciekawe ile jeszcze postoi ten drewniany?
A kesz teda "Baciuty" OP07CB łatwy do znalezienia. Co prawda działka na której jest ukryty jest do sprzedania, ale tablica informująca o sprzedaży widać jest dość stara i teren pewnie nie prędko będzie uporządkowany.



   Z Baciut jadę do Turośni Dolnej. Przy ostatnich zabudowaniach z bramy wylatują dwa psy. I jak to sporo psów na wsi, rzucają się do nogawek. Nie jest to groźne, ale strasznie wkurzające. Do tego trafiłem na jakieś szczególnie upierdliwe typy. W końcu odpuszczają. Mijam sielskie krajobrazy. Dwa bociany stojące w gnieździe. Linię wysokiego napięcia :) I w głębi po lewej wielką rozdzielnię (nie wiem jak to się fachowo nazywa). Dojeżdżam do Turośni Kościelnej. Duża wieś. Jak się okazuje, siedziba gminy. Niby niedaleko, a byłem tam pierwszy raz. Tereny na wschód i północ od Białegostoku dość często objeżdżam, a tych na południe nie znam prawie wcale. Trzeba będzie to nadrobić. Pierwsza rzecz w Turośni to sklep. Nie wziąłem nic do picia i już od kilku kilometrów mocno mnie suszyło. Niech żyje kapitalizm i prywatne sklepy otwarte na wsi w późne sobotnie popołudnie. Nad wsią zdecydowanie góruje kościół. Stąd pewnie nazwa. Niestety zamknięty, więc nie mogłem zajrzeć do środka, ale z zewnątrz prezentuje się ładnie.



  Od kościoła jadę do dworku myśliwskiego, który znajduje się na obrzeżach Turośni. Trochę się zawiodłem. Nawet nie tym że tynki wymagają remontu. Dworek przypomina raczej jakiś urząd. To chyba z powodu tego że spora część okien jest po prostu zamurowana. Gmach wydaje się przez to niedostępny. Obok dworku jest kesz teda "Turośń Kościelna" OP076F. Keszyk łatwy w namierzeniu bo trochę wystawał. Po schowaniu trochę lepiej go zamaskowałem.
  Z Turośni przez Juraszki dojechałem do wsi Pomigacze. Tutaj głównym celem była skrzynka teda "Howieny" OP1AF1. Skrzynka pieńkowa, a że w lesie ich nie brakuje zaliczyłem ze dwa, trzy puste trafienia. Majątek rzeczywiście ogromny. Ze zwierząt tam występujących możemy wymienić kucyki, owce, króliki czy też lamy :) Jest też ostatni bastion obrony w czasie napadu. Wieża. Szkoda że drewniana, bo łatwo płonie. Całe szczęście obok zaparkowany jest wóz strażacki. Niesamowite wrażenie robią wielkie drewniane rzeźby. Generalnie to ciche, spokojne, piękne miejsce. Chociaż i tam znajdzie się jakaś czarna owca.



  Z Pomigaczy jadę na Juchnowiec. Trochę na skróty, przez leśne dróżki. Wyjeżdżam w Stacji Lewickie. W tym rejonie lasy są tak małe, że nawet jak skręcisz nie w ta ścieżkę to i tak po kilku minutach wyjedziesz w jakiejś wsi. Już w Juchnowcu przystaję chwilę na tamtejszym rynku. Spory plac przed tamtejszym kościołem. Cisza, spokój w sobotnie popołudnie w małym miasteczku. Nic się nie dzieje. Nuda. Jadę dalej. Po drodze krótki przystanek na podwieczorek. Niestety cisze i spokój przerywa młodzież która próbuje wycisnąć ostatki z jakiegoś starego auta. A niech się bawią. Posilony dojeżdżam do Niewodnicy Nargilewskiej. Szybko odnajduję ruiny pałacyku i ukrytą obok skrzyneczkę teda "ruiny pałacu" OP0701. W jej poszukiwaniach towarzyszył mi kundel z pobliskiego gospodarstwa. Szybko się jednak znudził i wrócił do siebie. Ruiny starych budynków zawsze działają na wyobraźnię. Jak musiało tu być w czasach świetności. Na ścianach wewnętrznych zachowały się jeszcze resztki zdobień. Z tyłu są zarośnięte i zdziczałe stawy. A dalej coś niby bagno. Szkoda że wszystko popadło w ruinę. Do pałacu najłatwiej wejść od tyłu, gdzie nie ma kawałka ściany. Mimo to na drzwiach głównych, które trzymają się na słowo honoru wisi stara zardzewiała kłódka. Trzeba będzie kogoś namówić na wyjazd, bo do środka samemu nie chciałem wchodzić. A kuszą szczególnie piwnice.



  Którędy dalej. Cel niby jasny. Tajemnicze kamienie koło wsi Halickie. Można drogą okrężną. Ale na mapie jest zaznaczona przerywaną liczbą jakaś ścieżka. Trzeba spróbować. Po deszczach raczej bym się nie wybierał, ale tym razem przejechałem bez problemu. Mimo że droga to ledwo odciśnięty w trawie ślad i trochę wyraźniejsza w dołkach gdzie dłużej jest mokro. Taki lekki offroad. Całkowity zaczyna się za Halickimi. Nie znam tych lasów więc początkowo idę z rowerem za GPS-em na azymut. Potem oczywiście się okaże że do samego miejsca prowadzi normalna leśna droga. Skrzynka mieszka "Kamienne kręgi" OP2A67. Miejsce tajemnicze. Dwa wielkie trójkątne głazy i chyba dwa mniejsze. Na jednym z mniejszych ktoś wyrył krzyż. Wygląda to jednak na dość współczesną robotę. Czy to stary cmentarz, czy może zaznaczenie jakiejś granicy. Wyobraźnia podsuwa nawet obraz żercy składającego ofiary pradawnym bóstwom. Pobieżne przeszperanie internetu nic nie wniosło. Prawdopodobne miejsce ukrycia skrzynki znalazłem, ale nie chciałem dekonspirować bo na pobliskiej polanie jakieś małolaty zrobiły ognisko. Pokręciłem się tylko wokół mając nadzieję że może znajdę jeszcze jakieś głazy. Niestety nic.



   Z Halickich prosto do domu. Co prawda po drodze urwał mi się przedni błotnik, ale dorobi się nowa blaszkę i będzie jak nowy. Przy okazji nowe granice Białegostoku od południa sięgają naprawdę daleko. Kiedyś to była wyprawa na cały dzień PKS-em. Świat się kurczy.
   Do domu wróciłem już po ciemku. Miałem przejechać około 50-ciu kilometrów. Wyszło 60 z hakiem. Mam nadzieję że czas pozwoli tej wiosny na jeszcze kilka większych przejażdżek po okolicy.

4 komentarze:

  1. Piękny czołg, szkoda że nie różowy ;) BTW wycieczki keszowe mają niesamowity urok, zwłaszcza rowerowe.

    OdpowiedzUsuń
  2. http://my.opera.com/blinkkin/albums/show.dml?id=57482 tu więcej zdjęć z Ignatek, keszyk fajny i to hasło:-) BTW różowy czołg kiedyś mieliśmy w Białym tylko go pewnego dnia zabrali o świcie...

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeśli chodzi o cmentarzysko w Halickich to widziałem przedwojenne zdjęcie tegoż .Było tam więcej głazów .Radzę odwiedzić Muzeum Okręgowe w Białostockim Ratuszu... :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiele razy przejeżdżałem przez Halickie, ale o cmentarzysku nie słyszałem. Trzeba będzie to nadrobić.

    OdpowiedzUsuń