poniedziałek, 24 lutego 2014

Fasty

    To będzie krótka opowieść o zdobyciu dwóch keszy na terenie kombinatu Fasty. Ale na początku mała dygresja. Jeszcze niedawno Polska była w okowach mrozu. Jak co roku, okres ten wykorzystywałem na konserwację roweru. Zabierało mi to sporo czasu, bo zima zazwyczaj trzymała długo i nie było co się spieszyć. W tym roku zaskoczenie zupełne. Co dopiero suport wykręciłem, trochę towotu "skombinowałem", a tu już zima sobie poszła i normalny sezon można zaczynać. Szybko więc w piwnicy skręciłem to co jeszcze niedawno rozkręciłem, łańcuch nasmarowałem i to co trzeba, porządnie wyczyściłem. Na pierwszą krótką wycieczkę idealnie nadawały się Fasty. A raczej to co z tej wielkiej fabryki zostało. Po takich terenach trochę strach samemu chodzić, więc od czego ma się wiernego druha MiszkaWu.
    Kombinat Fasty to kiedyś była wielka fabryka włókiennicza. Ogromny teren rozłożony na kilku hektarach. Na swoje potrzeby miała nawet własną elektrociepłownię. W latach świetności pracowało tu kilka tysięcy ludzi. Wraz z przemianą ustrojową, skończył się okres świetności. Do dziś działa tam produkcja tkanin, ale zajmuje jeden z wielu budynków. Resztę zajmują sklepy różnych branż, magazyny firm spedycyjnych, ale są i budynki całkowicie opuszczone. Kręcąc się po terenie podjąłem dwie skrzynki: "Kombinat FASTY 1" OP6E14 (gdzie był nie zdradzę, bo to skrzynka nietypowa) i "Fasty Power" OP6E0A. Oto krótka relacja z ich podejmowania.
    Na teren Fast najlepiej wejść bramą główną od ul. Przędzalnianej. Całkowicie legalnie, bez żadnego skakania przez płoty. Zmotoryzowani śmiało mogą wjeżdżać autem. Wkraczających wita piękne hasło: "JAKA PRACA DZIŚ....." i tu niestety dalsza część się urywa, a trzeba przyznać, że było niezwykle budujące :) I tylko jednego żałuję, bo właśnie przejrzałem swoje zdjęcia i całego hasła nie mam uwieńczonego. Wydawało mi się, że będzie zawsze. Za to przez bramę wyjeżdżał pewien zabytek. Kiedyś tak popularny, dziś to coraz rzadszy widok na naszych drogach.



    Jak już wspomniałem, prawie wszystkie budynki są zajęte. Zostało jednak co nieco do zwiedzania. Zapomniane tory, zalany podziemny magazyn, nieskończone konstrukcje. My podjechaliśmy do wieży ciśnień. Drzwi zostały przez nieznane siły zdemontowane i można wejść swobodnie. Jak wiadomo główną atrakcją jest dostać się na szczyt. W tym przypadku to proste, bo na górę prowadzą porządne, betonowe schody i jest nawet barierka. Efekt psuje trochę ptasie guano, którego przybywa wraz z kolejnymi metrami w górę. Niezbyt to miłe, ale wszystko rekompensuje widok z wieży. Z tym, że tym razem Białystok był zamglony i zbyt dużo szczegółów nie dało się dostrzec. Trzeba będzie tu wrócić przy lepszej pogodzie. W ogóle na górze są dwie opcje. Jedna to widok z galerii, gdzie jest bezpiecznie, Druga to widok z dachu, gdzie wyjście na niego jest dość blisko krawędzi i trochę trzeba uważać. Przy okazji pierwszy raz w życiu obejrzałem zbiornik na wodę. W tym przypadku jest betonowy. Trochę mnie rozczarował, bo myślałem, że będzie większy i instalacje rozprowadzające wodę będą bardziej skomplikowane.



    Z wieży mieliśmy jechać po kesza OP6E0A. Po drodze "napatoczył" się budynek elektrociepłowni. Otwarte drzwi wręcz kusiły, by wejść do środka. Myślałem, że obejrzymy kawałek hali, ale jak się okazało spędziliśmy tam jakieś dwie godziny, tylko na pobieżnym obejrzeniu pomieszczeń. Z głównych hal wymontowano cały większy złom. Wręcz niesamowicie wyglądał tam samotny stolik, a na nim "Instrukcja obsługi kotła parowego". Na czymś w rodzaju piętra zachowały się jeszcze zsypy węgla. 



Z hali klatką schodową weszliśmy do pomieszczeń biurowych. Prezentują smutny widok. Otwarte i wybebeszone szafy. Biurka zawalone papierzyskami i fachową literaturą. Na ścianach wiszą kalendarze. Najstarszy jaki znalazłem był z 2010, więc w tym roku ktoś jeszcze urzędował. Pewnie przy wygaszaniu produkcji energii, bo nie pamiętam by wtedy komin w Fastach jeszcze dymił. Na oknach wciąż wiszą firanki, a w doniczkach są zdrewniałe, zasuszone rośliny.


Zaglądając do kolejnych pomieszczeń znaleźliśmy jeszcze laboratorium chemiczne. Zachowało się trochę szkła laboratoryjnego, w słojach stoją jakieś chemikalia. W szklanych rurkach jest kwas solny, w innych jakieś inne związki chemiczne, ale po wzorach ciężko zgadnąć. Wszystko to rozrzucone w biurze, magazynie i w samych pomieszczeniach laboratoryjnych. W tych ostatnich wciąż stoi wyciąg, jaki może pamiętacie z sal chemicznych, są i specjalistyczne piece.
    


    Pokręciliśmy się jeszcze po wnętrzach. Weszliśmy w miejsce gdzie kiedyś był taśmociąg. Dość ponure miejsce. W niektórych pomieszczeniach zachowały się betonowe baseny. Niektóre niewiadomego przeznaczenia, na innych podpisy informujące np o solance. Szwendając się po opuszczonej elektrociepłowni trafiliśmy w końcu do  jakiejś maszynowni, gdzie zachowały się turbiny. Dostarczone przez firmę Ganz z Węgier. Jakim cudem uniknęły wywózki na złom? A może czekają na swoją kolej?


    Czas trochę gonił, wiec na porządne zwiedzanie trzeba będzie się wybrać raz jeszcze. Została jeszcze skrzynka. Schowana przy nieskończonej konstrukcji, kojarzącej się z stonehenge. Kesz ukryty jest w rurze, którą miano coś pewnie odprowadzać z pobliskiej elektrociepłowni. Może miał to być jakiś magazyn wody technicznej, albo pary? Co to by nie było, aby podjąć kesza trzeba do rury się dostać. Odrobina sprawności fizycznej kolegi, lód na którym można było jeszcze stać i stara paleta, ułatwiły wydobycie kesza. Jak lód się roztopi będzie trudniej, bo stać będzie można tylko na wąskim skrawku rury. I tak skończyliśmy wyjazd po dwa kesze, który miał trwać godzinę, a wyszły ponad trzy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz