czwartek, 8 listopada 2012

Schronów nigdy dość

   Minęło sporo czasu od ostatniego wpisu. Tak to jest jak czasu brak na to co naprawdę ważne. Tylko praca i praca. Ale ile można. Trochę w październiku pośmigałem rowerem, ale nie wydarzyło się nic co warto byłoby opisać. Keszowanie też trochę zaniedbałem. Postanowiłem to nadrobić w listopadzie. Co prawda pogoda już nie bardzo nadaje się na rower, ale zawsze zostaje auto, którym można wybrać się na małą przejażdżkę. Tym bardziej że już od pewnego czasu miałem zamiar okeszować część linii Mołotowa w okolicach Lipska. Oczywiście nie tego niemieckiego, a naszego, biebrzańskiego. Do pomocy zatrudniłem kumpla MiszkaWu, któremu obowiązki rodzinne w końcu pozwoliły na mały wypad.
   Mapy google wyznaczyły najkrótszą trasę przez Suchowolę i Dąbrowę Białostocką. Po drodze był tylko jeden kesz, który znajdował się w bezpośredniej bliskości. "Drewniany krzyż" 3po3 OP1B1C. Ostatnio znaleziony ponad rok temu. Trochę się bałem że znajdziemy jakiegoś zgniłka do kompletnego serwisu, a czekała nas niespodzianka. Kesz widać rzeczywiście swoje przeleżał, ale w naprawdę dobrym stanie. Niestety to co miał pokazywać leżało przewrócone w trawie. Drewniany krzyż o niespotykanej już konstrukcji. Pewnie za parę lat pozostaną z niego marne resztki. Szkoda, bo sam jeszcze pamiętam sporo drewnianych krzyży, których niestety coraz mniej. Wciąż są na początku i końcu wsi, stawiane na rozstajach dróg, ale metalowe i nie mają już tego magicznego piękna.



   Stąd już bez przystanku pomknęliśmy do Lipska. Niewielkie miasteczko niedaleko źródeł Biebrzy. Senne i zamglone w listopadowy poranek. Przyjechaliśmy tu głównie założyć parę skrzynek. Schrony są w bezpośrednim sąsiedztwie domów, jakiś zakładów, a jeden wcina się nawet w miejscowy cmentarz. Dobrze że jest już listopad. Zieleń zniknęła, rośliny szykują się już do zimy. Część schronów wiosną i latem jest pewnie mocno zakryta przed niepowołanym wzrokiem. Już pierwszy schron daje pojęcie o tym jak przyroda skrywa tony betonu.



   Kolejny schron przy samej szkole. Miejsce wybitnie imprezowe. Na dachu ławeczka, w środku nieziemski syf. Niezłe miejsce na przerwy. Czemu takiego nie było przy mojej szkole? Powinny przy każdej takie budować.
   Kolejny przy samym cmentarzu. Nawet się w niego wcina, bo mur nie idzie prosto. Niestety w środku nie znalazłem żadnego odpowiedniego miejsca na kesza. Miszka powędrował więc na dach. Mi się nie chciało włazić. Czarną robotę wykonał MiszkaWu.



   Do następnego punktu, w linii prostej droga jest dość krótka.  Jednak trzeba zrobić mały objazd. I już jesteśmy przy kolejnym schronie, który teraz broni ogródków działkowych. Trochę się bałem że wejście będzie niemożliwe, bo otwory strzelnicze były zamurowane. Całe szczęście główne wejście pozostawiono nietknięte. Trochę się naszukałem odpowiedniego miejsca. W końcu po małym maskowaniu kesz znalazł swoje miejsce.
   Zaraz za placówką SG kolejny schron. Ładnie wygląda na końcu pola. Niestety mocno zniszczony. Ściany zewnętrzne wytrzymały jakoś, natomiast wewnątrz nie ostała się żadna ściana.
  Trzy następne w kupie. Podjechałem prawie pod nie autem mimo że to nie terenówka. Z dwoma nie było żadnych problemów. Obejrzane, skrzynki założone. Czas na małą przerwę i przekąskę. Przy okazji krótka narada jak dostać się do ostatniego z grupy. Widzimy go po drugiej stronie płotu. Jest na terenie czegoś w rodzaju starej bazy rolniczej. Na jej terenie działa teraz jakaś firma i jak na złość schron stoi w tej używanej wciąż części. Decydujemy się wjechać normalnie przez bramę. Samochód zostawiamy w części nieużytkowej i kawałek na piechotę. Przez nikogo niepokojeni wchodzimy do schronu. Najczyściejszy jaki widziałem. Nie ma do niego swobodnego dostępu, więc poza paroma puszkami piwa nic się nie wala po podłodze. Już po publikacji skrzynki mały komentarz dodał 3po3, który też zwiedził ten schron. Wchodził bardziej legalnie bo za cichym przyzwoleniem kierownika. Jedno się nie zmieniło. Wciąż służy za podręczny magazynek grabi, łopat i innego sprzętu do porządkowania placu.
   Jak cichaczem weszliśmy tak i po cichu oddaliliśmy do następnego punktu. Auto zostawiliśmy przy asfalcie, kawałek drogą do gospodarstwa i przez zaorane pole na przełaj. Ziemia mokra, gliniasta, więc i zaraz całe buty brudne. Pod schronem okazuje się można podejść od drugiej strony, przez łąkę. Czysto i nawet parę metrów bliżej.  Schron jak schron. Po prostu wielki kawał betonu. Tylko w odróżnieniu od tych w Prosienicy zachowało się sporo metalowych elementów. Szczególnie wyloty otworów strzelniczych.



 Do następnego schronu nie dało się dostać inaczej jak przez gliniaste pole. Wysadzony, zapadł się do środka. Z wejściem pod skruszone betony nie ma większego problemu. Trzeba tylko uważać, by nie przywalić głową o jakiś występ lub pręt. Paręset metrów dalej jest kolejny, zniszczony. Tym razem o wiele mocniej. Jako tako ocalała tylko jedna ściana.
   Przecinamy drogę 664. Zostały nam jeszcze dwa schrony koło Lipska. Jeden przy samej drodze. Na delikatnym wzniesieniu. Widoczny z daleka. Ostatni z tej serii też widać z daleka. Można podjechać na kilka metrów, ale wtedy auto trzeba zostawić chyba na prywatnym terenie gospodarstwa. Parkujemy więc przy głównej szosie i idziemy krótkim spacerkiem przez lasek. Schron jest ciekawie wkomponowany w pagórki. Moim zdaniem, jeden z ładniejszych jakie tego dnia widziałem.



   Zostawiamy za sobą Lipsk. Większa część roboty wykonana. Przed nami kilka schronów w rejonie pobliskiej wsi Kurianka. Schowane są w małym lasku. Do niektórych nie da się podjechać zbyt blisko autem, ale odległości do przejścia są naprawdę niewielkie. Pierwszy z serii stoi przy samej drodze na skraju lasu. Znajdujemy odpowiednie miejsce w środku na kesza i lekkim zarysem ścieżki idziemy do następnego. Wchodzę do środka i mnie natychmiast odrzuca. W środku leży martwy pies. Chyba całkiem świeży, bo jeszcze mocno nie cuchnie i nie wygląda najgorzej. Postanowiłem oszczędzić przykrego widoku i konieczności włażenia do środka i kesza po raz drugi schowałem na zewnątrz. Przy okazji przy tym schronie jest nieczęsta okazja obejrzeć go od spodu.
   Kolejny odnaleźliśmy po krótkim spacerku po lesie. Są nawet zachowane ślady transzei. A kilkanaście metrów dalej, jak ktoś takie zbiera, jest punkt geodezyjny. Najciekawsze jest jednak wnętrze. Czerwonoarmiści wcale nie mieli tak źle.



   Wróciliśmy do auta, podjechaliśmy trochę, by dostać się do ostatnich dwóch schronów. Przysłonięte trochę przez drzewa, ale ciemnobure bryły betonu nie tak trudno dostrzec. W ostatnim znaleźliśmy nawet na płaszczu pancernym przyspawaną tabliczkę z niewyraźnym napisem po rosyjsku. Może oznaczenie jednostki która to budowała lub tu stacjonowała?
   I to wszystkie schrony. Parę godzin chowania po nich keszy. Szukanie będzie pewnie trochę dłuższe. Dla nas nie był to jednak jeszcze koniec atrakcji. Pojechaliśmy w stronę granicy. Bliżej mieliśmy do Grodna niż do Białegostoku. Niestety pod samą granicę nie można podjechać autem, a na piechotę nie bardzo chciało nam się iść. Zrobiliśmy za to krótki postój nad Biebrzą. Nad jej początkowym biegiem, gdzieś za wsią Chorużowce.



     Po pewnym czasie dojechaliśmy do Różanegostoku. Nie było jeszcze zbyt późno, ale jak to w listopadzie, już po 15-stej  widać zbliżający się wieczór. Tym bardziej że dzień i tak był mocno pochmurny. Różanystok znany jest z cudownego obrazu Matki Boskiej. Znajduje się on w ogromnej barokowej bazylice. Niestety w świątyni otwarty był tylko przedsionek. Przez przeszklone drzwi widać było, że warto obejrzeć też wnętrze. Przy kościele była kiedyś szkoła rolnicza. Teraz jest jakiś kościelny ośrodek dla młodzieży. Na jego terenie schowany jest kesz teda "Różanystok" OP0663. Byłem tu już kiedyś i przez młodzież na podwórku nie mogłem podjąć skrzynki. Tym razem nikt nam nie przeszkadzał.
    Po drodze do Białegostoku zatrzymaliśmy się jeszcze w Sokółce. Pojawiło się tu parę keszy. Pierwszy przystanek przy tamtejszym cmentarzu żydowskim. Było już ciemno i raczej nie miało większego sensu włóczenie się po zarośniętym terenie. Ale i tak zza płotu żydowska nekropolia w wieczornej mgle robi niesamowite wrażenie. Oczywiście podjęliśmy kesza Stodowa "Cmentarz żydowski" OP5B59.


   W centrum Sokółki czekały nas kolejne dwa skarby. Ten przy cerkwi nie sprawił nam problemu."Cerkiew św. A. Newskiego" OP5B80. A trzeba przyznać że miejsce naprawdę może sprawiać kłopot w dzień, bo na przystanku po drugiej stronie ulicy prawie zawsze jest sporo osób. I tak było tym razem, ale na szczęście podjechał autobus i wszyscy się do niego załadowali. A sama cerkiew naprawdę piękna. Klasyczna forma, tynkowana na biało i ciekawie podświetlona. Trochę szkoda że niestety nie było można wejść na jej teren, bo na bramie wisiała kłódka.
   Po drugiej stronie ulicy miał być kesz  "300 lat O.T." OP5B5A. Niestety zaginął. Jakby ktoś nie wiedział co to "O.T." to wyjaśniam że chodzi o osadnictwo tatarskie. Z Sokółki jest zaledwie kilka kilometrów od Kruszynian czy Bohonik, będących centrum kultury Tatarów w Polsce.
   Został nam jeszcze tylko jeden kesz w Sokółce. Także autorstwa Stodowa "Kościół na Zielonym" OP5B7C. Akurat trafiliśmy na czas tuż przed wieczorną mszą, ale ludzi nie przyszło zbyt wiele i mogliśmy spokojnie szukać skrzynki. Ciemność, brak ludzi i krzaki ułatwiły zadanie. Natomiast sam kościół. Jeden z wielu jakie budowano przy końcu poprzedniego wieku. Jedno mogę z pewnością powiedzieć. Monumentalny.
   Dla mnie byłby to koniec poszukiwań, ale Miszka chciał podjąć jeszcze kesza na stacji w Gieniuszach OP0B1B. Znalazł go bez problemu. W tym czasie przez stację przejechały dwa pociągi towarowe. Na chwilę ożywiły tą pogrążoną w mroku stację, która swego czasu była ważnym punktem na trasie do Sokółki, szczególnie dla ruchu towarowego. Wracając do głównej szosy minęliśmy się jeszcze z UFO, które z bliska okazało się rolnikiem który swym nowoczesnym ciągnikiem orał pole. Oświetlony z każdej strony z daleka robi niezłe wrażenie.
   W końcu długa prosta aż do Wasilkowa. Przy okazji zatrzymaliśmy się przy moim keszyku OP4D5C. Kiedy zakładałem kesza wyglądało na to, że był tam park. Teraz teren jest uporządkowany, wytyczono alejki, a na szczycie pagórka postawiono obelisk informujący że był tu cmentarz. Samo miejsce nazywa się, o ile dobrze zapamiętałem, Kościelisko.
   I tak skończył się dzień pełen wrażeń. Kumpla odstawiłem do rodziny, a sam wziąłem się do roboty. Bardzo przyjemnej zresztą. Przy piwku w ciepłym domu opisałem wszystkie założone tego dnia kesze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz