niedziela, 19 stycznia 2014

Pociąg do Walił

    To już tydzień mija jak pojechałem pociągiem specjalnym WOŚP do Walił. A w tle były dwa moje kesze. Może wpis byłby wcześniej, ale zapomniałem aparatu i musiałem czekać na zdjęcia od Miszki, który wraz z rodziną też się wybrał. Poza tym jakoś spraw się nazbierało.
    Parę minut na peron dworca w Białymstoku (dworzec główny, który jednak nie ma nazwy) wtoczył się szynobus z dołączonym dodatkowym wagonem. By wsiąść do pociągu, trzeba było wrzucić do puszki minimum 20zł. Chętnych na przejazd było naprawdę sporo i w środku zrobiło się trochę ciasno, ale humory dopisywały. O godzinie 10:30 ruszyliśmy. Kiedy to ja ostatnio jechałem tą linią pociągiem uwzględnionym w rozkładzie? Ponad 20 lat temu i bardziej pamiętam to jako pojedyncze migawki. Potem jeszcze zdarzyło się, trzy lata temu, też z okazji finału WOŚP, przejechać pociągiem specjalnym tę linię.  Chyba to jednak to nie to samo, co regularne połączenie.
    Po wyjeździe z dworca oglądam Białystok z zupełnie innej perspektywy. Wiem gdzie jestem, mogę nazwać mijane ulice i charakterystyczne budynki, ale z okien pociągu widzę je trochę inaczej. Jak chociażby rondo przy Jurowieckiej/Poleskiej. Okazuje się, że widać stamtąd wieże kościoła farnego.



    Pierwszy, krótki postój był na dworcu Białystok Fabryczny. Czasy świetności ma już dawno za sobą. Straszą opuszczone budynki. Większość torów jest nieużywana. A całości dopełnia widok złomowiska. Dworzec ten odwiedzają czasami pociągi towarowe, które tu manewrują. Dalej już nic nie jedzie. Chyba w zeszłym roku PKP PLK wyłączyła odcinek z użytkowania, zaznaczając, że może w przyszłości jak pojawi się zainteresowanie przewoźników... W tym przypadku jestem pesymistą i już chyba nie zobaczę tam nigdy poczciwej spalinówki, ciągnącej parę wagonów z drewnem z Puszczy Knyszyńskiej.
    Po krótkim postoju na Fabrycznym, gdzie dosiadło się trochę ludzi ruszyliśmy dalej. Powoli domów było coraz mniej, a zaczął dominować las. W końcu już jechaliśmy przez Puszczę Knyszyńską. Tory miejscami przechodzą przez miejsca, gdzie da się dotrzeć tylko szlakiem kolejowym.  Jak chociażby przez wielkie rozlewisko utworzone przez bobry.
    Tym razem pociąg nie zatrzymywał się na każdym przystanku.  Jedynie w Żedni i w Sokolach. W tym drugim miejscu pomogłem dwóm keszerom, Zuberowi i Krystkowi, odszukać moją skrzynkę. Trzeba było się sprężać, bo postój trwał zaledwie chwilę.
    W końcu dotarliśmy do Walił. Czego tam nie było? Bigos i grochówka. Ognisko, gdzie było można upiec sobie kiełbasę i trochę się rozgrzać. Wszystkim przygrywał zespół. Oczywiście nie obyło się bez licytacji. Miałem chrapkę na wygranie jakiejś aukcji, ale ceny przekraczały zasób mojego portfela, co w sumie cieszy, bo pewnie uzbierała się niezła sumka. W międzyczasie pociąg ruszył w stronę Sokola, by przewieźć chętnych mieszkańców gminy Gródek. Na szczęście dodatkowy wagon został na ten czas odpięty i można się było dogrzać. Przy okazji miałem sprawdzić kondycję mego kesza, ale Zuber i Krystek, nawet nie wiem kiedy, już go podjęli i stwierdzili, że wszystko ok.
   


    Patrzyłem na stację w Waliłach i aż trudno uwierzyć, że była ona jedną z ważniejszych na tej linii. Przed wojną był tu dworzec, na wzór tego w Białymstoku. W środku była nawet restauracja. Niestety ten stylowy dworzec zniszczono w czasie wojny. Po wojnie podróżnym służył mniejszy budynek, który jeszcze niedawno stał, ale został podpalony, a potem całkowicie rozebrany i nie ma po nim śladu. Jeszcze niedawno na stacji tliły się resztki życia. Z pobliskich lasów zwożono tu drewno i układano je w wielkie stosy. I zazwyczaj dwa razy w tygodniu przyjeżdżała tu lokomotywa, drzewo ładowano na wagony i wywożono w stronę Białegostoku. Na tych stosach drzewa w czasie festiwalu Basowiszcza, przed laty zostało wypite niejedno tanie wino. Już nie ma gdzie się wspiąć, a i trunki lepsze się pija. A po stacji jedynie wiatr hula.



    Przyszedł już czas na powrót do domu. Tym razem jechaliśmy w doczepionym wagonie starszego typu. Komfort podróży zdecydowanie na plus dla szynobusu. Ma zdecydowanie lepsze zawieszenie i jest dużo cichszy. I tak przyszło mi do głowy czemu w sezonie turystycznym do szynobusu nie doczepiają zwykłego, starego wagonu. Takiego bez przedziałów, by rowery można było przewieść. Bo do szynobusu, szczególnie w weekendy latem trudno wsiąść, albo i w ogóle, jak np w kierunku do i z Augustowa.
    Na koniec fotka, która jakoś w tekst się nie wpasowała, ale po prostu oddaje całą moją nostalgię za tą zapomnianą linią.

2 komentarze:

  1. Kiedyś na Warmii jechałam takim składem. Z przodu szynobus, z tyłu normalny wagon osobowy. Najpierw wbiliśmy się do szyny, ale nas konduktor wypchnął do zwykłego i to było genialne. Np. dlatego że było upalne lato, a szynobus miał wyłączoną klimę. W starym wagonie przynajmniej można było okna otworzyć :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Te stosy drewna i tanie wina... też to pamiętam:-)

    OdpowiedzUsuń