piątek, 10 stycznia 2014

Zdążyć przed zimą

    Nie wiem jak traktować obecną pogodę. Czy to jeszcze końcówka zeszłorocznego sezonu rowerowego? Czy może już nowy? Nie ma co się jednak zbyt długo zastanawiać, tylko wsiadać na rower i jechać. Może niezbyt daleko, bo jednak zmierzch przychodzi dość szybko, a i by przenocować pod chmurką trochę za zimno. Chociaż jak pomyślę, że kiedyś nocowanie w namiocie na śniegu specjalnie mi nie przeszkadzało, to dochodzę do wniosku, że człowiek strasznie się rozleniwił.
    Wyznaczona trasa przejazdu miała trochę przekroczyć 25km. i tak rzeczywiście się stało. Pierwszy cel wyjazdu to cmentarz w Niewodnicy Kościelnej. Ładnie położony na wzgórzu. Otoczony kamiennym murem, który od strony drogi głównej jest dobrze utrzymany, zaś z pozostałych stron wciąż czeka na remont. Na teren cmentarza wchodzi się przez murowaną bramę, za która po prawej stronie jest lapidarium. Kilkanaście żelaznych krzyży i każdy inny. Takie lapidarium to także hołd dla dawnych, okolicznych kowali.



    Przeszedłem się trochę po cmentarzu. Ze współczesnymi grobami sąsiadują te z XIXw. I te ostatnie wyróżniają się zdecydowanie na plus. Nieważne czy małe, zaznaczone jedynie żelaznym krzyżem, czy rozbudowane, należące do bogatszych mieszkańców. Wszystkie one postawione są z wyczuciem smaku. Nad wszystkim góruje kaplica z 1872r. Niestety była zamknięta i nie dało się zajrzeć do środka.
    Jak ktoś zajrzy w tamte okolice warto zainteresować się tablicą obok bramy wejściowej. Jest tam plan cmentarza z zaznaczonymi najciekawszymi nagrobkami. Oczywiście warto znaleźć też te, które nie są opisane.



    Z cmentarza pojechałem w kierunku Ignatek. Dostałem informację, że moja skrzynka "Wejście smoka" jest w złym stanie. Skrzynką ktoś się zainteresował, ale pewnie po przejrzeniu zawartości i nieznalezieniu niczego wartościowego, wyrzucił jak śmiecia. Zaginął przez to jeden z geokretów, którego porwał pewnie wiatr. Logbook przypominał raczej mokrą ścierkę, a pozostałe fanty brudne. Zmieniłem pojemnik, dałem nowy logbook, wytarłem fanty i ukryłem ponownie.
    Tuż obok stoi drugi opuszczony budynek. Był chyba do tej pory ogrodzony, więc pewnie dlatego do niego nie zaglądałem. Tak mi się przynajmniej kojarzy.  Tym razem korzystając z braku barier postanowiłem go zwiedzić. Parter był przez jakiś czas używany. Dostępu bronią zamknięte drzwi, ale z boku już ich nie ma i można obejrzeć co zostało po jakiejś firmie. Niewiele tego zostało. Stare skrzynki narzędziowe, jakieś pismo z prośbą o wycenę naprawy, czy elementy do zniczy. Ale i prawdziwy skarb znalazłem. Całe pudełko świetlówek, wydaje się, że nie używane.



    Pozostało jeszcze wejść na wyższe piętra. Z pewnej odległości widziałem, że klatka schodowa ogrodzona jest siatką, pozostało wiec poszedłem poszukać innej drogi. Jedyną nadającą się drogą wydawał się dźwig do transportu materiałów budowlanych na wyższe piętra. Kto wie ile lat tam stoi i czy nie oderwie się od ściany? Pomyślałem, że lepiej będzie zobaczyć czy siatki odgradzającej klatkę nie da się jakoś przejść. Z bliska okazało się, że można ją normalnie otworzyć i w miarę bezpiecznie zwiedzić wyższe kondygnacje. Akurat wyżej nie ma nic ciekawego. Stosy pustaków do budowy ścianek działowych, czasem worek po cemencie. Za to na samej górze dobry widok na cały kompleks przemysłowy. I przy okazji jest dobre miejsce na kesza. Może ktoś tam założy skrzynkę?
    Przede mną ostatnie miejsce w jakie planowałem zajrzeć podczas przejażdżki. Chodzi o opuszczony magazyn w Lesie Solnickim. By się do niego dostać, najwygodniej jechać polną drogą od jednostki wojskowej, mając nieużywaną strzelnicę po prawej. Przy jej końcu skręcić w lewo i zaraz w prawo. Wiosną budynek będzie bardziej się maskował przez liście, ale teraz widać go z daleka. Uważać trzeba tylko na drut kolczasty, w który niestety się zaplątałem i zaliczyłem upadek. Dobrze, że przy małej prędkości, więc nic mi się nie stało, ale i tak drut owinął mi się wokół stopy niczym pętla kłusownicza i musiałem się trochę nagimnastykować, by się uwolnić. W końcu dotarłem do magazynu. W gruncie rzeczy niepozorny budynek, tak około 17x7 metrów. Wokół resztki dawnego ogrodzenia z drutu kolczastego i słupy oświetleniowe. Betonowe jeszcze stoją lub same się wywróciły, natomiast drewniane zostały ścięte. Przeszedłem się po ogrodzonym terenie i znalazłem jeszcze dwa budyneczki otoczone wysokim wałem ziemnym. Może służyły wartownikom?



    Wróciłem do głównego magazynu. Ciężko stwierdzić jakim celom służył. Nie zostały najmniejsze ślady, mogące naprowadzić na trop tego co tu trzymano. Budynek może wydawać się nudny, ale ciekawostką są napisy i "wydrapanki" na murze, pozostawione przez rezerwistów, którzy zapewne pełnili tu wartę. Zostało jeszcze ukryć kesza. Problem w tym, że nie było zakamarków nadających się na naturalną skrytkę. Do tego przyplątał się jakiś pan żul, który nabrał ogromnej ochoty na dywagacje, co tu też mogło być. W końcu udało mi się znaleźć w miarę ciemny kąt i tam położyłem kesza. Nie jestem zbyt zadowolony z miejsca, ale bez specjalnego maskowania nic tam się chyba lepszego nie znajdzie.



    Można już wracać do domu. I pozostaje się cieszyć, że akurat wstrzeliłem się z pogodą, bo dzień wcześniej lało cały czas, a dziś jak piszę te słowa, wiatr głowy zrywa. W gruncie rzeczy taką zimę to ja lubię.

1 komentarz:

  1. Zima rzeczywiście bardzo rowerowa się trafiła. Chyba jeszcze nigdy nie jeździłam tyle w styczniu, a w czasach prowadzenia statystyk na bikestatsach na pewno nie. Dobra pogoda na keszowanie, nie trzeba wyrywać skrzynek z brył lodu ;)

    OdpowiedzUsuń