sobota, 9 czerwca 2012

Wszystkie bunkry małe i duże

  Poniedziałkowy poranek. Szare, stalowe chmury ciągną po ołowianym niebie. W takim klimacie razem z MiszkaWu wyruszyliśmy z Białegostoku w kierunku Prosienicy, Podbieli i Dąbrowy, czyli części rejonu umocnionego linii Mołotowa. Udało się nam zakupić bilety na minutę przed odjazdem pociągu i dosłownie rzutem na taśmę załadowaliśmy się z rowerami. Jest 5:30 i ruszamy ku przygodzie. Dla mnie wyjazd to żaden problem. Mam wolne w pracy, więc jadę jak to wolny duch. Miszka oprócz pracy ma jeszcze rodzinę. Ale i od niej dostaje dyspensę na dwa dni. Wysiadamy w Małkini. Przepraszam mieszkańców, ale miasteczko jest brzydkie jak listopadowa noc. Mazowieckimi drogami jedziemy na północ. Po drodze przecinamy rzekę Brok, nad którą stoi piękny młyn. Ma nawet częściowo zachowane koła zębate od mechanizmu napędowego. Szkoda że nie mieliśmy nic na założenie kesza, bo obiekt na to zasługuje. Zresztą rzeka tez się tutaj wije malowniczo.



  Jeszcze tylko krótki postój w Jasienicy, przy miejscowej poczcie, bo jako przykładny obywatel zabrałem rachunek którego był to ostatni dzień na opłatę i prosto na bunkry. Już po pierwszym wiedzieliśmy że nie będzie to takie proste jak wygląda na mapie. Droga do niego biegła przez pastwisko otoczone elektrycznym pastuchem. Oczywiście nie obyło się bez sprawdzenia natężenia. Przypadkowo. Na szczęście nie było wysokie. No i przed wkroczeniem na teren krów sprawdziliśmy z bezpiecznej odległości czy jakaś krowa przypadkiem nie jest bykiem. I jest pierwszy bunkier. Mimo że nie z tych największych, ale i tak robi wrażenie. Wielki kawał betonu wtopiony we wzgórze i otaczającą go zieleń. I już wiedziałem że będzie ciekawie. I właśnie za obietnicę świetnej zabawy  bunkier z keszem OP1404 dostał ode mnie rekomendację.
  Bierzemy rowery i przez las idziemy do następnego bunkra. To ciąganie rowerów da nam się jeszcze nieźle we znaki, ale nie zostawimy ich przecież. Tym bardziej że jeździł na nich nasz cały dobytek. Do następnego kesza na szczęście nie było daleko. OP1403 tutaj z kolei przekonaliśmy że wcale nie będzie łatwo. Wejście na dach nie było jakieś szczególnie trudne, chociaż jeden pręt próbował mi to skutecznie utrudnić. Przez niego musiałem wykonać prawie szpagat. Tak że coś co wydaje się łatwe przez złe postawienie nogi nagle lekko się komplikuje. Z bunkra myślałem że zejdę taj jak z wszystkich kilkumetrowych budowli na jakie właziłem. Czyli zeskokiem. Chyba jednak wykop wokół bunkra sprawia że wydaje się wyższy i zdecydowałem się jednak na tradycyjne zejście. I przez las do następnego kesza. OP1484 poszedł naprawdę szybko. Za to z kolejnym OP2DDA mieliśmy trochę kłopotu. Jak to zwykle w przypadku skrzynek leśnych po pieńkiem. Pieńków wokół sporo. Tylko który to ten właściwy? W końcu udało się namierzyć prawidłowy i potwierdziła się zasada żeby sprawdzać wszystko dokładnie. Na keszu OP141C zrewidowałem swoje poglądy o płaskim Mazowszu. Rowerem nie dałem rady podjechać pod górkę. A sam kesz chociaż w miejscu oczywistym to przez ułożenie odłamków bunkra wcale nie taki łatwy do wyjęcia jak się z początku wydaje. Zaraz za tym bunkrem są słynne kapliczki. Pewnie gdyby stały gdzieś w galerii, stworzone przez artystę zachwycałyby swoim pomysłem. A tak zachwycają, ale i budzą lekki niepokój czy nie spotka się ich twórcy. Zresztą wyglądają na lekko zaniedbane w porównaniu z poprzednimi zdjęciami. Jakby ograbione z części elementów.



  Kolejny bunkier OP141F. Nawet znaleźliśmy gniazdo ptaszka o którym wspominały wcześniejsze wpisy. Młode może już wyleciały, a może zjadł je drapieżnik. Tak w ogóle to w bunkrach spodziewałem się trochę więcej śladów zwierząt. Szczególnie ptaków. A tutaj tylko jakieś dziwne owady i czasami mrówki bunkrowe. Czyli takie zwykłe leśne tylko sobie w całkowitej ciemności na dolnych poziomach żyją. I do kolejnych keszy. OP144D, OP144C i OP1411. W ostatnim złażę na dolny poziom. Drut kolczasty łapie mnie jak może. Oczywiście mu się nie daję. Zastanawiam się też komu przeszkadzały szczeble na dolne poziomy. Akurat tutaj część się zachowała i zejście to żaden problem, ale ile jest takich gdzie nawet marny pręt nawet ze ściany nie wystaje.Wracamy do rowerów i prze łąki, lasy, pola do następnych keszy. Po OP1421 nawet nie właziłem na dach. Jakoś tak wyszło że te dachowe częściej wynajdywał Miszka, a ja te na dolnych poziomach. Przy OP140F znów jestem pod wrażeniem ogromu niemieckich zbrodni wojennych. Tym bardziej że niedługo naocznie mogę się przekonać jak głębokie były rowy przeciwczołgowe. Po drodze jeszcze jeden cmentarz ofiar wojny. Tym razem jednak dojście do niego było trochę utrudnione z powodu gęstych krzaków broniących dostępu do niego. Jak głębokie były rowy przekonam się za chwilę, kiedy szliśmy dołem jednego z nich do kesza OP389F. A największe wrażenie zrobił na mnie i tak strażnik skrzynki. Oczywiście po wpisie do logu odkładam kesza z szacunkiem. Jeszcze spadnie na mnie jakaś klątwa. A może na pudełkach zamiast pisać że "to nie śmieć i jak nie wiesz co z tym zrobić zostaw tak jak jest" pisać "jeżeli zabierzesz ten pojemnik niech na ciebie i twa rodzinę spadnie klątwa i ogień piekielny"? Zastanawiałem się czy wrzucić tu zdjęcie, ale widzę że w galerii skrzynki już jest strażnik, więc bardziej nie zaspojleruję.



  I znów bunkry. OP148A i OP1406 poszły bez problemu. Za to z OP1811 był problem. Niby resztki pancernych drzwi znalezione bez problemu, ale kesza jakoś nie mogliśmy znaleźć. W końcu się udało. Jak na kilkunastu centymetrach kilka minut można szukać małego pojemnika? Widocznie można, skoro się szukało. A przed nami pierwsze naprawdę poważne wyzwanie. Kesz OP2DB5 ukryty na dolnym poziomie. Zejście należy do tych trudniejszych. Jak czytam wpisy można bez drabinki, ale po co się męczyć, skoro ta jeździ w sakwach. Tutaj wielkie dzięki dla Nickiela za użyczenie jej na wyprawę. Tutaj wbrew tradycji na dół postanowił zejść Miszka. Zabawy co niemiara, bo nigdy nie używaliśmy drabinki sznurowej, a ta strasznie buja się na boki. Na dole namierzył szybko skrzynkę wpis i na górę. Tylko trochę niepokoi mnie wielki kawał betonu wiszący na samych prętach. Kiedyś korozja zrobi swoje. A póki co kołysze się złowieszczo, nawet po lekkim trąceniu.



  Następny kesz OP2E34 naprawdę piękny. Pióropusz paprotek na jego dachu sprawia że nie jest to tylko wielki kawał betonu w lesie. Stąd wyjeżdżamy na drogę krajową, którą jedziemy kilkadziesiąt metrów do następnego kesza OP140D, który jest przy samej drodze. Podejmujemy kesza i siadamy na dachu by wpisać się do logu, a przy okazji trochę odpocząć. Nie przeszkadza nawet ciągły szum aut przelewających się szosą. A trochę z tyłu, już niewidoczny z drogi kolejny bunkier OP1423. Tutaj znów używamy drabinki, by ułatwić sobie zadanie. I to był ostatni raz kiedy się przydała. Generalnie nie jest niezbędna, ale bez niej musielibyśmy trochę pokombinować.
  Kolejny kesz też jest przy drodze. OP140C chowa się jednak za zagajnikiem i jadąc szosą nie widać go. Ale dzięki temu można podjąć go w spokoju. Po krótkiej naradzie ustalamy że zwiedzimy jeszcze kilka bunkrów i zjeżdżamy do pobliskiego baru - stacji paliw. Najpierw OP154E, kolejny który dzięki spojlakowi szybko przeszedł do historii. OP165D za dał się nam ze znaki. Opis taki jakby lekko nieprecyzyjny. Co prawda spojlak jest, ale chyba ze zmęczenia nie mogę znaleźć odpowiedniego miejsca skąd robiono foty. Gdzieś między drzewami, w ścianie. Drzew jak to w lesie, jest kilka, nie wiadomo co jest ścianą, a odstrzelonym betonem. W końcu w akcie desperacji telefon do przyjaciela i poszło. I do następnego OP154F. Dobrze jak do bunkra prowadzi miedza, ale są takie gdzie trzeba iść przez pole. Oczywiście staraliśmy się najkrótsza droga by nie niszczyć zasiewu. Jednak co miedza to miedza.



  Po keszu OP1485 zjechaliśmy w końcu do baru. Ubłoceni i w pyle bunkrów trochę zwracaliśmy uwagę. Można było trochę obmyć się w łazience i zjeść zasłużony obiad. Polecam zasmażane pierożki z mięsem. Ponoć robione na miejscu, a i mięsa nie żałują. Kiedy odpoczywaliśmy próbowało trochę padać. Na szczęście tylko trochę kropel. Z baru widać było nasz kolejny cel, czyli bunkier OP1424. Niby w środku pola, ale dojazd nawet całkiem dobry. Przez pole kukurydzy, która jest sadzona w takiej odległości od siebie że jedzie się rowerem przez pole nie niszcząc żadnej roślinki..
  OP148C czyli kolejny bezproblemowy kesz. OP1426 też nie, ale za to położenie wspaniałe. Na skraju żwirowni, która schodzi naprawdę głęboko. Zostały jeszcze trzy. OP1425, OP1412 i OP140E. Poszło niespodziewanie sprawnie. Nawet zejście na drugi poziom. To pewnie te wcześniejsze pierożki dają krzepę. I tak skończyliśmy keszowanie w rejonie Prosienicy. Popołudnie jeszcze nie takie późne, więc ruszamy na Podbiele. bez konkretnego planu. Robimy ile się da, tak by biwak rozbić jeszcze za dnia. Na pierwszy ogień idzie bunkier OP1666. Dojazd wypróbowaną już drogą przez kukurydzę. Przed nami OP2D84. Jedyny bunkier gdzie trzeba zejść aż na trzeci poziom. Decyduję się skorzystać ze stolika który tam leży. Z zejściem nie było większych problemów. Gorzej z powrotem. Kiedy próbowałem wyleźć na górę wymknął mi się spod nóg i sobie zawisłem. Nogi dyndają, a nie zeskoczę z powrotem bo się jeszcze o coś zaczepię i będzie jeszcze gorzej. O nie. Tak to nie będzie. Żeby jakiś stoliczek próbował mnie wciągnąć z powrotem? Kilka słów na k... jako doping i się  wyciągnąłem "siłom i godnościom osobistom".
  OP165F znalezione bez problemu. W czasie gdy zajmowałem się keszem, Miszka ustalał do której otwarty jest sklep w Podbielu. Na nasze szczęście aż do 21. Uskrzydleni tą wiadomością pojechaliśmy prosto do niego. Rozsiedliśmy się przed nim i jakoś już nam się odechciało keszowania. Na dzisiaj postanowiliśmy odpuścić. Może nie do końca, bo po drodze zaliczyliśmy jeszcze OP165E i OP1550, a pod tym drugim rozbiliśmy obóz. Rozpaliliśmy ognisko, przy którym udało się wysuszyć przemoczone przez rosę skarpetki i spodnie. Do tego pieczenie kiełbasy, granatki łomżyńskie i długie Polaków rozmowy. Jak poszedłem spać, gdzieś po 23, zasnąłem chyba w ciągu minuty.



  Obudziłem się o piątej. A raczej obudziły mnie ptaki. Co prawda budzik miałem nastawiony na szóstą, ale już nie dałem rady zasnąć przez ten ptasi koncert. I tylko leżałem nasłuchując. Ile jednak można tak leżeć. Śniadanie i szybkie zwinięcie obozu. Dalej w drogę. Na pierwszy ogień dnia drugiego poszedł OP1551. Zaraz potem OP1660. Trzeci na liście był punkt dowodzenia czyli OP2D85. Opuszczony dom z taką masą śmieci jakiej jeszcze nie widziałem. Nawet oryginalna skrzynka do eksportu chińskiej herbaty. Do teraz jeszcze nie wiem czy ten punkt dowodzenia to żart założyciela, czy rzeczywiście jest tam coś zamaskowane. Będę miał czas to doczytam więcej o tym rejonie. A tym czasem jest już kolejny schron OP2DDE. Jego główną atrakcją jest zachowany metalowy element strzelnicy. Złomiarze w większości zrobili swoje. A to nie jedyne niebezpieczeństwo. Pod OP1661 ludzie podbierają żwir. Tylko czekać aż się zawali. Może ten obok OP1552 chociaż ocaleje.
  W pobliskim lasku ukryły się następne bunkry. Na górce naprawdę wysokiej. OP1662 fajnie zamyka podejście. Natomiast OP1553 to mała zagadka. Co to jest "ucho". Ja już wiem, ale trzeba było się trochę zastanowić. No i naprawdę fajny widok z niego na pola. Przy OP1554 pierwszy raz natknęliśmy się na metodę na patyczek. Nie bardzo wiedziałem o co chodzi, ale na miejscu okazało się że jest bardzo przyjazny keszerom. Za to następny bunkier nie bardzo. Chyba można powiedzieć że jest w pierwszej trójce najbardziej zasyfionych bunkrów. Łatwy dojazd robi swoje. Wynagrodził nam za to schron OP1668. Schowany wśród zieleni z nietypowym dachem, a raczej jego brakiem. Z tym że kesz błaga o pomoc. W połowie napełniony wodą przez pęknięte pudełko. Tutaj po raz drugi pożałowałem że nie mieliśmy nic, co mogłoby poratować skrzynkę. Po wyjściu z dżungli krzewów szybko podjęta następna skrzynka czyli OP199A. I znów piaskowymi drogami po których jazda rowerem to mordęga po kolejnego kesza. OP1667 to istne eldorado jeżeli chodzi o szkło. Butelki, słoiki. Chyba całe zużyte szkło z okolicy. Za to OP1556 w miarę czysty. Tylko dojście słabe. Początkowo brzozowym zagajnikiem. Później jednak trzeba przez zboże. A to w tym miejscu było wyjątkowo wysokie.
  Na koniec keszowania w PO Podbiele została nam skrzynka OP1971. Szybko znaleziona. Nie ma jeszcze dwunastej. Zastanawiamy się co zrobić z PO Dąbrowa. Zmęczenie dnia poprzedniego daje o sobie znać. Postanawiamy że jedziemy i zrobimy tyle keszy ile się da. Najpierw jednak mały piknik na dachu bunkra. Po posiłku żegnamy rejon Podbieli i niespiesznie jedziemy w stronę rejonu Dąbrowy.



  Przejeżdżając przez wsie jestem zdumiony ilością psów jakie się tu trzyma. W niektórych gospodarstwach po kilka. Robią niesamowity harmider. W końcu docieramy do pierwszego punktu. OP50B3 to praktyczne drive-in. Za to pojemnik to cud, miód. Coś jak długopis Wałęsy, którym podpisywał Porozumienia Gdańskie, tylko że wytoczony na tokarce. Po wpisaniu się jedziemy dalej polną drogą. Po kesze OP50A2 i OP50B2 mała przebieżka miedzą. Podobnie jak z OP50A9 i OP509B. Z tym że do ostatniego trzeba jeszcze rów przeskoczyć. A pod kesza prowadzi nawet ścieżka. Z tym że musiałem oczywiście utrudnić sobie zadanie chodząc liniami prostymi i najpierw wejść na bunkier, by potem z niego zejść. Następny kesz był jedyny w tym rejonie do którego trzeba schodzić na drugi poziom. Tutaj małe utrudnienie bo ma być w tym nie zalanym. Ale tych jest więcej niż jeden. Obstawiłem ten bardziej suchy i się nie pomyliłem. W środku wyjątkowo ciasno, a i wydaje mi się że jak rok będzie wyjątkowo mokry to pomieszczenie podchodzi wodą. Następny kesz OP50AE łatwy i przyjemny. Tylko nie ma innego dojścia jak przez zboże. Z kolei do OP5095 droga prowadzi przez coś jakby rzepak. Przedarcie się przez to niezły trening. Tutaj pomyliły mi się opisy i kumpel nawet dach zwiedził. Po sprostowaniu pomyłki okazało sie że ukryty jest w prostym miejscu. OP50A1 i że znałem ten rodzaj maskowania poszedłem jak po swoje. Niestety klej słabo trzyma i zamysł autora nie do końca się sprawdził. W OP50AF najbardziej zaciekawił mnie poziom wody. Sięga prawie do pierwszego poziomu. Ciekawe jak głęboki jest drugi. Niesamowite wrażenie. A przed nami ostatnia skrzynka przed finałem. Dojazd do OP5099 jest możliwy tylko przez obsiane pola. Na nasze szczęście trafiliśmy na ślad ciągnika, który pewnie robił opryski. I po śladzie prawie pod bunkier. I tutaj pojawił się problem z wejściem. Nie jest to takie proste. Wejść po drzewku nie bardzo bo gałęzie jeszcze cienkie i grożą złamaniem. A wokół nie ma zbyt wielu miejsc, w których można bezpiecznie się chwycić. W końcu jakoś się udaje. Niestety miejsce ukrycia sprawia że worek kesza jest zalany. Całe szczęście że pojemnik jest z tych najbardziej szczelnych.



  Zostało tylko podliczyć korsy finałowego kesza. Okazało się jedna że w jednym przypadku pomyliłem się. Już w domu widziałem gdzie popełniłem błąd. A wtedy jeszcze kordy wyprowadziły nas jakieś 900 metrów od właściwego miejsca. Jedyne wyjście z tej sytuacji to telefon do przyjaciela. Bo na ponowne bieganie po wszystkich bunkrach nie było czasu, ani siły. I kiedy dotarliśmy na właściwe miejsce kesza OP5094 po krótkich poszukiwaniach odnaleźliśmy prawdziwy skarb. Tak wypasionej skrzynki jeszcze nie widziałem. Zazwyczaj nie zwracam uwagi na zawartość, ale tutaj byłem pod ogromnym wrażeniem. Aż żal że nie miałem nic na podmianę.
  W okolicy zostały jeszcze trzy nowe skrzyneczki, ale wyczerpani odpuściliśmy sobie. Tym bardziej że rowerem trzeba jeszcze było dojechać do Czyżewa, skąd pociągiem wróciliśmy do Białegostoku. Kilometrowo nie wyszło zbyt wiele, bo na dwa dni trochę ponad 100km. Jednak byliśmy nieźle zmęczeni ciąganiem rowerów po lesie. Włażeniem na bunkry i złażeniem w podziemia.Ale było warto. Jak do tej pory to moja najlepsza wyprawa keszerska.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz