czwartek, 12 lipca 2012

Trzy dni Psikiszka

  Niezbyt często zdarza mi się żebym miał cały weekend wolny. Od piątku do niedzieli. A w ostatni piątek zaczęła się taka kumulacja. Niestety prawie cały piątek i tak musiałem spędzić w Białymstoku. Dlaczego to nieistotne. Ważne że udało mi się wyjechać dopiero około 18:30. Wybitnym kolarzem nie jestem, więc i dojechać daleko już nie było gdzie. Niespiesznie pojechałem w stronę Królowego Stojła, by tam przenocować i na drugi dzień wyruszyć nad Siemianówkę i do Narewki.. Chwila zastanowienia którędy jechać. Drogą krajową czy traktem napoleońskim? Decyduję się na trakt. Droga przez las na pewno jest ładniejsza i spokojniejsza. Jedzie się świetnie. O tej porze upał, który daje się ostatnio we znaki już zelżał. Las szumi, ptaszki ćwierkają, a po drodze spotykam tylko jednego rowerzystę.



  Zaraz za Królowym Mostem czeka mnie ostry podjazd. Góra św. Anny o wysokości ponad 200 metrów. Może niewiele, ale sypki piasek sprawia że muszę wprowadzać rower. W przyrodzie jednak nic nie ginie. Długi zjazd daje odpocząć. Wyjeżdżam obok wsi Załuki, która jest jednym z wyjątków wyludniających się wsi puszczańskich. Nie najlepszym asfaltem toczę się do celu. Mijam wieś Waliły, gdzie w byłej szkole mieszka słynny malarz, Leon Tarasewicz. Jak mawia część miejscowych "kiedyś ładnie malował, ale coś mu się porobiło". Za to w Słuczance zrobiłem niezłe wrażenie. Mieszkańcy, pradawnym zwyczajem wysiadując na ławeczkach przy drodze, przerywali rozmowy i przyglądali mi się z uwagą. I w końcu dotarłem do Stojła. Słońce już prawie zaszło. Kolacja, piwko i dotleniony czystym powietrzem zasypiam jak młody bóg.



  Udało mi się wstać już o szóstej rano. Śniadanie i w drogę. Nawet nieźle się jechało, bo słońce jeszcze nie zdążyło wszystkiego nagrzać do temperatury piekarnika. Tym razem na początek wybrałem szosę. Do granicy z Białorusią było coraz bliżej. Czas było skręcać ku południu. Można podjechać pod same przejście graniczne i tam dopiero jechać wzdłuż granicy, ale tym razem miałem trochę inne plany. W Wierobiach minąłem pomnik św. Huberta z jeleniem. Jak na wielokulturowe pogranicze przystało, zwierz w rogach miał obok krzyża katolickiego, prawosławny. Niestety w Wierobiach skończył się asfalt. Dalej trzeba było jechać wyboistą szutrówką.
  W Zubkach przeciąłem linie kolejową. Z roku na ro coraz gorzej wygląda. Między szynami rosną drzewka. Dobrze że chociaż jeszcze torów nie rozkradli. Zaraz potem zostawiłem wieś Zubry trochę z boku i droga chociaż nadal gruntowa, to przynajmniej mniej wyboista się zrobiła. I tak sobie jechałem okolicą sielską, anielską.



  Dojechałem do wsi Kituryki. Mała, zapomniana wieś w Puszczy Knyszyńskiej. Chyba jedno gospodarstwo w którym coś się produkuje. Kila chat emerytów i trochę ruin po opuszczonych gospodarstwach. Piękne, ale i trochę smutne miejsce. Założyłem skrzyneczkę z serii o mjr. Zygmuncie Szendzielarzu ps. "Łupaszko". Czas ruszać dalej. Całkiem niedaleko było do Jałówki. Przed wojną było to duże miasteczko. Po wojnie znalazło się nad samą granicą i straciło na znaczeniu. Warto je jednak odwiedzić. Dla nietypowej architektury kościoła i cerkwi, ale głównie dla ruin kościoła św. Antoniego. Stoi na wzniesieniu przy końcu wsi w stronę granicy. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie postawiono przed nim czegoś w rodzaju ołtarza polowego, który psuje ogólną perspektywę. A i przy ruinach kościoła jest kesz teda "Jałówka" OP043C.



  Zajechałem jeszcze na cmentarz, gdzie powinien być grób rodziny Bohatyrowiczów. I znów internet nie jest zbyt precyzyjny. Czy jest tam grób rodzinny, czy jednej osoby z tym nazwiskiem, który znalazłem? I czy to ktoś z rodziny opisywanej przez Orzeszkową w "Nad Niemnem", czy tylko zbieżność nazwisk? I tak się zastanawiając pojechałem w kierunku Cisówki. Przejeżdżając przez Nowosady spotkałem pogranicznika na motorze. Myślałem że trochę więcej ich tam się kręci. Ale będąc w strefie przygranicznej, natrafiłem tylko na tego jednego. Widocznie dobrze się maskują po krzakach. Przynajmniej nie przeszkadzali mi w szukaniu kesza filipsa "Na końcu świata..." OP0022. Ciekawie ukryty. I po raz pierwszy widziałem szklany pojemnik, który się sprawdza. Przyjedźcie, zobaczycie. Tylko dróżek nie pomylcie bo u "baćki" wylądujecie. Fajna jest historia powstania stacji. Muszę przyznać że jej nie znałem.
  Stamtąd mogłem jechać nasypem dzielącym Siemianówkę na dwie części. Nie jest to jednak do końca legalne.  Na południe zalewu dostałem się więc objeżdżając go dookoła. Daje to kilka kilometrów, ale teren nie jest jakoś szczególnie ciężki. Tym bardziej że cały czas jechałem asfaltem. Przed dotarciem nad zalew, zaliczyłem jeszcze kesza Bombadila "Miejsce uświęcone krwią" OP3B6F. Kolejne miejsce pamięci, jakich wiele w całej Polsce, a które byłyby prawie zapomniane gdyby nie geocaching. Kesza znalazłem bardzo szybko, ale dałem sobie czas na delektowanie się nim. Po prostu był taki upał, że opony kleiły się do asfaltu, a mi nie chciało się opuszczać miłego cienia lasu, który jeszcze na dodatek pachniał żywicą. Ale w końcu czas było ruszyć się dalej. Do kesza znów Bombadila "Stary Dwór" OP3B62. Tu czekała mnie jednak niemiła niespodzianka. Drogę przegrodził mi płot siedziby WOPR i przejście było brzegiem. Z tym że musiałbym się jeszcze bardziej cofnąć bo po drodze był jeszcze teren jakiegoś klubu jachtowego. Zmęczony upałem darowałem sobie drałowanie ogólnodostępnym pasem brzegu z rowerem. Jest po co wracać, bo Siemianówka jest piękna.





  Wymoczyłem się trochę w ciepłej wodzie i pojechałem dalej ku wschodnim krańcom zalewu. Tam gdzie jest nasyp kolejowy dzielący Siemianówkę na dwie części. Chwilę przystanąłem w Tarnopolu, by coś zjeść i uzupełnić wodę, która schodziła bardzo szybko. Gdzieś na południu zaczęły się zbierać ciemne chmury burzowe. Jak się potem okazało, na szczęście poszły sobie w inną stronę. A wracając do nasypu, nigdy tam wcześniej nie byłem. Wjechałem od strony dość dużej stacji i drogą gruntową miedzy torami dojechałem do mostu. Jest przy nim kesz tomacza "Dwa jeziora - Siemianówka" OP37B5. Wyciągam kesza, a tam pod nim mały lokator. Jaszczurka, która bacznie mi sie przygląda. Póki przy niej jestem, tylko szybko rusza głową. Jak odszedłem i wróciłem po wpisie i drobnym serwisie już jej nie było.




  Czas już opuścić Siemianówkę. Zaraz za tablicą z końcem miejscowości stoi coś w rodzaju znaku ostrzegawczego z sylwetka żubra i podpisem "UWAGA KRAINA ŻUBRA". Niestety nie spotkałem żadnego. Czy już wspominałem o upale? Pewnie każde zwierzę siedziało sobie w cieniu głębokiego lasu i gwizdało na turystów.
  Dość szybko dojechałem do Narewki. Pierwsze kroki skierowałem do restauracji, która jest nad samą rzeką Narewką. Za 14zł można zjeść całkiem smaczny, dwudaniowy obiad. Akurat trafiłem na transmisję meczu Radwańskiej, ale że tenisem się nie interesuję, popatrzyłem jednym okiem, zjadłem i wyjechałem pokręcić się trochę po Narewce. A to do sklepu zajechałem uzupełnić zapasy, a to na most kolejowy. Podjechałem do kesza teda "Narewka kirkut" OP11D9. Niestety nie dałem rady dłużej pochodzić po terenie kirkutu, bo gzy strasznie gryzły i niewiele pomagał spray na komary.
  Czas już było zjeżdżać na nocleg w Świnorojach. Po drodze znalazłem jeszcze kesza Bombadila "11żołnierzy rosyjskich" OP3B3E. Łatwo nie było. Niby jest nawet drogowskaz, ale grób ciężko jest odnaleźć wśród drzew. Musiałem pomóc sobie GPS-em. Stąd już dosłownie kilka metrów do miejsca biwakowego, gdzie zaczyna się ścieżka edukacyjna "Pod Dębami". Na starszych zdjęciach widać że było oznaczone symbolem namiotu. Teraz nic takiego nie ma, ale decyduję się rozbić. Tym bardziej że teren jest ogrodzony, jest wiata z miejscami do siedzenia, pięknie obudowane palenisko. Jak nic miejsce dla turystów. Rozstawiam namiot i zjadam kiełbasę na kolację. Szkoda że zapomniałem zapałek i muszę ją jeść na surowo. Niby do Narewki blisko, ale nie chce mi się jechać. Zakładam za to niedaleko kesza z serii o mjr. Szendzielarzu, a dokładnie o pobycie części jego ludzi w lasach tutejszego leśnictwa. Początkowo chciałem schować kesza gdzieś w głębi lasu, ale pomyślałem że w Puszczy Białowieskiej jest tyle pięknych szlaków, że keszerzy nie muszą deptać puszczy dla jednej skrzynki. I posadziłem ją przy drodze.
  Wróciłem do obozowiska i tuż przed snem podjąłem jeszcze kesza teda "Pod dębami" OP03B8. W opisie było coś o mostku, więc szukałem rzeczki, rowu. Aż w końcu pojąłem nowe znaczenie słowa mostek. Szybki wpis, trochę lepsze zamaskowanie i można udać się na zasłużony odpoczynek. Zasypiam przy dźwiękach białoruskiego disco polo dochodzących z pobliskiego gospodarstwa. Niestety w środku nocy zbudziło mnie jakieś tupanie i mlaskanie. Patrzę na zegarek. Druga w nocy. Jak to jakiś lis czy borsuk to wyjdę i przegnam, ale jak dzik to raczej ja będę przegoniony. A niech sobie łazi. Do namiotu czy roweru raczej się nie zabierze. Przewracam się na drugi bok  i dalej w kimono.
   Budzę się o siódmej. na śniadanie niedokończona wczorajsza kiełbasa. Gorzej że nie ma gdzie się umyć. Zwijam tobołki i jadę do Narewki. O tej porze nad tutejszą rzeką jest pusto. O dziwo woda w rzece jest bardzo ciepła. Tego mi było trzeba. Z nowymi siłami mogę wracać do Białegostoku.




   Zaraz za ostatnimi budynkami Narewki, na rozjeździe dróg lokuję kolejnego kesza o mjr. Szendzielarzu. Jego akcja na Narewkę jest jedną z bardziej spektakularnych. Może to tą drogą wchodził do miasteczka?
  Przecinam tory i zaraz za wsią Zabłotczyzna kończy się asfalt, ale zaczyna świetna szutrówka. Prowadzi przez gęsty, ocieniony las. Z prawej mam małe bagienko, skąd powiewa chłodny wietrzyk. Szkoda że ten odcinek był taki krótki. Przed Podlewkowiem odbijam na chwilę z trasy na kilkaset metrów do kesza Bombadila "Nieznany żołnierz rosyjski" OP3B3A. Nieczęsto spotyka się pojedyncze groby żołnierskie, a przynajmniej te czytelnie oznaczone. Podumałem chwilę skąd mógł się wywodzić, kim byli jego rodzice, czy miał dzieci? Gdzieś w głębokich archiwach to jedno z tysiący nazwisk z dopiskiem zaginiony. Nie ma co się jednak rozczulać, tym bardziej że do domu jeszcze daleko. Jadę więc przez Lewkowo, wieś o dźwięcznej nazwie Eliaszuki i przecinam Narew w okolicach Suszczy. Na tym odcinku rzeka nie zachęca do kąpieli. Pewnie gdzieś w górnym odcinku spadł deszcz i teraz woda miała kolor brązowy. Za to Suszcza to pięknie położona wieś. Częściowo na niewielkiej skarpie, łagodnie opadającej ku rzece.



    Jechało się coraz gorzej. Odsłonięty teren, a słońce coraz wyżej. W końcu dojechałem do Nowej Woli. Duża wieś z ładną, drewnianą cerkwią. Ale dla mnie w tym momencie ważniejsze było, że sklep był otwarty. W jego cieniu zrobiłem sobie mały piknik. Tego mi było trzeba. Po odpoczynku jadę w kierunku Hieronimowa. Niesamowita wieś. Częściowo to ruiny PGR-u, który nie powstał. Częściowo to duży majątek ziemiański. Zdezelowana stacja paliw sąsiaduje z ruinami pałacyku w otoczeniu parku angielskiego. A bloki z wielkiej płyty z dworkiem szlacheckim. Jest i kesz 3po3 "Kołchoz, który nie powstał" OP081C. Ukryty wśród polnych kamieni. Nie szukałem zbyt dokładnie. Słonce nagrzało kamienie, tak że nie było można koło nich zbyt długo wytrzymać. Tym razem porażka. Wybiorę się tam znów, gdy będzie zdecydowanie chłodniej, a i chaszcze poznikają.




  Od Hieronimowa dosłownie rzut beretem jest do Topolan. Małej wsi, znanej głównie z tego że nie może tu powstać lotnisko. Bo "baćko" będzie nasze samoloty zestrzeliwał. Widocznie paru polityków gdzie indziej ziemię zakupiło i plotą takie bzdury. A we wsi znajduję kesza teda "Topolany" OP11D8. Trochę się myli ted w  swym opisie, że poza lotniskiem którego nie ma i stawem nie ma tu nic ciekawego. Przy zachodnim krańcu wsi jest niewielka, drewniana, zabytkowa cerkiew. Może to nie jest jakieś cudo architektury sakralnej, ale takie niewielkie świątynie maja swój niepowtarzalny urok.



   Od Topolan do białegostoku wiedzie juz dobrze znana droga przez Folwarki I Rafałówkę. tutaj widzę jak duże mam szczęście. Ciemne chmury które widziałem poprzedniego dnia, tutaj dały się nieźle we znaki. Połamane drzewa, pozrywane linie. I w końcu jest Białystok. Jest godzina dopiero szesnasta, a ja czuję się jakbym jechał cały dzień bez przerwy. Dzięki ci dobry Boże za zimny prysznic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz