wtorek, 3 lipca 2012

W puszczy i w puszczy

  W sobotę mieliśmy się wybrać z Miszką i jego żoną i córką we wschodnie rejony Puszczy Knyszyńskiej. Wycieczka na dwa dni i połączenie przyjemnego z pożytecznym. Niech córka od małego poznaje geocaching. Może jak podrośnie zacznie swoje skrzynki zakładać? Niestety obowiązki dopadły kumpla w sobotę rano i wyjechać mogliśmy dopiero po południu. I niestety żona zadecydowała że z córka zostają w domu. Pojechaliśmy więc tylko we dwóch. Ja bez żadnego przygotowania, bo w tym rejonie brakuje mi tylko dwóch skrzynek, a stronę opisowa wziął na siebie kumpel. Chyba przez  ten późny wyjazd okazało się że nie zrealizuje nawet połowy swoich planów, ale i tak wyjazd trzeba uznać za udany.
  Z Białegostoku wyjechaliśmy dróżką rowerową wzdłuż ul. 27 Lipca (jakby ktoś nie wiedział to data "wyzwolenia" Białegostoku przez Armię czerwoną), potem jeszcze kawałek asfaltu i wjechaliśmy na trakt napoleoński. Według legendy wracał tędy Napoleon z Moskwy. Co prawda cesarza tu nie było, ale część jego wojsk szła tą drogą. Jest to też niezła alternatywa dla tych którzy nie chcą jechać równoległą drogą krajową. Wzdłuż traktu sporo jest "świętych drzew" na których wiszą kapliczki czy krzyże. Przy samym trakcie ted ukrył kesza "Trakt napoleoński" OP0BEC.  Las wbrew pozorom szybko się zmienia i nawet ja miałem kłopoty ze zlokalizowaniem miejsca ukrycia, chociaż kiedyś już go znalazłem razem z Bombadilem.



  Przy jednej z kapliczek ted schował kesza "Leśna kapliczka" OP0BEB. Są one echem wierzeń i kultury "leśnych ludzi". W końcu udało mi się znaleźć o nich artykuł. Naprawdę warto poczytać.
O mieszkańcach Puszczy Knyszyńskiej
  Stąd już niedaleko Królowego Mostu. Wsi która zasłynęła głównie z serii filmów "U Pana Boga w..." Królowy Most gra tam Supraśl, Sokółka czy Tykocin. Tak naprawdę to mała wieś, teraz głównie letniskowa. Z piękną cerkwią św. Anny i niedużą kaplicą katolicką z 1840r. pod tym samym wezwaniem. I oczywiście z keszem teda "Królowy Most" OP043A. Niestety nie spotkaliśmy ani księdza na rowerze, ani nikt nam prędkości nie zmierzył. A co najgorsze sklep już był zamknięty.


 
    Pojechaliśmy dalej drogą krajową. Na wysokości wsi Pieszczaniki odbiliśmy w prawo do miejsca, gdzie kiedyś była wieś Popówka. Jej mieszkańcy zostali wymordowani przez hitlerowców. Niezwykłe miejsce. Śladem wsi są chociażby akacje, które w puszczy same z siebie nie rosną. Jest i pomnik. Byłem tam kiedyś późnym wieczorem i z daleka jego biel robi niepokojące wrażenie. Oczywiście jest i kesz 3po3 "Dwa pomniki" OP14AB.



  Wróciliśmy do drogi głównej i przed nami ostry podjazd. Poszło jednak nadspodziewanie lekko. Pewnie przez pogodę, która przez bardzo późne popołudnie zrobiła się optymalna. Zahaczyliśmy jeszcze o kesza 3po3 "Droga 65" OP03F8. Schowany jest kawałek od tej drogi przy dojeździe do bazy paliwowej. Baza jest wciąż czynna, ale chyba nie pełni już tak ważnej roli jak za komuny. A sam kesz ostro zagrożony. Trwa wycinka. Może jednak się uchowa, bo zostawili pas drzew przy samej drodze. A już stamtąd dosłownie rzut beretem do Stacji Waliły. Tutaj kończą swój bieg pociągi towarowe, które z dwa razy w tygodniu przyjeżdżają po drewno. Kiedyś ta stacja tętniła życiem, dzis pozostało jedynie wspomnienie. Przy opuszczonej budce dróżnika jest mój kesz "Stacja Waliły" OP3C4F. Cieszę się że spokojnie czeka na kolejnych poszukiwaczy.



  Stacja waliły ma zt bardzo duży plus w postaci sklepu. Kiedyś był całodobowy. Jak jest teraz nie wiem, ale otwarty jest bardzo długo. Zaopatrzyliśmy się w piwko i pojechaliśmy do Królowego Stojła, gdzie mam ranczo po dziadkach. Po kolacji i jednym, małym złotym pojechaliśmy na mogiłę powstańców styczniowych, gdzie jest moja skrzyneczka "Bitwa pod Waliłami" OP41A3. Słońce już zachodziło, ale wschodził księżyc, prawie w pełni, tak że było dość jasno. Zresztą mamy teraz najjaśniejsze noce. Sama skrzyneczka może rzeczywiście położona jest spory kawałek od mogiły, ale czy zawsze musi być łatwo? Czym bliżej skrzynki tym bardziej nasilał się zapaszek dzików, którego nie da się pomylić z żadnym innym. O spotkanie zwierza tam nie trudno, bo kilkaset metrów dalej jest ostoja zwierzyny z całkowitym zakazem wstępu, a i pora była w której żerują. Niestety oprócz zapaszku, nie spotkaliśmy dzików, które zresztą sobie poszły bo z czasem smród się rozwiał.
  Robiło się coraz ciemniej, ale chcieliśmy się jeszcze przejechać na Wyżary. Co prawda dawno nie jechałem z mogiły w tamtym kierunku, ale co szkodziło spróbować. I tu spotkała nas największa niespodzianka. W końcu udało mi się zobaczyć wolne stado żubrów z Puszczy Knyszyńskiej. Co prawda tylko matkę z młodym, ale wrażenie niesamowite. Kiedy we dwoje przebiegały przez drogę, w odległości 50 - 100 metrów, ziemia dudniła, a już w lesie słychać było tylko trzask łamanych gałęzi. Zatrzymały się jakieś sto metrów w głębi lasu i patrzyły na nas. A potem majestatycznie oddalały się po parę kroków, cały czas nas obserwując. Teraz do szczęścia brakuje mi tylko spotkać rysia, ale z tym będzie większy kłopot ( o ile kiedykolwiek?). A na Wyżary nie dojechaliśmy, bo przegapiłem dróżkę i odłożyliśmy to sobie na dzień następny. Mieliśmy wstać o szóstej, by ruszać już o siódmej, ale jak się siedzi przy ognisku do trzeciej, szanse na to są niewielkie.
  Udało się w końcu jakoś wygramolić i w końcu wyjechać. Na początek odłożone z dnia poprzedniego Wyżary. Jest to spory staw w środku lasu. Bardzo malowniczo położony. A że pogoda była wyśmienita, było tam sporo osób. Głównie wędkarzy. Niestety połów jest tu dozwolony tylko dla pracowników Nadleśnictwa Waliły. I mimo że ludzi sporo to i tak spotkaliśmy tam sarny. Przy kanale doprowadzającym wodę jest mój kesz "Wyżary" OP419F. Jak ktoś ma trochę samozaparcia może wejść trochę dalej do królestwa bobra. Przydadzą się jednak kalosze, a o tej porze roku coś na komary.



  Robiło się coraz bardziej gorąco. Lodowata woda ze studni, którą zabraliśmy ze sobą, dość szybko robiła się ciepła. Wypróbowałem teorię zgodnie z która im szybciej się jedzie, tym bardziej chłodzi nas wiatr. W praktyce dział to przy zjeździe z górki, bo pod górkę coś nie bardzo. I tak sobie jechaliśmy koło Słuczanki, gdy wyprzedza nas motocyklista. Zatrzymuje się trochę dalej, ściąga kask i okazuje się że to kolega jeszcze ze studiów. Pogadaliśmy trochę. Akurat jechał tędy do Augustowa. Nie ten kierunek? A kto mówi że trzeba jechać prosto do celu. Patrząc na motocykl, zastanawiałem się nad zmianą środka transportu. Wjedziesz prawie wszędzie tam gdzie rowerem, a na zdjęciach wygląda jednak o wiele lepiej.Jak to się mówi pogadaliśmy, pośmieliśmy się i każdy w swoją drogę.



  Jadąc w kierunku Piłatowszczyzny stanęliśmy na krótko nad Supraślą. Głównie w celu by Miszka poszukał mojego kesza "Carski słup graniczny" OP5282. Poszło mu naprawdę szybko. Niestety zagadka słupka wciąż pozostaje dla mnie nierozwiązana. Daleko nie ujechaliśmy, bo zaraz zatrzymał nas następny kesz 3po3 "Leśny staw" OP13DD. Stawy są położone bardzo pięknie. Niby wciąż służą hodowli ryb, a jednak są trochę zdziczałe. Soczysta zieleń wokół dodawała jeszcze uroku. I co najdziwniejsze, nie było tam żadnych komarów.




Za stawami znów przez las. I tu dopadły nas poziomki. Jak czytam inne blogi, czy nawet wpisy w logach potrafią one skutecznie zatrzymać każdego keszera. Nie inaczej było z nami. Nagle owinął nas zapach poziomek. Rowery stop i uczta. Akurat trafiliśmy na najlepszy czas. Wielkie, słodkie bomby. I jeszcze ta i jeszcze tamta. Nie sposób się oderwać. Dobrze że poziomki nie rosną jakimiś wielkimi połaciami, bo chyba nigdzie byśmy nie ruszyli. A tak udało się w końcu dojechać do Straszewa po kesz mego autorstwa "Stacja Straszewo" OP3C51. Miejsce rzeczywiście piękne, ale w tym upale brak jakiegokolwiek cienia dawał się we znaki. Ze Straszewa całkiem blisko było do Gródka, gdzie zajechaliśmy. W sezonie turystycznym miasteczko zaczyna żyć. A jeszcze kilkanaście lat temu, kiedy jeszcze dziadkowie żyli, gdy przyjeżdżało się do Gródka do kościoła, miasteczko nawet w słoneczną niedzielę zdawało się opustoszałe. Nie umiem obiektywnie o nim nic powiedzieć, bo mam do niego sentyment, ale chyba każdy się zgodzi że cerkiew robi ogromne wrażenie.


  Po obiedzie w miejscowym barze, czas ruszać dalej. Prosto do Białegostoku, bo w upale jakoś nie chciało nam się szukać skrzynek. Postanowiliśmy że pojedziemy przez Dzierniakowo, przetniemy tory i wyjedziemy na szosę i prosto jak strzała na zachód. Plan prosty, gorzej z wykonaniem. W Dzierniakowie skręciliśmy nie w tą drogę co trzeba i jadąc lasem to przybliżaliśmy się do szosy krajowej to się od niej oddalaliśmy. Jedno tylko było pewne. Właściwy kierunek. Jakie było nasze zdziwienie, gdy wyjechaliśmy przy keszu "Stara aleja" OP43E1. Nagle w środku lasu wyrasta aleja sadzona ludzka ręką, a w promieniu kilku kilometrów żadnego budynku. Puszcza Knyszyńska kryje wiele takich tajemnic. Nawet jak kogoś nie interesuje historia, musi przyznać że takie miejsca mają w sobie coś z innego świata.


 
  I tak jadąc wciąż ku zachodowi wyjechaliśmy w Królowym Moście. A tu widać już kawałek horyzontu, a na nim podejrzanie ciemne chmury. Co ma być, to będzie, ale i tak postanawiamy że zatrzymamy się w Majówce. Chociażby żeby wypić soku z brzozy. Przy okazji Miszka podjął kesza zbyszatego "Majówka" OP4B20. Był pomysł by cos jeszcze zjeść,a le okazało się że trzeba czekać na zamówienie minimum ponad pół godziny. Tak więc wypiliśmy tylko po soku z brzozy, no i z chmielu i raźno do domu. Zaraz za Majówką dopadły nas pierwsze krople burzy, której główna siła przetoczyła się jednak bokiem. A ciepły deszcz był wręcz wybawieniem po upale, który ostro dał się we znaki. Zmęczenie wyszło ze mnie już w domu. Finału Euro 2012 nie dałem rady obejrzeć do końca i czwartego gola Hiszpanów już nie widziałem

1 komentarz:

  1. a ja od siebie dodam, że tak właśnie było i ja tam byłem i nawet dwóch goli nie zobaczyłem, dziekuję za opisanie moich przygód :))

    OdpowiedzUsuń