piątek, 16 maja 2014

Bagna Puszczy Knyszyńskiej

    Przekonałem się, że o godzinie 4:30 jest już widno. Właśnie o tej porze musiałem wstać, by zdążyć na pociąg do Czarnej Białostockiej. Zostało mi tam kilka skrzynek do podjęcia, na wschód od tego miasta. Mógłbym całą trasę przejechać rowerem, ale po prostu mi się nie chciało. To już wolałem zerwać się z samego rana. Poczciwa "elektryczka" niemiłosiernie bujając się na szynach dowiozła mnie do celu. Kiedy jechałem jesienią, na dworcu w Czarnej Białostockiej było sporo ludzi, a i z mojego pociągu wysiadło trochę ludzi. Teraz na dworcu pustki, a ze mną wysiadł tylko jeden pasażer. Trochę mnie to zdziwiło, ale nie było co się za długo zastanawiać, bo las czekał. I musiał trochę poczekać. Po kilkudziesięciu metrach okazało się, że prawy pedał łapie luzy. Zaglądam do sakw, a tu jak na złość zapomniałem z piwnicy zabrać kluczy. Zresztą zaskoczyło mnie to, bo odstawiając ostatnio rower wszystko było dobrze. Mając nadzieję, że nic się poważniejszego nie stanie pojechałem dalej.
    Wszystkie skrzynki do znalezienia były schowane w ostępach Puszczy Knyszyńskiej. Trochę się bałem, że będę błądził drogami, których tutaj nie brakuje. Chociaż z drugiej strony uzbrojony w mapę i GPS powinienem poradzić sobie bez problemu. Jak się potem okazało, połączenie metody analogowej i elektronicznej sprawiło, że do skrzynek jeździłem jak po sznurku.
    Dojazd do pierwszej skrzynki "BURZA 2 "Góra Powstańcza" OP13B5 to była bajka. Rok temu była 150 rocznica Powstania Styczniowego i z tego powodu Lasy Państwowe oznaczyły szlak. Pojawiły się drogowskazy do miejsc związanych z powstaniem. Pierwszy drogowskaz do miejsca obozu powstańczego był jeszcze w Czarnej Białostockiej. Nawet odległość była podana. Dwie równorzędne drogi w lesie i nie wiesz którędy jechać? Proszę bardzo, skierujemy cię na właściwą.




    W końcu dotarłem do drogowskazu, który pokazywał mi odległość do celu, a przy okazji kesza - 560m. Pierwsze metry wciąż na rowerze, i kiedy do celu zostało jakieś 250m. zaczęło się bagienko. Powitało mnie wzbijającym się do lotu żurawiem, którego zapewne wypłoszyłem. Nawet niespecjalnie się zmartwiłem wodno - błotną przeszkodą. Zawsze da się znaleźć jakąś drogę obejścia. O ja naiwny. Początkowo próbowałem przejść korzystając z kęp trawy, zwalonych pni i wysepek przy drzewach. Próby zawsze kończyły się już po kilku metrach. Nawet sobie parę kłód przytargałem z suchszych rejonów, ale nic to nie pomogło. Tylko tyle, że z jednej się ześliznąłem i wylądowałem po kostki w wodzie. (Buty jeszcze się suszą).  Kolejny "genialny" pomysł to kalosze z worków foliowych. Niestety błoto strasznie je zasysało. W końcu podjąłem męską decyzję, zdjąłem buty, wysoko podwinąłem nogawki i ruszyłem przez rozlewisko. Woda była lodowata, na szczęście w najgłębszym miejscu sięgała kolan. Gorzej było w miejscach mocno błotnistych. Zapadnięcie się w czarnej mazi po kolana może nie jest obrzydliwe, ale i do przyjemnych rzeczy też tego nie zaliczę. Przy okazji okazało się, że idąc na bosaka po zwalonym pniu świetnie trzyma się równowagę, o wiele lepiej niż w butach. To wszystko i tak ponoć najlepsze podejście. Jak nie pada z dwa tygodnie, pewnie trochę kombinując da się przejść suchą nogą. U celu powitał mnie wysoki krzyż, jak czytam w opisie kesza sprzed 20 lat. Obok na drzewie wisi krzyż. Może to miejsce, gdzie przez przypadek postrzelił się śmiertelnie jeden z powstańców? Prawdziwe magiczne miejsce, gdzie da się zajrzeć do przeszłości. Oczyma wyobraźni widziałem powstańcze szałasy, obok żołnierzy ćwiczących musztrę. Ktoś na warcie strzegł najdogodniejszego przejścia od wschodu, od którego i ja się dostałem. Czas jednak ruszać dalej, bo i inne kesze czekają.
    Jadąc mijam miejsce gdzie opisany jest czas pobytu powstańców w dzisiejszym rezerwacie Taboły. To prawie kilometr od miejsca docelowego. Widać leśnicy doszli do wniosku, że nie ma sensu przeganiać zwykłego turysty po rozlewiskach. Od tego przystanku wygodna leśną drogą dotarłem do kesza "Budzisk" OP0DA1. Z logów wynikało, że jacyś lokalni keszerzy usilnie walczyli o tego kesza, ale w końcu się poddali w nierównej walce z przyrodą. Byłem na to przygotowany i miałem to co potrzeba do szybkiej reaktywacji. Może mój trochę dłużej się utrzyma? Rezerwat zasługuje na kesza, chociażby ze względu na to , że jest najstarszy na terenie Puszczy Knyszyńskiej. Początkowo nie widziałem jego walorów, ot las jakich wiele, ale potem zobaczyłem cudowne miejsca. Ale o nich potem.
    Od tego kesza w linii prostej można dojechać do kolejnego "Sokołda - rzeka" OP1165. Znaleziony bez problemu, ale nie skrzynka jest tu najważniejsza. Kocham takie miejsca. Niewielka rzeka Sokołda utworzyła dolinę w lesie. Po jej drugiej stronie przycupnęła niewielka, puszczańska wieś. Nawet jak ktoś zajmuje się tam rolnictwem to bardziej z przyzwyczajenia. A podejrzewam, że mieszkają tam tylko emeryci, którzy ewentualnie uprawiają kawałek pola na swoje potrzeby. Przez Sokołdę przerzucony jest niewielki, drewniany most, przez który przejedzie może z jedno auto dziennie. Można na nim stanąć i posłuchać ciszy. Tuż przed mostem rośnie sobie stary dąb. Ale nie jakiś wielki. Trudno mu było na mokrym podłożu. Obrósł go mech, a pod własnym ciężarem niebezpiecznie się pochyla. 



    Po śladach wróciłem w rejon kesza opisującego rezerwat Budzisk. Dalsza droga wypadła wzdłuż jego granic. I czym więcej kilometrów pokonywałem tym było piękniej. Soczysta zieleń, przez którą przebijały się promienie słońca. Od czasu do czasu wykroty, których korzenie tworzą najpiękniejsze rzeźby. W końcu dotarłem do jakiegoś leśnego strumyka. Krystalicznie czysta woda przepływała przez przepust pod drogą. Na brzegu rosła wiekowa lipa. Doczekała się nawet tabliczki pomnik przyrody. Piękne drzewo.


    Po wyjeździe z terenu rezerwatu natknąłem się na wycinkę. Zdaję sobie sprawę, że drzewa to też towar. Jednak dwadzieścia lat temu zręby to były małe spłachetki, których prawie się nie zauważało. Dzisiaj przypominają poligony czołgowe. Bałagan, błoto i zryte drogi. Byle więcej, byle szybciej. Na szczęście nieprzyjemne wrażenie zatarło okolice kesza "Czeremchowa Tryba" OP5E63. Kolejne tego dnia rozlewisko, ale jakże piękne. Niesamowicie wielkie, będące efektem działania bobrów. Można obejrzeć je sobie dokładnie, dzięki temu, że wzdłuż jest nasyp kolejki wąskotorowej. Jest to rzadka okazja wejścia w głąb rozlewiska. Idąc wzdłuż torów kilka metrów od nich można obejrzeć żeremia. Trzeba też uważać, by nie wpaść w dziurę, które kopią te sympatyczne ssaki. Obok rozlewiska rozciąga się spora polana na której postawiono wiatę. Tutaj postanowiłem zrobić sobie małą przerwę. W takim miejscu nawet pasztet z Biedronki smakuje jakby lepiej. 



    Dalsza droga to łatwizna. Wystarczy trzymać się leśnych dróżek mniej więcej w tym samym kierunku co tory kolejki wąskotorowej i wyjedzie się przy keszu "Lokomotywka waskotorowa" OP1163. Miejsce gdzie krzyżuje się z drogą widoczne jest z zaledwie kilku metrów. Przez lata nawiało tu piasku. Poza drogą tory znikają pod leśną zieleniną. Jak oglądałem zdjęcia w opisie skrzynki, okazuje się, że były tu nawet znaki ostrzegające o przejeździe. Dziś jeden z nich leży połamany i pogięty w krzakach, drugiego w ogóle nie mogłem namierzyć. Odcinek torów, który się tu mija łączył kiedyś Czarną Białostocką z Waliłami Stacją. Dziś tory są do Kopnej Góry, resztę rozebrano. Ocalały fragment mógłby być atrakcją turystyczną. Jednak lata zaniedbań sprawiły, że jakiś urząd od kolejnictwa nie daje szans  na kursowanie pociągów, dopóki nie będzie przywrócenia do znośnego stanu. Tymczasem dużo się mówi, a mało robi, a kolejka zarasta, nasypy są dziurawione przez bobry i z każdym rokiem jej renowacja robi się droższa.
    Kolejny cel to żółty szlak. Po jego znalezieniu powinienem dotrzeć do kolejnej skrzynki bez problemu. Okazało się, że wystarczyło trzymać się dotychczasowej drogi, by znaleźć się na skrzyżowaniu gdzie odnalazłem oznakowanie na drzewach. Nowa droga to całkiem świeża szutrówka. Równa, a dzięki mocnemu wiatrowi w plecy na jednej górce rozpędziłem się do prawie 40km/h. Przejeżdżając przez przecinkę uwagę zwraca wysoka sosna. Wisi na niej krzyż, więc można by ją uznać za święte drzewo, którego nie można ścinać. Niestety widziałem już powalone przez drwali święte drzewa, więc jej zachowanie nie wynika raczej z tej dawnej tradycji.



    Jak wynikało z mapy musiałem skręcić w prawo w rejonie gajówki, czy też leśniczówki  Czumażówka. Do celu miałem jakiś kilometr, wyboistą i miejscami podmokłą drogą. Co i raz odchodziły od niej inne. Wystarczyło się jednak trzymać tej najbardziej wyjeżdżonej i bez problemu dotarłem do kesza "MieCz_01 Las na bagnach" OP1896. Znowu rozlewisko, ale jak zwykle piękne. Na szczęście zniknęła brama do młodnika, który przez kilka lat podrósł i może już sobie radzić bez pomocy człowieka. Dzięki temu bez problemu mogłem dostać się do skrzynki, która schowana jest za resztkami płotu. Wpisując się, miałem okazję posłuchać koncertu żab. Zawsze lubiłem ich skrzek, więc sprawiły mi sporą frajdę.


    Po śladach wróciłem do głównej drogi leśnej. Wcześniej próbowałem przejechać środkiem między dwiema kałużami. Kto by pomyślał, że będzie tam tak grząsko. Utknąłem w samym środku i zaczynam się przechylać, widząc już całe buty w błocie. Całe szczęście trafiłem na jakiś twardszy kawałek i jakoś się wydostałem z pułapki. Zadowolony pokręciłem do Ożynnika, wsi obok której ukryty jest kesz "Puszcza Knyszyńska - watt_1" OP0082. Co skrzynka pokazuje? Las. Ale, że jest z 2006r. zasługuje na szacunek. Próbowałem zdobyć ją rok temu, ale nieprecyzyjne kordy mi to uniemożliwiły. Nawet telefon do przyjaciela nie pomógł ("w lesie, ale tak przez telefon to nie pamiętam za bardzo gdzie"). W końcu kolega Nickiel wybrał się tam po raz drugi i uściślił kordy, dzięki czemu paru keszerów, w tym i ja teraz, miało okazję znaleźć skrzynkę. Kilkanaście metrów różnicy i opis, cytuję w całości "Tradycyjna skrzynka ukryta w lesie na poziomie gruntu.
Przykryta typowym leśnym i drewnianym obiektem. Łopata nie jest potrzebna. Zimą dojazd utrudniony. " Naprawdę wielki szacunek, którzy znaleźli ją bez ulepszonych kordów.
     Udało się znaleźć wszystkie skrzynki z zaplanowanych. Czyli pełen sukces. Czas wrócić do domu. Miałem to szczęście, że mocny wiatr miałem wciąż w plecy, co było szczególnie ważne przy podjeździe za Wasilkowem. Szkoda tylko, że mi się skupiska skrzynek koło Białegostoku skończyły. Jeżeli wypad po kesze, to teraz  pozostają mi tylko co najmniej dwudniowe wyjazdy.

2 komentarze:

  1. Rany Julek jak pięknie. Muszę w tym roku dostać się na wschodnie rubieże, po prostu muszę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. W imieniu rubieżan zapraszamy.

    OdpowiedzUsuń