czwartek, 27 sierpnia 2015

Z Sokółki nad jezioro Płaskie

    Znów chciałem spędzić urlop na rowerze i znów się nie udało. Drugi rok z rzędu psuje się jakaś kluczowa część, której nie da się zreperować bez odwiedzenia warsztatu. I to żeby w jakimś cywilizowanym miejscu, ale nie, gdzieś w wygwizdowie i do najbliższego rowerowego jest cały dzień marszu, a PKS jeździ dwa razy dziennie. Trzeba będzie wcielić w życie plan który już od dłuższego czasu chodzi mi po głowie i kupić bagażnik rowerowy na samochód. Mobilność wzrasta niesamowicie o czym przekonałem się na niedawnej wycieczce do Puszczy Białowieskiej (ale o tym innym razem).
    To miał być wyjazd wzdłuż granicy wschodniej i północnej aż do Trójmiasta. Początkowo skorzystałem z usług PKP i dostałem się do Sokółki. Zawsze to jeden dzień oszczędzony na dojazd w pobliże granicy. Zaczęło się od szutrów i leśnych dróżek. Czasem piaseczek, ale generalnie jechało się przyjemnie. W końcu odrobina asfaltu. Aż do kesza "Pałac w Pawłowiczach" OP8181. Obecnie to pustostan, ale żeby go obejrzeć trzeba skakać przez płot. Jako że nie miałem żadnych zamiarów chuligańskich zdecydowałem się wejść na teren. Pałac wciąż prezentuje się nieźle. Szkoda, że gmina nie ma pomysłu na wykorzystanie go.


    W końcu odwiedziłem Zalesie. Dotąd  zawsze objeżdżałem je z różnych stron, a z daleka widziałem tylko dwie białe wieże kościoła. Świątynia była w remoncie, więc wejście na teren było zabronione. Za to za kościołem znajduje się stary cmentarz. Parę starych nagrobków da się wypatrzyć.
    W końcu udało mi się podjąć kesza "Dubnica" OP40E1. Żadnego patrolu SG tym razem nie było, więc poszło sprawnie. Niby nic nielegalnego się nie robi, ale granica po drugiej stronie drogi dodaje smaczku poszukiwaniom. 
    Od skrzynki pojechałem drogą na północ. Na mapie wyglądała nieźle. I początkowo tak było, aż do zjazdu do samotnego gospodarstwa. Potem zrobiła się zarośnięta ścieżka, którą pewnie tylko czasem rolnik traktorem przejedzie, bo nic innego tam nie wjedzie (no może terenówka). Całe szczęście szybko dotarłem do w miarę normalnej polnej drogi.
    W Chworościanach wjechałem na dawny szlak kolejowy łączący Grodno z Suwałkami będącą częścią dawnej kolei zaniemeńskiej. To była mordęga. Jechałem po wyniesieniu nasypu, powiewu wiatru żadnego, a z góry żar lał się z nieba. Cieszyłem się jak opuściłem ten odcinek. 


    Kluczyłem po lokalnych dróżkach, gdzie bez mapy jadąc nawet drugi raz pewnie bym się zagubił. W końcu dotarłem do wsi Wołkusz. Na jej skraju trochę się przemyłem w Wołkuszance. Pilnował mnie zdaje się Nepomucen w kapliczce słupowej. Odświeżony wjechałem w lasy Puszczy Augustowskiej.


    Trzymając się głównej leśnej drogi znalazłem się przy keszu "Śluza Kurzyniec" OP69BB. Jest to ostatnia śluza Kanału Augustowskiego po stronie polskiej. Dokładnie stoi na samej granicy i oś kanału dzieli Polskę od Białorusi. Jest pięknie odnowiona, a teren wokół zadbany. Co z tego skoro w minimalnym stopniu pełni swą rolę. Pamiętam wielkie nadzieje związane z jej otwarciem po remoncie, ale trudności graniczne skutecznie zniechęcają.


    Zupełnie niedaleko jest kolejna śluza i kesz "CASH CACHE - śluza Kudryki" OP1D4B. I tutaj ruch niewielki przez bliskość granicy, ale mechanizmy w pełni sprawne. Nie mogłem się oprzeć i zakręciłem korbą od wrót jeden raz. Potem odkręciłem w pierwotne położenie. Mechanizm chodzi tak lekko, że nawet małe dziecko nie miałoby problemu z otwarciem śluzy.


    Zastanawiałem się czy uda mi się dostać do kesza "Jezioro Szlamy" OP70AB. Jaka droga mnie czeka i jak daleko trzeba iść przez las? Jak się okazało prawie pod samego kesza da się podjechać rowerem, a las ma już parę lat, więc w poszyciu krzaków niewiele i te ostatnie metry idzie się jak po parku. Nad sam brzeg jeziora niestety nie dotarłem. Chroni go spory pas trzcinowisk i nigdzie w nich nie widać przerwy. Prawdziwie dziewicze miejsce.


    Kolejne kilometry uciekały, i nie wiadomo kiedy znalazłem się prawie u kresu wędrówki tego dnia. We wsi Rygol zjechałem nad rzekę o pięknej nazwie Szlamica. Warto było bo dawny młyn (obecnie elektrownia), pobielony dworek i leniwie tocząca swe wody rzeka wyglądają razem naprawdę malowniczo. Był i kesz "Elektrownia na Szlamicy w Rygoli" OP70AA, którego trochę się naszukałem, a wszystko przez niedoczytanie opisu.
    W Rygolu stołowałem się przez chwilę w miejscowym barze. Schabowy z ziemniakami niczym się nie wyróżniał, ale ogórki małosolne wyśmienite. Niestety nie było sklepu i trzeba było podjechać do Mikaszówki, ale to zaledwie około 2km. Po zaopatrzeniu w żarełko skierowałem się ku jeziorze Płaskie. Na nim rozbiłem się na noc. A jezioro jest przepiękne. Niewielkie z krystalicznie czystą wodą i miłym piaseczkiem na dnie. Chyba niezbyt głębokie bo idzie się w nie kilkanaście metrów, a wody co najwyżej do pasa. Wszystkiego dopełnił jeszcze zachód słońca, po którym wybrałem się na poszukiwanie kesza  "Jezioro Płaskie" OP70A9 co wcale takie proste nie było, bo w lesie wszystkie drzewa są podobne. Na koniec mała łyżka dziegciu. Nocleg na polu kosztuje 16zł. co z cenami kempingów z pełnym zapleczem jest ceną dość wysoką, ale że nie lubię nocować na dziko gdy nie muszę, przełknąłem cenę. 


 cdn. 

1 komentarz: