czwartek, 5 maja 2016

Skrzynki których nie ma i pałac w Kozłówce

    Ilekroć jeździłem na Lubelszczyznę zawsze mijałem gdzieś tablicę kierunkową zachęcającą do odwiedzin pałacu w Kozłówce. Ostatnim razem obiecałem sobie, że w końcu odwiedzę to miejsce. A że miałem trochę wolnego, znów zajrzałem do Lublina, po drodze zahaczając o Lubartów.
    Zwiedzanie połączone z keszowaniem zacząłem jeszcze w Huszlewie, wsi położonej z dala od szlaków. Pierwsza skrzynka i porażka. Zły prognostyk na resztę wyjazdu, który się niestety sprawdził. Sporo skrzynek nie udało mi się znaleźć, a na część po prostu zabrakło czasu, bo jednak człek jak już dotrze w ciekawe miejsce to chciałby coś więcej zobaczyć niż plastikowe pudełko.
    Sporo czasu spędziłem w Lubartowie. Ładne miasteczko z ciekawą historią i jest tam trochę keszy. Zacząłem od skrzynki "Lubartowsie "Kariery" OP8CBY. Na pierwszy rzut oka miejsce niczym się nie wyróżnia. Tory, przystanek kolejowy i powojenny wiadukt samochodowy. Wystarczy jednak przeczytać opis, by poczuć się jak w miejscu niezwykle ważnym nie tylko dla historii Lubartowa, ale i Polski. Przynajmniej takie jest wrażenie. Jestem pod naprawdę wielkim wrażeniem zgromadzenia informacji o tak niepozornym miejscu i umiejętności ich sprzedania. Czapki z głów przed autorem.
    Czym byłby wyjazd bez odrobiny adrenaliny? Tę zapewnił mi kesz "Żelaźniak" OP8C3R na moście kolejowym. Zejście na filar, dosyć proste, a i sam kesz przy odrobinie uwagi nie stwarza zbyt dużego ryzyka. Mimo to stojąc metr od krawędzi i mając parę metrów w dól do rzeki, starałem się dobrze trzymać żelaznej konstrukcji. Niestety po wpisie odkładając skrzynkę nie zauważyłem że ceownik na której leżała nie łączy się z poprzeczną płytą i przez tą szczeliną spadł do wody. Nie wiem czy inni keszerzy też tak czasem mają, ale to już mój drugi zniszczony kesz. Niespecjalnie, ale nie umniejsza to poczucia wstydu.


    Centrum Lubartowa zachowało małomiasteczkowy charakter. Przetrwało tu trochę starych kamienic, nad którymi góruje kościół. Zaś najbardziej reprezentacyjnym miejscem jest pałac Sanguszków.  Piękna, barokowa rezydencja szczególnie malowniczo wygląda od strony parku. Po krótkim spacerze jego alejkami dochodzi się do sporego stawu, w którym okoliczni wędkarze próbują szczęścia. Po prawej stronie jeszcze niedawno można było obejrzeć ruiny oranżerii. Teraz trwa jej odbudowa i jeżeli będzie się prezentować jak na zdjęciach archiwalnych, stanie się ciekawym dopełnieniem pałacu i parku.
    W Lubartowie warto też wyskoczyć na dworzec PKP. Jest tu nieduży, ładny budynek stacji z końca XIXw. którego nie psuje nawet przybudówka rodem z PRL. Mimo to, moim zdaniem, ciekawsza jest pobliska wieża ciśnień. Szczególnie kręcone, żelazne schody, które na zewnątrz budynku prowadzą aż na ostatnią kondygnację. Nie przypominam sobie bym widział kiedyś coś podobnego. 


    Z mniejszym lub większym szczęściem pokręciłem się jeszcze w Lubartowie za keszami i pojechałem do Lublina. Jeżeli chodzi o skrzynki ten okazał się dla mnie wyjątkowo niełaskawy. Wpadło może kilka sztuk, ale odwiedziłem miejsca w których jeszcze nie byłem. Zacząłem od "Cmentarz Żydowski- Izba Pamięci" OP4994. To miejsce co prawda kiedyś już odwiedziłem, ale słabo szło mi skakanie przez jakiekolwiek przeszkody. Teraz już zdrowy, przesadziłem niewysoką bramę i znalazłem się na kirkucie. Pierwsze wrażenie to "jakiż on jest zarośnięty". Latem to pewnie wyprawa w dżunglę. Brak tu macew, podobnie jak w wielu przypadkach, użytych przez Niemców jako budulec najczęściej dróg. Nie ma też kesza. Jest za to wydzielona niewielka część, otoczona dodatkowym murem, gdzie są współczesne nagrobki i pomniki pamięci pomordowanych Żydów.


    Z paru skrzynek warto wspomnieć o keszu "Koszmarek" - OP89KR. Niby pomnik ma być jakoś specjalnie brzydki. Nastawiałem się na jakąś oskubaną wronę, która mimo wszystko dumnie wypina pierś do przodu. Tymczasem orzeł jak się patrzy. Prawdę mówiąc pomnik ani specjalnie mnie nie zachwycił, ani nie zszokował. 


    Ciekawie było przy keszu "Arena Lublin" OP86L7. Okolica niezbyt ciekawa, mimo że szczególnie tereny pofabryczne zachęcały by wyjść z auta i cyknąć parę fotek, to po minięciu paru podejrzanych typków wolałem nie ryzykować. Po zaparkowaniu na granicy łąk czekał mnie jeszcze mały spacer. Szło się na tyłach prywatnych posesji, ale raczej biednych i zaniedbanych. Dawno nie widziałem tak ostrych psów. Jeden nawet siatkę gryzł z wściekłości jak mnie zobaczył. Czym prędzej wszedłem na pobliski wał i dalej wolałem iść po jego koronie, przynajmniej miałem spokój od psiaków. Drugi plus był taki że zobaczyłem stadion w dobrym momencie. Zmierzch zapadał, więc główna bryła była otoczona lekką szarówką. Natomiast boiska treningowe przed nim, sztucznie oświetlone wyglądały jak spacerniak w więzieniu.Nie wiem czemu miałem takie skojarzenie, ale chyba przez wysokie płoty i mocne światło.
    Będąc w Lublinie warto wybrać się też ścieżką tamtejszych murali. Oczywiście jak ktoś lubi taką sztukę. Ja dodatkowo natknąłem się na metaloplastykę. Świetny pomysł by ożywić nijakie, szare blokowisko.


    Drugiego dnia zacząłem od Świdnika. Młode miasto zawdzięcza swój rozwój przemysłowi lotniczemu. Do historii przeszło głównie dzięki tzw. Lubelskiemu Lipcowi. To właśnie w tym mieście wybuchły pierwsze strajki w roku 1980, zapowiadające karnawał Solidarności. Dziś pamiątką po tych wydarzeniach jest seria murali w mieście. Niestety, tak jak w przypadku Lublina, jeżeli chodzi o kesze szczęście mi nie sprzyjało. 
    Dużo lepiej poszło mi z keszami wokół lotniska. Niestety nie uświadczyłem żadnego startującego ani lądującego samolotu, a bez tego lotnisko jest nieciekawe. Wygląda jak wielkie centrum handlowe na środku łąki. Chyba najciekawszy fragment to ten przy keszu "A nad głową samoloty" OP6DCF. Na tabliczce informacja że to obiekt radionawigacyjny, więc cieszy że można pod niego podejść w dzisiejszych czasach, gdy wszystko co związane z bezpieczeństwem lotów jest ściśle pilnowane i monitorowane.
    W drodze ze Świdnika do Kozłówki zatrzymałem się jeszcze przy kilku keszach. Ciekawie było przy keszu "Pałac w Snopkowie" OP7356. Pałac w dobrym stanie, ładnie się prezentował wśród drzew, które jeszcze nie do końca obudziły się do życia. Najciekawsze są jednak pobliskie budynki gospodarcze. Można do nich wejść, więc wyszedł taki nieplanowany urbex.


    Dotarłem do Kozłówki, głównego celu mojego wyjazdu. Pałac jest jednym z ładniejszych jakie widziałem. Z przodu spory dziedziniec na który wchodzi się przez bramę, gdzie umieszczono herb rodu Zamoyskich i zawołanie "to mniey boli". To chyba jedyny zgrzyt, bo nawet poznając historię zawołania, nie wiadomo do czego to przypiąć. Z tyłu wspaniały park po którym przechadzają się pawie. Prawdziwe skarby kryją się wewnątrz. Wspaniałe meble, mnogość obrazów i liczne, różne figurki, zegary, itp. Mi do gustu przypadł szczególnie pokój czerwony. Ogromny, bo ponad 100m2, czyli więcej niż całe moje mieszkanie i chyba najciekawiej urządzony.


    Do obejrzenia jest jeszcze powozownia. Sporo tu powozów i jest co oglądać. Mnie zawsze bardziej interesowało ich podwozie, ciekawie oglądać jak ludzie starali się resorować pojazdy i tym samym czynić podróże znośniejszymi.
    Największą ciekawostką jest muzeum socrealizmu. Chyba jedyne takie w Polsce. Witają nas plakaty nawołujące do wydajnej pracy, klasowej czujności i zapraszające na imprezy propagandowe. Wewnątrz cała kolekcja mniejszych rzeźb i popiersi. Abstrahując od ich wymowy ideologicznej to rzeźbiarze się postarali. Oprócz wizerunków Stalina. Chyba artyści się bali i tworzyli według jakiegoś szablonu. Żadne z przedstawień nie ma takiego indywidualnego rysu, dzięki któremu zatrzymujemy się choć na chwilę przy rzeźbie. 


    Większe eksponaty wystawiono na zewnątrz. Jest tu Fornalska, której popiersie przez lata stało przed jedną ze szkół w Białymstoku. Nad wszystkim góruje towarzysz Bierut, co to zszedł na serce jak się dowiedział, że rządził w okresie błędów i wypaczeń. Tak jest, że śmierć niektórych budzi raczej wesołość. Ale na to trzeba porządnie napracować się za życia.


    Mimo, że pora była jeszcze wczesna i mogłem gdzieś odbić w bok na keszowanie, ale jakoś zmęczony byłem. Ruszyłem więc wprost do Białegostoku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz