niedziela, 22 maja 2016

Tam gdzie nieczęsto zaglądam

    Kolejna przejażdżka, gdzie zrobiłem trochę więcej kilometrów i o której warto wspomnieć. Nieczęsto zaglądam na południe od Białegostoku, chyba przez brak lasów, ale może warto to zmienić. Może niewiele tu zabytków i widoków na których można oko zawiesić, ale zawsze zostaje przyjemność jazdy.
    Wyruszyłem o dziewiątej przez Stanisławowo. Łąki się zielenią, krowy się pasą a słońce świeci. Nic tylko jechać. Zawsze intrygował mnie fragment, gdzie pół drogi jest asfaltowa, a pół szutrowa. Już o niej kiedyś wspominałem i jej wiecznych znakach przeznaczenia do remontu. Przynajmniej tyle, że ruch niewielki i rzadko trzeba zjeżdżać na wyboisty szuter.
    Po kilku dobrych kilometrach odbiłem na zachód. Zaraz zaczyna się wieś Nowosady. Na jej początku, na wysokiej skarpie stoi kamienny krzyż z nie do końca czytelną prośbą o wybawienie od różnych nieszczęść, tuż obok wznosi się wysoki drewniany, a uzupełnia to głaz z tabliczką poświęconą Andrzejowi Boboli. Wszystko to tonie w cieniu drzew, a szczególnie wspaniałych lip. Niby miejsce jakich wiele, ale tutaj naprawdę warto przytrzymać się na chwilę. Przy okazji w necie natrafiłem na informację o lasku koło wsi w którym straszy. Może to ten fragment, który odwiedziłem? Tylko nie wiem kto i po co miałby nas straszyć, ale pewnie są miłośnicy którzy pewnie zgłębili by temat.


    Przejeżdżając przez wsie warto zwrócić uwagę na stare domy. Dużo ich nie zostało. A takich z snycerskimi zdobieniami jeszcze mniej. Trochę na wschód jest nawet niewielki szlak, Kraina Otwartych Okiennic, gdzie budynków ze zdobieniami i w pastelowych kolorach zachowało się trochę więcej niż jeden na całą wieś.


    Po drodze spotkałem jeszcze zająca, co cieszy bo jakoś ostatnio trochę więcej ich widuje, a przecież ostatnimi laty nie miały się najlepiej. I tak bez większych rewelacji dotoczyłem się do Zabłudowa. Głównym celem w mieście było założenie dwóch keszy. Jeden w miejscu dworu który już niestety nie istnieje. Śladem po nim jest park i staw na miejscowej rzeczce. Skrzynka ma raczej przypominać historię, niż pokazywać zapierające dech w piersiach miejsce. Za ciekawostkę można uznać ogromną liczbę ptaków w parku. Niektóre drzewa są wręcz oblepione gniazdami, a pierzaste robią niesamowity hałas. Jak twierdzą niektórzy jest to nawet oddzielny gatunek tzw. kawka zabłudowska.


    Ciekawszym miejscem wydaje się cmentarz św. Rocha. Pochówków zaprzestano tu w 1905r. a ocalałych nagrobków jest niewiele. Otoczony jest murem z 1850r., a nad całością góruje kaplica z tego samego roku. Mur i kaplicę ufundował  Kazimierz Ostaszewski, jak twierdzi tablica "Major od huzarów Wojsk Rosyjskich i Kawaler".


    W Zabłudowie jest jeszcze kilka miejsc zasługujących na kesze. Pozostałe dwa cmentarze, kościół klasycystyczny, tuż obok cerkiew. Miejscowi pewnie wskazali by pewnie jeszcze jakieś lokalne ciekawostki, jak np. miejsce rzekomego cudu z lat 60 XXw., gdzie ZOMO użyło do rozpędzania tłumu broni palnej. Ja tymczasem spocząłem tylko na chwilę przy lodziarni, działającej od lat na rynku. Niestety receptura się zmieniła i już nie smakują tak wspaniale jak kiedyś.
    Z Zabłudowa pojechałem dokładnie na wschód. Znów mizerne lasy, sporo pól i początek strefy nadgranicznej. Po drodze warto zatrzymać się kawałek za Folwarkami Tylwickimi w uroczysku Piatienka, prawosławnym miejscu kultu i cmentarzu. Jakieś dwa kilometry dalej wieś Topolany z niewielką drewnianą cerkwią z 2 połowy XVIIIw. Jednak i przyroda zafundowała mi mały spektakl. W niecce w polu zebrało się trochę wody. Wystarczająco jednak by na chwilę przysiadły tam łabędzie.


    W końcu dotarłem do celu podróży, czyli Hieronimowa. Tutaj swój pałac zbudował Kazimierz Dziekoński, generał wojsk polskich w Powstaniu Listopadowym. Majątek istniał do czasu II wojny światowej, a po niej rozparcelowano go, z tym że większość majątku przejął PGR. Mimo to do dziś we wsi jest co obejrzeć.  Na początku ładny staw z widokiem na park. Ten trochę zdziczały, ale ktoś się nim opiekuje i trawa jest wykoszona. Wśród drzew stoją malownicze ruiny pałacu. Trochę w głębi oficyna. Dawnej kompozycji nie psuje nawet niewielki blok z okresu PRL.


    Na rozstaju dróg ciekawa kapliczka. Smukła, murowana, zwieńczona niewielkim krzyżem. Taka forma nieczęsto spotykana jest na podlaskiej wsi. Z tyłu kapliczki mogiła Dominika Mroczkowskiego, żołnierza poległego w 1920r. Jakoś jak tu ostatnio byłem przegapiłem ten szczegół.


    Oczywiście nie obyło się bez keszy. Znalazłem obydwa, czyli "Stawy w Hieronimowie" OP84RM i "Ruiny w Hieronimowie" OP84XN i ruszyłem w stronę domu. Kawałek jechałem poznanym już szlakiem. Na chwilę tylko odbiłem w stronę Potoki. Nie byłem nigdy w tej wsi, a chciałem się przekonać co można tam zobaczyć. Nic jednak nie przyciągnęło wzroku i wróciłem na znane ścieżki. W Topolanach nastąpił kryzys. Jakby ktoś odciął mi nagle prąd. Dojadłem to co pozostało mi z poprzednich popasów i potoczyłem się w stronę Białegostoku. Chociaż dalej jakoś ciężko mi się kręciło. W Folwarkach Tylwickich pomyślałem by skrócić drogę i jechać przez Dobrzyniówkę i Rafałówkę. To był dobry pomysł, bo jak ostatnio tamtędy jechałem spory fragment to był bruk i piaszczyste pobocze. W międzyczasie wylano asfalt i jedzie się jak po stole. Jeszcze tylko krótki fragment krajową 19-stką, białostockimi ścieżkami rowerowymi i zasłużony odpoczynek przy kawie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz