wtorek, 28 listopada 2017

Ku morzu cz.IV Na prawy brzeg Odry

    Wakacje, godzina szósta, więc idealna pora by się budzić. Normalnie o tej porze to ciężko mnie ściągnąć z łóżka, ale w czasie urlopu jakiś trybik przeskakuje w głowie i żal zmarnować nawet minuty. Na śniadanie dwa serki wiejskie z Piątnicy, które jak się okazuje zrobiły ogólnopolską karierę. Potem mała toaleta czyli umycie zębów, przepłukanie twarzy, szybkie zwinięcie obozu i dalej w drogę. Nawet dobrze się nie rozkręciłem a już miałem postój przy keszu "Zapomniany kościół" OP6FBD. Podziwiając niewielką świątynię cały czas miałem nieodparte wrażenie, że już gdzieś ją widziałem. I już sobie przypomniałem. Serfując gdzieś po internecie natknąłem się na filmik ludzi zwiedzających opuszczone miejsca, wśród których był i ten kościół. Była okazja podejrzeć jak zmieniło się tutaj w ciągu kilku lat. Na amatorskim filmie ludzie swobodnie zwiedzają wnętrze i wchodzą prawie na dach, który wydaje się że zaraz runie. Tymczasem kiedy ja zajechałem to świątynię nakrywał nowiutki dach, a wszystkie wejścia zostały zamurowane, ale zostawiając prześwity, przez co można podejrzeć wnętrze. Z jednej strony szkoda, że nie można zwiedzić wnętrza, z drugiej cieszy że ktoś o zabytku sobie przypomniał.


    Dłuższą chwilę zabawiłem w Gubinie, jedynej większej miejscowości tego dnia. Kolejne nadgraniczne miasteczko, które przed wojną razem ze swym niemieckim sąsiadem tworzyło jedną całość. Sporo tu interesujących miejsc. Jest baszta, są mury obronne, a także niemało pięknych kamieniczek. Ciekawym miejscem jest wyspa na Nysie. Przed siedemdziesięciu laty stał tu teatr, który nawet przetrwał walki, ale po wojnie spłonął w niewyjaśnionych okolicznościach. Dziś to dobre miejsce do spędzenia miłych chwil w ładnym otoczeniu. Trochę drzew i pozostałości po teatrze tworzy ładny zakątek w mieście. To jednak nie koniec ciekawych miejsc. Moim zdaniem najciekawsza jest katedra, a w zasadzie jej ruiny.  Zniszczona w czasie II wojny światowej, przetrwały jedynie mury. Zabezpieczona jako trwała ruina jest niewątpliwą ozdobą miasteczka. A że to nie lepszy, pierwszy kościół, a ogromna gotycka katedra to wrażenie jest oszałamiające.


    Z Gubinem czekał mnie głównie las. Dwie wsie Wałowo i Chlebowo trochę urozmaiciły dość jednostajny krajobraz. Zaraz za Chlebowem dotarłem do Odry. Na drugi brzeg dostałem się promem. Trzeba przyznać że ten sposób pokonywania rzeki bardziej mi się podoba niż mostem. Po prostu atrakcja przepłynięcia się, choć niewielki kawałek.


    W jednej z pierwszych wsi za Odrą Rybaki czekała mnie mała niespodzianka w postaci zabytkowego szybu naftowego. Polską ropę kojarzyłem z częścią płd.-wsch. ale o tutejszej nie wiedziałem. Nie ma co mieć nadziei na drugą Arabię Saudyjską, ale kilkadziesiąt ton przez kilka lat wpływa do ogólnej puli. Następnego dnia widziałem jedno z czynnych pól naftowych. Nie jest to jakiś wielki obszar dominujący nad krajobrazem. Gdyby nie ciągle płonący ogień, pewnie myślałbym że mijam jakąś niewielki zakład.


    Droga wiodła mnie przez zapomniane wioski w dolinie Odry: wspomniane Rybaki, Miłów, Bytomiec i Krzesin. poniemieckie budownictwo niezmiennie mnie ciekawiło, ale gospodarstwa tutaj jakoś zaniedbane. Miałem też wrażenie że biednie się tutaj żyje. Z dostaniem się do urzędu, lekarza, szkoły też pewnie niełatwo, bo patrząc na mapę to do większych miasteczek kawał drogi. Gdyby ze wsi Kłopot przetrwał most do niemieckiego Eisenhuttenstadt, z pewnością okolica lekko by odżyła. Wspomniana przeprawa została zburzona przez wycofujących się Niemców w czasie II wojny światowej. Trzeba jednak przyznać że nawet jego ruiny robią wrażenie. Odra to spora rzeka, więc i most musiał być solidny. Po polskiej stronie pozostały cztery potężne łuki, które sięgają zaledwie do głównego nurtu, więc widok na całość musiał być imponujący. Nie odmówiłem sobie przyjemności dojścia do jego końca górą, a potem dołem. Jak już nacieszyłem się widokiem od dołu, to porządnie wypluskałem się w rzece. Odra ma tu miniaturowe zatoczki, gdzie woda była przyjemnie ciepła, prawie jak podgrzewana.


    Pełen nowych sił mogłem jechać dalej, przez znany krajobraz poniemieckich wsi, przetykanych lubuskimi lasami. W Cybince natknąłem się na mocniejszy akcent historyczny. W centrum miasteczka jest radziecki, oficerski cmentarz wojskowy. Na murze go otaczającym są płaskorzeźby żołnierzy radzieckich. Z daleka wygląda to jak stacje Drogi Krzyżowej. Mi bardziej spodobał się cmentarz żołnierski na przedmieściach z keszem "A354- Cmentarz Wojskowy koło Cybinki." OP3F45. Rzecz doprawdy imponująca. Na wielkich cokołach stoją haubice 122mm wz.1938. Pod nimi zawieszono wielkie, żelazne tablice, zapewne sławiące żołnierzy. Nad całością góruje ostrosłup, na którego ścianie jest wyobrażenie, jak mi się zdaje, bogini zwycięstwa. Tylko taka myśl przemknęła mi przez głowę. Oddzielne cmentarze dla oficerów i dla reszty żołnierzy. Jak widać nawet po śmierci sowietom słabo wychodziło wcielanie w życie idei społeczeństwa egalitarnego.


    Zaraz za Cybinką, w lesie, w przysiółku Koziczyn, świeciły się dwa kesze. To była już pora że powoli trzeba było zacząć rozglądać się za noclegiem, więc odbiłem w leśną drogą prowadzącą do skrzynek, jednocześnie wypatrując miejsca do spania. Nic nie wypatrzyłem, bo to za wysoko, to przez krzaki trzeba przechodzić, to za blisko strumyka, więc komary, itd. I tak dojechałem do Koziczyna. To teren przedwojennej fabryki celulozy, niestety w mizernym stanie. Willa właścicieli bardzo ładna, ale opuszczona i tylko tymczasowo zabezpieczona. Budynki fabryczne w dużej części to ruina, poza niewielkim fragmentem przy drodze, który zaadaptowano na mieszkania. Kawałek za wsią jeszcze cmentarz na który dotarłem tylko dzięki keszowi "Koziczyn pozostałości cmentarza" OP51C5. Parę znikających nagrobków, ale nad wszystkim góruje masywny, betonowy krzyż. Nieźle opiera się upływowi czasu i z czasem to tylko on pewnie pozostanie jedynym świadkiem tej niewielkiej nekropolii.


    Jak nie znalazłem dobrego miejsca do spania po wschodniej stronie DK29 to postanowiłem poszukać po wschodniej. Pokręciłem się trochę po leśnych ścieżkach i w końcu jest. Lekki spadek i trawa czyli idealne miejsce na rozbicie namiotu. Wystarczyło wyzbierać trochę szyszek, by nie kuły w cztery litery i mogłem rozkoszować się ciszą. No może nie do końca bo w nocy przyszła burza, ale do tego tego lata można było przywyknąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz