poniedziałek, 22 stycznia 2018

Ku morzu cz. VI Szlakiem chwały Oręża Polskiego

    Nie wiem czy taki szlak w Polsce istnieje, a jeśli tak to którędy prowadzi, ale kolejny dzień upłynął mi w dużym stopniu na poznawaniu miejsc związanych z historią wojskowości. I zarówno tą niedawną, jak i tą sprzed kilku wieków.
    Noc minęła bez niespodzianek i mogłem w spokoju ruszyć na szlak. Pierwsze miejsce związane z historią, jeszcze jednak nie Polski, a mianowicie upamiętnienie bitwy pod Sarbinowem. Jedna z większych bitew wojny siedmioletniej. Jak się zastanowić, to Polska mimo że pozostała neutralna to też została dotknięta jej skutkami. Raz że przemierzały ją strony konfliktu, a jak wiadomo wojsko w drodze to nic dobrego dla cywilów. Dwa, że Prusy pokazały że nie są jakimś tam państwem na krańcach Europy, a mocnym graczem z którym trzeba się liczyć, o czym niestety przekonaliśmy się już parę lat później, kiedy dokonał się pierwszy rozbiór. Tylko skrzynki "A473 - Bitwa pod Sarbinowem" OP3941 nie udało mi się znaleźć.
    Kolejna skrzynka to także niepowodzenie, ale za to miejsce niezwykle interesujące, więc nic straconego. W Chworoszczanach można obejrzeć ślady po komturii Templariuszy a następnie Joanitów. Szczególnie ten pierwszy zakon dostarcza wielu legend i do dziś jest obecny w popkulturze. Zostawmy mity, bo to co jest rzeczywiste jest równie interesujące. Gotycka świątynia, ale nie przypomina klasycznych budowli sakralnych z tego okresu. Skromna bryła, bez strzelistości, nawet wieże ma wbudowane w mur i nie są wyższe od ścian. Do wnętrza zajrzałem tylko przez oszklone drzwi, ale bardzo mi się spodobało. Wyposażenie bardzo skromne, praktycznie tylko to co niezbędne. Na ścianach zaś oryginalne freski, niestety po wojnie zamalowane i obecnie powoli odsłaniane. Mimo że tak skromnie, to jedno z piękniejszych wnętrz jakie widziałem. Może temu, że tu naprawdę czuć historię?


    W Boleszkowicach natknąłem się na niewielki i niestety niezbyt ładny pomnik Bolesława Chrobrego. Nie za bardzo wiem jak ten król wiąże się z tymi terenami. Owszem wojował o zachodnie granice, ale bardziej na południu, w Łużycach. Za to uczczenie Mieszka I w Mieszkowicach jest jak najbardziej zasadne. Chociaż o tym będzie dalej przy okazji odwiedzin terenu bitwy pod Cedynią. Zaś między Bolesławicami a Mieszkowicami mała ciekawostka w postaci drogowego lotniska. To takie fragmenty dróg przystosowane do roli zapasowych lotnisk na wypadek wojny. Jezdnia jest poszerzona, a na obu końcach odcinka mamy spore place do obsługi technicznej samolotów. Ponoć jest ich 21, ale w większości obecnie do niczego się nie nadają ze względu na nawierzchnię.
     W Mieszkowicach zachwyciły mnie szczególnie mury obronne. Owszem zdarzają się miasta gdzie zachowało się sporo fragmentów w lepszym lub gorszym stanie, ale rzadko bywa by tworzyły one zwarty ciąg. Tutaj starówka jest ściśle otoczona murami. Pod nimi biegnie wąska droga idealna do jazdy rowerem. Nie mogłem odpuścić sobie przyjemności przejechania się wzdłuż nich.


    Droga z Mieszkowic do Gozdowic, wojewódzka nr126 okazała się bardzo przyjemna. Przez kilkanaście kilometrów minąłem się może z dwoma samochodami i jedną ciężarówką z drzewem. Natknąłem się za to na pijaczka w lesie. Przestraszyłem się, że może to ofiara potrącenia, ale po kilku minutach udało się stwierdzić, że to tylko nierówna walka z procentami. Przełożyłem na bok i niech śpi dalej, latem w cieniu drzew dobrze mu to zrobiło.
    Już w Gozdowicach jest małe muzeum Wojsk Inżynieryjnych I Armii WP, niestety akurat był dzień przerwy w pracy. Nie wiem co jest wewnątrz, ale przez płot można było podejrzeć niewielką wystawę plenerową. Typowy sprzęt wojsk saperskich, jakieś łodzie i amfibie. Na pobliskim wzgórzu pomnik sapera. Żołnierz przedstawiony  na pomniku bardzo przypominał mi zabawkowe żołnierzyki z plastiku. Wystarczyło zjechać w dół uliczki od muzeum i już kolejny obelisk. Wyznacza miejsce gdzie zbudowano most pontonowy. Z racji tego że stoi przy jak się zdaje ślepej drodze, to jest lekko zaniedbany. I jeszcze jedna interesująca rzecz w postaci kościoła. Wybudowany w XIIIw. został gruntownie przebudowany w XVIIIw. i XIXw. Stoi na niewielkim wzgórzu w otoczeniu starych drzew. Jasne ściany w otoczeniu zieleni, to zawsze dobrze się prezentuje. No i do tego cztery skrzynki tak niedaleko od siebie.


    Tuż za wsią postawiono kamienną ścianę na cześć bohaterów I Armii WP. Można stąd było zjechać na punkt widokowy nad Odrą. Stanąłem na wysokiej skarpie skąd miałem szeroki widok na dolinę Odry. Po prawej miałem coś w rodzaju rekonstrukcji wojskowego punktu obserwacyjnego. Schron z drewna, bardzo obszerny, świetnie nadaje się do krótkiego postoju, a jakby zaszła potrzeba to i można przenocować pod dachem.

    Droga wojewódzka 126 trzeba przyznać, że za Gozdowicami zrobiła się jeszcze ciekawsza. Kręta, więc odległy horyzont nie nuży, a po drugie jedzie się skrajem wzniesień z jednej, a doliną Odry z drugiej. Co i raz mija się jakieś upamiętnienie walk w 1945r. Centralnym punktem wydaje się cmentarz w Siekierkach. 1200 betonowych, białych krzyży robi wrażenie. Zawsze uderza mnie ten porządek na cmentarzach wojskowych, żołnierze nawet po śmierci spoczywają w równych szeregach. Nad całością króluje ogromny obelisk, który jak się wydaje nie przedstawia nic konkretnego. Jak się lepiej przyjrzeć to u jego stóp zobaczymy figurę Matki Polski, wcale nie taką małą, ale przez różnicę wielkości wydaje się wręcz chronić w cieniu granitu. Przy nekropoli jest jeszcze izba pamięci, a przed nią czołg, popularny "Rudy". Niby już sporo ich widziałem, ale każdy cieszy równie mocno.


    W Starym Kostrzynku dwie małe przerwy na kesze. Oba w ciekawym miejscu bo podejmując je miałem wspaniały widok na Odrę. Pod kościół rower jeszcze wciągnąłem, ale na drugą górkę dałem sobie spokój i zostawiłem go u podnóża. Za to na najdalej wysunięty punkt Polski do samego końca dojechałem rowerem. Zresztą to żaden wyczyn, bo prowadzi tu droga leśna. O tym gdzie się znajdujemy informuje niewielki kamień. Mi to wystarczy, do tego mamy Odrę, kawałek plaży i widok na niemieckie miasteczko po drugiej stronie.


 
    Niedaleko jest przejście graniczne, a co za tym idzie mamy knajpy z których skorzystałem. Posilony mogłem zdobywać górę Czcibora. Nazwano tak jedno ze wzniesień nad Odrą, na pamiątkę bitwy pod Cedynią, kiedy to Mieszko I wraz z bratem Czciborem pokonali margrabiego Hodona. Po 1945r. bitwa ta zajęła ważne miejsce w historiografii, kiedy to władze komunistyczne przykładały dużą wagę do wszelkich powiązań tzw Ziem Odzyskanych z resztą Polski. W 1972r. na szczycie góry wzniesiono pomnik, którego może dzisiejsza młodzież nawet pewnie nie kojarzy. Co prawda też byłem dzieciakiem jak padł komunizm, ale pamiętam że przedstawienie pomnika często się pojawiało. Szczególnie te na znaczkach wryło mi się w pamięć. Teraz mogłem porównać moje wyobrażenie do rzeczywistości. I co wcale nie jest oczywiste rzeczywistość dorównała wyobrażeniu. Pomnik sam w sobie jest monumentalny jednocześnie mi się podoba, a jeszcze góra całkiem wysoka i żeby wejść trzeba pokonać sporo kamiennych schodów. Do tego jak to bywa w okolicach to także bardzo dobry punkt widokowy. Mimo wszystko miejsce lekko zapomniane. Na parkingu u podnóża młodzież z okolicy pali gumę, popija piwko i w ogóle robi to co w takich sennych okolicach.



    W Cedyni jak na niewielkie miasteczko mamy sporo zabytków z kościołem gotyckim na czele. Jest i wieża widokowa z XIXw. niestety akurat zamknięta. Mi się najbardziej spodobał pochyły rynek. Niewielki, ale otoczony ładnymi kamienicami (w większości). Na środku fontanna dla ochłody w której pluskają się wojowie i trochę zieleni wokoło. Pewnie gdyby nie ta pochyłość to bym go tak mocno nie zapamiętał, ale mimo wszystko naprawdę tu pięknie.


    Co prawda do wieczora jeszcze trochę czasu zostało, ale czas rozglądać się za noclegiem. Kilka kilometrów na północ od Cedyni rozciągają się spore lasy, które wydały się idealne. Jakoś nie mogłem nic ciekawego wypatrzyć, przejechałem wieś Piaski, nawet znalazłem kesza którego planowałem na następny ranek. W końcu dotarłem do świetnego miejsca, gdzie od leśnej drogi odgradzały mnie gęste świerki, a z drugiej strony miałem łąkę nad którą latało mnóstwo ważek. To chyba dzięki nim zawdzięczam to, że mimo bliskości Odry tym razem w ogóle nie uświadczyłem komarów. Za to gdzieś w nocy zbudziło mnie chrumkanie pod samym namiotem. Pozostało mi się modlić by żaden dzik nie zainteresował się bliżej rowerem lub namiotem. Całe szczęście w końcu sobie poszły, ale i tak z godzina spania mniej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz