czwartek, 10 października 2013

Na końcu świata

    Zawsze gdy wybieram się gdzieś pod granicę z Białorusią, głoszę wszem i wobec, że byłem na końcu świata. Tam świat rzeczywiście jest trochę inny, a czas płynie wolniej. Do tego sztuczność granicy, na którą nieraz się natykasz ni z tego ni z owego. Chciałbyś iść lub jechać dalej, ale powstrzymuje cię bariera. Po drugiej stronie słupka jest już inny świat, niby zaledwie kilka metrów od ciebie, a tak naprawdę wiele, wiele kilometrów.
    To już chyba stało się tradycją, że jak wyjazd  jest autem, to jadę z MiszkaWu, do którego czasem dołącza rodzina, ale nie tym razem i we dwóch ruszyliśmy na wschód. Wyjechaliśmy dosyć późno, bo o ósmej, przez co nie został zrealizowany cały plan, ale i tak było zarąbiście. Pierwszy postój wypadł w małej wsi, otoczonej lasami Puszczy Knyszyńskiej, Żedni. Główny cel to moja tamtejsza skrzynka. Ze starych, dobrych czasów, kiedy śniadaniowe pudełko zakopywało się i wszyscy byli zadowoleni. Jak na zakopka, trzyma się bardzo dobrze. Niestety stacja z opisu skrzynki już tak się dobrze nie przedstawia. Około roku temu zawieszono na tej linii ruch towarowy, a osobowego nie ma kilka dobrych lat. Wiadomo co się zaczyna dziać z torowiskiem. Zarasta krzewami, wiatr nawiewa piasek, gdzie może w spokoju rosnąć trawa i za kilka lat zapewne, jak mawia klasyk, nie będzie niczego.
    Od Żedni do Sokoli dzielą nas zaledwie trzy kilometry. Ta wieś doczekała się aż dwóch skrzynek. "Hej Sokole!" OP2103 i mojej. O ile pierwsza była na swoim miejscu, to co do własnej, miałem sygnały o możliwości zaginięcia, ale jakoś nie było okazji by sprawdzić. Podejrzenia okazały się prawdziwe i musiałem dokonać reaktywacji. W drodze do końca byłego peronu, musiałem iść przez wysokie, pokryte szronem trawy, które pękały niczym w sztuczce z azotem. Aż szkoda było opuszczać to piękne miejsce, gdzie wspomniany szron skrzył się w październikowym słońcu.



    Kesz "BLT32 Kapliczka z czasów wojny" OP3C0F, to był nasz następny cel podróży. Miejsce upamiętnia śmierć Aleksandra Kuźmy w czasie wojny. Jest to jedno z takich miejsc, których niespodziewanie wiele rozsianych jest w Puszczy Knyszyńskiej. Ciekawe czy jest jeszcze ktoś, kto może o nim powiedzieć więcej niż napisano na pomniku? 
    Kawałek dalej jest kolejne miejsce pamięci z keszem "ted110_pamiec" OP0ACA, poświęcone zamordowanym przez Niemców jeńcom sowieckim. Wiadomo, że już takich miejsc się nie czci, nie ma tu uroczystych akademii, ale widać, że ktoś czasem postawi znicz. Jestem zadowolony, że w końcu odwiedziłem to miejsce. Przejeżdżałem tędy dziesiątki razy, ale nigdy nie było okazji by się zatrzymać. Pomnik migał tylko między drzewami.
    Już w Michałowie skręciliśmy w kierunku wsi Pieńki. Na mapie droga do kesza "ted210_Pienki" OP1A26 wyglądała na strasznie pokręconą. W praktyce okazało się, że wystarczy trzymać się głównej do wsi, a potem skręcić zgodnie z drogowskazem. Skrzynka poświęcona jest klubowi jeździeckiemu. Chyba jest już po sezonie bo koni nie było widać. Rekompensuje to wspaniały widok na dość rozległą równinę, która rozciąga się między Michałowem a Gródkiem. 
    Jak do tej pory szło całkiem sprawnie. Dotarliśmy nad Siemianówkę. MiszkaWu nie zdążył nawet dobrze wyciągnąć kesza, gdy zza płotu zaczął krzyczeć jakiś dziadek. Zaraz też do nad przybiegł ze szpadlem w ręku i już myślałem, że ma go zamiar użyć. Poprzestał jednak na pokrzykiwaniach, że to teren prywatny i tak dalej. Dawno nie widziałem takiej wściekłości, co mnie dziwiło tym bardziej, że była to normalna droga nad zalew. Zawsze uważałem, że spokojna rozmową da się dojść do porozumienia, ale pan sam się nakręcał i nie pozostało nam nic niż zignorowanie. Na takie  postawienie sprawy, krewki staruszek coś jeszcze pomruczał i poszedł sobie. Popsuł jednak całkowicie humor i postanowiliśmy czym prędzej opuścić to miejsce. Przez to zapomniałem nawet zrobić jednej fotki zalewowi w jesiennej krasie. A trzeba przyznać, że prezentuje się wspaniale. Myślę nawet, że lepiej niż latem.
    Bez przeszkód dotarliśmy do Narewki. Szybka reaktywacja mojego kesza o mjr. Szendzielarzu "Łupaszce". Potem na tamtejszy kirkut. Kiedy kolega szukał skrzynki, którą ja już mam w kolekcji, postanowiłem zwiedzić żydowski cmentarz. Niestety niewiele z niego zostało. Resztki ogrodzenia i podobno kilka macew. Niestety nie natknąłem się na nie, ale trzeba przyznać, że słabo szukałem.
    Z Narewki ruszyliśmy dalej na wschód, ku samej granicy. Po drodze zahaczyliśmy o kesza "filips107: Dąb Jacka Kuronia" OP072E. Po raz pierwszy w czasie tej wycieczki zaznaliśmy prawdziwej puszczy. Gęsty sufit z gałęzi i liści, sprawia że światło się rozprasza i stary las tonie w cieniu. Od czasu, do czasu można natknąć się na wielkie dęby, prawdziwych królów tego lasu. I obok jednego z nich, nazwanych imieniem Jacka Kuronia znaleźliśmy skrzynkę, jako małe dopełnienie krótkiego spaceru.
    Docieramy na skraj wsi Masiewo. Tutaj kończy się asfalt, stoi znak zakazu ruchu i dalej można jedynie na piechotę. Postanawiamy trzymać się czarnego szlaku, który ma nas przeprowadzić obok polany pokazowej żubrów. Niestety nie było nam dane ich oglądać. Pewnie siedziały gdzieś w lesie czekając na wieczór, by w spokoju wyjść na żer. Wielkie karmniki czekają na gości. Można za to zobaczyć granicę, która ciągnie się po drugiej stronie polany. Nie podchodziliśmy bliżej, bo nie wiedzieliśmy czy na teren wyszynku dla żubrów można wchodzić.




     Czarny szlak doprowadza nas do głównego celu tego krótkiego spaceru, czyli cmentarza ewangelickiego. Zagubiony w lesie, jest pamiątką po pobycie na tych terenach Niemców. Tablica informacyjna na szlaku, różni się trochę wersją od tych podawanych w internecie. Te ostatnie wydaja się bardziej rzetelne, bo oparte są na "Dziejach Puszczy Białowieskiej w Polsce przedrozbiorowej (w okresie do 1798 roku)" Warszawa 1939. Pojawili się tutaj na początku XIXw, szukając spokojnego domu po klęsce Prus z  Napoleonem. Dotarli na uroczysko Czoło, gdzie wybudowali wieś. Okoliczności zniknięcia są bardziej niejasne. Jedni podają 1915r. gdy opuścili te tereny wraz z armią niemiecką. Inni twierdzą, że było to kilka lat wcześniej, gdy przenieśli się w głąb Rosji, skuszeni obietnicami cara o lepszej ziemi. Jak było naprawdę, kryją mroki historii. Jedyną pamiątką po stuletniej obecności Niemców, jest właśnie cmentarz ewangelicki. Teren na którym była wieś, jest już po białoruskiej stronie. Na niewielkiej nekropolii można dziś znaleźć jedynie kilka krzyży żeliwnych z niemieckimi napisami. Wyjątkiem jest grób Jana Mackiewicza zabitego przez sowietów w 1920r. Niewidzialna ręka usunęła z nagrobka słowa "sowietów" i "zamordowany", pewnie w czasach, gdy było to niewygodne dla władzy ludowej.



    Wracając zeszliśmy trochę ze szlaku, bo lasy obfitują tu w grzyby. Przy okazji odżył odwieczny spór na temat: wycinać czy wykręcać? Osobiście jestem za wykręcaniem bo pozostawienie kawałka owocnika jest doskonałą drogą dla wszelkiej zgnilizny w dostaniu się do grzybni. A tak po wykręceniu wystarczy lekko zagarnąć ściółkę w miejsce po grzybie i grzybnia ma się dobrze.
    Jeszcze w Masiewie drogowskaz wskazał nam kierunek na Zamosze. Daleko nie ujechaliśmy i znów znak zakazu wjazdu zmusił nas do spaceru. Tym razem trochę dalej bo dwa kilometry w jedną stronę, do Uroczyska Głuszec i tamtejszej skrzynki "ted184_uroczysko Gluszec" OP11DC. Idzie się świetną drogą, miejscami usypaną wśród puszczańskich mokradeł. Po dotarciu na miejsce przywitały nas wiaty i ciuchcia z wagonikami. Wszystko rozstawione na sporej polanie, idealnej na piknik. Najbardziej zainteresowała mnie lokomotywa kolejki wąskotorowej. Zapewne produkcji rosyjskiej, bo część tabliczek jest właśnie w tym języku. Doczepione do niej wagoniki termin następnego badania technicznego mają wyznaczony na 28.02.1960. Ciekawe czy z taką datą zostały wygrzebane gdzieś ze złomowiska i po prostu odnowione, czy to przypadkowa data? Oczywiście nie zapomnieliśmy o keszu. Ostatnie logi mówiły o jej zaginięciu, za które odpowiadają dziki. Rzeczywiście miejsce przy kamieniu było głęboko i dokładnie przeryte, więc nie pozostało nic innego jak misja ratunkowa. Polecam to miejsce do odwiedzenia. Turystów tu raczej brak z racji odległości i mniejszej popularności północnych terenów puszczy. Pewnie tym można tłumaczyć świetny stan zachowania wiat jak i kolejki leśnej, która stoi już kilka dobrych lat, a wciąż wyglądają jak nowe.




    Z Uroczyska Głuszec wróciliśmy do Narewki. Małe zakupy w lokalnym markecie i zaraz za miasteczkiem kolejny krótki postój przy mogile żołnierzy rosyjskich, tym razem z okresu I wojny światowej. Powrót do auta i po zaledwie 100m. zatrzymała nas straż graniczna. Krótkie spotkanie  z szczególnym zainteresowaniem ze strony mundurowych z naszego niedawnego pobytu w okolicach Masiewa. Nie wiem czy wypatrzył nas tam patrol, który maskował się w krzakach, czy to sieć cywilnych pomocników, grunt, że lepiej przestrzegać przepisów granicznych, to i spotkanie z pogranicznikami będzie miłym urozmaiceniem wycieczki. Obok miejsca gdzie zostaliśmy zatrzymani jest moja skrzynka z opowieścią o "Łupaszce", ale do niej nie dotarliśmy, bo wydawało mi się strasznie daleko, a jak już sprawdziłem w domu to zaledwie 600m. 
    Przez Hajnówkę przejechaliśmy bez zatrzymywania się. Przy wyjeździe w stronę Białowieży ukryty jest kesz "Kosiak4 - Zaginiona mapa oddziału "Skamarocha" OP2EB3. Przypomina małą, lokalna historię chłopskiej bojówki działającej w Puszczy Białowieskiej. Skrzynki (jest to multikesz), nie są ukryte w żadnym historycznym miejscu, ale dają okazje przejść się po lesie zaraz za Hajnówką. W planach były jeszcze dwa kesze położone po południowej stronie drogi do Białowieży, ale zaczęło się robić dość późno i zostały na następny raz.
    Przed nami Topiło, miejsce które dla mnie było głównym celem tej wycieczki. Mała osada zagubiona w Puszczy Białowieskiej, położona nad stawami. Stworzone ludzka ręką służyły do magazynowania ściętych drzew. Obecnie służą jedynie celom turystycznym. W Topile przystanek końcowy ma kolejka wąskotorowa, kursująca w sezonie z Hajnówki. Nas przygnał tu kesz "ted142_puszczanskie_drzewa" OP0CBA. By go znaleźć trzeba zrobić mały spacer wokół jednego ze stawów. Dawno mi się tak dobrze nie chodziło. Barwy jesieni i ciepłe słońce nad stawem który wcale nie wygląda na wykonany ludzką ręką. Miejsce gdzie naprawdę można wypocząć aktywnie. Podczas przechadzki spisaliśmy z tablic liczby potrzebne do znalezienia kesza, oprócz dwóch. Jedna z tablic jednak całkowicie zaginęła, a druga dość sprytnie się ukryła, ale plan ścieżki podpowiedział w którym miejscu należy jej szukać. Po krótkich obliczeniach, wyciągnęliśmy kesza. Przed opuszczeniem wsi zatrzymaliśmy się jeszcze przed miejscowym sklepem, gdzie uzupełniłem zapasy. A za trud odnalezienia skrzynki spotkał mnie mały bonus. Miałem okazję spróbować puszczańskiej nalewki. Niech się schowają wszelkie polmosy. 




     Z Topiła trzeba było wracać tą samą drogą, bo innej przez puszczę się nie da.  Zresztą zostawiliśmy też na powrót kesza "ted141_pomnik_z_gwiazda" OP0CB6. Zapomniany relikt minionej epoki stoi sobie spokojnie obok drogi. Zgodnie z tablicą ma symbolizować walkę partyzantów polskich i radzieckich na terenie Puszczy Białowieskiej. Jak już w końcu zabiorą się za wszystkie pomniki przyjaźni polsko - sowieckiej, ten pewnie sobie będzie stał nadal, bo jest za daleko od świata i wielkiej polityki. Ciekawsze od pomnika są dwa wielkie, uschnięte dęby. Jeden bezpośrednio za miejscem pamięci, drugi naprzeciw, za drogą. Mimo, że martwe, nadal królują nad resztą lasu.




     Czas już opuścić Puszczę Białowieską, ale to jeszcze nie koniec wycieczki. Kolejny punkt na mapie to kesz "ted143_ostoja_ptakow" OP0CB9. Jakoś nie zauważyłem tutaj żadnych ptaków. Może te które tu mieszkają odlatują na zimę. Obok nas przebiegło za to stado koni. Ich galop można wręcz poczuć fizycznie, czując jak ziemia tętni pod kopytami. 
    Kolejny postój wypadł w Dubiczach Osocznych. Dojechaliśmy do porządnego skrzyżowania. Krzyżowało się tu pięć dróg. Nie wiem czy to specjalny zamysł, czy przypadek, ale postawiono przy nim pięć krzyży. Po jednym dla każdej drogi. Zatrzymaliśmy się z jednej strony wsi, trzeba i z drugiej. Wszystko to, by zdobyć kesza "[sv11] Nieczynna linia kolejowa" OP2B5A. Wystarczy trochę pogrzebać w internecie i okazuje się, że została zamknięta w 1994r. Tory się jeszcze uchowały, ale dziś rosną na nich drzewka. Tak w ogóle to część trasy, która kończy się w Białowieży. Odcinek z Hajnówki do Białowieży jest jeszcze w jako takim stanie, ale nie może doczekać się regularnych kursów, przez spory samorządowców o pieniądze. 



    Zaczęło się już ściemniać i pora już była obierać kierunek na Białystok, ale skrzynki wciąż kuszą. Kiedy nie było jeszcze całkiem ciemno dotarliśmy do kesza "[sv8] Makowieja" OP2B2F. By się do niego dostać trzeba przejść przez kładkę, która jest po prostu trochę szerszą deską. Skrzynka schowana jest koło małej kaplicy prawosławnej. Widać, że niedawno wyposażono ją w nowy dach ze złotych blach. Zastanawia się jak by to wyglądało na prywatnym domu? To byłby szyk, a nie jakieś kolumienki czy wieżyczki.
    W październiku ściemnia się bardzo szybko i mimo że następny kesz "[sv9] Nieczynny cmentarz" OP2BB3, jest zaledwie kilka kilometrów dalej, to szukać przyszło go nam po ciemku. Zakopany gdzieś pod korzeniami nie dawał się łatwo odnaleźć. Do tego wsadzanie ręki po ciemku do różnych dziur sprawia wrażenie, że coś zaraz tę rękę odgryzie. Niedaleko rolnik zbierający kukurydzę, wyglądający w swoim oświetlonym z każdej strony ciągniku jak pojazd i innej planety. Tylko starego cmentarza nie było już jak obejrzeć, czego żałuję, bo pewnie trochę czasu minie, nim znów tu zawitam.
    Został nam jeszcze kesz "ted178_Zbucz" OP10D0. Obok niego wyrósł domek, na szczęście nikogo nie było, bo grzebanie po nocy komuś pod płotem może się skończyć nieprzyjemnie. Trochę się bałem, czytając logi, że kesza brak. Jednak nam się udało wydobyć znalezisko, które ostatnie logowanie miało w 2011r., i było w dobrym stanie. Niestety i tutaj noc pokrzyżowała nam plany obejrzenia czegokolwiek.
    Do Białegostoku wróciliśmy przez Bielsk Podlaski, gdzie MiszkaWu podjął jeszcze zaległego kesza. Skorzystaliśmy też z tamtejszej pizzeri, choć znalezienie lokalu w miasteczku wcale nie było takie proste. Po kolacjo - obiedzie zostałem odwieziony do domu, by po paru minutach paść ze zmęczenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz