czwartek, 13 marca 2014

Idź zimo do morza

    Przed Supraślem na mapie "wiszą" mi dwa kesze i kłują w oczy. Akurat na kilka godzin przejażdżki rowerem. Można dużo szybciej, ale to nie wyścigi i przyjemność z jazdy musi być. Pojechałem w kierunku Supraśla ścieżką rowerową, która po zimie zdążyła już oschnąć i albo ktoś ją posprzątał, albo to wiatr zmiótł liście i igły. Tuż za parkingiem przy żwirowni w Ogrodniczkach skręciłem w leśną drogę. Moje pierwsze kilometry w lesie, w tym roku, zostały zaliczone. A jechało się całkiem przyjemnie. Słońce dogrzewało zza drzew, a drogi były w miarę suche.
    Pierwszy przystanek zrobiłem sobie przy jeziorze Komosa, które jest w rzeczywistości stawem hodowlanym. Akurat woda była spuszczona. Trochę szkoda, bo w tak słoneczny dzień woda otoczona lasem robi wrażenie. Zrobiłem kilka fotek i groblą pojechałem dalej.



    Przed wyjazdem trochę się bałem, że dojazd do skrzynki "Ptasi Raj" OP68F8 będzie niemożliwy, lub bardzo trudny. W wyobraźni już widziałem podmokłe drogi i jak szukam możliwie dobrego przejazdu. Okazało się, że do skrzynki da się podjechać na 50m. dobrą, leśna drogą. Zostawiłem rower przy drodze i poszedłem w rejon ukrycia kesza. Po drodze czekał mnie mały tor przeszkód. Raz trzeba było przechodzić górą, raz dołem, przez powalone drzewa. Na miejscu trochę się pokręciłem, by znaleźć pojemnik, bo kordy są niezbyt dokładne. Ogromnym plusem skrzynki jest jej otoczenie. Leśny strumyk rozlewa się tu dość szeroko. Tworzą się nawet zatoki. Brzeg z jednej strony wznosi się stromo, choć niezbyt wysoko. Wokół leżą powalone drzewa. Część zanurzona w wodzie, część tworzy naturalne mosty. Prawdziwy dziki zakątek tuż obok cywilizacji. Warto tu spędzić trochę czasu.



    Chciałem wrócić do ścieżki rowerowej łączącej Białystok z Supraślem. Dotarłem do skrzyżowania leśnego i źle skręciłem, bo mimo, że dojechałem do ścieżki to jednak nadrobiłem trochę drogi. Niewiele, ale przynajmniej poznałem nowe ścieżki w puszczy. 
Jadąc w kierunku Supraśla tym razem skręciłem w lewo. Prostą drogą dojechałem do rzeki Supraśl, w miejscu zwanym Pólko. Jest to miejsce letniego wypoczynku Białostoczan, o tej porze roku prawie puste. Przyjechałem tu po skrzynkę "Pólkowski strumyk" OP5902. I jakiego miałem pecha, bo oprócz mnie była tu jeszcze tylko para zakochanych, która postanowiła wyrażać swe uczucia akurat z dwa, trzy metry od miejsca ukrycia kesza. Pokręciłem się trochę po okolicy, przeszedłem się dość długi kawałek brzegiem rzeki, posiedziałem z pół godziny przy stole piknikowym. A oni ciągle stali jak te gołąbki. Tak siedząc przypomniały mi się słowa Stanisława Palucha "miłość czy to w ogóle jest możliwe?", tylko ja bym tym razem powiedział, że jest możliwa, ale cholernie utrudnia podjęcie kesza. Co jednak gorsze, odkryłem, że zima jeszcze trochę trzyma. Lód na brzegu wydał mi się niepokojący. Czyżby lodowa pani miała jeszcze wrócić?



    Nie udało mi się podjąć tego kesza, więc z pewnością tu wrócę. A tymczasem pojechałem do Supraśla. Zatrzymałem się tu tylko na chwilę, by podmienić logbook w mojej skrzynce, bo stary zrobił się mocno wilgotny. Po szybkiej podmianie ruszyłem w stronę Krasnego Lasu. Asfaltowa droga sprawiała, że kręciło się bardzo lekko. Trzeba było jednak skręcić w stronę Białegostoku. I tu pojawił się wiatr prosto w oczy. Dodatkowo szutrowa droga była mocno wilgotna i piasek zaraz okleił opony, przez co dodatkowo trzeba było użyć więcej siły by jechać przed siebie. A kiedy dotarłem do leśnego stawu przeżyłem szok. Na jego powierzchni cały czas jest lód i to mimo tego, że to w miarę nasłonecznione miejsce. Nawet odważyłem się wypróbować jego grubość i chociaż już nie jest tak stabilny jak w pełni zimy, to potrafi utrzymać ciężar człowieka. Chyba trzeba będzie spławić marzannę, by przegnać zimę do morza definitywnie.



    Nie wiem dlaczego, ale od stawu droga mimo tego, że dalej gruntowa to była już sucha i przynajmniej częściowo odpadło to co wcześniej przykleiło się do opon. Najbardziej ciekawiło mnie jak wygląda rejon poligonu, przy którym prowadzi droga. W końcu nie było mnie tuż już rok, a zawsze z ciekawością zaglądam w te rejony. Żołnierze postawili nowe tablice ostrzegawcze, że przebywanie grozi śmiercią, więc się nie zapuszczałem. Za to przy rozlewisku zachowała się jeszcze tablica pamiętająca LWP. Kiedyś były tu urządzenia do sprawdzania sprawności wojaków i jak któryś sobie nie radził to miał kąpiel gwarantowaną. Przyjeżdżałem tu jeszcze na rowerze a'la Wigry, kiedy nawet przejazd tą drogą nie był do końca legalny i zakradałem się na strzelnicę, by wejść na atrapę czołgu. Dla małego dzieciaka to była wyprawa na pół dnia. Pewnie stąd mój sentyment do tego miejsca.



    I to był już prawie koniec wycieczki. Został jeszcze fragment kilkukilometrowy, który przez wiatr okazał się iście piekielny. Zmęczony, ale zadowolony w końcu dotarłem do domu. Można dalej knuć gdzie tu by na skrzynki wyskoczyć. Jak będzie taka pogoda to może gdzieś dalej w Polskę? Tylko jeszcze nie wiem czy rowerem, czy autem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz