piątek, 7 marca 2014

Rekonesans w bardzo tajnej fabryce

    Powrót do Czarnej Białostockiej, a dokładniej do Agromy, nastąpił szybciej niż się spodziewałem. Pomyślałem, że tak duży teren nie może marnować się keszersko, postanowiłem więc dokonać małego zwiadu. Zobaczyć, gdzie można założyć jakąś skrzynkę, a gdzie wciąż działają jakieś firmy. Jak wiadomo do takich miejsc lepiej wybierać się co najmniej w dwie osoby, zatrudniłem kolegę MiszkęWu i ruszyliśmy o świcie.
    Wjazd na teren byłej Agromy jest otwarty i całkowicie legalny. Jeżeli jakaś firma wynajęła lub wykupiła część terenu, zadbała o to by nie poruszały się tam niepowołane osoby. Chociaż był jeden wyjątek, ale o tym później.
    Agroma przywitała nas ruiną wartowni. Kilka pomieszczeń w kompletnej ruinie. Odłażąca farba ze ścian, śmietnik na podłodze, pourywane rury instalacji wodociągowej lub grzewczej. Tak właśnie wita nas dawna fabryka: rozrzutników, lodówek, materiałów wybuchowych, elementów torped i pralek. Idealne miejsce na kesza.



    Zaraz za bramą po lewej jest były budynek zakładowej straży pożarnej. Został przerobiony na salę weselną, ale i ten interes splajtował stoi więc opustoszały. Przed wandalami broni go parę kamer rozmieszczonych wokół. Zresztą obok działają firmy, więc wandale trzymają się od niego z daleka.
    Od razu za strażą  jest piękny budynek dyrekcji. Trzypiętrowy gmach, dość prosty w formie, ale właśnie to mi się podoba. Dziś firmy swoje siedziby budują ze szkła i aluminium, a tutaj mamy solidny, surowy budynek. Znak, że firma porządna i twardo realizowała cele socjalistycznej gospodarki.


    Kusiło nas by wejść do środka. Tak kusiło, że się skusiliśmy. Chociaż trzeba przyznać, że dla osób słusznych rozmiarów nasza droga mogłaby okazać się zbyt ciasna. Najpierw postanowiliśmy odwiedzić piwnice. Czekała tam na nas prawdziwa niespodzianka. Prawdziwy schron. Nie jakaś piwnica, ale pomieszczenie z filtrami, centrala telefoniczna, pokoje obsługi, okablowanie na zewnątrz ścian. Wejścia chronią potężne metalowe drzwi. Perełką jest pokój, który prywatnie nazwałem sztabem kryzysowym fabryki.



    Po zwiedzeniu piwnic zostały do obejrzenia jeszcze trzy pietra. Prawdę mówiąc nie ma tam wiele ciekawego. Na parterze jest wielki skład  różności. Poza tym pokoje straszą pustką. Tylko w niektórych zachował się jakiś mebel. Na ostatnim piętrze parkiet w wyniku wilgoci uniósł się na kilkanaście centymetrów w górę. Jednak solidna klepka, tak dobrze jest ze sobą połączona, że nawet można po niej skakać, a i tak się nie rozpadnie, mimo, że wisi w powietrzu.
    Z wyjściem było trochę więcej gimnastyki niż z wejściem, ale obyło się bez strat. I zaraz pojawił się kolejny cel wizyty w Agromie. Budynek wyglądający jak ciepłownia, z racji ustawionego komina obok. W żaden sposób nie pilnowany ani nie oznaczony. Zrobiliśmy oczywiście parę fotek. Mogło by być miło do końca, ale akurat przejeżdżał jakiś pan lawetą. Do teraz nie wiem czy to teren prywatny i kim on był, każąc nam się wynosić, ale z racji dość dziwnego i nerwowego zachowania owego pana, który jeszcze potem coś mruczał niezrozumiale, postanowiliśmy odpuścić zwiedzanie wnętrza.
    Ruszyliśmy dalej, w głąb terenów fabrycznych.  Prawie wszędzie działają jakieś zakłady, albo przynajmniej budynki są odnowione i widać, że do kogoś należą. W końcu natknęliśmy się na niewielki budynek niewiadomego pochodzenia. Być może to było biuro, któregoś z wydziałów. Ze środka wszystko wyniesione. Jeszcze gorzej przedstawiała się piwnica. Drewniana pogoda tak zgniła, że przerodziła się miejscami w tłuste błoto. Aż miło było wrócić na świeże powietrze.



    Tak wielki zakład potrzebował oczywiście dużo prądu. Z pewnością są tu doprowadzone linie wysokiego napięcia. Jak ten prąd był potem "dzielony" to już pewnie tajemnica energetyków. Dzisiaj niektóre instalacje stoją nieprzydatne. Jak np rozdzielnia. Kompletnie rozszabrowana. Pozostało trochę ceramicznych izolatorów, ale nawet niektóre z nich zostały rozbite, zapewne przez ćwiczących celny rzut kamieniem.



    Drogą z kocich łbów pojechaliśmy w kierunku magazynów. Jak się spojrzy na mapę, to na płn.-zach. od głównego kompleksu fabrycznego stoją budynki układające się w "jodełkę". Są to pozostałości po magazynach. Każdy z budynków otoczony jest wałem ziemnym z którego da się wyjść w dwóch kierunkach. Podobieństwo budynków i ich nietypowe rozłożenie sprawia, że człowiek może łatwo się zgubić. Magazyny są całkowicie puste. Tylko w jednym z nich jacyś gracze terenowi zrobili mały składzik rekwizytów. Poza tym w każdym budynku unosi się charakterystyczny zapach smarów. Niewiele się różnią, głównie kantorkiem. Nie wiem czy straży przemysłowej, czy magazynierów. Niektóre pomalowane olejna farbą, inne obite boazerią. Część z nich ogrzewały piece kaflowe. Przynajmniej w jednym z nich trzymano samobieżny wyorywacz buraków, przynajmniej tak sądzę po sporej ilości katalogów część walających się po podłodze. Najbardziej zwracają uwagę alarmy. Na każdym z okien oprócz krat, zamontowano po trzy czujki. Tak samo zabezpieczano drzwi, z tym, że czujek na drzwiach jest o wiele więcej.



    Na koniec zostało dostać się do wydziału W6, czyli najtajniejszej część fabryki. Jak to zwykle bywa, to co powoduje niesamowitą ciekawość z racji swej tajemniczości, w zderzeniu z rzeczywistością sporo traci. Być może podziemia kryją jakąś tajemnicę, ale na zewnątrz... Pewne wrażenie robią dwa dwupiętrowe budynki. Chroni je tej samej wysokości wał. Oprócz nich są mniejsze budynki, niewiele większe od kiosku ruchu. Niestety ciężko dojrzeć co jest w środku, bo okna wymazane są jakimś brudem. Być może to w nich ręcznie wytwarzano poszczególne składniki środków wybuchowych.



     Zapomniałbym jeszcze o jednym budynku. Jednej z hal fabrycznych do której da się wejść. Z zewnątrz prezentuje się dość ciekawie. Niestety w środku to tylko pusta skorupa. Nawet schody na wyższy poziom, gdzie przebiega galeria wzdłuż hali, została rozebrana. Ale może i tu w przyszłości powstanie jakaś skrzynka.


4 komentarze:

  1. Zdaje się, że o tym właśnie schronie Wam ostatnio wspominałem :) Widzę, że nadal w niezłym stanie jest. Tablice na korytarzach wiszą? ;)
    Zuber

    OdpowiedzUsuń
  2. Teraz raczej trzeba mówić o tablicy. Pewnie ktoś wziął na "pamiątkę", bo na szczęście dewastacji nie ma.

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkoda. Gdzieś na szczęście u mnie zdjęcia z nimi się zachowały.

    OdpowiedzUsuń