środa, 15 czerwca 2016

Wypad w Bieszczady. Dzień III: Przez Tarnicę i Rozsypaniec

    W czasie urlopu wstaję dosyć wcześnie, mimo że raczej lubię sobie pospać. Żal marnować czasu na sen. Tak było i tego dnia. Szybkie śniadanie z jajek na kiełbasie, jeszcze szybsza toaleta w zimnym potoku i można ruszać na szlak. Najpierw tylko dojechać do Wołosatego i tam zostawić auto. Na dobry początek dwie skrzynki "Początek szlaku" OP8BBH i "Wołosate" OP03E1. Ta druga zdecydowanie ciekawsza. Umieszczona na starym cmentarzu dawnej wsi. Jak zwykle w takich przypadkach do dziś zostało tylko kilka nagrobków pod starymi drzewami.


    Początek ścieżki na Tarnicę jest dosyć przyjemny. Idzie się płaską łąką, ale dość szybko dociera się do lasu i nasza droga zaczyna się wspinać. Mozolnie szedłem przez las, urozmaicony czasami przez odsłonięcia skał. W końcu wyszedłem nad granicę lasu. Można tu przysiąść, trochę odsapnąć i może przekąsić, co też uczyniłem. A przy okazji z plecaka wyjąłem lekką kurtkę bo zaczynało niemiłosiernie wiać. 


    Od lasu po sam szczyt szlak ogrodzony jest taśmami i zrobione są schody. Z każdym krokiem przybliżał się szczyt Tarnicy. W końcu dotarłem i pierwsza rzecz to narzucić na siebie jeszcze polar. Plusem wczesnego wyjścia była minimalna liczba osób na szlaku. Na samym szczycie były trzy osoby, potem przyszła jeszcze grupa zagranicznych turystów, ale niezbyt liczna. Oczywiście nie obyło się bez kilku fotek na wszystkie strony świata. Co prawda akurat się zachmurzyło, ale widoki i tak były przepyszne. Wrażenie robi też krzyż na szczycie. Nie sama wielkość, ale że ktoś musiał jego elementy wtaszczyć na własnych plecach. Jeszcze tylko jedna skrzynka "Tarnica II - Bieszczady" OP3D8C, bo na drugą tuż pod szczytem się nie odważyłem. Leży kilka metrów za wyznaczonym taśmami szlakiem. Nie żebym uważał że kilku keszerów w roku zniszczy przyrodę Bieszczad, ale słaba tu widoczność i jeszcze by mi się straż parkowa wychynęła zza zakrętu, a z tą żartów nie ma.


    Zszedłem w miejsce gdzie zaczyna się krótkie podejście na Tarnicę, będące jednocześnie skrzyżowaniem szlaków. I pojawił się dylemat. W planach miałem drogę przez Halicz i Rozsypaniec, ale kusiły pojedyncze kesze na Szerokim Wierchu i Bukowym Berdzie. Na mapie niedaleko, jednak to góry z mozolnymi podejściami i mimo że czasowo dałoby radę, to zarzynanie się dla pudełek to nie dla mnie. I tak wybrałem tylko kesza na Bukowym Berdzie. Jednak żeby tam dojść najpierw trzeba przejść Przełęcz Goprowską. Całkiem sympatyczna część Bieszczad. Jesteśmy osłonięci od wiatru, jest i wiata gdzie można przysiąść. Za nami Tarnica, przed nami ostre podejście na wspomniane Bukowe Berdo, a na wschód szlak na który jeszcze wrócę. Była i skrzynka "Przełęcz Goprowska" OP8BBK równie przyjemna jak i miejsce.


    Jak wspomniałem podejście na Bukowe Berdo jest dosyć strome, ale ułożono tu schody. Nie wiem od czego to zależy, że w jednych miejscach są takie ułatwienia, a w innych są normalne ścieżki. To był dobry pomysł by wybrać ten kierunek. Odsłonięte, liczne skałki zapewniały ciekawe bliższe widoki, a po wejściu na jego grań można było napawać się wspaniałą panoramą. No i jako bonus można potraktować kesza "Bukowe Berdo" OP7035. 


    Wróciłem na Przełęcz Goprowską. Droga w dół o wiele przyjemniejsza, no i nieporównywanie szybsza. Z przełęczy poszedłem na wschód, o ile pamiętam czerwonym szlakiem, ale głowy za to nie dam. Początkowo trawersuje się zbocze Krzemienia i Kopy Bukowskiej. Z tego fragmentu jest wspaniały widok na Tarnicę. Jak ktoś ma ochotę można przysiąść na skałkach. Spragnieni mogą skorzystać z niewielkiego źródełka wypływającego gdzieś na granicy Krzemienia i Kopy. Naprawdę spokojny odcinek osłonięty od wiatru i pozbawiony dużych zmian wysokości.


    Kolejny odcinek przez Halicz i Rozsypaniec idący grzbietem trochę bardziej narażony na wiatr, ale dalej bez męczących podejść. Na Haliczu powitała mnie zmora wyższych części czyli porywisty wiatr. Strasznie był przeszywający. Nie było co wysiadywać na ławeczkach, więc tylko chwilę odpocząłem, obejrzałem widoki i podjąłem kesza "Halicz" OP4364.


    Tylko zszedłem z Halicza a już znów ucichło i tylko przygrzewało piękne słońce. Jak dużo może zdziałać światło. Przy ciemnych chmurach góry wydają się trudne i niedostępne, a trochę promieni słonecznych i już mamy miłą, choć trochę męczącą wycieczkę z wspaniałymi widokami. I spoglądając to na polska to na ukraińską stronę Bieszczad w kilkanaście, może kilkadziesiąt minut doszedłem do Rozsypańca. Nazwa nieprzypadkowa bo możemy popatrzeć tu na rozsiane licznie skałki. Pod jedną z nich ukryty kesz "Rozsypało się na Rozsypańcu" OP2076.


     Teraz tylko dłuższy odcinek w dół. Ścieżka nie opada zbyt gwałtownie i oprócz kilku miejsc nie trzeba specjalnie patrzeć pod nogi. W końcu dotarłem do Przełęczy Bukowskiej. Jest tutaj spora wiata i zaczyna się droga wiodąca do samego Wołosatego. W wiacie postanowiłem zjeść obiad. I tak się złożyło, że kilka minut później nie wiadomo skąd pojawiła się chmura i zaczęło padać. Zaraz też pod wiatą pojawiło się kilku turystów, którzy chcieli przeczekać deszcz. Skończył się deszcz i miejsce zaraz opustoszało, a ja mogłem podjąć kesza  "Przełęcz Bukowska" OP8BBJ.
    Wspomniana droga z przełęczy do Wołosatego jest dosyć monotonna. Co ciekawe w sporej części asfaltowa. Myślałem, że jej historia sięga czasów przedwojennych, kiedy dalej za Przełączą Bukowską wciąż była Polska. A tymczasem to inwestycja niejakiego płk. Doskoczyńskiego, niegdyś udzielnego księcia w Bieszczadach. Powoli idzie się nią w dół. Monotonność urozmaiciły dwie skrzynki, z czego w jednej "Odpocznij przy źródełku" OP8FCU wpadł chyba FTF. Poza tym sympatyczny strumień Wołosatka, udało się spotkać też salamandrę plamistą. Zwierzę nie zagrożone wyginięciem, ale w Polsce występuje tylko w południowej części, tak że dla przybysza z północy nie lada gratka.


    W końcu las się przerzedził, po prawej dobrze widać szczyt Tarnicy, na który spoglądałem z zadowoleniem, że udało się zdobyć najwyższy szczyt Bieszczad (nie oszukujmy się, wielki wyczyn to nie jest). Zaraz kółko się zamknęło na parkingu w Wołosatem. Jego duży plus to łazienki z ciepłą wodą. Po pluskaniu się w zimnej wodzie strumienia taką rzecz człowiek odbiera jako niesłychany luksus. Ech, gdyby jeszcze prysznic. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz